FOX (6): Wstrząśnięci, nie zmieszani \ Ona – czarna, on – biały / Nowe dobre małżeństwo

 

A PROPOS LINKÓW POWIĄZANYCH:

https://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2016/07/h1-margin-top-0cm-margin-bottom-0cm.html

https://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2017/10/dzis-porzadnych-chopakow-juz-nie-ma.html

https://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2017/05/babcia-klozetowa-babcia-etatowa.html

https://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2017/06/paul-simon-simon-garfunkel-jestem-skaa.html


Dom i majętności dane bywają od rodziców:

ale żona roztropna właśnie od samego Pana.

~ Prz 19, 14



Ona – czarna, on – biały. Ona – niska, on – wysoki.

Ona – czarna, on – biały. Ona – wygadana, on – milczący.

Ona – czarna, on – biały. Ona – kruczoczarne włosy; on – blond czupryna.

Ona – czarna, on – biały. Ona – krępsza; on – tęższy.

Ona – czarna, on – biały. Ona – z Anglosasów; on – z Lachów.

A most unlikely couple.

Taa, "przeciwieństwa się przyciągają". Wierutne brednie.

O najważniejszym zapomnieli:

Ona – czarna, on – biały. Ona – katoliczka, on – katolik. Że integralni, nie należy nawet dodawać, bo to atak na ciężar gatunkowy słowa.

"Przeciwieństwa się przyciągają". Durnota – jeśli nie ma wspólnoty dusz w tym, co najważniejsze, nic z tego nie będzie.


Aha, jeszcze jedno:

Dziś mieli przystąpić do drugiej Komunii Świętej. Pierwszą przyjęli jeszcze w ubiegłym wieku, w wieku dziecięcym. Przyniosła Go, jak to bywało, umyślna osoba towarzysząca (Osobie), bo obecności xiędza nie uświadczali nawet od święta.


On – biały, przykładny katolik, w życiu nie był na mszy. Znał ją na pamięć, Rok liturgiczny Guerangera cytował na wyrywki. "Małżeństwo z lasu" – tak o nich mówili. Pobrali się autentycznie wśród sosen na pograniczu stref wpływów chińskiej, rosyjskiej, niemieckiej, indyjskiej i indiańskiej. Najspokojniej, jak to bywa, w oku cyklonu. Xiądz katolicki – niedostępny. Jak zwykle ostatecznymi czasy. W razie konieczności mogliby obyć się i bez świadków, ale ci akurat zdołali przybyć. A ryzykowali wiele, choć nie był to listopad. Teraz czy kwiecień, czy październik, dla Polaków niebezpieczna pora od rana do wieczora.


*** FFF ** O ** XXX ***


Żyli-byli w Polsce już tacy ludzie, którzy novusowych guseł na oczy nie widzieli. Za młodzi byli, a ich rodzice za starzy już na takie numery. W każdym razie w ich życiorysach nie odnotowano żadnej stopniowej czy też mocnej zmiany; przejścia od fascynacji nowościami do umiłowania prawd wiecznych. A w ogóle zawsze stali mocno na ziemi. Inaczej niż członkowie rozmaitych wspólnot, z których każdy poczuwał się do obowiązku podzielenia się ze wszystkimi historią swojego skomplikowanego, nierzadko dramatycznego życia. Każdy musi mieć poplątany życiorys? Z sanktusówką szukać wiernych, którzy nigdy nie odstąpili od Ciebie – są tacy? Bywają.


Ona – czarna, on – biały dzieci mieli już odchowane, bo pobrali się w wieku odpowiednio czternastu i szesnastu lat. Co??? Tak właśnie. Ich rodzice nie protestowali. Skoro on był w stanie będąc w takim wieku z powodzeniem utrzymać rodzinę – pion moralny podobnie – wszystko to w oparciu o katolicyzm, który, jak wiadomo, odchyleń od pionu nie znosi – czemu tu się sprzeciwiać? Na pierwsze ziemię, dom i samochód zarobił nie ukończywszy lat piętnastu. Rodzicy temu synowi potrzebowali skarbić do dwunastego roku życia – teraz nadal otaczali go modlitwą i służyli radą – ale dumą napawał ich fakt, że w stosunkowo młodym wieku wybił się na materialną niepodległość.


Małżeństwo bez przejść. Nie bez przejść codziennych, które po grzechu pierworodnym stanowią zasadniczo chleb powszedni. Któraż rodzina ich nie przechodziła? Nawet Święta. Jednak bez przejść w rodzaju takich, o jakich z lubością opowiadają adepci oraz abiturienci rozmaitych "kościelnych" "wspólnot". Nie było alkoholizmu, pedofilii, nieprzezwyciężonych kryzysów wiary, rozwodów, innej trudnej sytuacji rodzinnej. A przede wszystkim nie czuli nieprzepartej potrzeby podzielenia się ze wszystkimi, którzy byli w stanie tego wysłuchać, ekshibicjonistyczną wersją historii swojego niewesołego bądź wesołego życia. Mieli życie do przejścia.


Mieszkali na kupie. Nieścisłe to nieco. W skupisku. Własnym, wcale nie ciasnym. Rozrastali się jak drzewo. Jakoś tak się zdarzyło, że mąż każdej z córek przeprowadzał się i budował dom nieopodal jej rodziców. Z zachowaniem zdrowej autonomii, oczywiście. Good fences make good family relations.


Jakże to się udało? Wznieśli mur oddzielający ich od świata. Wpuszczali zań tylko swoich. Otwarte dla wybranych, nie dla wszystkich. Co za półgłupek gotów byłby przyjmować każdego? Wilka byś do swojego domu wpuścił w ramach otwartości? Do domu – nie? to może na podwórzec albo choć podwóreczko?


Starając się oddziaływać w miarę możliwości na świat zewnętrzny, trzymali się mocno za murami. Jakoś się z Bożą pomocą udawało.


Oprócz fizycznej, wysokiej, wznieśli i inną granicę, mur niewidzialny. "Cała nadzieja w zabawie" – zdawał się głosić świat. Oni postawili na miłość i odpowiedzialność. I dyscyplinę. Tej zdawali się nie doceniać – nie, po co tak okrężnie? – nie doceniali, nie rozumieli, nie stosowali liczni (jeśli nie wszyscy) samozwańczy tradsi. Misternie haftowany manipularz, chwytający za serce nieszpór, mieniąca się złoceniami Użyteczna książka – o, to to; to tak! Ale odcięcie dzieci od świata i jego światowości, rezygnacja z własnoocznie oglądanych seriali, filmów, filmików, wiadomości, wieści, doniesień, komentarzy, felietonów, rozmów, gazetów – o, co to, to nie \https://wiwopowiwo.blogspot.com/2020/05/poscinki-czwarte-4-zycie-zyciem.html\. "Trzeba wiedzieć, co się dzieje". "Dzieci muszą mieć o czym porozmawiać z rówieśnikami" \http://wiwopowiwo.blogspot.com/2018/01/wielki-post-nienawistny.html\.


Naszprycowani informacją. Listonosz się kłania. \http://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2016/10/l7-3-idee.html\


"Chytrzy jesteście" – myśleli i mówili o nich. – "Chcielibyście odciąć nas od świata. Mamy być samotną wyspą? Mnichami? Kompletnie się wyizolować?". Chytrszy duch do nich przemawiał. Który raz po raz mówił do nich: Czemu wam Bóg przykazał, żebyście nie korzystali z każdej przyjemności i rozrywki ziemskiej?


Nie da się od-obejrzeć tego, co się już zobaczyło. Można usiłować zapomnieć, ale obraz w połączeniu z dźwiękiem wrywa się w świadomość oglądaczo-słuchacza naprawdę mocno. Czy godzi się narażać dziecko na kontakt z materiałami niebezpiecznymi – testować je, wystawiać na próby przekraczające jego siły?


Ona i on "nie wiedzieli, co się dzieje na świecie". Nawet za bardzo nie starali się tego dowiedzieć. Ona i on znali swój świat. Ten, który tworzyli, ten, w którym nadawali ton.


Tyle się mówi o tym, że czasy uczenia się na pamięć przeminęły. Wszystko można sobie w przeciągu milisekund wyklikać na ekraniuchu. Z asystencją interneciucha. Teraz dzieci – ludzie – dzieci, które przecież za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat będą kształtować postać świata – w jakimś stopniu wszystkie bez wyjątku, bo przecież wymiana pokoleń – można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że nikogo z obecnych na świecie dziś za sto pięćdziesiąt lat już na tym padole nie będzie – teraz dzieci uczy się "myślenia", "analizowania", "łączenia faktów". A samych faktów, tekstów, wzorów znać nie muszą, a nawet nie powinny, bo przecież w razie czego sobie błyskawicznie sprawdzą. Zamiast myślącymi, znającymi SIĘ i swoje dziedzictwo Polakami stają się nośnikami nośników informacji (na ile pewnej, to jeszcze inna para kaloszy). Jak mają się nauczyć łączenia faktów z użyciem logiki, skoro fakty towarzyszą im wyłącznie w przebłyskach kliknięć kursujących kursorów oraz trwających milisekundy maśnięciach scrollkeysów na smartfounach?


Dzieci jego i jej miały dobrych nauczycieli prywatnych – czasem w ramach zajęć indywidualnych, czasem członków rodziny, niektóre zajęcia odbywały się w grupie. Uwagę skupiano na konkretnym uczniu. Ten wymagał więcej cierpliwości, tamta powinna nauczyć się większego rozmachu, ów – walki do końca, owa – szybciej biegać i wyżej skakać. Ona powinna lepiej układać palce na klawiaturze; on – na spuście. I na odwrót.


"Rozwożenia dzieci"? Zdarzały się. Czasem jechały – zazwyczaj z tatą (i to też była przygoda intelektualna!) – ale częściej nauczyciele przyjeżdżali do nich. Stać ich było.


"Nie każdego stać". Tak jest, żyjemy w świecie po grzechu pierworodnym. Ale na dictum treści: "Nie umiem się modlić", mądry psycholog odpowiadał: "Nie módl się tak, jak nie umiesz, lecz módl się tak, jak umiesz – i bądź w tym wierny". Idź zatem po rozum do głowy i, skonstatowawszy że niekoniecznie możesz pozwolić sobie na opłacenie wszystkich prywatnych nauczycieli, których chciałbyś zatrudnić, rozejrzyj się wśród rodziny, przyjaciół, znajomych. Z pewnością znajdzie się wśród nich jakiś entuzjasta danej dziedziny wiedzy, który w dodatku potrafi jej małoletniego uczyć. A może ty coś umiesz i mógłbyś na zasadzie wymiany podzielić się swoją wiedzą z potomstwem kogoś bliskiego?


"Uspołecznianie" człowieka w szkole systemowej (którą siłą rzeczy zostaje każda szkoła uzyskująca prawa państwowe/publiczne/samorządowe/jeden pies) wiąże się z dwoma głównymi typami niebezpieczeństw: źródłem pierwszego są nauczyciele/wychowawcy/panie i panowie przedszkolanki – realizujący demoralizujący i ogłupiający "program nauczania", "podstawę programową" – czy to z entuzjazmem, czy też z obrzydzonkiem. Drugie, kto wie czy nie gorsze, zagrożenie stanowią... dzieci – współuczniowie/współprzedszkolacy/współzerówkowicze (że o współżłobkowiczach nie wspominamy) – ci, z którymi nasze dziecko będzie spędzać tyle to a tyle czasu – ci nieszczęśnicy bez własnej najczęściej winy (bo jak tu mówić o winie dziecka pozostającego pod wpływem. Pod wpływem nienormalnego rodzica) emanujący wszystkim, co w świecie światowe tj. szatańskie. Młody człowiek posyłany do systemowej placówki "edukacyjnej" spotyka się zarówno z fałszywie zideologizowaną wiedzą, jak i z postaciami z innej planety – tematy rozmów, wzorce rodzinne, przeczytane książki (zaraz, zaraz! ktoś jeszcze coś czyta?). Uczeń nie ucieknie od tego, że połowa jego klasy to dzieci z rozbitych domów. Nie ucieknie od tego, że 99,9% jego rówieśników śledzi TikiTaki itp. brednie – nasiąka nimi, dzieli się nimi, rzyga nimi na innych. Nie zbiegnie, gdy kolega poda się za koleżankę, koleżanka za kolegę, a Romek będzie żądał tytułowania go Romisławą, "bo w internecie mówili, że tak trzeba".


Oczywista, zdarzają się wyjątki. Te, jak wiemy, nie potwierdzają reguły [gdyż jej przeczą (regule w sensie matematycznym na przykład)], jednak ona – czarna, on – biały postawili sobie proste pytanie o bilans strat i zysków. Czy te wyjątki w zakresie pseudoedukacji systemowej przeważają nad minusami wtłoczenia dziecka w ramy sygnowane przez funkcjonariuszy państwowych? Wyszło na nie, to znaczy na tak. To znaczy: placówka systemowa – nie; nauczanie takie, jakie potrzebne jest temu konkretnemu człowiekowi – tak. A że niektórym zdawało się, że na sucho ujdzie im określanie naszych dzieci mianem: "leśne dziatki"? Akurat nas opinia jakichś typków (jakiegoś typa czy typki) szprycujących się co minuta pOlkoNetami, a dzieciom serwującym Pawi Patrol obchodzi.


(Najgorsze było to, że prawie NIKT NIE ROZUMIAŁ TEGO, CO ona – czarna, on – biały ROBIĄ izolując latorośle od Parchatej Świni, Gzygzaka MacKrolla, Łapsiego Patrolu Łapsów czy też mieniących się wszelkimi odcieniami złośliwości i głupoty sługusów, a wystawiając je na działanie Konopnickiej, Sienkiewicza, Prusa, Kownackiej, Brzechwy czy Tuwima – między innymi licznymi naśladowania godnymi. Co? "Dzieci muszą mieć o czym z rówieśnikami rozmawiać"; "Nie wolno/Nie da się żyć w rezerwacie" i analogiczne jęki. Bierzemy rozbrat z cudzą, obcokulturową, obcojęzyczną twórczością – przynajmniej na początkowym etapie edukacji – bo, nawet gdyby cudzoziemskie wzorce były słuszne, prawdziwe i dobre – to są obce, a naprawdę to nie wy nas, ale my was uczyć literatury adresowanej przede wszystkim do dzieci i każdej w ogóle zresztą też. Nawet jeśli te wasze twórczości są prawdziwe i dobre (a nie jest, choć pisze się w rejestr), to nie nasze, nie polskie. I to, że absolwenci przedszkola im. Hałabały nie wiedzą, kto to jest Hałabała i kto go wymyślił, abiturienci zaś placówki im. Brzechwy, nie wiedzą, co robiła na trawce kawka, to jest wsztyt i skandal.


*** FFF ** O ** XXX ***


Jakie zaś indywidua zatrudnimy do tejże edukacji indywidualnej? Zaufane. Kompetentne. Swoje. Takie, co do których mamy pewność, że w procesie nauczania nie będą głosiły powierzonym sobie ludziom niczego sprzecznego z wiarą katolicką.


I że żadnej z najistotniejszych prawd nie przemilczą. Właśnie: "przemilczą!". Wielka, największa może obawa współczesnego świata: pozostać niezauważonym, nie podzielić się ekspresyjnie swym jestestwem z rzeszą internautów, przejść [wirtualne (w coraz większym stopniu)] życie bez echa komentarzy, przypięć i lajków. Jak radziły sobie pokolenia, które dostępu do narzędzi dzielenia się sobą z całym światem nie miały? Panie historyku, jak miały żyć? Jakoś żyły...


Czy kogo nie przemilczą? czy nie przeoczą owoców(,) pracy kogoś istotnie godnego uwagi? czy każdy autentycznie wielki stanie się znany? (Norwid się stał). Czy nie stanie się o nim cicho? I po co w ogóle nadawać swojej twórczości rozgłos?


*** FFF ** O ** XXX ***


Na bramie wejściowej – jakby wbrew całej tej kołomyi z "ochroną danych osobowych" – stało: "I. M. Perfekcyjny". Cóż, idealni nie byli. Ojciec – okropny. "Straszny tatunio". Syn podobny do ojca; naśladował wiele jego zachowań; nie dlatego, że "ojciec tak robił", ale dlatego, że rozpoznał, iż ten postępował słusznie.


Nie troszczył się o prawa kobiet. Interesowały go ich przywileje. Przywileje kobiet – to brzmi rozumnie.


Raju na ziemi budować nie zamierzali. Zresztą, i tak by się nie udało. Ale ambicja pod tytułem "nie taki ostatni wierny Panu Bogu dom" była chyba do przyjęcia. (Kaplica w podziemiu była, gdyby kiedyś, gdyby kiedyś...). Kłaść się na ziemi i czekać na najniższy wymiar kary nie zamierzali.


Swoje wstrząsy przeżyli. I nie były to wstrząsy w rodzaju kanonicznego pytania: WIĘZI CZY WIĘZY MAŁŻEŃSKIE? Mąż w kajdankach ciągnie po ziemi opierającą się żonę, która tymczasem wykonuje prace domowe w rodzaju ścierania kurzy czy podlewania roślin.


Swoje wstrząsy przeżyli. Wszyscy pamiętamy jak skończyło się "trzydziestotrzylecie wolności". W samą rocznicę, w samo południe obce wojska zaczęły robić u nas i z nami porządek. Zaraz okazała się też lojalność "naszych" "sojuszników". Mocna zmiana i niemiecka "samoobrona", czyli osławiony Selbstchutz, już zaczął robić za niedaleką granicą porządki. Tu jeszcze nie były Niemcy, tu jeszcze nie byli niemcy. Ruscy i ukraińcy nie zostawali daleko w tyle. Ona – czarna, on – biały znaleźli się akurat w sferze wpływów innej strefy okupacyjnej.


*** FFF ** O ** XXX ***


Świat ułatwiony. Tak, bogaćmy się, kupujmy sprzęty. Tak, będziecie mieli więcej czasu dla siebie – dzięki zmywarce. Zamożnijmy się – wtedy łatwiej będzie o czas na rzeczy wzniosłe i zaangażowanie w życie najbliższych. Zmywarka – czas oszczędzony. Na durnoty. Bo zmywarka zmywa, a my nie musimy zmywać (tylko przedczyszczać zawartość machiny przed włożeniem, doczyszczać po wyjęciu i zapłacić za prąd, wodę i zużyć czas), tylko czas "oszczędzony" na zmywaniu własnoręcznym przeznaczamy na życie cudzym życiem w internetach.


*** FFF ** O ** XXX ***


Intuicyjny, najłatwiejszy sposób identyfikacji w przypadku konfliktu: kolor skóry. Jesteśmy naturalnymi rasistami. Rasiści – naturalnie. Biją się czarni z białymi: stajemy po stronie naszych. Bez głębszego zastanowienia. Bez dłuższego zastanowienia. Na które zresztą nie bardzo i nie zawsze bywa czas.

Może czas na inny paradygmat?: pomagajmy przede wszystkim tym, którzy są jednej Wiary z nami. Jako rzecze święty Paweł.


Zresztą, ona – czarna, była zdaniem wielu "topową kobietą" (lepsze to od "typowej"?), zaś on – biały, jak na miłośnika czarnuszki przystało, określał ją mianem ciemnej blondynki.


*** FFF ** O ** XXX ***


Ballada o nieożenionym


A teraz przez chwilę myślenie wsteczne. Z jakichś przyczyn człowiek (lub kobieta) nie wstąpił w związek małżeński – choć chciał(a) – miał(a) lat dwadzieścia ("jest jeszcze czas"), trzydzieści ("spokojnie, to teraz średni wiek zawierania związków"), czterdzieści ["no gdzież on(a) jest? czas naglić zaczyna, ale ten/ta mnie się nie podoba"], pięćdziesiąt ("widocznie tak już być musi"), sześćdziesiąt ("to już długo nie potrwa")... Nikt się tobą nie zainteresował? Nie no, interesowali się, ale ten rudy, ten gruby, ta ruda, ta z lekką nadwagą, nos mi się nie podobał... "Dziś porządnych chłopaków/dziewcząt już nie ma". Aha, i obowiązkowe: "Strach mieć dziś dzieci. Nie warto. Takie czasy, że lepiej ich chyba nie mieć". Excusez moi, kiedy czasy były inne????? Grzech pierworodny towarzyszy nam już od chwil paru... Wynajdywanie więc wymówek dla usprawiedliwienia własnego niedołęstwa w spełnianiu powołania małżeńskiego? Ideologia post factum? Nie udało się, to znajduję wytłumaczenia dla tego, co już się stało i raczej nie odstanie? Czy sam(a) w nie wierzę?


A może tak lepiej? Może takim się urodziłem? Może ludzie taką mnie uczynili? Jakie jest moje najszczersze wewnętrzne pragnienie? Wszystkich naraz powołań, jak Maryja, nie zdołam: żona, dziewica i matka...

Przecież to, że nie mam małżonka, bram Raju wcale zamknąć nie musi... Ale szkoda.


Ale szkoda tych porządnych chłopaków i dziewczyn, którzy z jakichś powodów nie są małżonkami, choć być powinni. I tych dzieci nienarodzonych, bo niepoczętych – miałyby wspaniałych rodziców...


A może tak lepiej?


Byłem sam.

And a rock feels no pain... And an island never cries?


*** FFF ** O ** XXX ***


Poznali się, nomen omen, w Poznaniu. Po zawarciu małżeństwa i bliższym poznaniu się jechali przez stepy czy też ostępy na tyle długo, że... Przez ostępy – to brzmi jak aluzja albo jak tytuł opowiadania. Na tyle długo, że ona – czarna mogła po krótkim czasie podzielić się z nim – białym radosną wieścią: JEST MATKĄ jego dziecka.


*** FFF ** O ** XXX ***


Słońce nie zachodziło nad ich gniewem. Wychodzili z założenia, że albo prowadzą wojnę podjazdową i najazdową ze sobą nawzajem, albo pełną parą prą przeciw światu. I wybrali to drugie. Niełatwe było. Niełatwo bywało.


*** FFF ** O ** XXX ***


A teraz? A teraz weszli do ex-salonu Hejtpleja.

Dzieci zostały, wyjątkowo, z... nie, nie z babcią – z dziadkiem.



Filiperiusz miał być punkt pierwsza. Przed południem.


I gdy tak popatrzyli na zgromadzonych w ex-salonie, to jakimś cudem, zrządzeniem Opatrzności, a może siłą przeżytych ze sobą z Bożej łaski sekund, minut, godzin i lat, z uśmiechem, bez słów, każde z pozoru niezależnie od siebie, a jednak dzięki jakiemuś tajemnemu darowi w tej samej chwili – przypomnieli sobie podsłyszany dialog na własny temat. Bo w chwilach szczerości dzielili się z bliskimi tym, co, jak i dlaczego myślą:

Kolejne?

Nie powiemy, które już. A może "które dopiero"? Bo jak powiedział ktoś mądry, kiedy już (biorąc pod uwagę realne oraz statystyczne możliwości biologiczne i nie wykluczając historii z Abrahama i Sary oraz Zachariasza i Elżbiety rodem), wszystkie dzieci się rodzicom urodzą, to po latach nieodmiennie uświadamiamy sobie, że szkoda, że nie ma ich więcej.

A więc dialog...:

Znowu? To wariat.

Biedny chłopak.

A ta bidula jeszcze biedniejsza. Współczujemy im ogromnie – mężczyzna pochylił się w stronę rozmówczyni, która skinęła nieznacznie głową. Tą rozmówczynią była ona – czarna, którą przez pomyłkę wzięto za jej niezbyt rozgarniętą psiapsiółkę.

Aha – uśmiechnął się siedzący na honorowym miejscu doktor (nauk medycznych, a jakże) Kwaźniewski – no, oczywiście, wariaci.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz