C.d. impresji na temat impresji: Bez żadnej bojaźni? Bez Bożej na pewno (Otwartym tekstem)


Ja nikogo się nie boję!
Choćby Pan Bóg... to dostoję.

Śladem naszych publikacyj:


W odpowiedzi na nasze spostrzeżenia dotyczące elementów nagrobków mogących świadczyć o wyrazie postępującej niewiary w nieśmiertelność duszy Komentator uznał naszą interpretację za niesłuszną, pisząc: "Zarówno podobne rzeźby, jak i  podobne, marne zresztą na ogół, wiersze, występują na polskich grobach z czasów przed Sob. Wat. II – i nie sądzę, żeby wyrażały jakikolwiek świadomy sprzeciw wobec tej jednej z głównych prawd wiary. Stanowią raczej wyraz ziemskiego smutku żywych. Osobna kwestia, że wiara w Polsce i w XIX wieku była, jak to ujął Norwid, «na stanowisku entuzjazmu i mazurka» (cytuję z pamięci), ale od tego, że poziom świadomości religijnej sytuował się w dolnej strefie stanów niskich, do zaprzeczenia wierze, jeszcze daleka droga. Norwid niezawodny oczywiście wyrażał wiarę w nieśmiertelność duszy i w świętych obcowanie – w szczególności w wierszu Do zeszłej... (Na grobowym głazie)".

Cóż, być może umieszczenie w ramach nagrobka postaci lub napisu podobnych przedstawionym na zdjęciach rozpaczliwym (tu dobitniejszy i bardziej jednoznaczny przykład) nie musi automatycznie świadczyć o negowaniu jednej z głównych prawd wiary. Niemniej jednak zachodzących na masową skalę zmian cmentarnych nie da się ukryć. Kto dziś prosi (w imieniu zmarłego) w ramach nagrobnego napisu o "westchnienie do Boga", kto prosi "o Ave Maria"? Zamawiający zawartość nagrobnych płyt coraz częściej w centrum stawiają własne przeżycia ("zostawiłeś nam ból i rozpacz"; "brakuje nam ciebie"; "nikt nam ciebie nie zastąpi") i nawet jeśli prawdy o życiu wiecznym wprost nie negują, to co najmniej ją przemilczają.

Nagrobny krzyż z silnikiem to przykład tyleż poruszający, co znamienny. I jeszcze te stopnie naukowe, wojskowe i inne wiadomości ze świata doczesnego: "Tu leży mgr inż. kapitan major" (to też nie nowość: iluż mamy na Powązkach tajnych radców stanu itd.). I – z przeproszeniem pamięci zmarłych, którzy uczciwie realizowali swoje powołania w ramach opisanych na swoich grobach pól – co z tego? Może jeszcze napisy mówiące, że "był mężem / była żoną" tego a tego człowieka albo że był księdzem mają swoje głębsze uzasadnienie, bo dotyczą zachodzącej w człowieku zmiany ontycznej. Ale magister inżynier? Nikt nie pisze przecież na grobie "Pan Janek, śmieciarz" mimo że p. Janek być może dostąpił zbawienia m.in. wskutek sumiennego realizowania swojego powołania jako wywózca odpadów?

Oczywiście, i dawniej mogły zdarzać się na grobach gafy. Do dziś żałuję, że nie uwieczniłem na fotografii mogiły z cmentarza przy kościele pw. św. Walentego w Lubiążu. Szczegółów nie pamiętam, ale napis nagrobny stał w takiej sprzeczności z prawdami wiary, że wydało się to nie do wiary. Efekt ów był zresztą zapewne skutkiem niewłaściwego zastosowania zasad gramatycznych języka polskiego – nie zaś świadomym zabiegiem jakiegoś heretyka czy innego apostaty.

Charakterystyczne również, że obok imienia i nazwiska zmarłego coraz częściej pojawia się jego płaskorzeźbiony konterfekt.

Dodajmy do wszystkiego powyższego powtarzane jak mantra (i zaliczane przez nas bez cienia wątpliwości do ludowych głupot) powiedzenie: "Zmarły żyje dopóty, dopóki żyje w naszej pamięci" i mamy jeszcze pełniejszy obraz obecnej sytuacji duchowej narodu (społeczeństwa?) polskiego. To społeczeństwo spoganiałe do szpiku leżących w grobie kości. (Aha, psy latające po cmentarzu luzem też już widziałem).

To jest, niestety, społeczeństwo niemal zupełnie rozłożone na łopatki – samo się rozłożyć dało przez niewiarę i, w konsekwencji, bardzo grzeszne życie.

Znamienne może okazać się w tym kontekście przyjrzenie się danym statystycznym dotyczącym liczby nienarodzonych dzieci zamordowanych w PRL. My do lat "przełomu" doszliśmy jako naród i społeczeństwo pokancerowani powszechnym poczuciem zagrożenia (bo jak czuć się bezpiecznie tam, gdzie mojego małego bliźniego, brata, siostrę, potencjalnego kolegę z podwórka wolno bezkarnie zamordować?) – i to bez wątpienia przyczyniło się i przyczynia do powszechnego poczucia bezsensu życia. "Zmiana", "przełom" – a to przecież wszystko proces i nie tak łatwo poradzimy sobie z faktem, że tak wiele ojców (czego nigdy dość podkreślać – głównych odpowiedzialnych za zbrodnie na nienarodzonych) i matek przy współsprawstwie "lekarzy" targnęło się na życie własnego potomstwa.

W związku z powyższym pozwalam sobie odnieść się do części okołoeklezjalnych uwag Obywatela K. z Listu bardzo otwartego. Tytułem wprowadzenia link do zdjęcia przestawiającego m.in. jednego z (anty?)bohaterów naszej dyskusji:


Kwestia prawa każdego niewinnego człowieka do życia należy niewątpliwie do kategorii niezwykle ważnych, czemu zresztą staraliśmy się na naszych łamach dawać wielokrotnie wyrazy. [Nb. gdyby mierzyć kondycję narodów i społeczeństw kategorią stosunku do życia człowieka nienarodzonego – to traktowane en bloc naród polski i społeczeństwo zamieszkujące nasze terytorium zawiodły już dużo wcześniej niż w roku 1989 czy nawet 1956 – co najmniej w dwudziestoleciu międzywojennym]. Niemniej jednak pamiętajmy, że przykazanie pierwsze Pan Bóg chyba nieprzypadkowo postawił przed piątym... Ortodoksja zaś obowiązuje nas w każdym calu – tj. dotyczy całej nauki Kościoła, nie tylko wybranych jej elementów.

Zagadnienie, jakie rozważamy, dotyczy nie tyle pytania: "Czy ten a ten papież był od Karola Wojtyły lepszy/gorszy?", ale: "Czy Karol Wojtyła w ogóle był papieżem?". I odpowiadamy zgodnie z prawdą.

Zasadnicza obserwacja Obywatela K. dotycząca nieheterodoksyjnej zawartości dokumentów zbójeckiego SWII prowadzi do zadania zasadniczego pytania: skoro wiemy, że Kościół jest nieomylny, a jego nauka nie może prowadzić nikogo do zatracenia, to jak wytłumaczyć fakt, że dokumenty soborowe są z magisterium sprzeczne? Nasuwają się dwie możliwości: albo Kościół jednak nieomylny (przynajmniej czasowo) nie jest, zaś jego nauka może prowadzić (przynajmniej czasowo) choćby jedną duszę do zatracenia – a pierwszy lepszy człowiek w sutannie (Atanazy Schneider na przykład) albo świecki (np. dowolny "tradycjonalista") ma prawo naukę takiego omylnego "Kościoła" "poprawiać" – albo ci, którzy (z dobrej czy złej woli – tego nie rozstrzygamy, tego nie wiemy) przyjmują i głoszą błędną naukę, Kościołem nie są. Mimo wszelkich pozorów. Tertium non datur.

Wróćmy jeszcze na chwilę do poruszonego już tematu poczucia bezsensu życia i zapowiedzianych mottem obserwacji dotyczących obaw współczesnego Polaka – w trzydzieści lat po "zmianie".
 
Znajomy kapłan stwierdził, że ludzie mają potrzebę bać się czegoś – a skoro wiarę w piekło sam Szatan przy współudziale sług swoich dość skutecznie z umysłów i dusz ludzkich wyrugował – to w miejsce lęku przed wiecznym potępieniem oraz zdrowo rozumianej bojaźni Bożej człowiek współczesny wstawia sobie inne przestrachy. Może stąd bierze się też niejaka popularność horrorów? "Och, jak ja lubię się bać"*.

Na koniec tej z lekka-nielekka chaotycznej zbieraniny myśli i komentarzy stawiamy przed Czytelnikiem zagadnienie następujące – z kategorii zastanowienia nad duchowo-moralną kondycją Polaków "trzydzieści (jeden) lat później": gdyby na "naszej" scenie politycznej pojawiła się partia, która na poczesne miejsce swojego programu wpisałaby dwa najzupełniej katolickie postulaty: ograniczenie "wolności słowa" oraz zakaz cywilnych "małżeństw" i rozwodów – czy mogłaby liczyć na poparcie choćby garstki spośród tych, którzy się za katolików uważają?

Pan Toniewicz

P.S. Ze wspomnień osobistych z lat 90. nie sposób też zapomnieć (akurat sobie z okazji naszego trzeciego tekstu związanego z tą tematyką przypomnieliśmy) Komiksu GIGANTA (głównie wcześniejszych serii) z brawurowymi tłumaczeniami autorstwa Jacka Drewnowskiego. Cytat oznaczony gwiazdką * pochodzi z jednego z disnejowskich komiksów, choć, o ile pamiętam, chyba raczej z cotygodniowego wydania pt. Kaczor Donald.

P.S. 2. W kontekście przywoływanych przez Obywatela K. piłkarzy oraz ich ewentualnych deklaracji religijnych:


i fotografia mogąca pretendować do miana podsumowującej powyższe:


P.S. 3. Lego z Pewexu. Pewex w ogóle, ale zasadniczo pamiętam zeń duńskie klocki. Ale to chyba jeszcze wspomnienie sprzed roku 1989. Potem można je było kupić już chyba praktycznie wszędzie. Gumy Donald oraz Hubba Bubba.

P.S. 4. Z roku 1990 – roku kampanii wyborczej – pamiętam też wrażenie niesamowitej, nienawistnej wręcz, nagonki na Stanisława Tymińskiego. Lata później przeczytałem jego programową książkę pt. Święte psy i skonstatowałem, że spośród ubiegających się wówczas o urząd prezydenta był być może najmniej nieodpowiednim kandydatem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz