Monologi i psiny

 


Monologi o'Psiny / Monologi i psiny


"You can get killed walking your doggie..."

~ Al Pacino, Heat* (czyli: Gliny, a nie żadna Gorączka),

* TFFKAOFF [THE FILM FORMERLY KNOWN AS OUR FAVO(U)RITE FILM]


ZAPISKI Z (NIE)NORMALNOŚCI


A więc jednak... Kłusak \https://wiwopowiwo.blogspot.com/2021/02/nieznajomi-zency-trz3j-panstwo.html\ do Augustyniak polazł. I przyznał, że od wizyty w poprzednio proponowanym terminie wymigał się, bo by mu mogło zrobić źle na sondaże. Gość sterowany przez PR(L)owskich specjalistów od procentowych słupków. Ale przyznał coś jeszcze ważniejszego: gumityk Kłusak, czterdziestoletni chłoptaś w regulaminowym garniturku, któremu przydałoby się polatać trochę po ogrodzie z łopatą czy sekatorem zamiast usiłować swymi gadaniami uszczęśliwiać na siłę rodaków, z własnej inicjatywy płaszczył się i ostatecznie rozpłaszczył na temacie gównożerców. Bo że psy własny kał jedzą, to każdy średnio zorientowany homo sapiens wie. Na pytanie zasadnicze, zadane z lekkim niepokojem:

Ale nie ma pan nic przeciw psom? – odpowiedział zgodnie z oczekiwaniami i tak szparko, w tak wyuczony sposób, a jednocześnie z takim napięciem, że... Ale napięcie opadło, gdy poczuł, że się sprawnie i zgrabnie wytłumaczył:

Ależ nie, nie. Cóż podobnego! – i, aby uwiarygodnić swoją wypowiedź, dodał szybko: – Wczoraj podczas wizyty u przyjaciół bawiłem się z ich owczarkiem niemieckim przez dwie godziny.


No, koleżko, uwiarygodniłeś się w oczach psiolubnej klienteli politykierów.



||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps |||||



1. Głupia baba


Nie odpowiadaj głupiemu według głupstwa jego, abyś nie był jemu podobny. Odpowiedz głupiemu według głupstwa jego, aby się sobie nie zdał być mądrym.

~ Prz 26, 4–5

[Sprzeczność pozorna, a zamierzona, polega na dwojakim znaczeniu "według jego głupoty". Sens: Nie pochwalaj głupich, abyś nie był do nich podobny, ale tak im odpowiadaj, jak na to zasługują].



W logo, na logu, pod logiem sieci markietów Brutto widnieje pies. Dzierży w zębach koszyk. Ale ma zakaz wstępu. Czyli – jak by mogła powiedzieć bohaterka tej części opowiadania – logo sobie, życie sobie. Poniżej znaczka firmowego naklejka z przekreślonym sierściuchem. No i masz!


No i mam chwilę, to idę z Booreczką na spacer. Do tego Brutto to nas nie wpuszczą. Nigdy nas nie wpuszczają, chamy jedne. Niewrażliwcy. Nawet jak biorę moją pieszczotkę na rąsie. \http://rediwiwo.blogspot.com/2022/07/spsiae-czasy-pieskie-czasy-gdzie-sa-te.html\ Gardzą moimi pieniążkami? Trudno, idziemy dalej. Ale, ale, Booreczka musi się załatwić. No to lu! na murek sklepu – żółtemu tynkowi nie zaszkodzi ten złocisty prysznic. Zresztą, nie tylko mój pupil składa tu swoje bilety wizytowe. Gdyby ściana Brutto miała inny odcień i psie siuśki bardziej by się od niej odcinały, na wystawie przedmiotów żółtych (jakiej zapewne doczekamy się kiedyś) niechybnie otrzymałaby pierwszą nagrodę.


Próbowałam rozmiękczać bazę. Do każdego jednego innego markietu z Booreczką pod pachą wejść się dało. Tylko brucciarze jeszcze się opierali. Niemiaszki jedne!


– Cześć, Dziunia! – nie bacząc na wołacz witam koleżankę, która właśnie wyprowadza swoją trójeczkę.


Sie masz, Donaciu! O, przytyła twoja!


Twoje też! Dobrze je karmisz, co?


Od kiedy kupuję Łyskacz, nie chcą nic innego.


Tylko coraz droższy...


Z dnia na dzień! Ale nie będę moim żałowała.


A korzystasz z tego Pieset+?


A jak? Na każdego dają mi po pińcet, to mam półtora tauzena na miesiąc. Na karmę starcza. Ja tam mogę zjeść coś gorszego, ale dzieciaczków głodzić nie będę.


No, ja tam też na bazarze ostatnio dałam Booreczce do spróbowania kiełbachy. Od tego łysego na rogu. Trochę się dziwił, bo myślał, że ja będę próbować. Ale – spoko, piesiuni posmakował, to wzienam dwa kilosy.


Po ile stała?


Sto pięćdziesiąt pięć za kilo.


Sopocka droższa, to się nie ma co łamać! No, lecę!


Ja też, mam jeszcze wizytę u fryzjera!


No i lecę. To znaczy idę, czasem podtruchtuję, dopasowuję tempo do Booreczki. Niech się biedactwo nie zmęczy. Fryzjerka umówiona na dwunastą. Może nie będzie opóźnienia, bo ostatnio przyszło mi kwadrans czekać. Kąpiel z Bernardynem jakoś nie szła. Miotał się puszatek, potem trudności z wycieraniem. Ale co tam – poradzimy!


Wokół piękny świat. Pogoda śliczna. Puści się Booreczkę, żeby się wybiegała. Tylko uwaga! Zaraz obok naszego ekskluzywnego butiku dla psów, hotelu dla psów, fryzjera dla psów i kąpieliska dla psów (o makijażu dla psów już nie wspominając) biegnie ścieżka pojazdowa. Pędzą tamtędy rowery i hulajnogi. Obok nich puszczone wolno zwierzaczki. A czasem na smyczy. Ale to rzadziej, bo pociągnie słodziak nie w tę stronę, co trzeba, i już hulajnogista albo rowerzysta zmienia się w czołgistę. Wyglebie się na glebę, obetrze kolanko, czołgać zacznie. Zatem – baczność! A, no i czasem dzieciaki łażą z większymi słodziakami. Pociągnie taki pieseczek za smycz – a na smyczy: dziecko! I oboje lecą w tę stronę, w którą suczka czy też pies męski sobie zażyczą. Uśmiecham się wtedy. Dobrze, że się dzieciaki oswajają z psiakami od małego. Tyle teraz się mówi o tym, że mniej dzieci, wysyp jedynaków, trudniej o rówieśników do zawiązania relacji – to niech takich kompanów do zabawy mają. (Mała! Cho, mam dla ciebie wafelka!).


Ooo, a kogo tam widzę? Aaa, to państwo Wygodniccy! Ci mają całą czwórkę – to znaczy córkę i trzy psy. Wychodzą z nimi zawsze razem, bo za jednym zamachem załatwiają spacer zwierzaczków i dzieciaka! Mądre państwo! Takiego maluszka w domu się nie zostawia. No chyba że z włączonym telewizorem na parę, paręnaście minut. Ale Wygodnicka akurat mówiła, że kłopot z dekoderem i są ograniczeni ostatnio do czterdziestu czterech programów – no to jak to tak? (Booreczko, nie obszczekuj tu pana, przestań obwąchiwać!).


A co to? Aaa, już widzę! To to remontowali przez ostatnie dwa miesiące. "Ekskluzywne atelier dla psów, kotów i chomików". Golenie. Strzyżenie. Ceny: ooo, przystępne! Otwarte. Wejdźmy, zobaczmy.


Dzień dobry, można?


Koniecznie, zapraszamy! Dziś i do końca tygodnia wszystkie usługi w promocji.


Ho, ho! Spójrz, Booreczko! Tak tanio to się rzadko zdarza. Kąpiel, strzyżenie, smarowanie, czesanie, upiększanie... Wszystko razem za niecały tysiąc.


I do tego karta stałego klienta! To jak, kochana?


To jak, kochana? – cmokam Booreczkę w pyszczek. – Wchodzimy w to! Zaraz zadzwonię i odwołam zwykłą fryzjerkę. Oszczędzimy dwie stówy. A Bernardynka ostatnio i tak mnie wkurzała.


Dobrze, jak pod bokiem wyrasta konkurencja. Zdejmuję płaszcz.


Zaraz Billy zdejmie pani sierść z odzienia.


Dziękuję, nie potrzeba – uśmiecham się. – Przyzwyczaiłam się. Bez niej to nie to samo.


Booreczka już skacze, łasi się, liże recepcjonistkę po łapach.


Czuję się trochę jak zdrajczyni, bo na koszulce mam buldoga zamiast zdjęcia mojej małej. Ale może sytuację ratuje napis: I HATE YOU. Krucafuks, jak kupowałam na ciuchach, to na napis nie zwróciłam uwagi. Fotka: super, odcień: zajefajny, materiał: miły – wzięłam!


Karta, gotówka czy punkty?


Punkty, oczywiście. Punkty zaufania społecznego. Najwygodniejsze, najsympatyczniejsze. Za posiadanie psa i staranną opiekę nad nim – plus pięćset od mordki. Resztę gotówki wydaję na jedzonka dla Booreczki – i w całości przechodzę na punkty. Wydogne, a ja przecież daję się lubić. Ja nie zabijam, ani ja nie kradnę :)


I już kolej na mego piesiunia. Full serwis. Mycie, wycieranie, balejaż, co tam jeszcze w ofercie. Booreczka jest dobrze wychowana, nie grymasi, idzie spokojnie z długowłosą panią Owczarek (to recepcjonistka) do gabinetu. Rozsiadam się wygodnie. Co by tu obejrzeć? Po SpiderManii przyszedł czas na PsuBrata. Który to już sezon? Albo nie: poczytam poradnik, ten co tu leży. Wojciech Szponiak: Punkty dodatnie, punkty ujemne. Jak dobrze wyjść na psie. No, zabiegi mają potrwać jakąś godzinkę. Mam czas.


Wstęp na pewno nudny. Zacznę od dodatku. Najbardziej psiolubne miejsca w Polsce. Zwoleński Park Narodowy. Ooo, przecież znam. Świetny. Dużo miejsca do wybiegania się. Strona kolejna: schronisko Jastrzębie. "Można wejść z psem na stołówkę/do stołówki". Też mi rewelacja! Przecież normą jest, że wszędzie się z nim można pojawić. W zeszłym roku przecież spałam w Sokolim z koleżanką i naszymi dzieciaczkami. Na szlaku też sobie znakomicie radziły, chociaż młode, mają dopiero po parę lat.


A co do hoteli, moteli, zajazdów i zakazów: jak tu zabraniać naszym milusińskim, skoro to najlepszy motyw do poznania się? Wychodzimy sobie na spacer, spotykamy innego psiarza, psiarę, psiarnię i mamy od razu temat do rozmowy. Takie tam psie znajomości. Piescy friendsi.


A Booreczkę muszę odpicować, bo jutro przecież wyścig. Race, run, vegan. Wegebanosy sewować mają. Przebój, nowość. A w regulaminie stoi: "Organizator dopuszcza start uczestników z psami". Tylko na smyczy niby trzeba. Żebyśmy się nie popotykali tylko! Pogadam z organizatorem. Powinien odpuścić. Psy się do piesuarów wysikają, to żaden nie powinien popuścić podczas biegu. Da się zrobić!


A po jutrze pewnie kolejna wizyta, bo w piątek ślub. Azorek się żeni. No tak, ten mój żydowski znajomy. Co to, nie wiedzieliście, że Azor to imię ludzkie? To czego się czepiacie, że pieski i suczki to Wacki i Baśki? Mój pundelek też o włos byłby Donatką, ale się na klasyk zdecydowałam. Ale Donatka taka słodziutka! Gdy sprawię sobie następnego, będzie Donatka.


O czym to ja mówiłam? Aha, ślub. W wymarzonym kościele. U samego księdza Szpakowicza. To znaczy mówią, że tak naprawdę nie ślub, ale błogosławieństwo, bo biskup jeszcze nie chce się zgodzić, ale Evelyn jest już mężczyzną, więc może się z Eweliną, pobrać, co nie? Więc na razie błogosławieństwo związku na odpowiedzialność duszpasterza. Płci odmienne, więc w czym rzecz? I jaki piękny gest: państwo E. zamiast kwiatów proszą o datki na schronisko dla ukraińskich psów. Tak zwano ich, to znaczy: je, bo suki też tam przebywają. A tak w ogóle, to jak w Panteonie byłam, to trochę się zastanawiałam, czy z psem do środka można. Ale weszła taka Włoszka chyba ze swoim – no, na smyczy – ale weszła. To ja zaraz też. Uszanować zwyczaje obcokrajowców. Mamy się od kogo uczyć. Ale to było poza godzinami celebry, a u Szpakowicza można wejść w dowolnym momencie. Czyli: gonimy Europę. Jest moc.


Że na cmentarz z Booreczką wchodzimy, to przecież normalne. Jak członek rodziny, to członek rodziny. Też tęskni za tatusiem.


Aaa, lub też po czasopisma teraz bynajmniej sięgnę. Jest: "Z Merkurego". "Zapach extraordynarny". Co to za tytuł? Aha, że od ludzi śmierdzi często bardziej niż od psów. Też odkrycie! Co w środku? Jest kalendarz. Św. Dzień Kota. A światowy dzień psa? Nie ma? A, rozumiem, bo tu wedle rasy. Każda ma osobną uroczystość. Jamniory w styczniu, bajgle w lutym, i tak dalej.


I jak, już gotowe? Chodź, kochana, zaniosę cię na rękach, żebyś nie uraziła swej łapki o coś. Wsiądziemy zaraz do woziku, nom nom, patrz: jest nalepeczka: "Pies w aucie", żeby na nas uważali. Zalepiłam po poprzednim właścielu, bo ten miał "Dziecko w drodze" \http://wiwopowiwo.blogspot.com/2017/10/dziecko-w-drodze-projekt-naklejki-np-do.html\. I to niejedno, świr! Ale auto tanio oddał. W dobre łapy. Tylko po tych bachorach trzeba było wnętrze posprzątać, bo nabrudziły niemiłosiernie. A Booreczka ma alergie.


Jedziemy na bazarek. Nabędziemy wiktuały. Przygotujemy się do wyścigu, a potem prowiant na ślub. A jak komuś się nie podoba, że poliżemy, pokłapiemy, spróbujemy, o towary się otrzemy, to mamy was w mojej tłustej odżinsionej dupie, co nie, Booreczko?


||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps |||||


2. Kraj bez jaj


Jako pies, który się wraca do zwrócenia swego, tak głupi, który powtarza głupstwo swoje

~ Prz 26, 11


Głupia baba, to fakt. Ale taki durny facet Rzecki? Wszedłbyś do jego sklepu, po którym nieustannie kursował pudel? Nie wyfioczony jak ten durnego babska, lecz brudny, że Hospody pomyłuj!


Oto do czego prowadzi mężczyznę starokawalerstwo! – mawiano mu za plecami.


A przecież on tylko lubił swoją mopsinę. Lubił też od czasu do czasu siadywać w Łazienkach i pozwalać się obsiadać. Gołębiom. Czuł się wtedy wolny jak ptak. Przepadał za tym, gdy coś z nim obcował.


Ten wyprowadza psa sąsiadki, sąsiada, sąsiadów, całą czeredę, tłum psiaków, żeby srać nimi na wspólny trawnik. Wspólny, bo wspólnoty mieszkaniowej. Państwowy, "społeczny".


Pytanie przez telefon:

– Czy na cmentarz mogą wchodzić psy? ... Nie, nie mundurowi! ... Aha.


Okazuje się, że nie mogą. To znaczy nie powinny. Nie powinny móc. Ale wchodzą. Niedługo będą miały własne nagrobki jako członkowie rodzin.


Pies sąsiada leje na chodnik. Uśmiechnąć się, pokiwać z politowaniem głową. Chodnik niby wspólny. Teren publiczny jak dom publiczny. Choć i tam obowiązują, zdaje się, pewne reguły.


A dziady często bardziej chamskie od młodych. I głupsze. Jak (p)osieł Lutyński, co to zginął ratując psa, przestawicieli gatunku homo sapiens zaś przyzwalał mordować. I dlatego pewnie z Turoniem usmarowano ich na ścianach wielkiego miasta. Graffiti upamiętniające ludzi, którzy psie życie cenili wyżej niż ludzkie. Obszar przyjazny psom – nieprzyjazny ludziom.


Wielkie miasto. Pies w aucie. Za kierownicą. Literalnie! Siedzi między nogami kierowczyni. Czy się nie poślini? Czy nie wierzgnie, powodując nagły skręt i kraksę? Wszystko to i nie tylko to być może.


Karmienie psa własnymi sztućcami. "Jak nie chciał jeść, kładłam się przed nim jak pies i udawałam, że jem jego żarcie, żeby go zachęcić". Rodowe srebra zniosą i Burka, a może i na odwrót: Burek je zniesie. On jest miernikiem.


Obsikiwanie samochodów przez psy \http://rediwiwo.blogspot.com/2022/06/caa-polska-w-cieniu-pieska-na-dugiej.html\ traktowane jako normalność. Durny babsztyl nie powstrzymuje zwierzęcia, a to oddaje mocz na oponę sąsiada. Co, zlizać ma?


I may tolerate a dog as long as it isn't spelt backwards.


Ostatnie bastiony padają. Już był na terenie dosyć ogrodzonym (lecz dostępnym publicznie, tylko trochę trudniej się tu dostać), już-już zdawało mu się... ale nie: tu już też zwożą zwierzynę, żeby się wybawiła. Straż miejska? Wiejska? "Ja nie będę tego pilnował".


Policja, oprócz tego, że zawsze przybywa za późno...


– Panie sąsiedzie, pan trzyma tego psa za płotem i nie puszcza go wolno. Tędy chodzą moje (i nie tylko moje) dzieci...


– Taki mądry pan jesteś – to sam go łap, jak lata.


– Zadzwonię na policję...


– Proszę bardzo. Jestem tu komendantem...


I tu następuje


Ballada o szmerglowym



Przyjeżdża dziś Alergis. Pani premierka Alergis. W towarzystwie Szmergla, doradcy. Poprzednio Bucin nas rozpracował. Wpuścił do pomieszczenia z nami duuuże psisko. Musiał, skubany, wiedzieć, że mamy alergię po tym, jak nas w dzieciństwie pogryzł. Ale co zrobić? Właściwie przez cały czas spotkania pies leżał u nóg Bucina, na miejscu Szmergla (ten je zwykle zajmował), a gdy Alergis chciała usiąść, warknął na nią… A Bucin śmiał się i zatapiał palce w kudłach nieczystego zwierzęcia. I pies patrzył Bucinowi w oczy jak Alergis ze Szmerglem, z tą chyba różnicą, że patrzył śmielej niż oni.



"Tak nie można". Co? Jak "ten zły" Bucin "temu dobremu" Szmerglowi – to źle? A jak dowolny psiarz dowolnemu wolnemu człowiekowi na ulicy, to już w porządku, że go usiłuje do kontaktu ze swym zwierzem zmusić? Że się do niego w ogóle zbliża? Zasrani hipokryci!



Od lewa do prawo. Od północy do południa. W całym kraju. Choćby na wałach jasnogórskich. Nie weszli na nie Szwedzi. Ale afgańczyki już tak.


Gdzie straż? Gdzie odpór?


Arkadyjski niby-spokój. Et in Arcadia ego. Canis canis. Podwójnie, bo niejeden tam włazi. W szelkach. Albo w koszyku na zakupy pod wózkiem.



A jak nie włazi, to zostaje na zewnątrz, czasem gdziesik przywiązany. A niekiedy wolnobiegający. No i spróbuj ominąć, coś z tym zrobić. Zresztą, czemu ja mam omijać, a nie pies się usunąć albo durny właściciel w ogóle nie pomyśleć o blokowaniu wejścia? A jak do sklepu chciałby wejść nieletni wysłany po kawę lub papierosy? Przefrunie nad bydlęciem? Bo że go nie przepchnie, to raczej pewne.



Niemoc. Wielka niemoc.



Niemoc powszechna.



Lipa. Lipy. Tak nazywamy plac zabaw, bo dużo lip tam rośnie. Po trawniku nawet tam człowiek boi się już chodzić – mimo że teren ogrodzony. Człek czystą nogą przejść nie może, o dziecku już nie wspominając. Psiuk zafajdany łazi i fajda, gdzie dupa zapragnie. Chodniki też miejscami coraz gęściej zakupane. Polska pod okupacją. I któż miałby zebrać te odchody do kupy? Któż zabrać się za sprzątanie świata po zabrudzaczach? Ani chybi dzieci z pierwszej klasy w uroczystość pierwszej klasy tj. w "Dzień sprzątania świata".



No więc lipy – lipy tak gęste jak las. (Lesie, wróć! – chciałoby się zawołać). Idę do ochroniarza. – Czy dałoby się coś zrobić z tą paniusią – drobna babeczka, z półtora metra wzrostu – z tą paniusią, co to psa tu wprowadziła?



– Próbowałem. Powiedziała, żebym się gonił.



– Może straż miejską wezwać?



– Wzywałem już, po pół godzinie będą, jeśli w ogóle. Spiszą, pouczą i pójdą sobie, a ja będę miał nieprzyjemności. Już mam, widzi pan. Na głupotę nie ma rady.



Boisko szkolne. Ochroniarz – dwa metry, sto dwa kilo żywej wagi. Kapitulacja!



– Wiem, że wprowadzają psy. Wiem, że wisi zakaz. Ale nie chcę mieć problemów. Miałem już nieprzyjemności, rozumie pan.



A młode, nad wyraz durne, psiaki mają pierwszeństwo w prześladowaniu gości boiska. Latają bez smyczy, bo przecież młodość, wolność i swoboda, uczą się, że każdego wolno zaczepiać, bo któż takich słodziaków nie kocha? Właściciele ich nie powstrzymują, ochroniarze zaś nie powstrzymują właścicieli. Tak ten świat volvitur.



A tabliczka z jasno określonym zakazem zostaje. Zostaje nie jako wyrzut sumienia, lecz jako świadectwo niemocy. Jest to tym bardziej antywychowawcze, im więcej bydlaków z bydlakami ją lekceważy. Staje się znakiem niemocy i akceptacji dla lekceważenia dobrych reguł. Plaga ta zaś jest ogólnopolska. Ogólnoludzka. Za granicą przecież bywałem i tam jest tak samo, jeśli nie gorzej.



Ranek był: dopiero świtanie. Na ulicach pustki. Tu i ówdzie widać było wózki ciągnięte przez psy, które mimo tego, że spotykają się ciągle, nie pomijają żadnej sposobności, aby oburzyć się wzajem na siebie nadzwyczajnie. Jazgot. Jazgot non stop. Osiwieć można. Miasto, miasto współczesne.



Im bardziej kaleka osoba prowadząca psa, tym większy, groźniejszy i tym bardziej bez smyczy pies. Starowinka ledwo powłócząca nogami wyprowadzana przez olbrzyma z kłami na wierzchu. I ktoś mi próbuje wmówić, że w razie czego starczy jej sił, aby zwierzę powstrzymać od kontaktu z bliźnim? Że w ogóle za nim nadąży? Że zdąży do niego podejść? Śmiechu warte byłoby, gdyby nie tak niebezpieczne.



Pies w windzie. I założenie takie: wsiada, ociera się o nogi współpasażerów, bo przecież nie poczeka na kolejny kurs. Wsiada i kupka. Kropka, znaczy się.



Ogłoszenie jakich coraz więcej: "W Parku Kilera dnia tego a tego pogryzł mnie pies. Poszukuję właściciela". Może się uda znaleźć?...



Ale na własne oczy widziałem. Starszy pan siedzi na ławce z żoną. Obok przechodzi babsko z małym psisiakiem na smyczy. Na smyczy, ale nie ściągniętej, więc piesio sięga zębiskami (do) łydki starszego pana i gryzie. Starszy pan, co prawda, nie wykazuje się wystarczająco dużą dozą instynktu samozachowawczego, bo widząc jak psiul się zbliża, nie kopie, nie wierzga, nie daje werbalnego odporu. W ciszy i apatii czeka na wyrok: otrze się czy nie otrze? poślini się czy nie poślini? ugryzie czy nie ugryzie? Nie oskarżajmy jednak zasadniczo pana, tylko pana, a raczej państwa psiarzy. Ci – najpierw w osobie pani/paniusi/podwładnej psiaka – a następnie safandułowatego, rozmemłanego, rozwlekłego jej towarzysza (życia zapewne) – wołają psa, wołają się, podchodzą, dowiadują się, że ugryzł, zastanawiają się, co dalej.



Czy jest szczepiony?



Tak. Nie. Nie wiemy. Na pewno!



Gdzie zaświadczenie o szczepieniu? Chyba w domu... Gdzie może być?



Zatrzymywać właścicieli psa? Zatrzymywać się? Co dalej? Pani starsza, towarzyszka ugryzionego (nie! nie! nie "pogryzionego"! "pogryziony" byłby, gdyby więcej niż raz) – co zrobi? Wykaże więcej inicjatywy niż mąż? Będzie się upierać? Wezwie straż miejską? Policję? Bo że obywatelskiego zatrzymania się nie podejmie, to raczej pewne. Choć z drugiej strony... Państwo właściciele – pierniczeni posiadacze (albo raczej słudzy: "jesteśmy sługami narodu psiego"...) – rozfafłani, bylejacy – można by ich zatrzymać, choć numer telefonu wziąć, pójść za nimi do ich domu (muszą mieszkać niedaleko), sprawdzić to zaświadczenie – na dobry początek; potem procedować, choćby dla celów wychowawczych – ukarać dziadostwo, oduczyć nieodpowiedzialności. Kijem i marchewką? Wyłącznie kijem w tym przypadku.



Kończy się na burczeniu, pustej gadaninie, trochu narzekania. Sprawa niewyjaśniona. Noga pogryziona. Właściciele z psem ciszkiem odchodzą, pogryziony z żoną ścichapęk gada, gada, wymienia z nią pod nosem uwagi, nie podoba mu się. Patrzy jak winowajcy się oddalają. Oni nawet nie uciekają, oni się oddalają. Po prostu: uznali, że sprawa załatwiona. Kwestia zakończona. To już jest koniec – możemy iść. A że nikt ich nie próbuje powstrzymać... Dzień jak co dzień.



I ja to widziałem. Widziałem na własne oczy. Reagować? Włączyć się? Wzbudzić inicjatywę w kimś, komu jej brakuje...? Eee, nie da się... Eee, nie warto...



Ludzie głupieją. Nawet ci pozornie sensowni. Kupi sobie taki psa, dołączając do coraz mniej elitarnego klubu posiadaczy sierściuchów, i zaraz ogląd rzeczywistości mu się zmienia. Zaraz zwierzaczek staje się pół- albo nawet całym-bogiem. Gdzie są TE dzieci? – pytacie. Ano są: to są nasze nowe czworonożne dzieci. A wózek dziecięcy też przeznaczamy na czworonoga – dała nam przykład Natka Foniczna ze swoim Puszkiem-Kłębuszkiem. Dekady temu.



"Chcesz mieć dziecko? Spytaj sąsiada". Już od dawna zniechęcano do pomnażania chwały Bożej. Że niby sąsiadowi zachowanie, odgłosy, płacz młodego człowieka przeszkadza. Do czego to doprowadziło? Rozjazgotane całe klatki schodowe, całe bloki – i to jest ou-kei, i to jest cool, i to trzeba znosić, bo taka jest natura zwierzęcia. A natura człowieka – tę lekceważymy? Na tę się nie zgadzamy? Że człowiek też zwierzę? – jak mawiają. To dajmy mu choć tyle praw, co zwierzęciu. Ale o tym słyszeć nie chcecie.



The order of the day jest taki: Zwierzę – też człowiek, ale jakiś lepszy. Zwierzę = lepszy gatunek człowieka.



A durne argumenty o tym, że "dziecko przeszkadza" sąsiadowi? Jeszcze jeden argument za wyprowadzką na zdrową (lub choćby zdrowszą) wieś, gdzie zwierzę zna swoje miejsce. Współczesne miasto niszczy więzi społeczne, skłania ku sobkostwu (zamiast ku zdrowemu indywidualizmowi połączonemu z zakrojoną na jak najszerszą możliwą skalę dobrowolną współpracą); współczesna polityka komunistyczna usiłuje zmusić ludzi do patrzenia na pojawienie się każdego nowego dziecka jako na patologię; przecie nasi współ-obywatele komunistycznego państwa pseudopolskiego (KPP) {bo przecie nie obywatele Nieba albo choćby wiecznego Rzymu, co w sumie jest to samo} nolens volens liczą te poddawane inflacyjnej presji pięćsetki przypadające na łebka, widząc rodzinę "wielodzietną".



Gdzie są te dzieci? Gdzie będą TE wnuki? W schroniskach. Dla psów. Gdzież tam! W hotelach, salonach piękności, ekskluzywnych butikach. Dla psów, psia ich mać. Sucze syny traktowane lepiej niż dziecko i emeryt.



Ale co zrobię poza tym, że psa sobie – przynajmniej dopóki pozostaję więźniem miasta – nie kupię? Co zrobię sam? Będę chyłkiem przemykał ulicami, licząc na to, że do mnie akurat nie podejdzie? Że do mnie psa nie dopuszczą? Że łaska pańska (psich panów) będzie ze mną? Że ręka ich psem mnie nie poszczuje? Ale co zrobię, jak się ożenię i pojawią się dzieci?



Na razie ich nie ruszam. Wolę nie słyszeć – i to nie tylko od obcych – ale i od bliskich (bliscy! czym? nazwiskiem), że jestem wariatem, bo to moja wina, że staram się odwijać (nie staram się na razie), że świat się zmienił. I to jest porażka. Cały świat przeciw nam? A my contra mundum? Sami dajemy sobie wmawiać, że jesteśmy nienormalni, podczas gdy to świat zwariował...



Ale co zrobię? Przyłożę psu, dam lekcję paniusi, a tu zaraz pojawi się jej gach i w mordę mi przywali. Ryzyko jest zawsze. Zawsze jest ryzyko. Widzę nienormalność, ale wolę się na razie nie angażować. Może kiedyś... Może potem... (I to jest dopiero porażka).



Chłopak jak byk, a ustępuje? Jak to tak? Mówią, że brak mi... żem chłoptaś. Who says?


"Nie lubię agresji". A kto lubi? Nie lubię bić innych, ale czasem trzeba.


Co robić?


Załatwię sprawę, skończę na komisariacie.


A może pozorować wypadki – przejeżdżać psy, które niebacznie (niebaczni właściciele) wypadną na drogę? Potrącić ze dwa?


A na dobry początek wyrobić w sobie odruch: jadę autem (szczególnie jak z kimś), pies wtarguje na pasy, na drogę – nie hamuję, żeby nie ryzykować życiem i zdrowiem pasażerów i moim. W razie potrzeby przejeżdżam bez pardonu. Psychopatą nie jestem. Mam taki wewnętrzny odruch, że nie chcę czynić krzywdy. Ale odruch właściwy przydałby się. Bo zdarzy się coś podobnego ponownie i znowu ostre hamowanie, siniaki, nerwy, wybicie ze snu, z odpoczynku. A właściciel pieska-beztroska ściąga z pasów, drogi, czegokolwiek i peroruje: "Jak mogłeś...?". W domyśle: "narazić SIĘ na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia". Nigdy: "...narazić jadących autem/bliźnich/LUDZI (sic!) na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia". I taka jest, panie, moja polityka.


Więc może... Samochodziunio potrąci piesiunia?... Wyrobić w sobie odruch – nie hamuję, rozjeżdżam; jadę się rozjeździć. Chronię pasażerów i siebie przed wypadkiem. Wyrobić odruch wewnętrzny; odruch – automatyczny.


A na razie?


Na razie może ograniczę się do umieszczenia na samochodzie naklejki: "Kochaj bliźniego, za*** psa jego".


Ale nie, bo by mi zaraz zarysowali...



||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps |||||



3. Stefan Walczak


Jak przywalisz mu w mordę, canis mortuus non mordet


Pamiętał to jeszcze z czasów szkolnych.


Spreje stały się modne. Uczniowie, a może nie tylko uczniowie. Mazali po ścianach szkoły. Graffiti. Zamazywanie. Bazgroły pojawiają się od nowa. Cała ściana upstrzona bazgrotami.


Jak temu zaradzić? Dyrektor wpadła na pomysł: młodzież chce się artystycznie wyszaleć? Dajmy jej. Na reprezentacyjnej ścianie umieszczono specjalne tablice ze wskazaniem: tu można mazać. Legitymizacja wandalizmu. Wszyscy składamy się na tolerowanie chuliganerii.


Rezultat: prosty do przewidzenia. Tablice na drugi dzień zamazane, a że tablice całej ściany nie pokrywały, ściana też cała zamazana. Większych tablic potrzeba? Aha, inne ściany szkoły również zamazane. Więc sukces!


Tom drugi i pół. Dwadzieścia pięć lat później. Pokolenie później. Nauka nie poszła w las.


Piesuar, czyli czystość. Założenie takie, że psiule szczają i szczać będą i tak i są obecne w mieście, wszechobecne, i nie ma na to rady, więc wyznaczmy im miejsca desygnowane/dedykowane/przeznaczone specjalnie do olewania rzeczywistości. A że leją i na legitymizowane/certyfikowane/homologowane piesuary i wszędzie indziej, to już taka kolej rzeczy.


A mnie to nie tylko wkurza. To nie o wkurzenie chodzi. Budzą te wszystkie zjawiska głęboki wewnętrzny sprzeciw, bo są przeciw Bogu, przeciw człowiekowi i przeciw przeznaczeniu zwierząt. Logika wygrywa z emocjami. Dlatego stawiam veto. Na stanowisku entuzjazmu i mazurka to sobie można narzekać jak gość z drugiej części tekstu, "a będzie nadal tak, jak jest".


Więc działam. Szczególnie, że nawet ci, którzy sami nigdy by psów w mieście nie trzymali, nie mają nic przeciw temu, by czynili to inni. Z pobłażliwym uśmiechem tolerują stan zasrany, tj. zastany.


Konkluzja, jaką większość wyciągnie zapewne z niniejszego tekstu będzie zapewne taka: "Aha, nie lubisz psów". No-sz, qrka wodna (2)! To, czy i że nie lubię psów, nie ma tu nic do rzeczy. Zresztą, co za niebożę melepeta może lubić stworze-nieBoże, które zjada własne kupy? Ale łatwiej na potrzeby jełopów stwierdzić prosto: "Nienawidzę psów", bo przynajmniej oszczędzamy im trudu rozróżniania między nienawiścią do gatunku zwierząt a gatunku ludzi (zwanego bezmyślnym homo sapiensem) uważających psy za coś wartościowszego od człowieka, sobie zaś czasu. Ci debile i tak tego nie pojmą, a tak mają prosty, jasny przekaz.

A w imię czego to wszystko? W imię katolickich zasad, psi synu. W imię normalności.



Nie w imię jakichś ułomnych papierów, dokumentów, konstytucyj. "Święta" Konstytucja nawet z Rona Paula zrobiła zwolennika mordowania w niektórych sytuacjach

(\https://edition.cnn.com/videos/bestoftv/2012/02/04/piers-morgan-ron-paul-views-on-abortion.cnn\). Zawieszamy ludzkie pomysły i wymysły. Działamy w imię Boże, psi synu.



Na głupotę, na całą tę psio-zwierzęcą debiladę jest rada – ogień i miecz, burza i grom, wicher i sztorm. Do idiotów nic innego nie przemówi. – Howgh, psy! [do człeków się zwracamy]


Dawniej był problem z wyjazdem na wakacje: z kim tu zostawić pupila? Dziś problem jest inny. Szukamy hotelu, który psów nie przyjmuje. Nie ma.


Osiedla bez dzieci? – są, a jakże. A osiedla bez psów?


Nie mówiąc już o tym, że psi goście bazarów, sklepów, aptek etc. ocierają się o towary, dyszą, ślinią się... psiolub prowadzący swoje kochanie na smyczy (jeśli jej używa) najpierw głaszcze i maca kudłacza, potem podaje sprzedawcy gotówkę – dotyk, kontakt palce-palce; a potem sprzedawca podaje towar, resztę mi. A psia grypa?


Trzeba by im zorganizować jakiś psi pomór, na psa pomór. "Naści, piesku, kiełbasy"jak mówił/pisał klasyk. A potem już tylko pet cemetary.


Idzie taki z komórką i to od niechcenia, psiul pęta mu się pod nogami. Zwrócić takiemu uwagę? Zaraz będzie masakra.


Może ograniczę się do umieszczania na samochodach obcych: Kochaj bliźniego, za*** psa, jego. A potem na dobry początek: mercedes bęc w psa!


Zaraz podniesie się gewałt!


Kto jest dziś w Polsce chroniony? Co jest ważne? Co jest chronione? Psy, bankomaty i... Powrót na Święty Krzyż \https://wiwopowiwo.blogspot.com/2020/09/nieznajomi-z-rowerow-raport-z.html\. Maszt telefonii komórkowej nieopodal sanktuarium – osaczony ogrodzeniem, surowe zakazy i groźby. Tu czworonóg, nie mówiąc o dwunogu, nie wejdzie. Obok, opodal sanktuarium: psy swobodnie hasają po terenie niegdyś poświęconym Panu Bogu. Gdzie God zone = No dog zone?


Wakacji z psem ciąg dalszy. Plaża strzeżona. Ratownicy-pakersi, a jakże. Zakaz wprowadzania psów. No, nareszcie. I co, rzeczywiście, panowie, psa na tej plaży nie uświadczymy? "Jak mały, niegroźny, to wpuszczamy".


Bałtyk nasz kochany. A przy nim straż barkowa. Barczyści byli BORowcy chroniący teraz barki. Oraz plażowiczów. Bardziej jednak straż barowa niż barkowa. "Będą strzelać do psów!" – mówili. – "Przełożony tak nienawidzi psiaków na terenie barku narodowego, że podwładni mają prawo i zwyczaj strzelać bez ostrzeżenia". Z broni ostrej. Palnej. Zwykłej.


Telefon do infolinii strażaków plażowych (odbiera szef formacji): "Wejście numer ten a ten, pies na plaży, bez smyczy, bez kagańca". Prośba o interwencję. Jest! Response time: 1 h 20 mins. Pytanie otwierające: "Podobno był tu jakiś duży pies?". Od razu kwalifikacja psa; zdawało się, że zakaz jest psów w ogóle, a nie tylko "dużych" (pojęcie względne). Lornetka, omiatanie horyzontu po 80 minutach od wezwania; jaja, panie, jaja kurze niesamowicie duże. Text zamykający (rzucony w przestrzeń i do kolegi): "No, w każdym razie na plaży byliśmy" (żeby się przed przełożonymi wytłumaczyć; interwencja podjęta, w papierach się zgadza, a my tyłki sobie dalej idziemy wysiadywać w służbowym mitsubishi). BayBitch Patrol. Gówniany patrol.


Wracamy więc do podstaw. \http://wiwopowiwo.blogspot.com/2020/07/mieczysaw-nadmiejski-wprawki-migawki.html\ Wzywamy do powszechnego wychodzenia na rowery; nawet jeśli ktoś bezpośrednio nie bierze udziału w akcji, współtworzy tłum. Jesteśmy The Incorruptibles ~ Niezepsowani. ¡Arriba Polonia! Do przodu i na pohybel!


M.N.

(Mogę, chcę pomóc. Rakarz)


MOTTO NA KONIEC:

Has the whole world gone crazy? It has.

Am I the only one who gives a dog's shit about the rules? May be.

With God on our side or with dog on our side?



||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps ||||| Mo'Ps |||||

 

 

Bogdaj przebywać w dziewiętnastym wieku (Jean Béraud, Cafe Gloppe, 1889) – dowód na to, że ludzkość miała pomerdane w głowach nie od dziś


Pies na salonach! Pies na salony! U nas była Telimena z bonończykiem. Ale i Moniuszko portretowany z psem na czy przy kanapie. Ale i... Mamy swoje za uszami.


 

 

Typowy miejski chodnik. Brakuje jeszcze tylko kupy.
 

 

 And one for the road, forest path rather: