FOX (3): Brat Raus


FOX Forx – rozwidlenie rzeki


Przeczucia i posłuszeństwo, czyli:

Kiedy Bractwu, tj., pardon, Instytutowi zabrakło biskupów


"We must remember that if all the manifestly good men were on one side and all the manifestly bad men on the other, there would be no danger of anyone, least of all the elect, being deceived by lying wonders. It is the good men, good once, we must hope good still, who are to do the work of Anti-Christ and so sadly to crucify the Lord afresh…. Bear in mind this feature of the last days, that this deceitfulness arises from good men being on the wrong side."
(Fr. Frederick Faber, Sermon for Pentecost Sunday, 1861; qtd. in Fr. Denis Fahey, The Mystical Body of Christ in the Modern World)


Pamięci x. Filipa Shelmerdine'a


Słońce jeszcze nie wzeszło po raz kolejny nad złymi i dobrymi, a bohaterska chwila brata Rausa przeciągała się. On sam przeciągnął się i... Psiakość! Już ćwierć z górą wieku minęło, od kiedy postawił stopę w Mitteleuropie, a wciąż miewał problemy z wstawaniem zaprogramowanym na przedświt. Przestawiony z niemiecką precyzją w myśl posłuszeństwa państwowym, pardon: instytutowym, władzom zegarek prawie postawił go na nogi. Jeszcze minutka... Starał się, starał się być idealnie posłuszny. Nie zabijał, ani nie kradł. To znaczy: chyba, że mu kazali. Coś tam zeznać przed sądem, jakieś tam fundacje, a wszystkim i tak trząsł sjupierior na Europę Środkową i Wschodnią. Podpisać czegoś, co mu kazano, przecież nie szkodzi. Cnota posłuszeństwa. Podpisywał, ale nie szkodził.


Męczył się trochę. Już nie te lata. Czy można i ile można nie spać? Ile można się angażować na pełnym gazie w organizację obozów? Ile razy sprawować duchowe kierownictwo? Głośno o to pytać nie należało, co to, to nie.


Plan życia i przeżycia. Jak w Opus Judei, którego zresztą nie lubimy. Tyle czasu, tyle zaangażowania... Lata, dekady... Rzucić to wszystko, rzucić od razu? Zostawić te tysiąckrotne przygotowania ampułek wina i wody, to rychtowanie świętych figur na ołtarze: Józefa, Maryi, Józefa Marii – pardon! tego nie uznajemy – te wyprasowane z autentycznych emocji uśmiechy rzucane w kierunku wszystkich, a szczególnie co hojniejszych sponsorów?


Brat Raus, a właściwie brat Tischler, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, nie był pewien. Przecież w imię posłuszeństwa przełożonym i dobra Instytutu pozwalał sobie od czasu do czasu na krztynkę łotrostewek – miałżeby zostać takim łotrem, który po tym wszystkim wypnie się na almae patris? Nie zapominając o tym, że z wzajemnością (co oznaczałoby konieczność organizowania sobie wszystkiego samemu)?


*** FFF ** O ** XXX ***


Choć w prognozie stał deszcz, gwiazda celownika na masce auta wicesuperiora na Europę Śr.-Wsch. lśniła w pełnym słońcu. [Gwiazda – znak rozpoznawczy samochodu księdza Joszuy, który go miłował (z, jak się zdawało, wzajemnością). Niektórzy się z tego przywiązania i rzekomej wagi celownika śmiali. "Przynajmniej nie gwiazda Dawida" – odpowiadał ksiądz. Można było jego auto dzięki tej gwieździe zidentyfikować na instytutowym parkingu wśród innych pojazdów tej samej marki. Nie potrzebował przylepiać sobie Najświętszej Panienki w towarzystwie dwunastu arseniuszoheitzowych gwiazd, wędkarza, ani motocykla z obowiązkowymi lusterkami do patrzenia. Nie potrzebował uczestniczyć w tym targowisku różności, na którym każdy wzywany był do tego, by w najbardziej egalitarnym, zdemokratyzowanym, zrównanym społeczeństwie w historii świata czymś się wyróżnić, pozostawić jakiś swój ślad, nie zostać przeoczonym, czy, co gorsza, zapomnianym, bo to przecie śmierć w butach albo i bez. Nie mówiąc już o tablicach rejestracyjnych krzyczących swoją zielenią: "Jestem lepszym człowiekiem, ty zanieczyszczaczu!"]. Wicekapo – to już nie skromny robotnik w winnicy Pańskiej – to jest odpowiedzialność! Auto mocne, świecące, wygodne. Mucha nie siada. Bez klamek, wedle nowej mody. Jak pokój bez klamek, żeby złodziejowi było trudniej go dostać. Elektryczne – żeby się urzędasy nie czepiali, żeby mieć na parę chwil spokój – nie dlatego, żeby czuć wobec germańskich władz jakąś szczególną miłość. To była czysta kalkulacja. Ksiądz Joszue czuł się bowiem Polakiem z krwi i kości. Zasadniczo czuł się z tym dobrze, ale od niedawna zaczął trochę nieswojo, kiedy przełożeni Instytutu zadeklarowali lojalność wobec teutońskiego rządu Wiszycy. Cóż poradzić? Posłuszeństwo über alles.


Po prawdzie sen z powiek spędzało mu zasadniczo co innego. Starał się sam przed sobą do tej obawy nie przyznawać. Ale teraz przeczuwał, że jego najgorsze przeczucia zaczną się chyba spełniać. Przesądny nie był, wewnętrzną niepewność wynikającą z tego, że widział, znał i rozumiał metody działania Instytutu maskował nieschodzącym z ust uśmiechem i nieustępliwą uprzejmością. Zdarzało mu się dla sprawek kłamać jak z neum – cena posłuszeństwa, cnoty będącej wśród wszystkich członków Instytutu w głębokim poważaniu. Członkami były zaś wyłącznie osoby uduchowione; przytłaczająca ich większość nosiła sutanny lub habity.


*** FFF ** O ** XXX ***


"Podżydzić ktoś musiał to dziecko" – brat Raus od kilku dobrych już dni nie mógł przestać myśleć o pytaniu, jakie zadał mu jeden z katechizowanych. I to podczas nauk wizytowanych przez przełożonych i rodziców latorośli. Słynna sala zwana "Rozmównicą", która już niejedno widziała. Katecheza pokazowa. Raz w życiu się taka zdarza, i właśnie wtedy Franek musi bruździć! Wstaje sobie taki sobie chłoptaś, ledwo od podłogi odrósł, i pozwala sobie przy zgromadzonych, a więc publicznie, z takim tekstem wyjechać:


Czy brat też kiedyś umrze?


A katecheza była o życiu wiecznym w ogólności.


Tak, jak każdy.


A po śmierci dokąd się idzie?


To zależy. Jeśli tu, na ziemi, będziesz postępował dobrze, staniesz u bram Nieba, a święty Piotr z wielką radością zaprosi cię do środka – brat Raus kontent był z siebie; tak prosto i budująco udało się sprawę wyjaśnić. Aha, jeszcze jedno: – Drogie dzieci, pytanie dodatkowe: kim był święty Piotr?


Rybakiem!


Ale ludzi!


Przyjacielem Pana Jezusa!


Święty Piotr był papieżem, tak jak wiele wieków później Pius dziesiąty – wyjaśnił z namaszczeniem brat Raus. I wtedy... I wtedy:


A brat stanie kiedyś przed bramą Nieba?


Mam taką nadzieję – uśmiechnął się nieznacznie.


I zobaczy się brat ze świętym Piotrem i Piusem dziesiątym?


Ooo, bardzo bym się ucieszył – uśmiechnął się znaczniej.


Stanie brat, spojrzy im w twarze i powie: "Papieża można uznawać, ale go nie słuchać"?


Tego się nie spodziewał. Tego nikt się nie spodziewał. Tego pytania w programie nie było.


Zapanowała niezręczna cisza.


Brat Raus poczuł jak w gardle rośnie mu wielka gula. Unikał wzroku kogokolwiek ze zgromadzonych. Usiłował wykoncypować coś na poczekaniu. Lekcja była przecie ćwiczona, ale coś trzeba powiedzieć. Zamknąwszy swoje pomoce naukowe, oddał obsłudze i siadł. A oczy wszystkich w "Rozmównicy" były weń wlepione. Odpowiedź nasuwała się sama. Wreszcie wybąkał:


Nnnooo wiem, ale co zrobić?

(Tekst ów miał stać się kultowym).


Chrząknął, zakasłał.


Przepraszam, dalej nie mogę. Muszę wyjść.


I wyszedł.


Żeby jeszcze to pytanie padło w kuluarach, ale nie – musiało przy wszystkich!


Brata Rausa zastąpiła w trybie pilnym młoda gwiazda na firmamencie tradi-półświatka, ksiądz Tymon Szklanka, znany z tego, że znany z wdawania się w internetowe pyskówki oraz (to już na mniejszą skalę) z udzielonego mu przez Instytut ostatnio namaszczenia do walki z katolicką integrą. Oddelegowany na odcinek zakłamywania historii papiestwa, wdrapujący się i osiągający szczyty sieciowej popularności, drapujący się w wywołujący uśmiech politowania sposób na księdza Karolaka ksiądz Szklanka serię kolejnych katechez poświęcił próbie odkręcenia niefortunnych słów brata Rausa. Mleko się jednak rozlało.


*** FFF ** O ** XXX ***


Nie opuszczała go myśl, że ktoś musiał Franka podżydzić. Ojciec, więcej niż pewne. Może matka, też niezły beton. I na co oni liczyli? Że wyjdę na środek, stanę jak skazaniec na szafocie i... Co miałby powiedzieć wiernym? Czuł się z tym nie źle. Gorzej niż źle, bo zadane mu pytanie było, u licha ciężkiego, zasadne.


*** FFF ** O ** XXX ***


Pytanie padło publicznie. "Nie wolno tak myśleć" – klasyczna reakcja. E pur si... No, który z instytutowych współbraci miałby czelność powiedzieć w twarz Piusowi X albo piątemu albo Linusowi, Kletowi czy też Klemensowi, że są oni co prawda papieżami, ale na ich nauczanie kicha – ma do tego prawo i co mu zrobią?


Czy obietnice Chrystusa o opoce, której nie przemogą, i o kluczach Królestwa Niebieskiego są cokolwiek warte? Czy wierne podążanie za tobą, prawowity następco świętego Piotra, może prowadzić do zguby wiecznej? Czy ofiara wszystkich męczenników, którzy oddali życie za posłuszeństwo papieżowi, ma przed Bożym trybunałem jakiekolwiek znaczenie?


Przecież wszyscy Franka słyszeli. Czy nie mieli podobnych wątpliwości?


Nie wypadało o tym rozmawiać. Może gdzieś tam pokątnie, w prywatnych wymianach zdań, udałoby się coś napomknąć. Może nawet uzyskać od góry zapewnienie, że Instytut nadal udziela ci uregulowanej sytuacji kanonicznej, nawet jeśli jawnego heretyka nie uznajesz za papieża i nie wymieniasz go w kanonie Mszy świętej – ale pod jednym, jedynym warunkiem: nie wolno ci o tym mówić publicznie.


*** FFF ** O ** XXX ***


Jeden telegram i humor zepsuty na cały tydzień, a kto wie, czy nie na resztę życia! Brakowało jeszcze trzęsienia ziemi. A może rozproszyło go to, że właśnie miał skręcać z Błogosławionego Wyszyńskiego w Świętego JP2?


Tęgie hamowanie!!! Poślizg! Chryslerem rzuciło na pobocze, a pyszniąca się na masce gwiazda starła się ze zwisającym grubym konarem dębu. Przegrała. Lakierowi też się dostało. "Będzie nas to kosztowało, mój kochanieńki" – przemknęło księdzu Joszule przez mózgownicę. – "Trzeba było nie odbierać przy stu czterdziestu..."


Po takim przypadku dawniej pożartowałby z wiernymi na temat tego, z kim się potykał, że celownik taki pogięty, rzuciłby jakiś żarcik na temat liczby mustangów pod maską... Ale nie dziś.


Dziś był jak strzępek nerwów. Czy też prawdziwy ich kłębek. Wielokrotny kierownik obozów, kaznodzieja wędrowny i stacjonarny, doświadczony spowiednik – i takie nerwy? Noga powinęła mu się na pedale, ręka na kierownicy – i ambaras gotowy! Ale jak miało być inaczej, skoro w telegramie stało: "Stan dwóch biskupów jest stabilny, ale krytyczny". Dobrze wiedział, co to znaczy. Dobrze wiedział, co to znaczy, gdy w dowolnym filmie wojennym towarzysze postrzelonego zapewniali go usilnie, solennie i raz po raz: "Trzymaj się! Wszystko będzie dobrze!". Zazwyczaj nie było.


Biskupi to nasi ostatni. Lata zwlekania, odwlekania, wodzenia, zawodzenia, negocjacji z Janem Pawłem III... Tak to się skończyć musiało. Instytut nie wyświęcał nowych biskupów, aby "nie zaogniać sytuacji". Wciąż liczył na porozumienie z rzymskimi apostatami. Modernistyczna góra ciągle zwodziła ich, że już-już, za chwilę, z błogosławieństwem samego najwyższego pastucha i uczestnictwem delegowanego przez Watykan hierarchy wykreuje dla Instytutu nowych, młodych episkopusów. Tę grę na zwłoki wydawano się właśnie kończyć. Jeden z trzech pozostałych do niedawna przy życiu biskupów Instytutu pożegnał się z nim całkiem niedawno w sposób najnaturalniejszy w świecie. Losy doczesne i wieczne ostatniej dwójki właśnie się ważyły.


A było tak...


Biskup z Liguori do biskupa z Clairvaux:


Trzeba warunkowo bierzmować. Pojedziemy z moim szoferem.


Gdzie tam! Samochodami jeździ bydło. Polecimy helikopterem!


I polecieli.


Świat, w którym zapomniano, że ludziom zdarza się czasem umierać, a gdy jakaś osławiona (czyt. w nowomowie: sławetna) osobistość zginie w sposób spektakularny, bo tragiczny, nagle przypomina sobie, że czasem ktoś przenosi się na tamten świat, piejąc jednocześnie peany na cześć "poległego", kimkolwiek by był i w jakimkolwiek stanie duszy zszedłby z tego łez padołu. "Wielka strata"; "nie zapomnimy", zmultiplikowana przez cały tydzień względem normy liczba ściągnięć piosenek lub innych dziełek zmarłego, po czym na tapet wjeżdża kolejny temat, a doczesność o tym, którego tak hołubiła, i tak za pięć minut zapomina, bo trzeba szybciej, mocniej, bardziej światowo; nowszy jest brutalniejszy, coolniejszy, bardziej ekstra; pogoń za modernizmem, jeszczewiększością, bardziejseksownością, słowem: lepszością z każdą milisekundą przybiera na sile. Albo też łotr i drań, sługa sług Szatana na tej ziemi zostaje bohaterem, bo bohatersko i ostatecznie nieskutecznie zmagał się z nieuleczalną i niezwykle nieprzyjemną chorobą. Miałżeby zostawać herosem tylko dlatego, że zdechł? [Przedwcześnie oburzonym cytuję Dzieje Apostolskie, rozdział XII, w przekładzie x. Jakóba Wujka: "Herod na Apostoły ważąc, Jakóba zabił, Piotra wsadził, który przez Anioła wywiedzion, a Herod w Cezaryi będąc, od Anioła skarany, zdechł"].


Helikoptery spadają nie tylko wtedy, gdy noszą na swoim pokładzie gwiazdy sportów zespołowych... Dwaj biskupi – sąsiedzi z siedzeń śmigłowca – pozostawali obecnie sąsiadami na oddziale intensywnej terapii – a kto wiedział, czy wkrótce nie spotkają się w sąsiadujących ze sobą grobiech?


Jak sobie z tym wszystkim poradzić, księże Joszuo? Fly away? Don't I know that home isn't built in a day? Budowanie własnego domu jest wszystkochłonne i nie wiadomo, czy się powiedzie, Instytut zaś wie, czego mi brak, i pokieruje wszystkim tak dobrze, że w nim żyć, umierać pragnę.


Cóż, trumiennej skrzyni nie oglądał jeszcze wnętrza, ale całkowitego spokoju miał nie odzyskać jeszcze przez długi czas.


Palił dużo. I nie dziwota: DaimlerChrysler, za kierownicą którego przesiadywał, czterystukonny był bowiem. Mógł sobie na takie spalanie pozwolić, bo należał do sprzymierzonych z giermańcami i dostawał bony na benzynę. I to był plus i przewaga tego układu. Ruscy takich talonów nie dawali.


A zatem: na ile to możliwe, brać się w garść, i gazu! Jak najprędzej do Edmundasa. Przekazać mu ustnie najnowsze doniesienia. On komórek nie używa. Nawet signala nie tyka, choć podobno bezpieczny. Chyba słusznie, bo ja też stosuję tylko w stanie najwyższej konieczności.


Tak czy inaczej: koncentruj się już na drodze, wyrazy "operacja przetrwanie" czy też "obrazki z przeżycia Tradycji" nabrały teraz nowszego znaczenia...


*** FFF ** O ** XXX ***


Edmundas chciał natrzeć Rausowi uszu (nie mówiąc o wyjechaniu z bańki, na co pozwalał sobie od czasu do czasu względem krnąbrnych uczniów za czasów nauczycielskich), ale nie miał czasu, bo Tischler się spóźnił, a tu już-już tuż-tuż pędził na jego spotkanie ksiądz Joszue.


Nad czym to brat tak długo dumał, że aż tyle trzeba było czekać? – zdołał wykrzesać z siebie z ironicznym uśmiechem.


Przepraszam, księże wicesuperiorze, taka sytuacja zdarza się po raz ostatni – ("i pierwszy" – nie dodał już z mojżeszowej skromności) – Dopinałem wszystko na ostatni guzik.


Wie brat, co robić?


Raus dobrze już wiedział, co robić.


Za oknem dało się słyszeć pisk opon.


*** FFF ** O ** XXX ***


Ksiądz kierownik fundacji (o pełnieniu również i tej funkcji naszemu Joszule zdarzyło się znowu zapomnieć, do tylu zadań go oddelegowywano) po raz kolejny tego dnia niewesołego nerwowo skręcił kierownikiem auta i z piskiem opon zatrzymał się przed siedzibą fundacji, Entschuldigung!, wydawnictwa, Pardon!, zarządu, Excuse me!, szkoły – w każdym razie tam, gdzie, dotarłszy tyle razy, wydawał z siebie westchnienie, a niekiedy nawet okrzyk ulgi: "Gaudium Magnum! Nareszcie w domu! Nareszcie wśród swoich!".


"Kierownik". "Znaczy Kierownik" – z floty polskiej do obcej; nadal trochę mierził go ten akces Instytutu do działalności Wspólnoty Niezawisłych Państw, bo tak władze niemieckie kazały zwać tereny objęte swoją kuratelą. Cóż robić? Zajechał z dźwiękiem i wdziękiem. Nie, stój! Z niezbyt przyjemnym dla ucha dźwiękiem ostrego hamowania. O wdzięku trudno w tym wypadku mówić. Wypadł z samochodu i wpadł do środka. Po drodze omal nie wpadł na wychodzącego właśnie pośpiesznym krokiem z gabinetu brata Rausa.


*** FFF ** O ** XXX ***


Biskup Fool O'Sheet, modernista par excellence, choć powszechnie poważany i miłowany między tradsami, zapewne dlatego, że wiele razy okazywał się w telewizji (a, jak powszechnie wiadomo, wszyscy oglądają), tenże biskup Fool O'Sheet, którego renegacki konterfekt towarzyszył setkom memów, meminków i memiątek, ów biskup Fool O'Sheet stanowił dla Instytutu niezły orzech do zgryzienia. (Nie zawsze, a na pewno nie w kwestiach nauki Kościoła o papiestwie) wierni go uwielbiali. Każdy co uczciwszy odbiorca wystąpień i badacz postaw O'Sheeta, liznąwszy choć nauki Kościoła, nie mógł jednak uciec przed nieubłaganym wnioskiem: to szczególnie podstępny zdrajca Wiary.


W Instytucie, jak prawie wszędzie, byli księża i księża. Jedni i drudzy wiedzieli, co należy o O'Sheecie myśleć. Na nagłaśniali jednak tego, aby "nie stracić wiernych". Po mieli kręcić na siebie biczyk, niebożęta? Tak jak z papieżakiem: ciszej nad tym truchłem, wylinką... Czasem ktoś nie wytrzyma i pojedzie po watykańskiej bandzie, lecz z całą mocą lojalności wobec przełożonych i dbałości o własny los doczesny utrzymywał będzie, że "to na pewno prawowita (choć na pewno nieprawowierna) hierarchia".


Więc kiedy ktoś (kamera akurat stosownie nie zauważyła, kto) wyłożył w kruchcie ulotki i broszury z podobizną i cytatami z O'Sheeta, nie podnoszono żadnego larum novarum. Po prostu dyskretnie zginięto te materiały przy nadarzającej się okazji. Uniemożliwiono oglądactwo, a nawet pobieżne kruchtowe przeglądactwo.


Chodziło bowiem o poszerzenie Lebensraumu, zdobycie nowych wiernych, złowienie słuchających nas nowoordowych księży bez niepotrzebnego antagonizowania. W stosownej chwili zrozumieją, na razie nie płoszmy ptaszków. To zresztą doradzili naszej 'firmie' wynajęci przez nas specjaliści kołczingowo-mentoringowo-trenerscy: unikać konfrontacji, unikać poruszania drażliwych tematów, grać na nucie współpracy, porozumienia i braterstwa. Jak na Braterstwo, to jest: Instytut, przystało.


I po co to wszystko? Czy mam udawać, że tego wszystkiego nie wiem?


"Ignorance is not bliss when you are supposed to know"tak stało w głośnej reklamie. Ja to przyjmowałem jako znak od Boga w mojej konkretnej sytuacji. No bo co w końcu, kurczę blade? Można sobie na Chrystusowego namiestnika gwizdać? Hulaj dusza – papież jest? Ale kto ma Kościół korygować, skoro ten pobłądził? Można sobie twierdzić, że moderniści to pogubiony Kościół, ale tworzyć dublujące element nowoordowej struktury sądy do spraw nieważności małżeństw? I wreszcie: taki ksiądz Kalasanty (Kalasanty Najmita, który dołączył do Instytutu po licznych peregrynacjach) – przecież to zwykła świnia. A Edmundas? Karolak, z którego my wszyscy? O Szklance szkoda w ogóle gadać. Wszystko podpiszemy, wszystkiemu się podporządkujemy, wszystko, co trzeba, skłamiemy, wszystkiego się wyprzemy – wszystko dla dobra Instytutu. Świnie jesteśmy i tyle...


Ostatnia misja. Na kogo ma donieść, doniesie.


Bo ten Cirzpibog to jednak też niezła świnia. Wyciągniętej ręki Instytutu nie przyjął. Gdyby nie on, gdyby nie jego odmowa, nie miałbym teraz wszystkich tych dylematów. Więc choć ten ostatni raz, jeden-jedyny ostatni raz. Odpłacę mu i będziemy kwita.


Jeszcze ten raz, a potem zobaczymy. Zasypiał snem niespokojnego.


*** FFF ** O ** XXX ***


Xiądz Piotr Cirzpibog, podobnie jak Filiperiusz, wyspecjalizował się w polskiej specjalności: działalności pół-jawnej, pół-tajnej i dwupłciowej (pomagały też niewiasty). Byli tacy, którzy nawoływali, żeby z otwartą przyłbicą literalnie ogłaszać na dachach to, co robimy. Adresy, nazwiska, metody działania. Nasi bohaterowie ani myśleli zamelinować się na amen; bo jakże nieść wiernym posługę? Nie zamierzali jednak odsłaniać się całkowicie, a nawet w połowie, podawać się wrogowi ze wschodu, zachodu czy z wewnątrz jak na talerzu albo jakiej patelni. Zachowywali zatem roztropną dyskrecję. Ani myśleli ujawniać sposobów stosowanych przez siebie przed dziesiątkiem lat albo jeszcze dawniej. Dziwiło ich, że za czasów tak zwanej "wolności", która rzekomo zagościła w Polsce przez parę dekad, znajdowali się liczni chętni do wywnętrzania się na forum publicznym na temat swojej konspiracyjnej działalności z czasów PRLu. Ba, na forum publicznym! W obecności i z poduszczenia funkcjonariuszy publ..., pardon: państwowych. W obecności innych opisywali metody przeciwdziałalnia funkcjonariuszom państwowym. Można dać głowę, że nie przemyśleli jednej kwestii: co się stanie, jeśli następcy obecnych funkcjonariuszy państwowych, pod jakimkolwiek szyldem prowadziliby swój proceder, uznają, że ci poprzedni to byli dranie i zaczynamy na pełną skalę prześladować tych, którzy się w ich obecności wywnętrzali? Taka ewentualność nie przychodziła do głowy niemal nikomu. Ani xiądz Piotr, ani Filiperiusz, pchać głów pod topór nie mieli zamiaru. Pamiętali, jak w roku 1939 rejestr posiadaczy broni ułatwił niemcom opanowanie Polski.


*** FFF ** O ** XXX ***


Miejsce przebywania Cirzpiboga już zna. A teraz – do dzieła! Musi odkupić swoje winy zanim ześlą go na nieprzyjemniejszą placówkę. Tak, samo spóźnienie wystarczyłoby, żeby wyciągnięto wobec niego surowe konsekwencje. Nie mówiąc już o innych grzeszkach. Wiedzieli, choć nikt tego głośno nie mówił, kto odpowiada za grzywny. Wtedy, kiedy w czasach plandemii odnoga Instytutu z ulicy Garkotłukowej nieopatrznie zapomniała ogłosić zapisów i na pierwsze Wniebowzięcie czy też Wniebowstąpienie kaplica pękała w szwach. Oczywiście, gliny musiały przyjechać właśnie wtedy. I te grube tysiące grzywien w ramach grzywien obciążały sumienie brata Rausa. Instytut zapłacił. Sądy co prawda stwierdziły później, że grzywny nielegalne, ale nikt nikomu niczego oddawać nie miał zamiaru. Quadruple negative!


Sam nie był już pewien. Śledził jednak Filiperiusza oraz jego Towarzysza dalej. Przeważyły: niemiecka maszyna, precyzja, lojalność. (Ciekawość też grała swoją rolę). Choćby to miała być ostatnia misja, wykona ją. Zamknie rachunki. Odkupi winy. Zostanie z czystym kontem. Co potem? Nie wiedział.


G-pies zaskowyczał mu w uchu. Tak, teraz kanałami. Może stracić łączność, więc wyłączy sprzęt dla oszczędzania baterii. Skupi się na latarce. Odczekał aż śledzony zasunie za sobą klapę włazu, po czym, rozejrzawszy się uprzednio, sam szybko do niej podszedł, podniósł i nurknął w polskie ciemności.


Nie poruszał się zbyt szybko, ale w sam raz. Tak jak poprzedzający go Filiperiusz, snop światła latarki którego majaczył gdzieś z przodu.


Dojdzie go. Dojdzie do tego, do kogo niesie Tego, który jest.


Gdzie są niegdysiejsze szpiegi? Naszpikowane elektroniką, zadronowane, skomputeryzowane? Teraz zostało nam brodzenie po kolana w odchodach. Wszystko się rypło w przeciągu paru godzin.


Już, już w oddali zaświeciło mu światło dnia – musi, że Filiperiusz otworzył właz i gramoli się na powierzchnię.


Klapę zasunięto. Odczekam jeszcze chwilkę. Zaraz – jest drugi korytarz i też, zdaje się, wyjście na powierzchnię. Wyjdę tamtędy. Trzydzieści sekund... dwadzieścia dziewięć...


Kyrie eleison...


Myślenie. Nie potrafił przed nim uciec. Uwikłanie psychiczne. Całe dojrzałe życie oddane idejologii. Sędziwy, mądry Instytut. Ktoś musiał przecież Kościół korygować. Do tego to doszło. Nie ma mężów opatrznościowych. Takie czasy. Skoro sama Opatrzność gdzieś się zagubiła...


A jednak... A jednak...


Nie mógł podświetlić tarczy zegarka (oszczędność baterii), ale w tle i na tle innych myśli trwało odliczanie: Pięć... cztery... trzy... dwa... jeden... Teraz!


Zawahał się przez chwilę. Jeszcze półtorej sekundy. Teraz!


Odsunął klapę. Wychylił głowę. Gdzie Filiperiusz?

I wtedy poczuł świdrujący ból w lewej skroni.

Spadł i osunął się na kolana.


*** FFF ** O ** XXX ***


Przez myśl zdążyło mu przemknąć jeszcze całkiem sporo: Czy, jeśli dostanie się do Nieba, zobaczy tam Leserve'a oraz Escrivę, Pawła VI, a niedługo dołączy do nich Albinos Luciani? Czy spotka tam tych, którzy regularnie pojawiali się w kalendarzu jego modlitw?


Bo tym właśnie była w istocie śmierć: stanięciem w Prawdzie, Która wyłaniała się zza sieciowych filmików i wielkopowierzchniowych sklepów.


A gdy osuwał się z kolan na ziemię, poznał odpowiedź na dręczące go pytania: zrozumiał, jak to jest, że można przez całe życie nie widzieć księdza na oczy, a niechybnie dostąpić zbawienia; co to znaczy ufać papieżowi jak świętemu Piotrowi; że Duch Święty naprawdę chroni Kościół przed popadnięciem w błąd; co oznacza posłuszeństwo najpierw Panu Bogu, a potem ludziom. I to, że Opatrzność czuwa. Zawsze. "Credo" – chciał wykrzyczeć w pustkę okupowanych ulic, ale zdążył zrobić tylko jedno:

Żałował. Doskonale!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz