Moje lata dziewięćdziesiąte: Impresji ciąg dalszy


Facepalm: Angel

Nie należy chyba wykluczać, że Kazik, zagrzewając Gołotę do boju w taki sposób, w jaki to zrobił, chyba trochę się z boksera podśmiewał. Całokształt twórczości Kazimierza Staszewskiego i jego Kultu trudno zresztą traktować do końca poważnie. Chyba sam autor tekstów zespołu w ten sposób go nie traktuje.

Przyszła mi do głowy kiedyś taka szalona idea: zrealizować film w jednej konwencji, ale w jego ostatniej scenie całkowicie ją zmienić, zupełnie zaskakując widza. Na przykład: kręcimy dwugodzinny melodramat, a w ostatniej scenie element całkowicie komediowy, który nijak pasuje do konwencji melodramatu. Gran Torino, w którym w ostatniej scenie Walt zmartwychwstaje i za pomocą uzi wywiera pomstę na złych Hmongach. Prosta historia, w której wpatrujący się wspólnie w gwiazdy bracia zostają w ostatniej scenie "wzięci" przez ufoki czy inne ufoludki. Wszystko fajnie. Tylko czemu miałoby to służyć (poza zaskoczeniem dla zaskoczenia, czyli efektem dla efektu)? Więc zamiast tego są (na dobry początek) Żeńcy.

Pozostając w "transformacyjnych" klimatach muzycznych dodałbym tylko, że w teledysku do piosenki G. Ciechowskiego kapliczka stanowi element smutnego, szarego krajobrazu. To nie jest na wskroś polska kapliczka w na wskroś polskim krajobrazie ze zdjęcia E.S.. U Ciechowskiego figura Matki Bożej służy po prostu jako jeszcze jeden rekwizyt w tańcu widm i upiorów.

Koszykówka zaczęła się w Polsce na dobre chyba właśnie na początku lat 90., po nadawanym raz w tygodniu w telewizorni programie poświęconym rozgrywkom NBA. To wtedy zapoznano nas z nowymi bohaterami masowej świadomości: wszystkimi tymi Jordanami, Pippenami i Barkleyami.

W sprawie "małego solo": powinienem był napisać: Pamiętam zastosowane jeszcze w liceum wyrażenie/wyzwanie: "Pójdziemy na małe solo?". Bardziej niż o konkretną nazwę na określenie czynności polegającej na poparciu swojego zdania siłą fizyczną chodziło mi o zwrócenie uwagi na fakt, że około roku 2000 taka idea rozstrzygania sporów (a przynajmniej dobitnego wyrażania swojego zdania) nie została jeszcze zapoznana (w znaczeniu: zapomniana), mimo szerzącej się już propagandy "antyprzemocowej", głoszącej, że "każda przemoc jest zła".


O propos "gejów" – bardzo celny wydał mi się tekst Lecha Stępniewskiego z roku 2003: 

W kontekście rozważań okołoeklezjalnych wpadamy niniejszym na chwilę
Z dygresji w dygresję

[Na Agrykoli '91 i "beatyfikacji" '99 byłem, a choć pozostawałem (do czasu) wiernym kibicem poczynań Józefa Ratzingera, na "masówkę" z jego udziałem w 2005 r. już nie poszedłem].

Na początek pozwalam sobie zauważyć, że Karol Wojtyła mnie również utwierdził w wierze katolickiej. W inny jednak zapewne sposób niż Obywatela K. "Ekscesy" JP2, na przykład w postaci wielokrotnego uczestnictwa w communicatio in sacris z niekatolikami (choćby wspólna modlitwa z animistami) stanowiące rezultat ("to nie kryzys – to rezultat") jego przylgnięcia do heretyckich nauk SW2 o "wolności religijnej" i "ekumenizmie", poprowadziły mnie do głębszego i uczciwego zapoznania się z nauką Kościoła na temat jego samego oraz prawd wiary i moralności. Oraz przyjęcia ich z pokorą i wdzięcznością.

Dwa z brzegu przykłady świadczące o tym, że Karol Wojtyła był heretykiem (dobra czy zła wola nie mają tu nic do rzeczy, gdyż nie znamy motywacji JP2; przyglądamy się faktom):

W Catechesi Tradendae (1979) w punkcie 32 czytamy, że w ramach katechezy: "jest rzeczą niezmiennie ważną, aby lojalnie i poprawnie zostały przestawione inne Kościoły ["Et unam... Ecclesiam → przyp. PT] i wspólnoty kościelne, za pomocą których Duch Chrystusa nie wzbrania się przynosić zbawienia". 

W katechezie podczas audiencji generalnej 14 kwietnia 1982 r. Karol Wojtyła zaprzecza wyższości stanu bezżennego nad "żennym".

Przepraszam niniejszym za szarganie nerwów Obywatela K. i śpieszę wyjaśnić, czemu konsekwentnie piszę "Karol Wojtyła" miast stosować powszechnie stosowaną terminologię. Otóż Marcin Luter, podobnie jak (anty)bohater naszej dyskusji, też był ważnie wyświęconym księdzem, lecz dziś raczej nikomu nie przyjdzie na myśl, by pisząc o owym arcyherezjarsze nazywać go "księdzem Marcinem Lutrem". Wygląda na to, że właśnie ze względu na jego publiczne odstępstwo od Wiary.
(O kardynale Wyszyńskim pozwoliliśmy sobie niegdyś napomknąć tutaj:
W sprawie obecnego miejsca przebywania duszy Karola Wojtyły prawowita władza kościelna dotychczas się nie wypowiedziała, więc nie mamy podstaw, by uznawać go za świętego i takim go tytułować.

Wiara katolicka w Polsce w sześćdziesiąt lat po "nowej wiośnie Kościoła", a w jej ramach po ponad ćwierćwieczu "pontyfikatu" "papieża"-Polaka znajduje się... chciałoby się powiedzieć: w głębokim kryzysie (na wyrażenie: "w stanie agonalnym" nie ważymy się) – ale fakty są takie, że katolików tzw. integralnych, czyli po prostu katolików – osób przyjmujących całą naukę Kościoła bez wyjątków – jest zaledwie garstka. I nie chodzi o to, że każdy musi znać całą naukę Kościoła we wszystkich jej szczegółach – nie, tego Kościół od każdego nie oczekuje. Ale to, co z nauki Kościoła zna, o czym wie – przyjąć musi, musi to wyznawać – a wobec tego, czego z doktryny Kościoła nie zna, musi wyrażać wewnętrzną zgodę i mieć wolę przyjęcia owej nauki, jeśli ją pozna. Czy jesteśmy w stanie wskazać dziś (na przykład wśród bliskich) kogoś takiego, kto przyjmuje i wyznaje, że extra Ecclesiam nulla salus, że Kościół jest nieomylny, że papieża należy nie tylko uznawać, ale i słuchać w jego nauczaniu nadzwyczajnym oraz zwyczajnym (zgodnie z orzeczeniem Soboru Watykańskiego tzw. Pierwszego), że prozelityzm jest jak najbardziej pożądany, że diabeł i piekło istnieją, że święci z nami obcują, że Syn Boży stał się człowiekiem i umarł na krzyżu dla naszego zbawienia, że ważnie zawarte małżeństwo jest nierozerwalne, że metoda zapłodnienia in vitro jest niedopuszczalna, że kara śmierci jest jak najbardziej dopuszczalna, że dusza ludzka jest nieśmiertelna...

Bardzo znamiennym objawem niewiary albo przynajmniej wątpienia w ostatnią z wymienionych prawd (a przypominamy, że do automatycznego wykluczenia się z Kościoła wystarczy negować lub wątpić w jedną choćby z podawanych przezeŃ do wierzenia prawd) jest to, co można zaobserwować coraz częściej na polskich cmentarzach. Oto co (przykłady z brzegu z ekspozycji firmy kamieniarskiej):







Bez~nadziejne


Obrazek paraeklezjalny z lat "przełomu":
Na początku lat 90. kolega z podstawówki (regularnie uczęszczający do kościoła ministrant!) pokazywał mi swój zeszyt ze spisanymi własnoręcznie tekstami piosenek, które najwyraźniej cenił, skoro zadał sobie trud przeniesienia ich na papier (chyba też własnoustnie je śpiewał). W notatniku na poczesnym miejscu znajdowała się piosenka Pawła Kukiza pt. ZCHN zbliża się...

Końcową deklarację ostrożności Obywatela K. można odczytać jako swego rodzaju zachętę do powstrzymywania się od pochopnych osądów, a zniechętę do formułowania "zbyt radykalnych" wniosków.
Sam Obywatel K. pisze: "kierowałbym podejrzenia wobec de facto puczystów, którzy zdołali przejąć kontrolę nad Soborem Watykańskim II". Innymi słowy: sam Obywatel K. dokonuje swego rodzaju "osądu" teologiczno-historycznego [co więcej, sprzecznego z narracją tego, co powszechnie uważa się za Chrystusową oblubienicę – moderniści okupujący obecnie struktury Kościoła twierdzą przecież, że "hermeneutyka ciągłości", "to nadal ten sam Kościół, co dawniej", że żadnego "puczu" nie było i nie ma i wszystko jest w najlepszym Ordo. Novus ordo missae. Novus ordo seclorum. Do wyboru, do koloru]. I, zgodnie z tym co pięknie wyłożył w obdarzonej pochwalną recenzją samego Watykanu książce pt. Liberalizm jest grzechem ksiądz Félix Sardà y Salvany, Obywatel K. ma do formułowania takiego "osądu" pełne prawo. Pan Bóg, za przeproszeniem, mózgami obdarzył nas nie od parady.


Moja osobista grzeszność nie ma wpływu na prawdziwą obserwację dotyczącą czyjegoś odstępstwa od nauczania Kościoła. Mogę być ostatnim grzesznikiem na ziemi i pozostawać członkiem Kościoła z tytułu integralnego wyznawania Wiary. Choćbym za moje niecne czyny miał wylądować bezpośrednio po śmierci w piekle. Za moją wiarą nie szły uczynki, ale wiarę miałem. Byłem członkiem Mistycznego Ciała Chrystusa.

Jeśli natomiast ktoś prowadzący "kryształowe" życie przeczy choć jednej prawdzie podawanej przez Kościół do wierzenia, członkiem Kościoła nie jest. W związku z tym nie może piastować w nim żadnej godności. Albo uzyskał ją tylko pozornie – albo, uzyskawszy ją prawowicie, utracił następnie z powodu odstępstwa od Wiary.

Nasuwa się z jednej strony myśl, by przeprosić za poświęcanie tak dużej części tekstu kwestii Wiary, lecz w istocie rzeczy (takie żywię przekonanie) na kondycję społeczeństw i narodów należy patrzeć przede wszystkim przez pryzmat duchowy. Poszczególne zwycięstwa  poszczególnych ludzi nad grzechem. Wierność nauce Kościoła aż do heroizmu. A dominujący na danym obszarze model polityczny czy kształt gospodarki (której "mordowanie" stało się w tzw. publicznym dyskursie ostatnich czasów tematem godnym daleko większej uwagi niż na przykład mordowanie nienarodzonych dzieci) to pochodne tego, jak wielu zostaje wiernych Bogu i Kościołowi*.


Vade mecum? Którędy do Nieba?
(Czyżby Pan Jezus nie wiedział, dokąd i jak nas poprowadzić?)
Zdjęcie i podpis do gruntu moralizatorskie (ale prawdziwe):
Pan Jezus, Jego Kościół i Jego namiestnik na ziemi, Papież, zgodnie z gwarancją daną przez samego Zbawiciela, nie są w stanie nauczać fałszu i prowadzić wiernych do zatracenia.

Pan Toniewicz


Wspomnieniowe P.S.

Pistolety na kapiszony. Petardy odpalane w miejscach doprawdy najróżniejszych. BMXy z obowiązkową gąbką na ramie i kierownicy. Nieszczęsne Bravo. Jojo. Oranżada w proszku spożywana "na sucho". Zasłuchiwanie się w listy, pożal się Boże, przebojów programów radiowych.

* P.S. 2. W kontekście zastanowienia nad hierarchią ważności zastanawiamy się, czy nie należałoby dokonać lekkiej korekty deklaracji KTLa w niniejszym wpisie:

i połączyć dwa punkty w jeden, pisząc: "Jestem mężem i ojcem", albo – dając wyraz wierności nauczaniu Kościoła w zakresie hierarchii celów małżeństwa – lepiej: "Jestem ojcem i mężem"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz