Czy grozi nam totalna fatalna komuna mentalna? Gorzej: już jest... (Dzień dobry!)

Kółko i krzyż: Biorę wszystko! 

 

„Kiedyś wydawało mi się, że to wielka szkoda, iż «polityka zabójstw» dotknie wielu osób zatrudnionych na stanowiskach państwowych – ludzi pracowitych i uczciwych – i że to niedobrze... Cóż, teraz jestem odmiennego zdania. Wszyscy zatrudnieni na państwowym albo sami są łotrami, albo łotrów tolerują, albo są świadomi ich obecności w swoich szeregach”.

~ Jim Bell w wywiadzie dla czasopisma "Wired", 11 listopada 2000 r.


Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego: ani będziesz pragnął żony jego, nie sługi, nie służebnice, nie wołu, nie osła, ani żadnéj rzeczy, która jego jest.

~ Wj 20, 17



Rok 2022. Głęboka komuna. Tym głębsza, im mniej uświadomiona.


Program Kąfederacji Komuny Polskiej Obywatela GB \https://wiwopowiwo.blogspot.com/2021/02/nieznajomi-zency-trz3j-panstwo.html\. Podobno katobetony, żydożercy, przyjaciele wolności – same zalety. Wczytałem się bliżej. Państwo ma nie zajmować się kulturą, sztuką – poza wyjątkiem, kiedy ma się nimi zajmować... Państwo ma stronić od służby zdrowia – ale duży szpital gminny – to jest państwowy – w każdej gminie. Państwo ma nie pchać się do..., ale ma się tam pchać... Pchnijcie się sami, drodzy państwo. Pchnijcie się sami, drodzy panowie (paniom nie wypada tego sugerować).


Pracuję w sali numer sześćset sześćdziesiąt sześć. I na razie mam co jeść, choć Zenek z Benkiem, moi przełożeni, nakręcają inflację złotówki. "Złotówki" – wolne żarty! Więcej ma to-to wspólnego z zeszłorocznym śniegiem niż ze szlachetnym metalem. Więc Zenek i Benek mówią, że oni i tak nie mają nic do powiedzenia. Wiedzą, jak i ja, że dodruk papieru prowadzi do katastrofy. Przede wszystkim moralnej, bo się ludzi zniechęca do wytężonej pracy i (czynienia) oszczędności. Zarób się i zarób, skonsumuj, zadłuż się. Work ~ debt ~ repeat. Ale cóż – oni tylko wykonują rozkazy (z) góry. Ja – podobnie. Każą drukować? – drukujemy!


Jestem częścią problemu. No ale cóż mam robić? Ja na utrzymaniu. Rodzina na utrzymaniu. Znajomy ksiundz mnie mówił, że jak mam wybrać między realizacją powołania, pracą, która sprawia mi satysfakcję, ale mniej płatną, a taką, w której będę więcej zarabiać – to bez wahania brać tę drugą. To się go słucham. Na razie.


Masa krytyczna jeszcze chyba nieprzekroczona. Ideał władz z Platformy Sprawiedliwości (nazwa potoczna; oficjalna brzmi: Platforma Redystrybucji Ludowej): wszyscy zatrudnieni na państwowym; ewentualnie jakieś państwowo-prywatne kooperatywy pod ścisłą kontrolą funkcjonariuszy; no i koleżanek oraz koleżków (o kolesiach nie wspominając) z ponadnarodowych korpo nie będziemy powstrzymywać, o ile się opłacą. A opłacą się, bo w dwudziestoośmiomilionowym kraju wciąż mają swoje do ugrania.


Masa krytyczna chyba jeszcze nieprzekroczona. Chcą zatrudniać na państwowym coraz więcej, żeby zyskiwać wyborców. (Ach, jakże drżałem przy poprzedniej elekcyi – przyjdzie nowa ekipa, to mnie w try miga wysiuda. Na szczęście – nie! Nowi przerżnęli, nasi się utrzymali). Ale w nieskończoność tak się nie da. Chyba że trafimy na jakąś żyłę złota albo wirtualnej pseudokryptowaluty i zrobimy tu drugi Turkmenistan, bo będzie nas na to stać.


"Przestańcie tak robić, przestańcie drukować, bo ludzie się wkurzą i was rozniosą" – mówili. "Masowe protesty w największych miastach Europy" – mówili. "Dni tego rządu są policzone" – mówili. To ostatnie okazało się akurat prawdą. U szczytu dokonano paru roszad, kilka zdewaluowanych nazwisk schowano do głębokiej kieszeni, parę fagasów wyciągnięto z zanadrza, ale zasadniczo wszystko zostało po staremu. Tłuszcza w maskach Guy'a Fawkesa maszerująca pod dyktando podżegaczy została doraźnie ugłaskana. Manewr ten powtarzany będzie po wielekroć. Ile razy pan życzy? Tyle, ile potrzeba. Jedyne, na co ewentualnie pozwolą wylegającym na ulice i wystawiającym swoje życie na szwank ojcom i matkom rodzin, to wymiana demokratycznych decydentów na nowych. Nowych-starych, bo to przecie jedna i ta sama banda pod różnistymi szyldami. Więc dajmy im żyć złudzeniami! Mundus vult decipi, ergo decipiatur.


Przyjdą może nowe władze i co? Zmieni się coś? Gdzie tam! Mnie ewentualnie mogliby wywalić, ale tylko po to, żeby na zwolnione miejsce zainstalować swojego człowieka. Żeby coś się zmieniło, to chyba my sami musielibyśmy się en masse zbuntować. Ale któż zarzyna kurę znoszącą... no, może nie złote, bo papierowe, ale bez wątpienia jajaregularnie i z gwarancją tej regularności – bo "państwo nie może zbankrutować"? Któż by takiemu drobiowi chciał łeb odrąbywać? Chyba jacyś ideowcy, he-he!


Rok 2022. Niezgorsza komuna. A jakich ma przeciwników? Ano takich: coraz bardziej przesławny i masakryczny dr nob. [bo od poprzedniego razu zdążył się już nobilitować \\http://wiwopowiwo.blogspot.com/2021/02/nieznajomi-zency-trz3j-panstwo.html\\] Mencwel, dzieli się obserwacją, że jak jesteś wystarczająco duży (to znaczy twoja firma) i chcesz jeszcze rozwinąć działalność gospodarczą, to musisz się funkcjonariuszom państwowym ujawnić. Tak to po prostu jest. Co więcej, ubolewa, że w Polsce jest za mało miliarderów z prawdziwego zdarzenia, to jest takich, którzy byliby gotowi zaryzykować cały swój pokaźny majątek, łącznie z lokum, które wspólnie z rodziną zajmują, aby zrealizować ambicję swojego życia – na przykład zdobyć pierwsze miejsce na liście najbogatszych w takim-to-a-takim rankingu prestiżowego czasopisma "Mors" \https://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2017/06/bracie-gdzie-jestes-czyli-o-potrzebie.html\. Prawda to wszystko być może, jednakże


Polska naszych marzeń i snów albo/czyli: Polska moich marzeń, Polska moich snów

wygląda inaczej.


Tekstem(-)marzeniem chciałoby się go zatytułować, tak przyjemna jest myśl o skreśleniu kilku słów na temat Polski pełnej Polaków dążących do doskonałości. W każdym calu, na każdym polu, na każdym dworze. Z wyjątkami, bo grzech pierworodny. Ale jednak zasadniczo i najpowszechniej w Bożym kierunku.


Potrzeba tak niewiele albo tylko jednego. Troszczą się i frasują o planetęrecyklingprawakobietprawaMajówprawazwierzątekokologięenergięodnawialnąniepaleniedrewnemwpiecużyciedoczesnektórewydajeimsięnajwyższąijedynąwartościązawartośćolejupalmowegowmargarynieżebykażdyczułsiędobrzeiuszanowanyrównośćidemokrację – o czymś zapomnieliśmy?

Potrzeba tak niewiele albo tylko jednego: stanąć w Prawdzie.



Modlić się. Pracować. Czytać. Gorliwie spełniać obowiązki stanu. Nie zaciągać kredytów, nie brać pożyczek. Kupować tylko i aż tyle, na ile mnie w danej chwili stać. Dbać o dom. Robić przetwory. Czytać dzieciom mądre polskie bajki. Pomagać słabszym i nie trąbić o tym. Pozwolić żonie być Panią Domu. Unikać wszelkiej światowości i wszelkich pozorów światowości. Odciąć zgubne obce seriale i muzyki. Najpierw nauczyć dzieci mówić po polsku, a potem zabierać się za cudzoziemszczyznę. Mieć swój kawałek (na tej) ziemi, ogrodzić go i być panem na swoich włókach czyli włościach.



Mniej pracowników najemnych, więcej panów na swoim. Mniej studentów i wmawiania każdemu, że nadaje się na uniwerek. Więcej konkretów: hydraulik, stolarz, śmieciarz. Rozważacz żarcia też się nada i to pewnie w sporej liczbie, dopóki liczniej nie pojmiemy, że normalnie to się jada w domu, ze swoimi. Kosiarz murawy. Nie potrzeba nam już więcej upaińców. Dała nam przykład Orania... Jeśli wystarczająco dużo Polaków zrozumie, że należy z szacunkiem podchodzić do wykonawców prac prostszych niż chirurgiczne, i wyrazi gotowość ich wykonywania, zgodnie z powołaniem, korpo czeka uwiąd, nachodźców czekają niegościnne progi, a nas społeczeństwo ludzi bardziej niż mniej niezależnych. I spełniających oczekiwania Pana Boga, nie zaś domorosłych architektów (nowego, nowszego i najnowszego) "porządku światowego".



Zaraz! – ten plan można (przynajmniej próbować) realizować w naszej sparszywiałej rzeczywistości. Rzeczywiście! Tylko że komuna wydatnie to utrudnia.



Polska, w której zamiast jednej elektrowni na milionowe miasto jest milion Polaków, z których każdy ma dostęp do własnego źródła elektryczności. Do własnego źródła wody. Ma własny ogród, w którym uprawia również rośliny jadalne – na wszelki wypadek, na czarną godzinę. Zaraz podniosą się głosy podziwu i sprzeciwu: "Każdy? Jak to?". No nie każdy literalnie, to jasne – są przecież mnisi, siostry zakonne (chociaż ci i te akurat się o własny ogródek zwykle troszczą), sytuacje wyjątkowe... Wimy, rozumimy. Ale chodzi o generalny trynd. Niezależnościowy. Autonomiczny.



Polska żyjąca wśród wariatów, którzy zakazują aut spalinowych? Świetnie, niech się niemiaszki z zakazanych beczek, baleronów i te-czwórek wyprzedają – my je przyjmiemy jako wróżbę zwycięstwa zdrowego rozsądku nad pseudoekologicznymi maniakami. Co więcej: jako kraj pełen ludzi szanujących ciężką pracę i wytwórczość, chętnie skorzystamy z osiągnięć choćby i obcej inżynierii, uruchomimy własne fabryki, z taśm których niedługo zaczną zjeżdżać nowe balerony i te-czwórki – naszego współautorstwa, bo parę szczegółów dałoby się w nich poprawić. Jak w Albanii – merc tuż za każdym rogiem. Taki jak wino – taki jak kilkudziesięcioletni; taki wytrzymały i ekologiczny, bo trzyma się świetnie, nie trzeba wyrzucać na śmietnik po pięciu latach albo co najmniej wymieniać silnika.



Co jeszcze w związku z powyższym? Koniec z nachalną propagandą "jedynie słusznego transportu publicznego", który, jak wszystko publiczne, nieodmiennie nasuwa na myśl 'dom nie całkiem prywatny'. Dość już wmawiania ludziom, że, jeśli mają ochotę swoim środkiem transportu jechać, skąd chcą i dokąd chcą, o porze, która im odpowiada, słuchać w swoim aucie swojej muzyki albo ciszy, wąchać zapachy swoj(ski)e, a nie obcych, jeździć bez masek, stosować politykę zamkniętych drzwi i nie każdego zapraszać do środka, to są be. [Innymi słowy: Polska prywatnych środków transportu, a nie masówki publicznej i naganiania ludzi do przymusowej integracji z innymi nadużytkownikami (nie myją się, śmiecą, gadają mi nad uchem przez komórkę, ogólnie robią złe wrażenie) transportu państwowego].



Polska szanująca oświatę – miliony lokalnych inicjatyw edukacyjnych, różne rozwiązania, prywatne szkoły, którym nie śni się o "prawach publicznych [czyt. państwowych]", nauczyciele indywidualni; różnorodność w dążeniu do dobrego celu. "Przymus szkolny" – a co to takiego?



Aha, wracając do Mencwela: Polska, w której zamiast jednego z milionem (oraz przerośniętą ambicją) i miliona kmiotów, którzy na niego pracują płaszcząc się pod płaszczykiem szacunku i uznania dla dokonań multikultikorporacji, miliony z milionami. Albo miliony z setkami tysięcy. Uncji czegoś cennego. Polska, w której tylko głupek \http://luckyluke7777777.blogspot.com/2007/10/by-najbogatszym-czowiekiem-na-wiecie.html\ narażałby życie, zdrowie i bezpieczeństwo własnej rodziny dla realizowania chorych ambicji; Polska, w której branie kredytu brano by za coś wstydliwego. Raczej każdy z trzema włókami i krową niż jeden z milionem włók i krów, a reszta... Raczej pięćdziesiąt milionów niezależnych, bitnych kowali swojego losu niż nieliczne grupki Kowali zatrudniających rzesze Kowalików i Kowalczyków jako najemny zasób ludzki.



Polska, w której wreszcie dziecko narodzone oraz nienarodzone, staruszka, staruszek oraz każdy inny Po-lak są uznawani za kogoś ważniejszego i bardziej godnego ochrony oraz troski niż pies.



Polska, w której dochodzimy do normalności nie w ten sposób, że "wybieramy do parlamentu" darmozjadów, którzy mądrzą się na temat tego, że "dadzą nam wolność" i nawet "doszedłszy do władzy" nie dociera do nich, że nie mają takiej władzy, bo wolność wewnętrzną i zewnętrzną każdy wydziera światu sam (z asystencją Pana Boga, to się rozumie samo przez się). Polska stopniowo przecinająca pępowiny łączące ją z funkcjonariuszami państwowymi, Polska robiąca ich na szaro, współpracująca ze sobą na czarno, zachowująca dyskrecję (niedonosząca na tego, na kogo jeszcze donieść by się dało) – aż w końcu gotowa ogłosić ustami naturalnie wyłaniających się liderów, że to już, kończymy z udawaniem i unikami; przechodzimy na oficjalny tryb wolnorynkowy. Było to faktem już z dawna. Teraz tylko informujemy publikę pro publico bono.



Polska szlachetna i – po katolicku – wielkoduszna – niczym Stany Zjednoczone z korespondencji Sienkiewicza: "Jest to kraj prostych ludzi i prostych uczuć. Młody i zdrowy mężczyzna usłyszy tam wprawdzie jedną zawsze odpowiedź: pomagaj sam sobie — i z głodu może umrzeć, jeśli nie potrafi iść za tą radą. Niedołężny za to starzec, kobieta, dziecko doznają tam takiej pomocy, jak nigdzie". Krwiożerczy wolny rynek, tak?



I jeszcze to (napisał autor owego najwybitniejszego chyba w historii polskiej literatury reportażu): "Ziemia i pierwsze potrzeby życia są tanie, a praca droga; każdy więc mężczyzna, pracując sześć godzin dziennie, zarabia z łatwością nie tylko na utrzymanie własne, ale i rodziny. Co więcej, dzieci, jak ongi u Izraelitów, są tu prawdziwie błogosławieństwem bożym, doszedłszy bowiem do pewnych lat, przedstawiają cenną siłę roboczą" [oczywiście, nie to powinno stanowić główny powód starań o zrodzenie potomstwa (którym jest działanie AMDG), lecz nieroztropnie byłoby go lekceważyć – przyp. WiWo].



Polska – kraj miliona kapliczek przydrożnych. Zadbanych, omodlanych co dzień, czy słota, czy słońca spiekota.



Kraj, w którym można sobie nabyć kawałek lasu i zbudować tam dom bez pytania funkcjonariusza państwowego o zgodę. Wznieść garaż. Albo rozpalić ognisko. Albo wyciąć drzewo. Lub dwa. Lub wszystkie.



Albo zmienić działkę z leśnej na budowlaną w najprostszy możliwy sposób. Jak to? – padnie zaraz pytanie. – Da się to zrobić jakoś łatwiej niż trudniej? Przecież tyle z tym zachodu, a udaje się nielicznym i to po latach mordęgi (chyba że są skoligaceni z sami, drodzy Czytelnicy, wiecie kim). Ano najprościej jak się da: wybudować dom, wykopać studnię, zainstalować generator prądu, podłączyć się do sieci takiej, śmakiej, owakiej oraz internetowej (sieć internetowa, czyli sieć sieciowa). I mieć środki oraz wsparcie pozwalające odeprzeć ewentualną agresję czynników, którym nie podoba się, że czynię ze swoim, co chcę. Czy~ich oko złościwe jest, iżem staram się o dobro?



Czy od tego, że taki urzędas jak ja wpisze w odpowiednią rubrykę "leśna", "budowlana", "rolna" albo "koczownicza", zmieniają się fizyczne parametry danej piędzi ziemi?



Idźmy dalej: Polska bez odgórnych decyzji politycznych godzących w miliony osób naraz. Zaufanie. Społeczeństwo oparte o indywidualne umowy ustne. Kiedy nie trzeba, bez sporządzania papierowej wersji kontraktu.



Polska powszechnie uzbrojona, bo to moralne i łagodzi obyczaje.



Polska rodzin i społeczności lokalnych. Polska Polaków, którzy cenią osiągnięcia podziału pracy, ale nie stają się jej do tego stopnia fanatycznymi wyznawcami, żeby nigdy nic na własną rękę i wszystko powierzamy specjalistom. Szczególnie zaś wychowanie dzieci. Poświęcany ich kształceniu, czyli kształtowaniu czas.



Żeby zabić taką Polskę, nie wystarczyłoby – jak do ujarzmienia tego, co z Polski zostało dziś – wyłączyć w miastach na tydzień prąd, wodę i dostęp do internetu; żeby zabić taką Polskę, trzeba by nieodwołalnie, ostatecznie i bez możliwości pardonu fizycznie unicestwić każdego Polaka z osobna.



Coś takiego chciałbyś widzieć? Sądzisz, że dałoby się zrealizować? Trzeba wiary niezachwianej! – usłyszę. Pewnie(,) tak.



Są tacy, którzy usiłują iść innym tropem: dobra, czy jest jakieś życie po śmierci, to nie wiadomo; tutaj trzeba te kilkadziesiąt lat jakoś lepiej [w sensie materialnym oraz innym, w każdym razie: doczesnym] niż gorzej przeżyć; "wszyscy cierpią, ale niektórzy cierpią w luksusie" – to chociaż bądźmy bogaci. Kiedy ktoś osiągnie już zadowalający go poziom luksusu, zaczyna się kombinowanie: może by coś więcej z życia, od życia, dla życia. Podzielę się i opowiem o tym publicznie – oooo, jaki jestem dobry. Dla siebie i dla innych! A więc: medytacja, rozwój duchowy w którymkolwiek kierunku, nieśmiertelna, choć śmiertelnie ryzykowna joga (wymieniana niczym mantra jako dobry środek doskonalenia się) – pick your poison. W koncepcji rozwoju duchowego nie byłoby nic złego, a nawet można by dążenia do niego uznać za krok bardzo słuszny, gdyby nie ten piekielny dodatek: "w którymkolwiek kierunku". Ty wolisz medytację transcendentalną – dawaj! Tobie duch podpowiada: szyityzm – no, trochę się dziwię, ale niech będzie, skoro tak/to czujesz, skoro to ci pomaga! Hinduizm – pięknie, gratuluję! Pan życzy lewosławnych, bo na niejeden rozwód pozwalają? – brawo, whatever serves you best! Nie zapominajmy o protestantach, buddystach, zwolennikach innych wyznań niszowych. Ach, no i nasi kochani i przez Boga ukochani ateiści, o nich byśmy zapomnieli ["Ateiści! Pan Bóg nigdy (o) was nie zapomni" – chciałoby się zakrzyknąć]! All are welcome! Nikt nie jest wykluczony (poza niezaszczepionymi, oczywiście, ale to barachło niewarte splunięcia). Aha, no i zrobię coś dla innych: skoro już podstawowe potrzeby opędziłem, podzielę się z nimi moim doświadczeniem religijnym, moją wiedzą o tym, jak prowadzić lepsze życie – co znaczy już nie tylko, jak więcej zarabiać, a mniej wydawać. Mam coś duchowego do przekazania; obowiązki stanu już wypełniłem, czas na udzielenie się społeczeństwu.



"Ja tam jestem żonie wierny, ale wy róbcie, jak tam sobie chcecie, ja niczego nie narzucam, tylko się dzielę". I tak to działa.



"Mnie to nie obchodzi, kto z kim sypia, co zawiany Jurek z lordem Myronem uprawia za drzwiami alkowy". I tak to działa.



"Możesz sobie i w gusła wierzyć, byleś mnie regularnie obejrzał i moje książki nabył". I zapisał się do mojej Fabryki Językoznawstwa Nie Nazbyt Stosowanego (choć na zbyt stosowanego, bo kurs faktycznie sprzedawany, a opłata zań nawet w promocji niebagatelna). Szkoda, że nie oferują kursu języka polskiego, bo ten u prezesa/założyciela/lidera tak niedomaga, że już przykładów jego błędnego zastosowania w żadną niedzielę nie przemnożę i nie przedzielę. Tak są liczne, że ja... Czy to nie Mickiewicz ostrzegał, aby nie zatrudniać do opieki nad dziećmi wielu języcznych bon, dostrzegając, że zbytnie i niedostosowane do wieku oraz etapu rozwoju człowieka kontakty z cudzoziemczyzną powodują, iż poddany ich działaniu młody (jeszcze) Polak zaczyna myśleć nie po polsku – a zatem i nie po polsku?



Na mocy opinii, którą staram się przekonująco wyrażać. Mam rację, bo mam gadane. W nie do końca ojczystym języku, co prawda, raczej w korpo-angielsko-skrótowej biuro-luzackiej nowomowie. No, ale tak ja to widzę. Jam prawdziwy myśliwy – dużo wymyślam...



Radzę sobie w tej rzeczywistości. Jak mi kto na odcisk nadepnie... to zależy. Staram się odpuszczać. Odpuszczam. Nie walczę do upadłego. Nie zawsze. Ale miałem taką sytuację. Znam kogoś, kto szukał mieszkania – wynająć chciał. No i rozmawia z właścicielką. A ta baba pyta mojego brata (no dobra, to o brata chodzi): "Czy pan się szczepił?". Co ma piernik do wiatraka? Co ją to obchodzi? Grzecznie to wyraził, a ona swoje: "Czy pan jest szczepiony?". Jak tu z taką rozmawiać? Zrezygnował, chociaż mieszkanko niczego sobie. Nie chciał mieć z kretynką do czynienia. Odpuścił. Poszukał innego. Na jego miejscu pozwałbym babę do wszystkim możliwych sądów, wymusił na niej odszkodowanie. Zapłaciłaby mi paręset tysięcy, to by jej rura zmiękła i już by głupich pytań nie zadawała. Co to ma w ogóle być, kurczę blade? Ale brat odpuścił, nie sprocesował jej do suchej nitki vel gołej skóry.



Sed contra: z całym szacunkiem dla próby zdroworozsądkowej oceny postępowania pani właścicielki → to ona jest właścicielką i ma pełne prawo zadawać potencjalnemu najemcy dowolne pytania, licząc się z tym, że ów nie zechce na nie odpowiedzieć, skorzystać z jej oferty, a w przypadkach zasadniczych zasadnie obrzuci ją obelgami. Jeśli tego nie przyjmujemy, a deklarujemy chęć zaangażowania obcej trzeciej strony (funkcjonariuszy państwowych) do niszczenia kogoś za to, że zadaje nieuprawnione/niewygodne/nieadekwatne (naszym zdaniem) pytania, to znaczy, że komuna mentalna nadal niewypleniona z mózgu, zdawałoby się, przyjaciela wolności. Wykorzystywanie narzucanych niesprawiedliwą przemocą narzędzi zniewolenia do niewolenia bliźnich zadających (głupie? – być może...) pytania. Taki gość z zapędami właściciela niewolników – taki niewol (NIEWOLE? Nie wolę [ich], gdyby to od opinii zależało, nie zaś od faktów). Spodziewaliśmy się po Panu nieco więcej, panie WuEm. Tak to w świecie szanującym własność prywatną nie działa.



Uwaga zatem! Najpierw wolność stawiana jest przed prawdą ("niech każdy śpi z kim chce" i te de); a ta rzekoma wolność to też taka okaleczona, bo ograniczona pańskimi prywatnymi opiniami, wrażeniami, emocjami i gotowością zemsty z użyciem wrogów wolności. Ale nikt mu, specjaliście, nie będzie w kaszę dmuchał. No i pompujemy tę wydmuszkę wolnościowizmu, a prawdy jest w programie może nie tyle, co kot napłakał, ale co nieco. Zresztą, jak doskonale rozumiemy, łyżka trucizny w beczce miodu może mimo wszelkich pozorów i nagromadzenia w baryłce słodyczy narobić sporo szkody. Użytkownikom liczonym w tysiącach.



Inny internetowy mędrek ogłosił się buńczucznie obrazoburcą, bo – uwaga, cytat: WEDLE JEGO PRYWATNEJ OPINII – szkolnictwo i opieka medyczna powinny być całkowicie prywatne. Nie tak, panowie, nie tak! Albo dopuszczenie do działania wyłącznie prywatnych placówek oświatowych i szpitali jest moralne – albo nie. PRYWATNA OPINIA nie ma tu nic do rzeczy. A drapowanie się w szaty kontrrewolucyjnego wolnościowca nic tu nie zmienia.



Trzeba uczciwie przyznać, że wyżej wymienieni mają nienajgorszy praktyczny pomysł na kolejne kłody rzucane nam pod nogi przez funkcjonariuszy państwowych: bogacić się, płacić im z obrzydzeniem najniższy możliwy haracz i dalej robić swoje, rozwijać swoje przedsięwzięcia, zatrudniać innych – zlecać im odpowiednie zadania, samemu koncentrując się na zarządzaniu całością ~



TU, a propos zatrudniania innych, WIELKIMI LITERAMI ROZPRAWA Z JEDNYM Z WIĘKSZYCH MITÓW DOTYCZĄCYCH GOSPODARKI, brzmiącym mniej więcej tak:

"Należy wspierać tych, którzy «tworzą miejsca pracy», a zatem tych, którzy otwierają fabryki, dają etaty, zatrudniają innych płacąc im całe wynagrodzenie z własnej kieszeni". To oni dostają granty, wsparcie propagandowe, ulgi podatkowe. To oni są twórcami miejsc pracy. BUJDA NA RESORACH.

MIEJSCA PRACY TWORZY KAŻDY, KTO DOBROWOLNIE WYDAJE WŁASNE PIENIĄDZE NA WYBRANY CEL. Kupuję chleb – współtworzę (wraz z innymi nabywcami) miejsce pracy producenta mąki, piekarza, dostawcy pieczywa, sprzedawczyni w sklepie. Kupuję tłumik – współtworzę miejsce pracy rusznikarza albo wytwórcy części samochodowych, autora strony internetowej, na której znalazłem interesujący mnie produkt, kuriera dostarczającego tłumik. Itede... itepe... Tytuł "twórców miejsc pracy" nie przysługuje więc wyłącznie komuś, kto otwiera przedsiębiorstwo, w którym płaci komuś pensje. Przysługuje on w takim samym stopniu mi, który kupuję pietruszkę od pani na bazarze, oraz każdemu, kto nie jest samo- albo może lepiej: Bogowystarczalnym pustelnikiem (bez cienia ironii to piszę; niech będzie takich jak naj... ugryźmy się w język: tylu, ilu życzy sobie Stwórca).



Relacje gospodarcze mogą być zatem złożone – a tak ładnie wygląda premier z gospodarską wizytą w fabryce, która może pochwalić się zatrudnianiem pięciuset pracowników, bo to "medialne" → świetnie wychodzi na zdjęciu. Pięknie, kurczę, pięknie. Lepiej sprzeda się fotografia gadziny w garniturze i kasku z towarzyszeniem koncertowo zgromadzonych pracowników niż wizerunek klienta salonu samochodowego czy też człowieka kupującego auto z drugiej ręki.



Swoją drogą aż dziw bierze, że chyba żaden z "medialnych twórców miejsc pracy", które odwiedza niemiłościwie nie-nam (tylko akceptującym/tolerującym system) panujący nie wyprasza go za drzwi vel nie zrzuca z wysokości. Przecież taki oberfunkcjonariusz państwowy w wielkim stopniu odpowiada za niszczenie, ograbianie, ogołacanie i mieszanie z błotem badylarzy/prywaciarzy. A jednak. A jednak kilka minut obecności firmy w telewizorni warte jest nawet uściśnięcia ręki gadziny... Chyba że o kimś, kto odmówił, nie wiemy – z chęcią się dowiemy.



~ wracamy do praktycznych metod naszych bara..., pardon: biznesmenów. Nienajgorszy jest też ich pomysł, aby – jeśli doszczętnie zabronią nam już działalności na danej niwie albo utrudnią ją tak niemiłosiernie, że stanie się nie do zniesienia – zmienić branżę, zająć się czymś innym – może podobnym, może z wykorzystaniem podobnych umiejętności, ale jednak innym, nie narażonym na takie wstręty i wtręty f.p. [funkcjonariuszy państwowych]. Na przykład lekarz, któremu niemiła jest atmosfera terroru i nacisku "medykeuszy"-zwolenników przymusu szczepionkowego, tolerastów tolerujących mordowanie bardzo małych dzieci, roznosicieli nowiny o istnieniu jednej-jedynej najważniejszej choroby, bez której nic, a my – niczym – może przetransferować się do departamentu aptekarstwa na przykład. To jest tymczasowy, choć niewykluczone, że w perspektywie nawet długofalowy, lecz w doraźnym wymiarze być może najbardziej praktyczny modus operandi. Świadczy on jednocześnie o mocnej słabości społeczeństwa, które gremialnie godzi się, by tak ważną dziedzinę życia jak usługi medyczne poddać regulacjom tak podejrzanych kreatur jak f.p.



[Dodatkowa uwaga z zakresu quasiteologii: co najmniej dwukrotnie do programu WuEma zaproszono gości obszerniej wypowiadających się na tematy religijne. Obaj jednogłośnie obstawali przy twierdzeniu, że wiara to spotkanie z Jezusem – a ich akurat to spotkało. W wyniku pewnego splotu okoliczności życiowych im się udało. Może innych też trafi. A może nie? "Takie jest moje osobiste doświadczenie i dobrze mi z tym". Taka wiara. Terror opinii prywatnej w pełnym rozkwicie. I obowiązkowy punkt programu: propagowanie już aż nazbyt znanego Dzienniczka, jakby pisma autentycznych świętych naprawdę nie wystarczały. No bomba!].



Jest jeszcze Maček (pisany tak właśnie! bo tak sobie zażyczył) Urwikapeć, który prowadzi wojnę z wołaczem. Z niejasnych przyczyn sobie nie życzy, by zwracać się do niego: "Mačku". Czy to zza zamkniętych drzwi łazienki lub toalety, czy to z wyściełanego czerwonym pluszem siedzenia ultrasamochodu (po superautach kryska przyszła i na hipery) nadaje wieści zwięzłej (choć rozbudowanej) treści: jak urządzić sobie życie w stylu smart. Z uśmiechem równie rozbrajająco idiotycznym jak szczerością qmpel Urwipołcia, Qba Bisiorek, zaproszony przezeń do wspólnego auta (w ramach rewanżu zaprosi się Urwipołcia do mnie, do mojego programu za dwa dni), opowiada do kamery – mówi zapewne również przynajmniej do części tych, którym sprzedawał niepotrzebne im w istocie – jak sam przyznaje – przedmioty – jak sprzedawał ludziom niepotrzebne im przedmioty i zarobił na tym fortunę. Być jak Qba Bisiorek – o to! to! W sumie wolno mu sprzedać frajerowi rzecz nieprzydatną, ale o mierze zgłupienia społeczeństwa świadczy to, że gość opowiada takie rzeczy publicznie – wskazuje ludziom, jakimi są idiotami – po czym ci sami idioci oglądają i słuchają tego, jak opowiada im, że są idiotami. Może to najbardziej świadczy o ich zidioceniu...



Pocieszanie się poprzez porównywanie



Trzeba przyznać, że WuEm i jewo kamanda prezentują i tak o czyściec wyższy poziom niż inny (etatowy i w gruncie rzeczy etatystyczny) semigwiazdor medialny – niejaki Koziołek-Gwiazdorski – który sprzeciwia się penalizowaniu mordowania bardzo małych dzieci, bo "nie chce nikomu narzucać swojej ideologii". Skoro tak się odżegnuje od "narzucania ideologii" w przypadku egzekucji przykazania piątego, może wypowiedziałby się nasz pan mądraliński w kwestii siódmego? Co prawda Pan Bóg zakazał kraść, ale cóż tam! "Nie będziemy nikomu narzucać własnej ideologii" – niechże każdy dokonuje zaboru cudzego mienia aż mu się uszy będą trzęsły. I taki matoł uchodzi za poważnego naukowca, którego zaprasza się do programów internetowych, telewizyjnych i radiowych! Chyba właśnie dlatego się go zaprasza – aby omotywał i omatalał jak najliczniejsze rzesze.



Andrzejek Koziołek-Gwiazdorski, jak na gwiazdorów sceny ekonomiczno-politycznej przystało, prezesował już między innymi radzie zaborczej zakładu zaboru mienia Szlus. Aha, i, rzecz to najjaśniejsza pod słońcem, zatrudniony jest na uniwersytecie, uwaga! uwaga! prywatnym? finansowanym przez dobrowolnych darczyńców? – gucio prawda! oczywiście, na państwowym. Podobnie jak całe grono oberpedagogiczne Instytutu Kryzysa, takich tam podobno wolnorynkowców. Wszyscy na garnuszku ograbianego podatnika. Cieszą się, że uczelnia zorganizowana, kontrolowana i finansowana przez funkcjonariuszy państwowych przydziela im (rękami kolegów, którzy już wcześniej objęli tam posady) tytuły naukowe.



Wszyscy ci "kontrrewolucjoniści", którzy idą pracować do ministerstwa, w państwowych fałszerniach pieniędzy et caetera. A idźcie...


Możesz ugłaskiwać swoje sumienie, tłumaczyć sobie oraz innym, na ile sposobów dusza zapragnie, że ty – jak ubecy – "nie szkodzisz" – nie zmienisz faktu, nie zmienia to faktu, że dobrowolnie godzisz się brać pieniądze, które ich właścicielom zostały zabrane wbrew ich woli – przemocą lub groźbą jej użycia. Zawierasz dobrowolną umowę z instytucją, która czerpie swoje dochody drogą niedobrowolnych pseudo-umów (mit "kontraktu społecznego" etc. – kto z nas cokolwiek takiego dobrowolnie podpisywał?). Wyrażenie "funkcjonariusz państwowy" winno funkcjonować jako negatywne i nieść za sobą wstydliwe konotacje. (Podobnie jak państwowy e-dokument: nowoczesność w polu i zagrodzie. E-dokument: to brzmi dumnie. Chyba durnie... Swoją drogą: spotkawszy człowieka, widź czlowieka, a nie serię e-dokumentów).



[Niektórzy tłumaczą (się), że należy rozróżnić między "samorządowymi", a "państwowymi" – że niby gminne są jakieś inne. Kwalifikacja jest prosta: jeśli środki zostały właścicielom zabrane wbrew ich woli – z zastosowaniem przemocy lub groźby jej użycia ('uzyskane metodą, jakiej do ich uzyskiwania używają funkcjonariusze państwowi') – są kradzione – pochodzą z kradzieży – nie oszukujta się: tej rzeczywistości nie zmienimy poprzez próbę słownych gierek i rozróżniania między kategoriami rabusiów].



I nie tłumaczy tu nikogo zasłyszany argument: no ale tobie też się coś takiego zdarzyło czy też zdarza. Też dobrowolnie zobowiązujesz się do legitymizowania w jakiejś mierze państwa. Też w tym uczestniczysz. Więc to nie może być coś "aż tak złego".

"Ja" ani "ty" nie jest normą moralną. Jeśli tak się sprawy mają, to znaczy, że JA [lub(/)i] TY TEŻ ROBISZ ŹLE!



Wróćmy jednak do mnie. Drżę. Byle dociągnąć do emerytury. Mam do niej jeszcze ze czterdzieści lat, ale już nią żyję.



Jestem hipokrytą i wiem o tym. Odmieniam słowo "państwo" przez wszystkie przypadki. Bronię go jak niepodległości. Właściwie powinienem napisać: "Bronię tego, jak je rozumiem, jak niepodległości". Wiadomo: Etatyzm – tak, wypaczenia – nie! Wszystkiemu winne państwo rewolucyjne. Nam trzeba powrotu króla. Gdybym urodził się sto lat wcześniej albo sto lat później, byłbym inny. Wszystko by mi się inaczej ułożyło...



Jestem hipokrytą i wiem o tym. Dobrowolnie biorę kradzione pieniądze od ludzi, którym wcale sam nie mam zamiaru się podporządkować. Przecież to by było horrendalnie głupie! Co, mam ogłosić wszem wobec, że te uncje złota to kupiłem "nieoficjalnie"? Że ten pistolet, co to go "na wszel wyp" trzymam, to dzięki Miśkowi, który ma kontakty? Że to, tamto i owo kupiłem na czarnym rynku, w szarej strefie – jak zwał, tak zwał, wiemy o co chodzi.



Siedzę w biurze, wykonuję powierzone mi zadania. Wiem, co się święci. No przecież wiem. Siedzę w tym. Czytałem poważnych ekonomistów; nie to badziewie, które nam na studiach dawali do przerabiania. Rozumiem, jak się robi inflację. I po co. Jak się podwyższa podatki. I po co.



I po co to wszystko? "Jeszcze tej nocy zażądają duszy twojej" – ostrzegali mnie tacy tam przyjaciele. Eee, nie zażądają. Pan Bóg nie jest okrutny.



Jak pogodzić sumienne wykonywanie obowiązków ze świadomością, że właśnie ich sumienne wykonywanie gubi ludzi? Może trzeba by raczej odstawiać fuszerkę? Tyle że by się na niej poznali, a ja wyleciałbym.



Jakieś tam stanowisko mam, ale zależę od innych. Te dwa Marki – Maglowy i Bemiowski – ooo, tym się udało. Wybili się na niezależność. Jeden pichci, drugi kichci. Dorobili się, oglądają ich (kto ich nie ogląda? ja też), mają własne programy. Stali się Markami rozpoznawalnymi. Ale zaczynali jak inni. A nawet więcej. Nawet się chwalili, że od nieuczciwości zaczynali. Jeden udawał, że pracuje na budowie; obijał się, żarł i od czasu do czasu głośno stukał narzędziami, by wyglądało, że pracuje. Drugi uczył obcokrajowców polskiego; dla zabawy podawał im fałszywe znaczenie wyrazów wulgarnych, po czym pękał ze śmiechu, gdy uczniowie stosowali je w zgoła nieadekwatnych okolicznościach. I jeden i drugi brali za to pieniądze. Po co się tym teraz chwalą? Nie mam zielonego pojęcia. Kto wie, może nadal fuszerkę odstawiają? Może mają się za tak cool, że im (było) wolno tak kulisów/cooliesów traktować?



Ale forsa u nich jest. U mnie z nią krucho. Ale co mam zrobić, skoro wisi nade mną kredyt? Bankowa pożyczka na czterdzieści lat. Grube setki tysięcy. Z poprzednim kredytem – frankowym – się udało, ale nie zawsze musi tak być. A żyć na poziomie trzeba.



Stefanowi Kisielewskiemu wydawało się kiedyś, że gdy społeczeństwo gremialnie się wzbogaci, gdy pierwsze, drugie i trzecie potrzeby, udogodnienia oraz zachcianki zostaną zaspokojone, to ludzie skupią się na życiu duchowym – bo pierwsze potrzeby zostaną opędzone. Czyli najpierw troszczymy się o życie "na poziomie" – a dopiero w następnej kolejności o poziom religijny owego życia. Nic mylniejszego, co znajduje potwierdzenie choćby w fakcie, iż w języku polskim stosujemy takie powiedzenie: "Jak trwoga, to do Boga", nie zaistniało natomiast żadne w rodzaju: "Jak bogactwo, to do Boga".

Prawdziwy kłopot polega niekoniecznie na tym, że mamy za mało bogatych, lecz że wśród nich drobnych cwaniaczków wciąż więcej niż Hiobów albo Ludwików dziewiątych.



Warto byłoby przy okazji postawić pytanie: Kiedy pękło? W którym momencie na większą skalę zaczęto niszczyć wszystko, co najcenniejsze, i to skutecznie? Czy potrafimy wskazać taki konkretny moment lub jakiś istotny etap procesu, w którego wyniku pewnego dnia ktoś zaczął myśleć, mówić, postępować inaczej niż wcześniej? zmienił zdanie w sprawie zasadniczej? na antykatolickie? Jak to się dzieje, że babcia czy dziadek, którzy trzydzieści lat temu nie tolerowali rozwodów, kociej łapy itd. – teraz przyjmują je z otwartymi ramionami ("teraz tak się żyje")? Czy sprzeciw sprzed lat powodowany był "przyczynami społecznymi" tzn., że "tak się myślało", a teraz myśli się (przekaziory nakazują myśleć) inaczej? Czy była tu świadoma decyzja, przemyślenie zagadnienia? Wnuk owej babci, której o internetach śniło się jeszcze rzadziej niż o telepatii, zamieszcza na twarzaku w błyskawicznym tempie znaki, zdjęcia i filmiki – wystawia na forum publicznym swoją prywatność – czy on myśli? Ale czym różnią się od niego protoplaści – czy jego babcia myślała, czy tylko, podobnie jak on, ślepo szła za dominującym (narzucanym w sposób nie znoszący prawie żadnego sprzeciwu) trendem myślowym?


Komuna we łbach się przewraca. Z boku na bok i z powrotem.


No więc jestem tym urzędasem i tak sobie myślę. Co by tu...? "Szanuję każde spojrzenie na świat. Szanuję każde zdanie. Twojego zdania nie podzielam, ale szanuję je" – tak zwykłem mawiać. Co tam! Co mi tam pan pierniczysz? Fałszywego zdania w sprawie istotnej właśnie wcale nie szanuję.


A że chcę postawę prawdziwą zastosować w praktyce, buduję własną autonomię: Agresywna postawa mentalna wobec świata – to mój program minimum. Jak działać? Tworzyć w praktyce to, co się głosi. Prywatna przedsiębiorczość bez praw państwowych, poza nimi, prywatna szkoła/uczelnia wyższa bez praw "publicznych". Prywatny d. Prywatna armia.


Stworzyć własne państwo w państwie. Państwo Kowalscy na przykład. Czemu mieliby nie założyć (sobie oraz innym chętnym) własnego państwa? Państwo prywatni. Państwo prywatne. Państwo to ja. SobiePaństwo. Co państwo na to?


W MOIM państwie (czy zwać je BezPaństwem?) byłoby tak... Wróć: JEST TAK (bo ja je TWORZĘ, ono istnieje):

 

Elita – katolicka, zamożna i wpływowa – nadaje ton. Pomyśleć by można, że za pomocą specjalnego sieciowego kanału pt. KaPeWu (tj. Katolicki Punkt Widzenia), ale nie: raczej w ramach częstych spotkań i rozmów żywych ludzi z żywymi ludźmi na żywo.



Funkcjonariuszy publicznych odcinamy od forsy. Wycofujemy oszczędności ze współpracujących z nimi banków oraz innych instytucji.


Czy ja się zbuntuję? I to w taki sposób?



Chyba musiałbym się na początek zwolnić... Tak dowalić systemowi?


Znam jego sztuczki od podszewki, od deski do deski, od stóp do głów, i zdaję sobie sprawę, na czym polega: system polega na tym, że każdego można trafić – tak jest skonstruowany; tylko każdy liczy, że trafi akurat może nie jego.


Chyba zrobię ich na szaro... Chyba zacznę robić na szaro... Ukażę moje stanowcze nie...


Ale co miałby dać mój bunt?


Ja jestem niczym. Nikim. Panem Niczym.


_____________________

Pan Nic

POWYŻEJ UMIEŚĆ SWÓJ PODPIS

Przybłędów, A.D. MMXXII


_______

* * * * * * *


Oj(,) drogie narzędzia

czyli inspirujący Mike Gogulski sprzed lat (trzynastu):

http://luke7777777.blogspot.com/2009/01/tumaczenie-mike-gogulski-drogie.html


_______

* * * * * * *


Addendum: BezMyślNość pseudopolska. Bezmózgi, które wzmacniają system reklamując jego funkcjonariuszy. Najczęściej tych, którzy już umarli, więc otacza ich nimb śmiertelności. Umarł – znaczy się: swój chłop (rzadziej: baba). Umarł: bohater z automatu. I wystawiają laurki osobistościom, które jawnie i świadomie uczestniczyły w grabieży oraz narzucaniu innym przemocą niesprawiedliwych reguł. Sprzedawały Polskę. Ten minister, co to latami służył systemowi, sitwie, swoim kumplom – to już heros; za trzy lata umrze inny, który piastuje stanowisko obecnie; teraz jest złodziejem; po zgonie przedzierzgnięty zostanie w bohatera. Jak w żydowskiej anegdocie o małym Icku, który, przechadzając się w towarzystwie ojca po cmentarzu i przyglądając nagrobnym napisom sławiącym cnoty nieboszczyków, wygłasza w pewnej chwili zaskakujące stwierdzenie: "Tate, ja chcę być złodziejem!". "Co ty za głupoty wygadujesz, synu! Czemu tak?". "Tate, złodziej przecież nigdy nie umiera!". QED.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz