O K. Staszewskim, „Kulcie” i Gołocie wspomniałem z lekką ironią, jako o zjawisku oddającym klimat tamtych czasów. Prawdę mówiąc, jedyne utwory KS, które poznałem nieco wnikliwiej, to piosenki z płyt „Tata Kazika” (1 i 2). O ile tata wydaje mi się poetą, o tyle synalek – hm, wątpię. Zresztą nie odnajduję się w konwencji rockowej, odruchowo unikam wszystkiego, co zdominowane przez miarowo dudniącą perkusję i wyjące gitary elektryczne.
Kapliczka w teledysku Ciechowskiego wydaje mi się czymś więcej niż tylko elementem dekoracji. Już samo ujęcie kamery kolidowało z peerelowską, świecko-laicko-ateistyczną konwencją i wymagało pewnej odwagi operatora oraz piosenkarza, nawet jeśli uznać, że film kręcono w okresie rozkładu komuny. Zgoda, to nie jest „na wskroś polska kapliczka”. Tyle że i Ciechowski nieprzypadkowo napisał wiersz pt. Nie pytaj o Polskę.
Nb. przypominam sobie, że pod koniec lat 80. przetoczyła się przez oficjalne media fala krytyki piłkarzy, którzy wykonywali znak krzyża przy wejściu na boisko bądź po strzeleniu gola. Zdaje się, że rozważano jakieś zakazy, a przynajmniej wydanie instrukcji, by kamera nie utrwalała „religianctwa” i „klerykalizmu”. Co ciekawe, w podobnym kierunku poszły później – już po upadku (?) komuny – zalecenia FIFA czy UEFA, ale z tego, co widzę, odstąpiono od nich. Inna rzecz, że chyba najgorliwiej żegnają się ci, którzy z Kościoła katolickiego przeszli do jakichś sekt protestanckich, jak np. genialny Leo Messi czy kapryśny Neymar Jr paradujący niegdyś w koszulce z napisem „I love Jesus”. Zresztą polityczna poprawność gryzie się tu we własny ogon, bo wydanie przez FIFĘ czy UEFĘ zakazu „religianckich” gestów uderzałoby również w tych piłkarzy, którzy – jak Mohamed Salah z Liverpoolu – radują się ze zdobycia bramki po muzułmańsku (czołem w murawę), a to już podpadałoby pod paragraf pt. „dyskryminacja mniejszości etnicznych i religijnych”. A z islamem, jak wiadomo, lepiej nie zadzierać, na czym korzystają niekiedy chrześcijanie czy postchrześcijanie.
Do kwestii teologicznych nie potrafię odnieść się w sposób rzeczowy i miarodajny. Poprzestanę na ogólnikowej konstatacji, że Kościół przeżywał upadki, a na tle osobliwych papieży z przeszłości ci posoborowi mogą jawić się jako ostoje pobożności – i nie całkiem przekonuje mnie argument, że renesansowi degeneraci nie ingerowali w doktrynę, a papieże posoborowi ingerują, a więc są jeszcze gorsi. Albo taki Klemens XIV, już bliższy naszych czasów, który lekką ręką rozwiązał Towarzystwo Jezusowe, kładąc podwaliny pod państwową edukację i indoktrynację… Proponuję uznać, że zawiłości te może osądzić tylko Bóg.
Zestawienie Lutra z Wojtyłą razi mnie, a nawet gorszy, bo ten pierwszy świadomie dążył do zniszczenia Kościoła, a nie da się tego powiedzieć o drugim. Ekscesy – w rodzaju modłów z animistami – można jednak odczytywać jako próbę niesienia Dobrej Nowiny oraz nawracania i jestem prawie pewien, że tak właśnie widział to św. Jan Paweł II. W kwestiach fundamentalnych – jak w przypadku życia ludzkiego – św. Jan Paweł II pozostawał niezłomny i mężnie stawiał opór medialnej opresji. Luter aprobował bigamię, jak to porównywać do nauczania św. Jana Pawła II o świętości rodziny?! Mam wrażenie, że obrońcy Tradycji (szczególnie z kręgu lefebrystów) chcieliby widzieć św. Jana Pawła II gorszym niż był naprawdę. To zaś nasuwa skojarzenia z przypowieścią o belce w oku…
Ogłaszając Papieża-Polakiem świętym zapewne zakładano, że jego dusza nie przebywa w piekle. Chyba że uznajemy proces kanonizacji za nieważny, a wszystkich papieży po Piusie XII za nielegalnych. I podcinamy gałąź, na której siedzimy – pyszni bądź smutni, skutek ten sam. Owszem, mam poczucie tragizmu sytuacji, bo przebieg Soboru Watykańskiego II sprawia wrażenie „wrogiego przejęcia” i „wymuszenia rozbójniczego” [przykładem deklaracja Nostra aetate, która równie dobrze mogłaby wyjść spod pióra powieściowego pana Settembriniego, orędownika postępu ludzkości i ogólnoświatowej republiki (oczywiście po zniszczeniu „Wiednia” itp., czyli przeciwników postępu i republiki)]. Zapomina się przy tym, że soborowi „puczyści” nie spadli z księżyca, lecz dorastali i dojrzewali – upominani wprawdzie, lecz nie ekskomunikowani – w czasach Piusa X, Benedykta XV, Piusa XI, Piusa XII. Wybór Jana XXIII na papieża, mimo teorii spiskowych, doprawdy trudno uznać za nielegalny; większa część kardynałów na niego właśnie oddała głos, być może nieświadoma konsekwencji.
Wiara katolicka znajduje się w głębokim kryzysie? To zbyt mało powiedziane. Europa dechrystianizuje się. Za życia jednego pokolenia katolicka Irlandia czy Hiszpania przestała być katolicka. Bez terroru, rozstrzeliwań, burzenia kościołów. Nawiasem mówiąc, o czymś takim marzył A. Hitler – o świecie, w którym chrześcijaństwo wreszcie okaże się zbędne, bez wbijania do głów kolbami takiego czy innego weltanschauungu, bo jako człowiek nowoczesny Führer akurat w tej kwestii wolałby uniknąć przemocy, przynajmniej na terenie Niemiec; niemniej jednak cieszył się, że alianci, równając z ziemią niemieckie miasta, niszczą przy okazji kościoły, co poniekąd rozwiązywało problem i przyśpieszało postęp.
Patrzę na to z rozpaczą. Pytanie, czy bez św. Jana Pawła II wiara nie znajdowałaby się w stanie agonalnym. Przynajmniej w Polsce. Czy los Hiszpanii, Irlandii, Włoch byłby inny, gdyby nie SWII i posoborowe pontyfikaty? A co ze społeczeństwem masowym, skupionym w coraz większej mierze w gigantycznych miastach, odciętym od korzeni, siłą rzeczy nastawionym na teraźniejszość, obojętniejącym na duchowość, zarazem podatnym na quasi-naukowe gusła („genderyzm” itp.)? Co z globalizacją, która zrelatywizowała czas i przestrzeń, a do tego wymusiła poniekąd egalitaryzm i konsumpcjonizm jako remedium na wojny? Rewolucja kulturalna, która przeorała Zachód w latach 60., rozpoczynała się nim jeszcze SWII się skończył, a taki czy inny wynik SWII prawdopodobnie nie miałby na nią większego wpływu, tym bardziej że aktywem rewolucyjnym była głównie postprotestancka młodzież.
Tu zaś wracamy do głównego wątku naszej dyskusji o (wczesnych) latach 90. – marzenia, pragnienia i postulatu, by w Polsce było tak jak na Zachodzie, im szybciej, tym lepiej. I tu fundamentalna kwestia: „przeciętny” Polak nie zastanawiał się, że ów Zachód już dawno wypaczyła rewolucja protestancka. Niestety, w 1989 r. wpadliśmy z deszczu pod rynnę, uciekliśmy z „roku 1984”, by znaleźć się w „nowym wspaniałym świecie”, o którego istnieniu nie mieliśmy jednak pojęcia, szczególnie w dobie rządów neokonserwatystów i torysów, kiedy pozornie wszystko się zgadzało – wiara, idee, postęp, dobrobyt… Historię świata pisał Paul Johnson, Ameryką władał Reagan, a po nim jego zastępca Bush, Anglią – pani Thatcher, Sowiety upadały, w Watykanie Papież-Polak… Wydawało się, że świat wraca na swoją orbitę, nawet teoria o końcu historii mogła uchodzić za sensowną czy wręcz oczekiwaną. To zresztą tragiczny paradoks: w 1989 r. łączyliśmy się z pozornie kontrrewolucyjnym anglosaskim Zachodem, nie tym z lat 60. i 70.! W moim przypadku to jeszcze jedno ze źródeł złudzeń, rozczarowań, mętliku.
Obserwacje cmentarne – rewelacja! Temat na kolejny cykl foto/reportaży. Wprawdzie obrazki paraeklezjalne nie wydają mi się całkiem nowe, nawiązują bowiem do motywów znanych z dawniejszych epok (hipoteza: Père-Lachaise jako ich kolebka), niemniej ujawniają współczesne postrzeganie śmierci jako beznadziejnego końca, zarazem dążenie do jej estetyzacji i racjonalizacji (taśmociąg: szpital/przytułek, zakład pogrzebowy, urna).
Teza Pana Toniewicza, że „na kondycję społeczeństw i narodów należy patrzeć przede wszystkim przez pryzmat duchowy” wydaje mi się arcysłuszna. Z racji zawodowych przyszło mi zajmować się przez wiele lat tzw. historią społeczną – i nie od razu uświadomiłem sobie jej skrajny materializm. Moment przełomowy? Chyba stanowczy sprzeciw pewnego wybitnego i poważanego profesora wobec używania określenia „charytatywny” łącznie z jednoczesnym opowiedzeniem się przez niego za koniecznością stosowania „pomocy społecznej”. Albo sugestia, że marksizm czy chrześcijaństwo to ideologie, których rozpoznanie wymaga podobnych narzędzi badawczych. Tu zresztą otwiera się kolejny ciekawy temat: współczesna humanistyka. Laicka/ateistyczna w przeważającej mierze, dla której spory o to, czy św. Jan Paweł II to prawowity papież byłyby śmieszne, niezrozumiałe, byłyby w ogóle stratą czasu. Inna rzecz, że św. Janem Pawłem II owa humanistyka pogardza – taki Benedykt XVI to przynajmniej książki pisał, no i Niemiec do tego, a nie jakiś prowincjonalny Polak-katolik – co tym bardziej nastraja mnie obronnie, po stronie Papieża-Polaka.
Obywatel K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz