Bp Mark Pivarunas „Święci męczennicy. Kalikst i Cecylia”



Msza dzisiejszego ranka odprawia się w uroczystość świętego Kaliksta. Gdy myślimy o Kościele pierwszych wieków, gdy popatrzymy na jego historię, wiemy, że [jest to] – rozpoznajemy w nim bez wątpienia Kościół założony przez Jezusa Chrystusa. Wbrew temu, co sądzi obecnie wielu protestantów – że Jezus przyszedł na ziemię, a potem napisano o Nim pewne księgi nazwane Nowym Testamentem, zebrano je w całość i nazwano Biblią; że wszystko, co pozostaje teraz chrześcijanom do zrobienia to spacerować z Bibliami pod pachą i cytować ten czy tamten jej fragment – który każdy interpretuje sobie, jak chce. Ale to nie jest Kościół, który założył Chrystus. Jezus założył Kościół nauczający. Jezus ustanowił w Swoim Kościele hierarchię. Jezus ustanowił w osobie świętego Piotra urząd papieski, najwyższą władzę wewnątrz Kościoła. „A Ja tobie powiadam – rzekł Jezus – iżeś ty jest opoka, a na tej opoce zbuduję kościół mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego: a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związano i w niebiesiech.” [Mt 16, 18–19]. Wiemy również, że nasz Pan polecił wszystkim apostołom: „Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody […] Nauczając je chować wszystko, com wam kolwiek przykazał” [Mt 28, 19–20]. Więc gdy rozmawiam z ludźmi, którzy nie są katolikami, i dyskutujemy nad tym, gdzie jest prawdziwy Kościół Chrystusowy, zawsze zadaję pytanie: jak wyglądał Kościół po śmierci apostołów? Czy była to banda chrześcijan noszących pod pachami Biblie i próbujących cytować Pismo Święte – czy też był to Kościół nauczający, składający się z papieża, biskupów, księży i diakonów? Cóż, możemy z wielką łatwością – powołując się na wiele, wiele innych dowodów – możemy zejść do katakumb. Katakumby były miejscami, gdzie chrześcijanie pierwszych wieków ukrywali się w czasach prześladowań. Na położonej na południe od Rzymu Via Appia, Drodze Appijskiej, znajdują się katakumby świętego Kaliksta. To miejsce, w którym spoczywa wielu papieży pierwszych wieków. Tam pochowano również świętą Cecylię. Piękne jest w naszej katolickiej wierze to, że gdy spoglądamy na Kościół pierwszych wieków, stwierdzamy, że jego wiara jest naszą wiarą, jego msza jest naszą mszą, jego siedem sakramentów to nasze siedem sakramentów. I dziś trzymamy się dokładnie tej samej wiary i tego samego Kościoła – założonego przez Chrystusa i głoszonego przez apostołów. Święty Kalikst zaś to wspaniały przykład papieża i męczennika. W katakumbach świętego Kaliksta pochowano również świętego Tarsycjusza, męczennika Eucharystii, który zginął w obronie Najświętszego Sakramentu. Był on zaledwie akolitą – ministrantem.

Wspomniałem o świętej Cecylii. Wśród wielu dostępnych dowodów na prawdziwość naszej religii, mamy i cudowne zjawisko ciał świętych, które pozostały nienaruszone po śmierci. Jedną z tych, których ciało nie uległo rozkładowi, jest święta Cecylia.

Święta Cecylia była piękną rzymianką szlachetnego pochodzenia; bardzo bogatą; zachowała swoje dziewictwo. Po tym jak pochowała dwóch chrześcijan, została oskarżona o to, że sama jest chrześcijanką; ze względu na jej szlachetne pochodzenie i urodę nie zarządzono egzekucji publicznej, lecz wysłano do jej domu rzymskich żołnierzy, aby tam ją zgładzili – by nie czynić z jej śmierci widowiska. Żołnierze usiłowali Cecylię udusić, ale bezskutecznie. Wtedy kat wzniósł w górę miecz, aby uciąć jej głowę. Rzymskie prawo stanowiło, że jeśli po trzecim ciosie głowa nadal trzymała się karku, mieczem nie wolno było dalej uderzać. Ramię kata zadrżało na myśl, że ma obciąć głowę komuś tak szlachetnemu i pięknemu; wskutek tego zadał ciosy w nieodpowiedni sposób i nie do końca przeciął szyję Cecylii. Zostawił ją, aby wykrwawiła się na śmierć. Ale niesamowite jest to, że jakieś tysiąc trzysta lat później, gdy chciano ekshumować jej ciało i złożyć w pięknym marmurowym ołtarzu, otworzono sarkofag, w którym się znajdowało: cedrowa trumna, w której przed wiekami złożono Cecylię, była nienaruszona. Otworzywszy trumnę, ujrzano nienaruszone ciało świętej – wyglądało jakby po prostu spała. Nienaruszone ciało – po tysiąc trzystu latach. Cud ów zrobił na wszystkich takie wrażenie, że kardynałowie, a nawet sam papież przyszli obejrzeć go na własne oczy, a później przez cały miesiąc mieszkańcy Rzymu mogli oglądać ciało Cecylii podchodząc doń procesyjnie. Kardynał Baroniusz, który sprawował pieczę nad przebiegiem tych uroczystości – nim zamknięto trumnę i złożono na honorowym miejscu w bazylice – chciał pozyskać relikwię w formie skrawka sukni męczennicy; chwycił więc suknię i gdy ucinał jej kawałek, zdał sobie sprawę, że coś pod nią się znajduje; uchylił więc nieco piękną suknię i spostrzegł, że święta Cecylia nosiła pod nią włosienicę. Święta spoczywała dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej zastała ją śmierć. Jedna z jej rąk miała trzy wyprostowane palce; druga – jeden palec: jeden Bóg – trzy Osoby boskie. Święta Cecylia składała wyznanie swojej katolickiej wiary aż do samego końca – do samej chwili śmierci.

Gdy myślimy o męczennikach, przypomina się nam piękne powiedzenie, że ich krew jest posiewem nowych chrześcijan. Im bardziej rzymscy cesarze chrześcijan prześladowali, tym bardziej chrześcijaństwo się rozprzestrzeniało. Pogan napawało to bojaźnią. Widzieli ową nadzwyczajną odwagę męczenników, byli świadkami dokonywanych wielu dokonywanych w ich imię cudów, i to doprowadziło do licznych nawróceń. A zatem myśl o męczennikach i Kościele pierwszych wieków, stanowi to dla nas przypomnienie, że to dzięki ich krwi chrześcijaństwo się rozprzestrzeniło. Lecz nie trzeba cofać się w czasie tak daleko, by rozważać o tych, którzy oddali życie za wiarę. W trakcie tej Mszy używamy przedmiotu, który nazywa się gremiałem; zauważycie, że przykrywa się nim moje kolana – stanowi on jakby nakrycie szat biskupich. Ten gremiał należał kiedyś do biskupa Thuca. I spotkało mnie wielkie szczęście, że go otrzymałem – od biskupa Davili, który z kolei otrzymał go od biskupa Carmony. I pewnie się nad tym nie zastanawiamy, lecz nie tak dawno temu w Wietnamie wuj biskupa Thuca oraz jego kuzyn zostali przez komunistów żywcem pogrzebani. Nie chcieli iść z komunizmem na żadne układy – zostali więc pogrzebani żywcem. Myślę też o Meksyku: we wczesnych latach posługi późniejszego biskupa Carmony Kościół prześladowano. Wielu księży przyłapanych na odprawianiu Mszy i udzielaniu sakramentów zgładzono. I nie działo się to gdzieś na antypodach, ale tuż tuż – na naszej półkuli, zaledwie nieco na południe od nas – w Meksyku. Wielu cierpiało z powodu wyznawania prawdziwej wiary. Pamiętam – była to chyba bazylika w Guadalajarze – pochowano tam dwóch świeckich przyłapanych na drukowaniu katechizmów, używanych do nauczania dzieci wiary; o ile pamiętam, obcięto im ręce, aby ich napiętnować i zaznaczyć, że ma się to więcej nie powtórzyć. Mamy piękną historię ojca Michała Pro, krzyczącego na chwilę przed rozstrzelaniem: „Niech żyje Chrystus Król!”. Żywoty męczenników powinny stanowić dla nas wszystkich inspirację: byli oni gotowi wylać za wiarę swoją krew. I poszli prosto do nieba. Pamiętajmy o tym, że Bóg chce, abyśmy wszyscy się tam dostali, cieszyli się tam Jego radością. Jak ważne jest, byśmy próbując poznać, Boga, kochać Go i służyć Mu na tym świecie – by święci stanowili dla nas natchnienie; to dlatego umieszcza się ich w kalendarzu. Gdy spoglądamy w kalendarz i widzimy patrona dnia dzisiejszego, spróbujmy pomyśleć o tym, czego możemy się odeń nauczyć? Podobnie jak w dzisiejszym świecie widzimy wiele osób patrzących z podziwem na patriotów i bohaterów narodowych, na żołnierzy, którzy polegli w boju, my – jako katolicy – kierujemy nasz wzrok na męczenników: owych żołnierzy Chrystusa – chłopców i dziewczęta, mężczyzn i kobiety, którzy ochoczo poświęcili wszystko – nawet własne życie – dla miłości Jezusa, który jako Dobry Pasterz oddał Swoje życie za owce swoje. Przypominamy sobie również, jak wielu męczenników wzywało imion Jezusa i Maryi. Nasza błogosławiona Matka, królowa męczenników, stała u stóp krzyża i cierpiała w sercu męczeństwo spoglądając na Jezusa i widząc Jego ciepienie na krzyżu. Tak więc walcząc w dobrej sprawie zbawienia naszych dusz – by dostać się do nieba – pamiętajmy o cenie jaką musieli zapłacić za to liczni męczennicy. Jeśli mnie pamięć nie myli, święty Alfons wspomina, że w Kościele piewszych wieków śmierć męczeńską poniosło 11 milionów wiernych. Niektóre z tortur, jakim ich poddawano, przechodzą naszą wyobraźnię – ileż musieli oni znieść. Święty Wawrzyniec – upieczony na kracie; święty Szczepan, pierwszy męczennik – ukamienowany. Ci święci – mężczyźni i kobiety, chłopcy i dziewczęta – byli ludźmi takimi jak my – ulepionymi z tej samej gliny. Ale cóż pomagało im wytrzymać takie cierpienia i pozostawać niewzruszenie mocnymi w wierze? To była Boża łaska. To właśnie z tej przyczyny tak ważne jest, aby nikt z nas nie lekceważył własnej słabości i pokładał całe zaufanie oraz nadzieję w Bogu; aby przystępował do sakramentów: spowiedzi, Eucharystii – często; aby uczestniczył we Mszach w dni nienakazane; nie tylko w niedzielę, nie zadowalając się tylko obowiązkowym minimum. Modlimy się na różańcu co dzień. I pamiętajmy, że jeśli żyjemy życiem łaski, gdy doświadcza nas pokusa lub nawet składamy największą ofiarę – ofiarę swojego życia za wiarę – łaska Boża będzie nas wspierać. Tak więc z okazji uroczystości świętego Kaliksta myślimy o jego męczeństwie, wkładamy czerwone szaty, byli przypominały nam o przelanej przez męczenników krwi; pamiętajmy o tym: jak ważne dla każdego z nas jest, byśmy co dzień z ochotą byli gotowi ponosić ciche męczeństwo – nieść cierpliwie swój krzyż, ochoczo znosić cierpienia dla Pana Jezusa i Matki Bożej. Spoglądamy na Jezusa i Maryję, by uzyskać od nich siłę i pocieszenie: Jezus na krzyżu – wisi tam trzy długie godziny, a Maryja stoi u stóp krzyża. W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

[2016]

Tłum. Piotr Antosiewicz SV

Przypisy w nawiasach kwadratowych pochodzą od tłumacza.





Bp Donald Sanborn „CONTRA MUNDUM, czyli kazanie o świętym Atanazym”


W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.l Amen. Oprócz tego, że dziś, drugiego maja, przypada trzecia niedziela po Wielkanocy oraz niedziela w oktawie uroczystości św. Józefa, obchodzimy też uroczystość świętego Atanazego. Jak prawdopodobnie wiecie, Atanazy był wielkim patriarchą Aleksandrii w czwartym wieku, który opierał się arianom. Ponieważ zaś żyjemy w epoce bardzo podobnej do jego epoki, chciałbym powiedzieć dziś na temat Atanazego oraz jego czasów. Koleje życia Atanazego były nieskomplikowane i wspomnę o nich tylko pokrótce. Na soborze nicejskim był diakonem – przybył tam razem ze swoim biskupem, ówczesnym patriarchą Aleksandrii. W Kościele pierwszych wieków diakoni byli „asystentami” biskupów; biskupi mieli zazwyczaj w swoich kuriach po kilku diakonów. Tak więc w roku 325 Atanazy towarzyszył patriarsze Aleksandrii na soborze w Nicei. Podczas tego soboru potępiony został heretyk Ariusz; ogłoszono też wiarę w boskość Jezusa Chrystusa; użyto terminu „współistotny”. „Współistotny” – to znaczy, że Syn jest współistotny Ojcu; sformułowanie to znajduje się w Credo nicejskim, które odmawiamy podczas Mszy. Herezja Ariusza w żadnym wypadku nie zamierała – dopiero zaczynała się rozprzestrzeniać, ponieważ cesarz Konstantyn darzył ją przychylnością – podobnie jak samych arian; co gorsza zaś następcy Konstantyna byli arianami już jawnie. Ostatecznie doprowadzili do wygnania katolickich biskupów z ich diecezji i zastąpili ich biskupami ariańskimi.

Wkrótce po zakończeniu soboru nicejskiego Atanazego ustanowiono patriarchą Aleksandrii, lecz niedługo potem został z niej na rozkaz cesarza wygnany. Został wygnany, ponieważ odmówił przyjęcia ariańskiej wiary i nie był gotów w najmniejszym stopniu sprzeniewierzyć się nauce katolickiej – zmienić jej choćby o jotę. Podobnie w czasach dzisiejszych obserwujemy ludzi, którzy – nie będąc całkowicie modernistami – chcieliby z modernizmem pewnego kompromisu; podobnie w czasach Atanazego istnieli ludzie – nie wprost wyznawcy arianizmu – którzy chcieli z arianami pewnego kompromisu. I zasugerowali pewną zmianę w nauce soboru nicejskiego, dodając do niej jedną jedyną jotę – to jest literę „i” – do greckiego słowa „współistotny”, co zmieniłoby jego znaczenie w ten sposób, że Syn stałby się Ojcu „podobny”, lecz nie tej samej co On istoty. Atanazy zaś odrzucił zmianę tej jednej joty i stąd wzięło się wyrażenie: „nie zmieniać ani o jotę” [por. Mt 5, 18]. Nie chciał zgodzić się na zmianę słowa, które zostało jednoznacznie określone i ogłoszone z mocą nieomylności na soborze w Nicei.

Tak więc Atanazy spędził większość swojego życia na pustyni, wspólnie ze świętym Antonim Wielkim. Większy okres swojego patriarchatu spędził na wygnaniu. Po wielekroć usiłowano go zabić. Wielkrotnie musiał dla ocalenia życia uciekać, a kiedykolwiek udawał się do miasta, musiał to robić w przebraniu – tak go prześladowano. Słynna historia mówi o tym, jak pewnego razu w pogoni za Atanazym prześladowcy napotkali świętego i nie rozpoznawszy spytali: „Czy widziałeś Atanazego?”. W odpowiedzi usłyszeli: „Nie sądzę, aby znajdował się daleko stąd”. Prześladowcy ruszyli więc dalej na poszukiwania. To jest właśnie ta znana i zabawna historia dotycząca świętego.

W końcu zaś Atanazy powrócił do swojej diecezji. Ostatecznie odniósł zwycięstwo. Zmarł jako patriarcha Aleksandrii (w Egipcie) mając władzę nad swoją diecezją. Tak więc po długim życiu pełnym prześladowań opierał się herezji i został obdarowany zwycięstwem. Lecz musiało minąć czterdzieści czy też pięćdziesiąt lat herezji ariańskiej. Czterdzieści czy też pięćdziesiąt lat.

Otóż czasy Atanazego i nasze charakteryzują wielkie podobieństwa; niemniej jednak różnią się one też w bardzo istotny sposób. Chciałbym wskazać zarówno te podobieństwa, jak i różnice.

Podobieństwa są takie: w czasach Atanazego pojawiła się herezja na skalę światową. Arianizm był wszędzie. Święty Hieronim twierdził, że cały świat stał się ariański. Istnieją świadectwa innych, bardziej może kompetentych w ocenie stopnia, do jakiego herezja arianizmu się rozprzestrzeniła; wiemy jednak i możemy zgodnie z prawdą stwierdzić, że herezja była bardzo powszechna. We wschodniej części Cesarstwa Rzymskiego, na obecnych terenach Turcji oraz Egiptu, na Bliskim Wschodzie – który w tamtych czasach był całkowicie katolicki – większość diecezji została skażona ariańskimi biskupami; większość diecezji miała ariańskich biskupów. Na zachodzie zjawisko to zaszło w mniejszym stopniu. Lecz herezja była powszechna, rozlała się na cały świat; a była to herezja straszliwa: głosząca mianowicie, że Chrystus nie jest Bogiem.

Podobieństwo z czasami obecnymi polega na tym, że w czasach Atanazego urzędy biskupie znajdowały się w rękach osób wyznających herezję. W naszych czasach zaś biskupstwa zajmują ludzie wyznający herezję drugiego soboru watykańskiego oraz tego wszystkiego, co zeń wypłynęło. Podobieństwo polega też na tym, że prawdziwa wiara jest prześladowana: w czasach Atanazego ci, którzy trzymali się przekazanej im prawdziwej wiary, w najlepszym wypadku narażali się na kpiny – w gorszym zaś na bezpośrednie i niekiedy krwawe prześladowania: co najmniej wygnanie, a w niektórych przypadkach – śmierć. Kolejne podobieństwo polega na tym, że fałszywa religia cieszyła się społecznym uznaniem. Arianizm był religią akceptowaną społecznie. Wiarą katolicką zaś pogardzano. Inne podobieństwo objawia się w całkowicie bezkompromisowej postawie katolików wobec herezji. Zwycięzcami w czasach Atanazego okazali się ci, którzy zachowywali wobec herezji postawę całkowicie bezkompromisową. Nie – kompromisiarze, nie – zwolennicy „miękkiego kursu” – o nich wszystkich historia zapomniała. Uważa się, że wszyscy oni zbłądzili. Tak uważa historia – historia Kościoła. Zwycięzcami okazali się ci, którzy nie poszli na kompromis – nawet o jotę; nie przystali na żadną zmianę prawdziwej wiary. Święty Atanazy powiedział: „Gdyby cały świat miał stać się ariański, wtedy Atanazy stanie przeciw światu”. Takie uroczyste postanowienie podjął. Bo prawdziwa wiara jest prawdziwą wiarą i pozostaje niezmienna; i nawet gdyby wszyscy mieli wiarę utracić, Atanazy jej nie utraci. Tacy są święci! Tacy są zwycięzcy!

Powiedzieliśmy o podobieństwach. Różnice między czasami Atanazego a naszymi są również wielkie, a zasadnicza, olbrzymia różnica między nimi polega na tym, że w czasach Atanazego herezja nie dotknęła papieża. Zdecydowana większość papieży owych czasów opierała się arianizmowi w bardzo zdecydowany sposób i potępiała go. W naszych zaś czasach promotorami herezji są właśnie ci, którzy zamieszkują Watykan i zdają się być papieżami. Rolę, którą w czasach Atanazego odgrywał cesarz – rolę szerzyciela herezji – w naszych czasach odgrywają Paweł VI oraz Jan Paweł II. Tak jak w czasach Atanazego na stolicach biskupich arian umieszczał cesarz – tak w naszych czasach biskupów-heretyków dają nam Paweł VI i Jan Paweł II. Na tym polega zasadnicza różnica.

W czasach świętego Atanazego jednym z papieży był Liberiusz, którego postępowanie było z punktu widzenia historii Kościoła wątpliwe. Nigdy jednak nie nauczał herezji oficjalnie. Podpisał formułę, która była wysoce wątpliwa – historycy uważają tę formułę za semiariańską; uczynił to jednak pod naciskiem, znajdując się na wygnaniu. Cesarz Konstancjusz wygnał Liberiusza z Rzymu; papież, aby powrócić z wygnania, podpisał formułę semiariańską. Ale nie było to nauczanie herezji czy błędu; w najgorszym wypadku należałoby traktować to jako osobisty upadek Liberiusza. [W książce Michael Davies: An Evaluation John S. Daly przekonująco argumentuje, że Liberiusz pozostał nieodmiennie ortodoksyjny, zaś oczernili go protestanci usiłujący obalić dogmat o papieskiej nieomylności – przyp. WiWoPoWiWo]. Ale w naszych czasach mamy do czynienia z oficjalnym nauczaniem herezji w imieniu Kościoła: twierdzi się, że wiara katolicka to nie Kościół katolicki, ale że Kościół Chrystusowy składa się z wszystkich tych, którzy z wiarą spoglądają na Chrystusa – jak mówi drugi sobór watykański. [Por. Lumen gentium, r. II, kk. 10]; że inne niż katolicka religie stanowią środki zbawienia; tego jednoznacznie naucza mocą swoich „władzy i autorytetu” Jan Paweł II w dokumencie Catechesi tradendae, który dotyczy katechizacji; został on ogłoszony około dziesięć lat temu. Jan Paweł II nalega, by dzieci nauczano, że inne niż katolicka religie stanowią środki zbawienia; mówi to we wspomianym dokumencie wyraźnie [por. Catechesi tradendae, p. 32]. I jest to jawna herezja, ponieważ Kościół naucza, że poza Kościołem katolickim nie ma zbawienia; że Kościół katolicki jest jedynym źródłem zbawienia. Jest to dogmat wiary katolickiej. Zatem Jan Paweł II mocą swoich „władzy i autorytetu” naucza wprost herezji, która jest dla wiary katolickiej niszcząca.

Otóż papież jest zasadą jedności Kościoła katolickiego; tak jak zasadą jedności jest Chrystus. Kościół katolicki to Kościół Chrystusa. Aby należeć do Kościoła, musisz należeć do Chrystusa. A jeśli należysz do Chrystusa, należysz do Kościoła. Tak jak ojciec rodziny jest w niej zasadą jedności – to jest jego rodzina; a stąd wynika, że jest zasadą tożsamości. Kościół katolicki zaś identyfikujemy na podstawie jedności jego członków z papieżem. Nie da się oddzielić Kościoła katolickiego od papieża. Wiemy o tym, kto jest katolikiem, na podstawie tego, kto pozostaje w jedności z papieżem. Stąd: mamy do czynienia z zasadniczą różnicą. I podczas gdy Atanazy musiał opierać się arianizmowi i wyznającym go heretykom, w naszych czasach musimy opierać się herezji panującej w samym sercu Watykanu. Watykan znajduje się bowiem w rękach heretyka. I to właśnie on, Jan Paweł II, jest źródłem herezji – razem z drugim soborem watykańskim. Na tym polega zasadnicza różnica. Więc, aby być współczesnym Atanazym, musisz opierać się herezji, która płynie z Watykanu i jest według wszelkich pozorów głoszona w imieniu Kościoła. Musisz też opierać się heretykom, którzy usiłują skalać i zatruć Kościół swoimi głoszonymi w imieniu Kościoła herezjami. Zatem, by być współczesnym Atanazym, trzeba powiedzieć, że organizacja, która naucza nas wspomnianych herezji, nie jest Kościołem katolickim. Chrystus bowiem nie naucza nas herezji; nie naucza nas błędu; daje nam nadprzyrodzoną i niezmienną prawdę. Kościół cieszy się jego asystencją. Asystuje On Kościołowi mocą Ducha Świętego. „A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” [Mt 18, 20].

Inna zaś istotna różnica polega na tym, że choć w czasach świętego Atanazego herezja arianizmu bardzo się rozprzestrzeniła, nie była wszechobecna. Wielu biskupów trwało na straży prawdziwej wiary. Na zachodzie na przykład święty Hilary – i wielu innych biskupów. W naszych zaś czasach – choć to doprawdy straszliwe – nie widzimy ani jednego biskupa diecezjalnego – jednego jedynego biskupa diecezjalnego – który stałby na straży wiary – takiej, jaką wyznawano przed drugim soborem watykańskim. Ani jednego. Nie potrafimy takiego wskazać. I to jest sytuacja bez precedensu. Święty Atanazy powiedział na temat swoich czasów: „Nawet gdyby Kościół Chrystusowy miał skurczyć się do garstki wiernych, to właśnie oni będą stanowić Kościół Chrystusowy”. I choć w jego czasach do tego nie doszło, w naszych – tak: Kościół Chrystusowy skurczył się do garstki wiernych. I to oni stanowią Kościół Chrystusowy. Nie możemy bowiem utożsamiać Kościoła Chrystusowego z herezją. Chrystus nie jest heretykiem. Jest – jak powiedział – Prawdą: „Jam jest droga i prawda i żywot” [J 14, 6]. Nie możemy utożsamiać Jego Kościoła z organizacją heretycką. Nawet jeśli ta według wszelkich pozorów wydaje się Kościołem; nawet jeśli ma pewną łączność z Kościołem takim, jakim był on w przeszłości. Gdy biskupi albo ktokolwiek inny – ktokolwiek miałby to być – papież czy dowolna inna osoba – odstępuje od wiary, traci łączność z Chrystusem i z Kościołem katolickim. Tak jak biskupi anglikańscy: pozostali oni w swoich diecezjach, pozostali w swoich katedrach, lecz zerwali z Kościołem Chrystusowym, ponieważ przyjęli herezję. Nie możemy utożsamiać Kościoła Chrystusowego z herezją. Jeśli mamy być prawdziwymi naśladowcami świętego Atanazego, jeśli mamy go poważać i jeśli on ma poważać nas, musimy być w tej kwestii tak nieprzejednani jak on.

Czego powinniśmy się od świętego Atanazego nauczyć? Po pierwsze: stałości wiary w obliczu nacisków i prześladowań. Praktykowanie w naszych czasach prawdziwej wiary oznacza narażenie się na naciski i prześladowania. Przybierają one formę nacisku społecznego. To, co robicie tu w tej właśnie chwili, jest przez społeczeństwo nieakceptowane. Społeczną akceptacją cieszy się zaś Jan Paweł II, i jego pozbawiony dogmatów kościół; jego kościół orzekający nieważność małżeństw bez żadnej przyczyny; jego kościół promujący kontrolę urodzeń – idziesz do kapłana tego kościoła, a ten mówi ci: „Używaj środków kontroli urodzeń; rób to, co podpowiada ci sumienie”; jego kościół aborcji – choć bowiem on sam może się przeciw niej wypowiadać – w uregulowanej sytuacji kanonicznej znajdują się tacy kapłani i zakonnice, którzy publicznie głoszą swoje oddanie sprawie legalności aborcji; jego kościół pełen herezji – ponieważ seminaria i uniwersytety są jej pełne – pełne po brzegi, ich kancelarie diecezjalne są pełne herezji – biskup diecezji Sagona [na Korsyce] twierdzi, że piekło nie istnieje – i pozostaje on w jedności z Janem Pawłem II, a Jan Paweł II pozostaje w jedności z nim; jego kościół wudu, w którym mówi on czcicielom węży i fałszywych bogów, których obrzędy są ohydne i odrażające – nieopisanie ohydne i odrażające – że czczą prawdziwego Boga i że ich bóg jest tym samym bogiem, co Bóg chrześcijan. I to zostało napisane całkiem jawnie w watykańskiej gazecie L'Osservatore Romano – mogę wam pokazać stosowny cytat, mówiący o tym, że bóg, którego czczą wyznawcy wudu, jest tym samym bogiem, co Bóg chrześcijan. To jest społecznie akceptowane.

Tym, co społeczną akceptacją się nie cieszy, jest stwierdzenie, że wiara katolicka oznacza, iż istnieje tylko jeden prawdziwy Kościół; że poza wiarą katolicką nie ma zbawienia i że wszystkie poza katolicką religie są fałszywe i niezdolne doprowadzić nikogo do nieba; oraz to, że w obliczu prześladowań musimy trzymać się wiary z nieprzejednaniem i świętą stałością. Nikt nie zesłał nas na pustynię, byśmy zginęli tam z głodu – a święty Atanazy musiał spędzić tam długi czas. Najgorsze, co może nas spotkać, to to, że odwrócą się przeciw nam nasze rodziny, będą nas obmawiać i szydzić z nas. Ale musimy stawić temu czoła ze stałością. Musimy mieć odwagę głosić naszą wiarę. Gdy otrzymujesz sakrament bierzmowania, zostajesz uderzony w twarz – dla przypomnienia o prześladowaniach. Nie możemy się ugiąć, gdy nasi teściowie albo bracia czy siostry, czy też jakikolwiek inny członek naszej rodziny miałby w sprawie wiary wywierać na nas naciski; nie możemy w obliczu tego stać się miękcy. Wiara to coś stałego.

Po drugie: musimy ufać w Bogu. To, co przez lata mogło wydawać się Atanazemu beznadziejne, zakończyło się zwycięstwem: dla niego i dla prawdziwej wiary. Przez lata sytuacja zdawała się beznadziejna; wyglądało na to, że to Kościół katolicki upadnie; lecz doświadczenie to zakończyło się zwycięstwem. Musimy więc ufać w Bogu. On dopuścił zaistnienie herezji ariańskiej nie bez powodu, a w okresie jej panowania pojawiło się wielu świętych: święty Grzegorz z Nazjanzu, święty Jan Chryzostom, święty Grzegorz z Nyssy; wielcy teologowie Kościoła: święty Bazyli, święty Efrem. W czasach każdej herezji pojawiają się wielcy święci: Kościół wydaje wtedy najwspanialsze owoce. Zatem Bóg spowoduje, że pojawią się święci naszych czasów. Bóg osiągnie to, co ma wolę osiągnąć. Wiemy od świętego Pawła, że nasze czasy zostały przewidziane: wielkie odstępstwo od wiary – powinniśmy byli tych czasów się spodziewać. Musimy ufać Bogu tak, jak ufał mu święty Atanazy. Musimy nauczyć się od niego również całkowicie bezkompromisowej postawy w kwestiach wiary. Jak już wspomniałem, jest wielu takich, którzy chcieliby z modernistami kompromisu. Są tacy, którzy chcą stać się częścią modernistycznego kościoła, uzyskać w modernistycznej katedrze boczną kapliczkę: boczną kapliczkę tradycji w modernistycznej katedrze. Ta wielka pokusa będzie stała przed katolikami w nadchodzących latach. Bo heretycy na Watykanie pragną akceptacji ze strony tych, którzy się im z dawna opierają. Chcą aprobaty ze strony współczesnych Atanazych. Chcą, by Atanazy skinął głową przyzwalając na ich nową religię, a wielką pokusą będzie w przyszłości stanowiła kierowana do was zachęta, byście zadeklarowali jedność z heretykiem; by pozostawać w jedności z heretykami. Musicie się temu opierać i zachować w sprawach wiary postawę całkowicie bezkompromisową. A jeśli cały świat miałby stać się modernistyczny, wy modernistami się nie staniecie. I jeśli cały świat miałby zadeklarować jedność z modernistami – wy takiej jedności nie zadeklarujecie.

I na ostatek – choć to bynajmniej sprawa nie najmniejszej wagi – powinniśmy uczyć się od świętego Atanazego modlitwy. Święty Atanazy bowiem spędził czas swojego wygnania razem ze świętym Antonim Wielkim – na pustyni. I tam modlił się wspólnie z tym wielkim świętym, z wielkim prekursorem monastycyzmu. I modlił się żarliwie; modlił się za swoją trzodę; modlił się za Kościół. I to właśnie owo wygnanie na pustynię uczyniło Atanazego świętym. I my musimy modlić się w drodze przez obecne czasy. Bóg dozwolił na wywołany arianizmem kryzys nie bez przyczyny; w jego przebiegu wzbudził wielu wspaniałych świętych. Bóg dopuszcza też kryzys, w którym obecnie się znajdujemy, mając po temu Swój powód. Musimy ufać Jego Opatrzności i uświęcać się, aby zachować siebie wolnym od herezji i moralnego zepsucia dzisiejszych czasów. I nawet gdyby cały świat miał stać się modernistyczny, ja modernistą się nie stanę. I to ja stanę wtedy przeciw światu. W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

[2 maja 1993]

Tłum. Piotr Antosiewicz SV

Przypisy w nawiasach kwadratowych pochodzą od tłumacza.