*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Dyskusja na kanwie zagadnień poruszonych w tekście:
http://rediwiwo.blogspot.com/search/label/%C5%BCe%C5%84cy%203
*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
 
D e fi a n c e:  Eric Rudolph
 
 
	
	
	
	
Páteant aures misericórdiæ
tuæ,
Dómine, précibus
supplicántium:
et, ut peténtibus
desideráta concédas;
fac eos, quæ tibi sunt
plácita, postuláre.
Krajobraz
polski 2020, problemy bieżące i odwieczne
(PodTytuł
alternatywny:
Poland
in the year of our Lord MMXX. The best of the worst)
Albo:
Panorama bezkatolickiego bezkresu medialno-intelektualnego
Piątego
stycznia. I znów burza. Najpierw grzmoty. Niskie, burczące,
powolne. Tym razem alert KGB, pardon: RCB, nie kłamał.
Przeczytaliśmy go zawczasu. Wszystkim piknęło. Znaczy, telefony
piknęły. Niemal równocześnie. I mojej Walentynie, i Prediktorowi,
i mnie. Służby nie spały. Wszystkim wysyłały. A operatorzy
dzielili się z nimi wiedzą o tożsamości swoich klientów oraz
przebiegu ich rozmów i korespondencji. Naszych też. Wszelkie
tajemnice – od bankowej poczynając, a na korespondencji kończąc
– szlag trafił. "Wolność to niewola". Ja tych państwa
do swojego telefonu nie zapraszałem. Cholerne komuchy!
Znów
grzmoty. Błyski na niebie. Burza jednak bez deszczu. Pozbyliśmy się
telefonów, jak zawsze przed akcją.
Cmentarz
o tej porze i w takiej pogodzie zionął pustkami. Jeśli,
oczywiście, nie liczyć setek i tysięcy obróconych już w proch
oraz tych całkiem niedawno złożonych do grobów. Ilu spośród
nich już cieszyło się życiem wiecznym, ilu już znalazło w
czeluściach piekielnych, ilu wciąż czekało wybawienia z
czyśćcowych mąk?... Requiem
aeternam...
śpiewaliśmy od wejścia na teren nekropolii. W szczególny sposób
poświęcaliśmy je tym, które nie doczekały chrztu. To również
ich dotyczyła pierwsza i najważniejsza gałąź naszej
działalności. Zdradzieckie
mordy dokonywane na nienarodzonych z poduszczenia kanalii-ojców i
kanalii-matek przez kanalie w białych kitlach za przyzwoleniem i z
pełnym słów o kompromisie błogosławieństwem kanalii w
skrojonych garniturach – i Kaczorów, i Donaldów, i... – jeden
pies. Tym mordom postawiliśmy sobie za cel zapobiegać. Ratować
tych braci naszych najmniejszych. Traktujecie ich jak środek do
celu. Skazujecie na limbus
in vitrorum.
Usiłujecie niszczyć jeszcze w łonach matek. Mordujecie ich.
Jesteście... kanaliami? To za mało powiedziane.
Dotychczas
zwykle spotykaliśmy się na cmentarzach w oktawie albo zaraz po
oktawie Świętych Młodzianków. Tym razem trochę się przedłużyło,
bo Prediktor miał dodatkową robotę. Ale misja zakończyła się
pomyślnie. A na razie żaden z naszych jeszcze nie poległ. Wszyscy
stali dzielnie na swoich stanowiskach. Nikt jeszcze ani już nie
siedział.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Od
wschodu również zbliżało się trzech żeńców. Z3rro – ten,
który bił, żeby zabić w imię miłości Boga i bliźniego. Scot
Free (stylizujący się czasem na Scot3) – wędrowiec co się
zowie, jak samo imię wskazuje. Ten zawsze robił najwięcej
kilometrów. I Petronela. Ta, którą oficjalne
organizacje "pro-life"
niemal
jednogłośnie potępiły, bo strzelała do Marzenny Żołędnej.
Inaczej niż Zerro, którego zresztą kochała na zabój. Strzelała,
żeby zranić. Nie chciała śmierci Żołędnej, ale aby się
nawróciła od drogi swej, a żyła. "Tchórze i kłamcy" –
mawiał o tych "prolajferach"
Scot. Grają oni w ramach narzuconych przez system. Agresja fizyczna
jest "niedobra", bo rzekomo "nieskuteczna", a
skuteczne ma być to, co od dziesięcioleci do naruszenia
"aborcyjnego kompromisu" nie doprowadziło. Nie posunęło
sprawy ani o krok. 
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Z
południowego zachodu przybyli: nie stroniący od zadawania ciosów
poniżej paska Jan Chryzostom (znany również jako Doktor J.C.),
Wincenty oraz Perpetua. 
Było
nas trzy razy po troje. A było nas więcej.
Zapaliliśmy
znicze. Zabrzmiał hymn. Gromki, chóralny śpiew Bogurodzicy.
Potem modlitwa recytowana. Złapaliśmy się i mocno trzymaliśmy za
zawieszone na piersiach relikwie. Dziewczyny chwyciło za serce.
Twarde i zdecydowane, ale łzy się w oczach zakręciły. Ludzie
ludziom gotują taki los. A z krucyfiksu
patrzył na nas nieruchomy Pan życia i śmierci.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
"Z
wyroku Katolickiego Państwa Podziemnego..."
Minęła
okazały barak sprzedażny mieszkań korporacji TotalBuild
– We Build Your Dreams
i ościenne sklepiszcza. Dalej: ekskluzywną restaurację Atelier
Burakos ze świecącym jaskrawo neonem dumnie głoszącym slogan
lokalu: DYSKRYMINUJEMY (za który zresztą czekał ją niedługo
proces; to niezupełnie inna historia, ale opowiemy ją przy innej
okazji). Rzuciła okiem, by sprawdzić godzinę na Pałacu zwanym
Kultury. Nie
widać go było zza wieżowców! Oto postęp!
Zatrzymała
się bez pisku opon.
Ostatnie
spojrzenie w lusterko. A6091OW. Zgadza się. Guzik detonatora. I
szlus!
Od
kiedy passat Storka wyleciał w powietrze, nic już nie było takie
samo. Stork trudnił się tym, czym wiele firm na tym (pożal się
Boże) pseudo-quasi-wolnym
rynku: dostarczał klientom tego, czego się domagali. A że akurat
niektórzy wymyślili sobie, że domagają się dziecka, to Stork im
je przynosił. Dostarczał. Prokurował. Z nadprodukcją radził
sobie jak każdy inny szanujący się spożywczak: usuwał, czasem
sprzedawał albo oddawał w promocyjnej cenie. Niekiedy zamrażał na
zaś. Jeśli uznał produkt za zepsuty – nie było przebacz – jak
z każdym innym przeterminowanym kartonem mleka: siup do śmieci! Do
utylizacji. Na życzenie klienta elegancja, dyskrecja, higiena i
wygoda. Jak w szwajcarskim zegarku. Nasze własne polskie Auschweiz.
Nazwane tak podwójnie zasadnie: Schweiz
– niczym ten kraj, w którym pod flagą krzyża można bezkarnie
zamordować nienarodzonego albo zmęczonego życiem; Au
– jak aurum,
bo przecież za darmo tego nie robili.
A
teraz zepsuto Storkowi samochód. Wybuchnięto. W merdiach pojawiło
się to w odpowiednim kontekście i z odpowiednim komentarzem.
Podniósł się lament. "Nikt już nie jest bezpieczny!".
Storkowe "kliniki" zaczęto omijać szerokim łukiem.
Nawet
tę najbardziej chronioną, najbardziej reprezentacyjną, stojącą
drzwi w drzwi z zakładem weterynaryjnym ButchersPetCare.
(Nie ma to jak
rzeźnik z rzeźnikiem. Brakowało jeszcze masarni).
Odbił
się ten wybuch Storkowi po kieszeni.
Akurat
omijanie Storkowych "fabryk ludzi" było o tyle mało
racjonalne, że ich wysadzać nie zamierzano. Dlaczego? Cóż, w tych
budynkach mogli (przynajmniej potencjalnie) znajdować się niewinni
ludzie – zamrożone dzieci – a nikt przy zdrowych zmysłach nie
zamierzał ryzykować choćby przypadkowego zabicia choćby jednego z
nich. Trudniejsza to sytuacja niż w przypadku abortowni. Wiadomo, że
z chwilą zakończenia dnia rzezi i zamknięcia drzwi do następnego
poranka żadne dziecko w budynku nie zostawało przy życiu. Ale w
takiej Żołędni Clinic... Tak zwana opinia publiczna jednak wcale o
tym wiedzieć nie musiała.
A
w planach następne ataki już były. Passat stanowił tylko próbę
generalną przed ciągiem dalszym. Adresy, twarze, nazwiska – z
dumą umieszczał je w Internecie dział promocyjny firmy wspólnie i
w porozumieniu z departamentem "zasobów ludzkich" –
jakże adekwatna to nazwa! Pracownicy Storka zmierzali prostą drogą
do piekła – w którego istnienie co poniektórzy z nich być może
jeszcze wierzyli – i wciągnęli sobie to dążenie na sztandar. A tymczasem
odliczanie trwało...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Gdyby
zależało to od Andżeliki, dałaby całemu przedsięwzięciu nazwę
swojej macierzystej komórki – Heaven's
Angels.
Offensores
Fidei mieli
jednak inną koncepcję. My, z Legionu świętego Pawła,
proponowaliśmy
nasze motto: "BIJEMY
ZŁYCH LUDZI". Ostatecznie stanęło na kryptonimie "KaraVan"
na cześć wietnamskiego redemptorysty Marcelego. 
Jak
to się stało, że od koncepcji oporu bez przywódcy przeszliśmy
(nie wszyscy, to prawda) do bardziej zorganizowanych form oporu?
Właściwie to naporu, bo urośliśmy w siłę. Poczuliśmy się
mocni. Nieprzerwanie baczyliśmy, by nie upaść, ale zorganizowane
pół-oficjalne operacje były już w naszym zasięgu. Wychodziliśmy
do boju w świetle dnia z leciutko uchyloną przyłbicą. Mieliśmy
szansę na zwycięstwo. Wierzyliśmy w to.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Deus Ex: The Visible
War,
czyli Armii Doga
ciąg dalszy
Dotychczas
sprawa
miała się następująco: jeśli ktoś szedł z dziećmi i nie
życzył sobie kontaktu z psami, niekoniecznie miał szanse na
ostateczny i pełny sukces w starciu z nieodpowiedzialnymi psiarzami.
Nawet jeśli była to cała rodzina. Ćwierćmózg (do)puszczający
psa luzem, nie trzymający go krótko na smyczy i w kagańcu miał w
arsenale cały szereg możliwości od pyskowania począwszy. Załóżmy,
że za pyskowanie dostał w pysk – i to mocno, jak należy – to
już sprawa dla prokuratora. Załóżmy, że pies dostał w pysk, jak
należy – jeszcze gorzej! W dzisiejszych czasach prawie kompletnego
poplątania większość piesich prędzej ujmie się za zwierzęciem
i jego okrutnym dla ludzi właścicielem niż za narażonym na
niechciany kontakt człowiekiem. Jesteś z dziećmi; z dziećmi jest
matka; z dziećmi jest matka z dzieckiem w brzuchu – zdecydowanie
trudniej dać psu i jego psiarzowi skuteczny o(d)pór i oddalić się
z miejsca zderzenia. Zaraz znajdzie się na dokładkę jakiś
życzliwy kapuś, który powiadomi stosowne i niestosowne organa
(które trudno podejrzewać o chęć zapobiegania działalności
przedstawicieli własnego gatunku) o zajściu czy też zejściu.
Zejściu? Dla pełnej skuteczności lekcji trzeba chyba stawiających
się psiarzy oraz ich zwierzynę wyenderować.
Dlatego
właśnie tak bardzo potrzeba było Armii Doga. Dziękowaliśmy za nią Bogu z całego serca.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
W nieudolnie zawiadywanej
przez antykatolickie postrewolucyjne państwo "przestrzeni
publicznej" coraz częściej pojawiały się nasprejowane na
murach napisy: "ARMIA DOGA – TĘDY DROGA". Tę drogę
rozumiano nierzadko zupełnie dosłownie. Napisowi towarzyszyła
strzałka wskazująca miejce zamieszkania szczególnie uciążliwych
i nieliczących się z bliźnimi psiarzy. 
Po sukcesie gry komputerowej
Call of Duty: Dog
Hunt
oraz serialu Killing
dogs, killing gods
– wpuszczonych do Sieci niemal równocześnie – rzesze
młodocianych postanowiły spróbować jak to jest wcielić się w
bohatera powyższych w realu.
Polowania na latające luzem psy oraz odpowiedzialnych za to
humanoidalnych zwierzolubów stały się czymś na kształt sportu.
Wybryki psiarzy coraz rzadziej uchodziły im na sucho. Częściej zaś
kończyły się praniem.
Chodziło już nie o palmę
męczeństwa, ale pierwszeństwa w rankingu least
friendly for irresponsible dog owners & their dogs.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Ubranka dla dzieci – w
przeciwieństwie do niektórych dzieci – były gołym okiem jak
najbardziej widzialne.
Lotta
korzystała z wolności projektowania ich w iście światowym stylu.
Chcesz – no i masz!
Wolność, jaką dała jej
niespodziewana śmierć partnera – jednego z wielu, ale ten był
akurat przy forsie i nie zdążył jej wydziedziczyć. Finansowo była
ustawiona na całe życie.
Kobieta wolna. Kobieta
całkowicie wyzwolona.
Na piątek wieczór była
zaproszona do willi jenerała. Tam podzieli się z gospodynią,
wsławioną Dominiką Augustyńską, oraz oglądaczami-podglądaczami
swoimi najnowszymi przemyśleniami. Będzie czego posłuchać. I na
co popatrzeć.
Dominika Augustyńska gościła
całą już niemal śmietankę. Niektórą
po kilka razy.
Creme de la creme de
menthe. Tip top ten bez
dwóch zdań (w tym akurat zakresie ich różnica nie była
dozwolona).
Tadeusza
Ateusza. Bżydala. Tego, co zdradzał, ale ich nie naciągał. I
pozostałą czeradkę.
Ale
– po kolei...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Piekielny
los pana dziennikarza
Zacznijmy
może od Aleksandra Rafałowicza, który w programie Dominiki
(jesteśmy przecież po imieniu, nie będziemy przed publicznością
udawać, he, he!) pojawił się, by skomentować to, o czym ćwierkają
ptaki w lesie, a on sam w necie – z częstotliwością kilkunastu
wpisów dziennie. Informacyjna kloaka musi dostarczać przeżuwaczom
ich strawy w regularnych odstępach.
Były Już Klasyk, piszący
niegdyś o ojcu, który uczył tej staroświeckiej,
zapomnianej już wiedzy, co to jest Ojczyzna,
jak również o tym, który wyprowadził
przeciwko tej Ojczyźnie czołgi na ulice,
rozsiadł się teraz wygodnie na fotelu w willi zajmowanej przez tę,
która przejęła po ojcu-rabusiu zagrabioną nieruchomość i jawnie
zadeklarowała, że wyprowadzać się nie zamierza. Córka jenerała,
której każdy gość choćby mimowolnie legitymizuje tę kradzież
przez sam fakt przyjęcia zaproszenia. I zasiada w pomieszczeniu
chcąco-niechcąco sławiącym niesławnej pamięci tatusia
osławionej pani dziennikarzyny. Obrazy, portrety, zdjęcia... Grunt
to rodzinka! 
Sławetni goście. Oczy kamer.
Kulturalne rozmowy przy kawie, ciastku, herbacie, a czasem piwie.
Dominika Augustyńska niczego wyrzekać się nie ma w planach. (A
kradzionego domu przede wszystkim).
Aleksander
Rafałowicz też niczego wyrzekał się nie będzie. Ten, który z
dezynwolturą twierdził, że woli
mieć "przerąbane" (im dalej w las, tym wulgarniej – w
komentarzowej bieżączce Rafałowicz od "k...", "ch..."
i "pier..." też nie stroni) w "Kościele z
prawdziwego zdarzenia" niż aby jego cudzołóstwo legitymizował
Kościół ze zdarzenia nieprawdziwego, jakby kompletnie zapomniał,
że jego prywatna opinia ("wolę") gówno (i bardzo proszę
Pana Redaktora WiWo, żeby mi tego nie przerabiał na "g...")
ma tu do rzeczy. Językowe zabawy z kolokwialnym "przerąbaniem"
na czele w perspektywie życia w publicznym grzechu ciężkim i
stawiania siebie oraz kochanki wobec nader realnego zagrożenia
wiecznym potępieniem zakrawa na poważnej rangi niepowagę. I
jeszcze to: "Rozmywanie małżeństwa to destrukcja państwa"
– tako rzecze Rafałowicz. Ten sam Rafałowicz, który od lat co
najmniej kilkunastu notorycznie i publicznie nazywa swoją nałożnicę
"żoną"! Ten sam Rafałowicz, który dzieli się z
prowadzącą program "niewierzącą chrześcijanką" myślą,
że zmienił świat. "Yeah,
Daddy changed the world."
Ten sam Rafałowicz, który dzieli się z prowadzącą program
"niewierzącą chrześcijanką" (brzmi jak: z "jedzącą
mięso wegetarianką") troską o to, jak jego biedne córki
znajdą w dzisiejszym świecie mężów – "takich dziwaków"
– dodaje – "męskich mężczyzn". Ale nadziei nie
traci:
– Jest
nas jeszcze kilku na tym świecie.
– Tak,
jest – Dominika Augustyniak reaguje uśmiechem.
I
mówi to kobiecina, która...
I
mówi to człowiek,
któremu brakuje ikry, by powiedzieć prawdę i postąpić zgodnie z
prawdą w sprawie swojego cudzołożnego związku. I przestać
kłamać, i nie robić z tego wszystkiego cyrku. To nie jest Pańska
żona, panie Rafałowicz,
[t]he fault, zaś, dear
Brutus, is not in our stars, / But in ourselves, that we are
underlings.
Piją
sobie
z
dzióbków. I
wmawiają
publiczności, że to normalne, tak jest, taki jest świat i
zaakceptujcie to albo jesteście wsteczniacy i prymitywy. Bo my się
pięknie różnimy. Szczególnie prze~biegły jest
w tych
gierkach Rafałowicz, który zna je od podszewki;
stosuje bowiem metody,
które
sam po wielokroć opisywał. Augustyniak jest zaś po prostu głupia.
Niezłe
duo. Wszystko to podlane sosem tęczowej
kolorystyki. Na
nieprzypadkowo odpowiedniobarwnym
tle (choć D. Augustyniak deklaruje, że w żadną teorię spiskową
nie wierzy – tak jest: a nawet jeśli wszyscy durnie
noszą tęczowe torby nieświadomie, to
odpowiedni przekaz
dla świata jest; inżynierowie nadający ton zadbali o to)
pani kierownica
nagrania uwypukla też z odpowiednią częstotliwością zdjęcia w
ramkach i ramach przedstawiające pierwotnego zaborcę mienia, które
obecnie okupuje wzięta dziennikarka.
Atmosfera jest wesoła, pogodna i swobodna.
Po
mieszkaniu, a raczej willi, po kanapie, po gościach swobodnie łazi
sobie bonończyk!
Robi,
oczywiście, co chce i gdzie chce, i żaden – literalnie: Ż~A~D~E~N
– gość nie śmie zwrócić choćby w żartobliwym tonie uwagi, że
może nie życzę sobie, żeby mnie obwąchiwał, obśliniał – że
nie życzę sobie obecności zwierza na
moich kolanach;
wszyscy sprawiają wrażenie wyluzowanych pod dyktando prowadzącej.
Cóż, zwierzęta zawsze miały w tym skradzionym domu dużo do
powiedzenia: niegdyś rządził wrony
ptasior,
teraz rządzi pies.
Swoją
drogą, to narzekanie mężczyzn na feministki czy "feministki"
czy też jak życzą
sobie, by je zwać (terror
opinii prywatnej
– każdy ma pełne prawo myśleć, mówić i głosić, co chce;
każdy może dowolnie kształtować obraz rzeczywistości w oparciu o
swoje poglądy; Murzyn może żądać, by zwać go Białasem)
– to wyraz naszej, panowie, porażki. To
my odpowiadamy za to, że oddaliśmy pole.
Zamiast
narzekać i ustępować, trzeba (by / było) zakasać rękawy i wziąć
się do roboty.
Sumiennie
spełniać swoje zadania, przyzwyczaić kobiety do miłości,
szacunku i pracy na ich rzecz; docenić ich pracę na wymagającym
największej ze wszech wszechstronności polu wychowania dziatwy.
Kiedy
się popsuło?
"Przed wojną", jak wiadomo, "było świetnie".
Tylko skąd zatem wzięła się wojna? Sama przyszła? Kiedy
nastąpiło przesunięcie, wychylenie (za burtę)? Kiedy i dlaczego
"stare zwyczaje", nawet jeśli respektowane w większości
ze względu na "nacisk społeczny", upadły? Dla
funkcjonowania "nacisku społecznego" trzeba pewnej elity,
która narzuca ton – dawniej ta elita bywała katolicka – nawet
jeśli niekoniecznie zawsze w czynach, to przynajmniej w słowach...
Jak
te dzisiejsze dziewczęta
i chłopcy mają wyrastać
na normalnych katolików w świecie, który Pana
Boga i Jego praw
nienawidzi? Oczywiście, dla szczerze chcącego i wierzącego nic
zbyt trudnego. Ale po co młodemu człowiekowi maksymalnie utrudniać?
Trial
Love
Story
/ Love
Trial
Story
Jak
żyć w świecie, w którym parę, która przed pobraniem
się
zachowała wstrzemięźliwość płciową, zapraszają
do
telewizji jako istne kuriozum i podpisują: "Darek – czekał
z seksem do ślubu"; "Daria – czekała z seksem do
ślubu"? "Zenobia – wlazła na najwyższe drzewo w
okolicy". "Zenek – kiedy schylał się po kapelusz, pękły
mu spodnie". Ten poziom.
Przy
okazji w studio "certyfikowany" "seksuolog",
któremu brak jaj, a nawet jąderek, i który z góry (tj.
z
wyższością) komentuje sytuację dwojga ekscentryków. Nie mówiąc
o prowadzących program mądralińskich, którzy – choć ich tylko
dwójka – swoje trzy grosze też do dodania mają. Szkoda tylko, że
tak bogobojna i rozsądna para dała się tvowskim macherom namówić
na wystąpienie
niczym małpy
w klatce – jednej z dwudziestu
czterech lub
liczniejszych na sekundę.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Z
wyrazami wdzięczności i serdeczności dla J.J.,
który
powiedział niegdyś na romantycznej polance, 
że
dziewczyny nigdy by tu
[bez
dodatkowego towarzystwa, znaczy]
nie
przyprowadził
Czystość
przedmałżeńska i w perspektywie małżeńska. Dlatego
zawsze
towarzyszyliśmy
sobie trójkami. Na każdą potencjalną parę przyzwoitka
albo
przyzwoitek.
Na taki pomysł współcześni popukają się w głowy. Bo w czasach
dzisiejszych "trójka", czyli menage
a trois, budzi
zasadniczo jedno skojarzenie. Głupie
rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy, bo tak bardzo pozwolił
sobie zaśmiecić
mózg.
Spotkania
za otwartymi drzwiami
Stosowaliśmy
też politykę otwartych drzwi. Dopóki nie jesteśmy małżeństwem,
nie mamy prawa spotykać się za zamkniętymi drzwiami. Wychodziło
nam to na zdrowie.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Wojtkowi
Kłusakowi
ręce i głos trzęsły się jak zwykle. Nadrabiał miną, choć
poprawianie co chwilę fryzurki psuło nieco efekt. Chłoptaś
stąpający
po
czerwonych dywanach niepewnie odmierzanym krokiem. Opowiedział
właśnie z dumą, że "będzie
ojcem", jego
i żony dziecko zaś,
które już
jest i
będzie na zawsze – "to będzie
chłopiec". Zasugerował się pewnie, biedaczyna, napisami i
reklamami sklepowymi na temat "przyszłych mam", które
dziecko już pod wątrobą noszą. Tak czy inaczej wyrażenie
"denerwować się jak Kłusak" stało się już
przysłowiowe [*].
Nie
wiadomo, czy to z powodu niezrównoważenia
emocjonalnego,
ale Kłusak nie dał się (jeszcze?) Augustyniak zaprosić. Czyżby
odstręczało go to, że przyjęcie zaproszenia do kradzionego domu
to przynajmniej do pewnego stopnia legitymizowanie grabieży?
"Zapraszam na przejażdżkę moim kradzionym samochodem. Proszę
wygodnie usiąść. Zaraz ruszamy. Będzie jazda" – to właśnie
zdaje się mówić bez słów każdemu z potulnie zasiadających w
saloniku gości tymczasowo okupująca willę Dominika Augustyniak,
niegdyś autorka kolekcji jesień/zima oraz
posthiperhipsterretromodernistycznego hasła "Nie szmata zdobi
człowieka, lecz człowiek szmatę" – przedzierzgnęta w
pewnej chwili z l(e)wicy modowej w
salonową.
Musi
ją to nieźle denerwować. Siedzi sobie w zagrabionym domu jak Smaug
na górze złota ("Nie oddam"; "Mój jest"; "Na
wszystko mam papiery" – jasne, wydane przez sądy podległe
ojczulkowi), a tu jeden taki młodociany nerwus odmawia pojawienia
się. Przychodzą
przecież wszyscy.
Co jest, cholipcium? Nie tak stało
w
programie. Ja tu z powodzeniem radzę sobie z
tym, jak tu żyć z takim jak ja nazwiskiem. Zapraszam gości i daję
im sposobność kulturalnej wypowiedzi. Nie przerywam (chyba że
czasami, gdy nadchodzi mój moment na podzielenie się z
publicznością głębią moich przemyśleń). Nowa jakość w
świecie dziennikarstwa. I ktoś tu może oczekiwałby, że wyrzeknę
się tego, co przodkowie zdobyli niesprawiedliwie, i zacznę z
czystym kontem? Niedoczekanie. Trzymać się kurczowo tego, co
dzierżę. "Towarzyszka Dzierżyńska".
Czuję
się spełniona w tym, co robię. Przychodzą do mnie wszyscy.
Najmilej wspominam spotkanie z człowiekiem spełnionym: Jakub Marek
– śmieję się czasem, że człowiek bez nazwiska. Kuba (tak, tak,
też jesteśmy po imieniu; zresztą wytworzyła się między nami
jakaś "chemia") ma kasę i pomysły. Jego partnerka –
życiowa i biznesowa – też. Fajna babka. Gdyby nie ona, może ja
bym...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Jego
wyznanie
niewiary
Bez
pośpiechu. Dać
gościowi
poczucie spokoju, bezpieczeństwa i możliwości wygadania się
(jakby
od tego nie byli bliscy, ale PAN DZIENNIKARZ). I stręczy wpatrzonym
weń niczym sroki w gnat
tę swoją Stanisławę
albo inne zboczenice. 
Oto
objawienie Sieci
– mgr "Gęba" Rafalski, który zadeklarował, że nie
oszczędziłby własnego syna, gdyby okazało się, że jest ciężko
chory. Zabić i na przemiał. W Boga i Kościół nie wierzy. W ciała
zmartwychwstanie, żywot wieczny też nie. Amen.
Siedzi
pod
ziemią w tym swoim metrze i – nie mówię, że aż siedem razy –
 ale aż siedemdziesiąt siedem razy sufluje nam propagandę stricte
antykatolicką. Mimo pozorów niezależności od kłamstwa
uzależniony. W chwili szczerości odsłania swoje oblicze. Chce
"oswajać młodych ludzi z różnorodnym światem".
Zwalczać "postawy ksenofobiczne" i "nietolerancję".
Wydawałoby się, że fajny gość, a tu taka misja. Nudne jak rzygi
z olejem. Taka,
panie, niezależność. 
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Zezowate
nieszczęście
Podtykanie
ci pod nos mikrofonu, a właściwie wpinanie ci go do klapy i
serwowanie ci pytań, za które należałoby właściwie bez chwili
wahania bić w mordę. Albo co najmniej bez chwili wahania przerwać
wywiad i wyprosić za drzwi. Jak to jednak zrobić, skoro wcześniej
tych dziennikarzynów się we własne progi zaprosiło? I polityk
demokratyczny musi to dziadostwo tolerować. Zaprosił do domu.
Wszystko na sprzedaż. Swoją wiarę sprzedał już dawno. Pora na
resztę.
Przychodzą
dwa rozczochrane typy:
jeden
zezowaty, drugi w dżinsach.  To, że z miejsca zwracają się do
gospodarza po imieniu,
nikogo
nie dziwi. Dziwiłoby, gdyby postąpili
inaczej.
–
Cześć,
Maciek, co słychać? Fajną masz kuchnię!
–
Pakujcie
się, panowie – odpowiada pan Maciej, nieśmiało sugerując, że
na takiej stopie zażyłości z gryzimikrofonami jeszcze nie jest,
żeby go Maćkiem tytułowali, ale przecież nie będzie się za to
obrażał.
Dżinsowaty
pakuje się więc zaraz do kuchni. Zezowaty trop w trop za nim.
Kamerzysta
krok w krok za nimi. I tak dalej w koło Macieju.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Po
co włączył to pudło, sam do końca nie wiedział. Wytrwale
oglądał dalej. Od występu sprytki-celebrytki, znanej z tego, że
udaje, iż nie jest znana z tego, że jest znana, przeszedł płynnie
do gorącego szesnastego wyzwania. No, dziś same przeboje! Bo u
motłochu my na ordynansach...
Z
pseudonimu "Pan Gie" zrezygnował. Brzmiało trochę
niesmacznie. Stało więc zamiast tego: Obywatel GB. Wyrapował do
mikrofonowego sitka psalm
i wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. Pan Bóg na pewno też
był i jest
per omnia saecula saeculorum takim
potraktowaniem słowa natchnionego zachwycony.
Nie mówiąc już o tym, że występ
opiewał na wersję
zniekształconą, bo Kochanowski nie tak napisał jak występca
wykonał.
To (i inne występy) są koszty uwikłania
się w politykę
demokratyczną. Samiście tego chcieli i trudno was żałować,
Grzegorzu Dyndało.
Takie
są skutki picia z zatrutego źródła. Albo gorzej: źródła bez
wody. Dawne młode wilki z chwilą wejścia do polityki – "WIELKIEJ
POLITYKI" – stały się starymi bezzębnymi kundlami. "Wyzbyli
się złudzeń" i stali częścią establishmentu.
A
propos bezzębnych i zębnych psów: ci "antysystemowi"
kąfederaści tematu psów w "przestrzeni publicznej"
[której, swoją drogą, zdaniem niektórych w
ogóle być
nie powinno – każda
piędź ziemi prywatna (przyklaskujemy)]
też tykać nie będą. Zbyt wielu ich wyborców i potencjalnych
wyborców to nieodpowiedzialni właściciele zwierząt. Wystarczy, że
umoczyli robiąc wrażenie jakby zależało im na obronie prawa
każdego człowieka do życia. Prędziuchno okazało się, że w
społeczeństwie, w którym po uderzonym agresywnym psie płaczą
szczerzej niż po zamordowanym nienarodzonym dziecku, trudno
przełożyć zasady moralne na procenty
wyborcze. Co bardziej krewkim kąfederastom zasugerowano więc
milczenie lub przeflancowano na inny odcinek działalności –
zgodny z mądrością etapu, a jakże. "Ani słowa w obronie
dzieci nienarodzonych" – wymądrzył się internetowy mędrek
mając czelność pieczętować się w logo swojego PitolTV między
innymi krzyżem. "Abstrahując
od kwestii moralnej..." – zaczął swój wywód. "Abstrahując
od rzeczywistości..." – tak brzmiały pierwsze słowa pewnego
kazania. I już było po kazaniu.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
I
było też po gazetach i portalach uznawanych za wyjątkowo prawilne.
Tych
właśnie,
które serwują swoim zwolennikom-czytelnikom wiadomości o tym, że
niewiasta legitymująca się paszportem z orłem "zdobyła
tytuł Miss Czegośtam". Aha, skoro "nasza", to to, że
traktuje swoje ciało jak towar, nieważne? Że występuje
roznegliżowana przed kimś innym niż mężem – nieważne? No ale
czego nie robi się dla tytułu Miss Wielkiej Polski (tylko
niekoniecznie katolickiej)!
Dali
się światu zarazić. I
skoro
za
sukces uważają to, co sukcesem jest w oczach świata...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Po
sprawach bardziej publicznych czas na nieco bardziej prywatne, choć
w przypadku osób publicznych (kobiet publicznych oraz mężczyzn
publicznych) granica między tymi obszarami wydaje się płynna. O
ile w ogóle istnieje. I o ile w ogóle istnieć powinna.
Charakterystycznym
przedstawicielem gatunku współczesnego polityka demokratycznego
jest ten, który
porzucił
żonę (a po drodze jeszcze furę innych kobiet, z którymi spłodził
dzieci) i, oczywiście, współmieszka z jakąś obcą panią
("dobrze, że nie z panem!" – chciałoby się powiedzieć
– takie spsiałe czasy).
Dziad-Wariat,
bo o nim tu mowa, ma już prawie osiemdziesiąt wiosen na karku i
najwyższy czas, by zajął
się wreszcie sprawą zbawienia
własnej duszy, a nie publicznymi wygłupami
w czapce-bejsbolówce i bez.
Ale
jak można w ogóle myśleć, że bylibyśmy
gotowi
powierzyć istotny głos w sprawie kształtu Polski, a zatem losów
milionów dusz i ciał, komuś, kto nie potrafi roztropnie prowadzić
spraw własnej rodziny i w wymagających
tego momentach
trzymać rozporka na uwięzi – to przechodzi pojęcie.
Ale
jak można w ogóle myśleć, że bylibyśmy
gotowi
powierzyć istotny głos w sprawie kształtu Polski, a zatem losów
milionów dusz i ciał, komuś, komu nie powierzylibyśmy własnego
dziecka do opieki na pięć sekund – to przechodzi pojęcie.
A
koledzy Dziada,
owi
osławieni kąfederaści, którzy Wariata
tolerują, a nawet hołubią, stają się w jakimś stopniu za jego
występy i prowadzenie się oraz
innych współodpowiedzialni. Czemu
się na to decydują?
Parafrazując
popularnego grajka: Oni chcą siebie! Oni chcą siebie! Oni chcą
siebie – na stanowiskach decydentów. Ci ludzie chcą władzy nad
Polską. Rządu dusz i ciał.
Jak
mówił Kisiel o Urbanie: Ja nie gustuję specjalnie.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Gwoli
	ścisłości dodajmy, że oprócz kąfederastów są też inni
	zawodowi
	patrioci. To ci, którzy uwielbiają wyżywać się na współziomkach
	(czy też podających się za współziomków) deklarujących
	zbliżone poglądy, a najbardziej na języku polskim. Tak, to nie
	przejęzyczenie. Atakują swój ojczysty, zdawałoby się, język z
	uporem godnym lepszej sprawy.
	
	
	Gdyby
	tytułem wstępnego odsiewania nie-Polaków wykosić tych, którzy
	mają problemy z użyciem "tę" i "tą", gros
	zawodowych patriotów odpadłoby w przedbiegach. Nie jest może tak
	źle, jak powszechnie. Powszechnie króluje styl
	ekstra
	super okej.
	A gdzie takie wspaniałe polskie wyrazy jak: wspaniale, świetnie,
	znakomicie, pięknie, przednio, doskonale, wyśmienicie...?
	A co
	z innymi przypadkami?
	Nieprzypadkowo chyba wszędobylski twarzak zmusza użytkowników do
	obrażania siebie stosowaniem
	form
	wyłącznie bezprzypadkowych:
	"Jesteśmy właśnie w domu #ObywatelGB"; "Rozmawiamy
	właśnie z #Redaktor Meddler oraz #Profesor
	Pasożyd (zamiast:
	z Pasożydem)". Nie ma przypadków, są tylko hashtagi.
	
	
	
	Tego
	nie da się czytać. Tego nie
	da się słuchać. To jakieś komiczne jaja. To jakieś kino. No i
	ja z tego kina wychodzę.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Razi
	bowiem dziadostwo nie
	tylko
	intelektualne, ale i warsztatowe. Nie żeby stanowiło jakąś
	wybitną wartość płynne kłamanie i propagowanie zła piękną
	polszczyzną – ale, przyznajmy, i to można uznać za coś w
	świecie, w którym "chcesz – to masz" i "możesz
	być, kim zechcesz", a każdy ma się czuć powołany i
	kompetentny do wykonywania wszech zadań. Dawniej aktorzy i
	prezenterzy wychowywali
	publiczność, ukulturalniali
	ją – (nawet hiper)poprawnym wysławianiem się. Wszystkie
	te "ę", "ą" i "ź" ku pożytkowi
	językowemu bliźniego swego. Dziś każdy
	robi,
	co chce. Mówi jak chce. Bez przygotowania. Bez szkolenia. Wada
	wymowy nie dyskwalifikuje, jest zgoła
	pożądana – jako cecha
	charakterystyczna bohaterów
	ekranów i mikrofonów. Istny turpizm językowy.
	
	
	
	Czy
	można wyobrazić sobie takie współczesne dzieło, które byłoby
	mądre, dobre, prawdziwe i budujące, a jednocześnie nienaganne
	(choć
	może należy za
	każdym razem kusić się o wybitne) pod względem warsztatowym?
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Inni
	chcieliby
	zapytać	się na śmierć. 
	
	
	
	"Pytania
	są ważniejsze niż odpowiedzi". "Prawdziwa filozofia
	polega
	na tym, że
	droga jest ważniejsza niż cel". Cóż, jedyna religia
	objawiona mówi nam o tym, że pewne prawdy zostały nam – no
	właśnie – objawione. Nie trzeba ich
	więc
	kontestować, kontekstować, krytykować ni próbować na nowo
	kreować. W świecie terroru opinii prywatnych trudno to pojąć i
	przyjąć. Wiadomo: "każdy sobie wybiera, co chce". I nie
	ma absolutnie żadnej logiki, obiektywności
	i poszukiwania prawdy. Poza tymi, które prowadzą do wniosku, że
	nie ma absolutnie żadnej logiki, obiektywności i poszukiwania
	prawdy.
	
	
	
	Był
	taki redaktorzyna, który znalazłszy się w kropce (nie nad "i")
	wobec niemożliwego do odparcia argumentu gościa, stwierdził z
	pełnym smutku niesmakiem i autozażenowaniem: "Trudno pana
	przekonać". Poznaniem prawdy zainteresowany nie był; chodziło
	o przekonanie interlokutora do swojej opinii, swojej racji.
	
	
	
	Ale
	tak naprawdę boli fakt, że w całej tej pisaninie i gadaninie,
	jaka nas otacza, usiłując otoczyć specjalną troską, nawet
	w ramach tej próbującej
	wszechogarniać nas "chmury
	opinii", brak właściwie głosu katolickiego.
	Wszystkie
	powyższe uwagi to w istocie wołanie o autentycznie katolicki głos
	w naszych domach. Ale – jedziemy dalej! Nikt nie woła.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	A
	jakże miałoby przejąć choćby to, o czym powyżej i poniżej,
	skoro nadal sławny, znany i poważany lub nienawidzony staje się
	właściwie tylko ten, kogo wykreują na takiego merdia tzw.
	głównego nurtu, choćby przedstawiał się on jako niezależny.
	Wszyscy przecież oglądamy to i to i to. Wszyscy czytamy tego,
	tamtego i tamto. Wszyscy gramy w to, tamto i owo. To nasza wspólna
	świadomość. Z tym obcujemy, choćbyśmy czuli się z tym obco.
	Kto wyłączy guzikiem? Kto wyciągnie wtyczkę? Pull
	the plug on the whole...
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Sklepowa
	do baby, co
	wracała
	się po maseczkę:
	Jadźka,
	jak ty w kurona wierzysz,
	to
	ty w Boga nie wierzysz.
	To
	pieruńskie
	bzdury
	są!
	~
	z podziękowaniem dla MNTGSRD 
	
	
	Jechał	przez martwe miasto.
	I martwe nie tylko dlatego, że swój przejazd rozpoczął od wizyty
	na cmentarzu. Na
	cmentarzu, na którym kundle osmyczowane były już normą.
	Nieosmyczowane zaczynały się już pojawiać. Tam, gdzie Armia Doga
	nie zaznaczyła jeszcze wystarczająco dobitnie swojej obecności,
	oczywiście.
	
	
	W
	ramach rozważań funeralnych powtórzył w myśli zasłyszane
	sformułowanie: "Komu
	powodzi się zawsze? Lekarzowi i grabarzowi. Ci zawsze sobie
	poradzą". Na ich usługi popyt będzie zawsze. "Z jednym
	wyjątkiem" –  zakołatało mu w mózgu. – "Chyba że
	będzie już tak źle, że przestanie iść również im". Ale
	w nastanie czasów tak złych nikt nie chciał wierzyć.
	
	
	Mijał
	groby
	tajnych
	radców, magistrów inżynierów, podpułkowników rezerwy... Gdy obserwował
	każdy z wyżej wypisanych tytułów, przychodziło mu do głowy
	jedno pytanie: "I co z tego?". Jak ten radca albo inżynier
	pomoże tobie, duszo nieśmiertelna, w osiągnięciu Nieba?
	
	
	
	Po
	cmentarzu – sklepiszcze.
	
	
	Sedecjasz
	czuł się chory na samą myśl o robieniu zakupów. Zakupów w
	wersji współczesnej. Ale co promocja – to promocja. Obładowany
	towarami wyszedł ze sklepu i momentalnie upakował je do sążnistych
	rozmiarów plecaka. Zakupy do
	złudzenia przypominały te, o których opowiadał mu dziadek.
	Trzeba się wylegitymować kartą stałego klienta. Trzeba śledzić
	to, co akurat rzucą w ramach najnowszej promocji. Posłać komu
	trzeba wici i rzucić się na towary – żeby obcy nie wykupili. A
	kupić można co najwyżej X sztuk produktu w promocyjnej cenie.
	Aha, bez aplikacji ani rusz. I jeszcze o bonach trzeba pamiętać.
	Nasz własny wariant
	bitwy o
	handel.
	
	
	Kolejny
	obrazek do obrazu nowej wspaniałej rzeczywistości. Jesteś, rzecz
	jasna, całkiem wolny – możesz nie korzystać z usług sklepu,
	któremu nieuczciwa polityka władz cywilnych pozwoliła osiągnąć
	pozycję de
	facto
	monopolisty i wykosić drobniejszą lokalną polską konkurencję.
	Taka wolność, panie dzieju.
	
	
	Aha,
	i jeszcze jedno: W niemal pustym o tej porze sklepie echem niosły
	się komunikaty powtarzane
	przez
	dwie sąsiadujące ze sobą samoobsługowe kasy: "...towar,
	który nie powinien się tam znaleźć"; "...towar,
	który nie powinien się tam znaleźć". Nawet gdyby w
	sklepie nie było żywej duszy,
	tu
	wciąż mógłby trwać dialog.
	Forova
	Sushi Bar.
	
	
	
	
	Erubéscant
	ímpii, et deducántur in inférnum:
	
	muta
	fiant lábia dolósa.
	
	~
	Ps 30, 18
	
	
	Jechał
	przez martwe miasto. To miasto apostazję ogłosiło już lata temu.
	Tyle
	tylko,
	że teraz
	owo odstępstwo od Wiary dawało
	o sobie znać ze zwielokrotnioną siłą. Wyjące sługusy Szatana
	tamowały
	ruch pojazdów cztero- i więcejkołowych.
	Sznury
	samochodów tkwiły w korku. W korku jak to w korku. Ale żaden
	spośród silników nie pracował. Martwe, zblokowane miasto.
	Kontrolerzy
	bydła popuścili mu trochę cugli – Jarkosław
	rozgrywał swoją partię. Wspólnie i w porozumieniu z podległymi
	sobie ministrestwami rozgrywał przeciwników jak chciał. A
	przynajmniej tak mu się zdawało. Bo najważniejszego ze swoich
	przeciwników – Tego mieszkającego na
	wysokościach
	– w rachubę nie brał.
	Divide
	et impera.
	O tym, kto z dawien dawna vincit
	już,
	regnat
	oraz imperat,
	zapomniał na amen.
	
	
	
	Sedecjasza
	minął kolejny zapóźniony biegacz nie zdający sobie sprawy, jak
	bardzo niszczy sobie nogi lataniem
	po wielkomiejskim
	asfalcie. Na rowerze z amortyzacją nieco bezpieczniej. 
	
	
	
	
	SSmanki
	zaraziły swoją propagandą wystarczającą część miasta, by
	niektórzy
	zamieścili w oknach prywatnych mieszkań, witrynach sklepowych oraz
	gdzie indziej na widoku plakaty z logo "strajkujących"
	kobietonów. Jedno tylko stylizowane "es" – niedorobiony
	symbol Schutzstaffel.
	Sedecjasz w środkach nie przebierał. Brzęk tłuczonego szkła
	mieszał się z bluzgami właścicieli atakowanych obiektów.
	Samochody, okna mieszkań, witryny sklepowe – nie oszczędzał
	niczemu. Oszczędzał za to na środkach –  kamienie nazbierał
	uprzednio samemu.
	
	
	
	Słowa:
	"niech ich piorun trzaśnie" nabrały zdumiewającej
	aktualności. Akcja
	przebiegała błyskawicznie.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	"Błyskawiczne"
	ćwoki (czerwone) logo (na czarnej ramie) mojego speca brały za
	dobrą monetę. Kiedy
	decydowałem się na zakup bicykla właśnie tej marki, nie
	spodziewałem się takiego
	bonusu.
	Ekshibicjonistyczni
	zboczeńcy, lewaccy bojówkarze, czerwone emerytki i tęczowa
	gimbaza (określenia zapożyczone; ich
	pomysłodawcy serdecznie
	gratuluję
	sformułowań) – wszystkich mylił ten znak firmowy. A
	totally false flag operation.
	Muszę ten sposób podpowiedzieć kolegom i koleżankom.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	(Z
	tymi symbolami
	systemów politycznych to swoją drogą ciekawa sprawa. J.J.
	wspominał niegdyś, że bolszewicy
	mieli zwyczaj nosić swoje czerwone pięcioramienne gwiazdy w ten
	sposób, że do góry kierowali dwa wierzchołki owego pentagramu –
	sygnalizując swoją lojalność wobec Księcia Ciemności. W
	czasach nowszych interesujący wyraz podobnych ciągot obserwujemy
	choćby na pocztówce reklamującej nam wzorowaną na Wieży Babel
	siedzibę Parlamentu Europejskiego.
	Gwiazdy też są odwrócone do góry nogami. Por. też inne
	"euroPejskie" nawiązania: http://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2015/01/na-rusztowaniu-w-prl-i-w-conseil-de.html).
	
	
	
	Scot3
	twierdził, że na
	współczesnych działają zasadniczo dwa czynniki. Żeby
	coś
	do nich dotarło, potrzeba, by: 1) musieli zrobić coś, czym się
	brzydzą. Dlatego Sedecjasz oraz inni swoi z lubością smarowali
	klamki i zamki obłyskawicowanych aut psimi odchodami (tu akurat
	wielki plus faktu, że w zafajdanym mieście tego towaru mamy za
	darmo i pod dostatkiem); 2) utracili (choć na sekundę) dostęp do
	Internetu. To oznaczało najczęściej pozbawianie SSfanów komórek.
	
	
	
	Wyli
	z wściekłości, rozpaczy i niemocy. Jak tu złapać takiego
	Sedecjasza albo całą eskadrę Sedecjaszopodobnych, którzy ani
	trochę się nie patyczkują?
	
	
	
	Wyli
	z wściekłości, rozpaczy i niemocy. Tak muszą wyć ich ustami głównodowodzący inspiratorzy, Lucyfery we własnych osobach,
	widząc, że czasu na szkodzenie ludzkości mają coraz mniej, a
	ci, którzy im służą, są w ostatecznym rozrachunku także w
	sprawach doczesnych jacyś tacy niebywale rozczochrani. Wszystkie te
	salonowe lwice, lamparty i tygrysy, które wyszły na ulice drzeć
	mordy o mordy.
	
	
	
	Żadna
	z nich pociecha. Najwyżej poczucie Schadenfreude
	z tego, że pędzą na złamanie karku w to samo miejsce wiecznej
	kaźni, które wybrał on. 
	
	
	
	
	Żadna
	z nich pociecha. Jak zresztą mówić o pociesze w przypadku
	najsmutniejszego i najbardziej cierpiącego mieszkańca piekła? Że
	wciągnie za sobą w krainę wiecznego zgrzytania zębów parę dusz
	więcej? Najwyżej złośliwy uśmiech przez palące łzy. 
	
	
	
	
	A
	tymczasem na ulicach, pożal się Boże, stoliczki słudzy diabła
	uprawiali swoje szaleństwo. Przy, jak można podejrzewać,
	milczącym poparciu większości jej ogłupionych na własne
	życzenie mieszkańców. Aż chciałoby się zakrzyknąć:
	"Stoliczko, nakryj się ze wstydu nogami i już nam tego
	bezwstydu oszczędź!". Ale sama nie chciała. Szczęściu
	trzeba dopomóc. To właśnie robiliśmy.
	
	
	W
	dobie postępującego zangielszczenia, a raczej zamerykanizowania (z
	przeproszeniem innych niż Stany Zjednoczone krajów kontynentu
	amerykańskiego) widok wystającego pod sklepiszczem w
	centrum brodatego zaniedbanego mężczyzny z naciągniętym na
	drewnianą ramę afiszem
	w języku obcym praktycznie nikogo już nie dziwił. Osobliwsze
	byłyby może pory, o których się ów człowiek z afiszem
	pojawiał. Nie robiło mu różnicy – czy
	to środek dnia, czy środek nocy. W śródmieściu ruch nigdy
	całkowicie nie zamierał. Do kogoś przekaz zawsze docierał. A
	napisane było – nie jak klasycznie i podręcznikowo: The
	end is nigh
	– ale:  The
	end is NOW.
	I trudno było całkowicie odmówić mężczyźnie racji. Mamy może
	do czynienia dopiero z zaczątkiem końca, lecz trudno ukrywać, że
	nad skrajem przepaści stoimy już od dawna i wygląda na to, że
	raz po raz jakaś nieszczęsna duszyczka z przekonaniem robi
	zdecydowany krok do przodu. Zbliżyło
	się. 
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Tam,
	gdzie kiedyś pyszniło się kino "Moskwa", z którego
	zostały tylko lwy przed olbrzymim
	biurowym gmaszyskiem,
	funkcjonowało
	nowe wspaniałe kino "Bruksela". W stanie wojennym
	puszczano tam Czas
	Apokalipsy.
	Teraz Nie
	czas umierać.
	Na dzisiejsze koronaświrusowe czasy jak znalazł. Sedecjasz zadumał
	się przez chwilę nad tym, jak wiele musiało się zmienić, aby
	wszystko pozostało po staremu.
	
	
	O
	lwi pomnik opierała się grupa nastolatków oglądających z
	zapamiętaniem cudzą rozgrywkę w komputerowy hit ostatniego lata.
	"Wiem, co robiliście i zeszłego wieczoru" – pomyślał
	nasz bohater. – "Też wpatrywaliście się łapczywie w
	ekran, śledząc to, co ktoś inny zdziałał w grze".
	Cudzogranie. Całe prawdziwe, niezłe kanały poświęcone temu, że
	ktoś zagrał w grę, nagrał swoje granie i dzieli się swoim
	doświadczeniem z innymi. Odtwórczość
	wtórna.
	Poczwórnie. To już nie jest poważne kontruktywne działanie w
	świecie realnym. To już nie jest nawet oglądanie czyjegoś
	kontruktywnego (albo i destrukcyjnego) działania w świecie
	realnym. To już nie jest i własne, "aktywne" (na ile
	może takim być) "od-kreowywanie" świata wirtualnego,
	choćby w akcie grania w grę komputerową. To jest już level
	up,
	a może level
	down:
	oglądanie czyjegoś "od-kreowywania" świata wirtualnego.
	Poziomem piątym będzie chyba już tylko totalny Matrix.
	Ale może ktoś da więcej?...
	
	
	
	Twórcy
	Deus
	Ex.
	Śmiano się co prawda, że to gra, w której raz na pół godziny
	spotykasz wroga, z którym rozmawiasz – ale w dwadzieścia lat
	później, dwadzieścia lat po premierze Deus
	Ex,
	nie jest nam już tak do śmiechu – bo "rzeczywistość
	realna" aż nadto przypomina tę grową.
	
	
	
	Starcie
	zwane niekiedy wojną wszystkich ze wszystkimi – a będące tak
	naprawdę rozdziałem w ostatecznej walce między siłami Dobra i
	Ciemności – dopiero się rozkręcało. Prawdziwa gra dopiero się
	zaczynała. Time
	for TOTAL WAR.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	
	"Nie
	mogę tego
	znieść" – ileż razy to słyszała. Chodziło, rzecz (z
	początku) niejasna,
	o rower. Siódme piętro, chroniczne awarie windy – a przecież
	pojazdu na parterze(,) na klatce, w piwnicy, ani w
	wózkowni (do której tylko wybrani mają klucz i zawalili go swoim
	sprzętem już dawno)
	nie zostawisz. Po
	blokach
	kręci się zbyt wielu amatorów cudzej własności. 
	
	
	
	
	
	Każdy
	walczy o swoje (dosłownie) jak może. Każdy chce cię wystrychnąć
	na dudka. Za oknem zaprzyjaźnionego lokalu, w którym właśnie
	spożywała solidny
	podwieczór, trwała właśnie walka o miejsce parkingowe. Jedno z
	nielicznych w oparkometrowanym mieście miejsc, w którym
	tajemniczym trafem opłata nie obowiązywała. Bezpłatniejsza
	enklawa. Między jednym a drugim wyparzem (a właściwie wygniotem)
	z limonki przyglądała się przetasowaniom i zajeżdżaniom aut. Co
	kulturalniejsi zostawiali za szybami zaparkowanych samochodów
	kartki ze swoimi telefonami. Żeby dało się dać właścicielowi
	sygnał, że proszę o odblokowanie mojego pojazdu, który ustawiłem
	wcześniej i głębiej w tej samej zatoce.
	
	
	
	
	Z
	okna widać było też inne
	elementy życia ulicy –
	głównie zasłaniające pół ulicy wielkopowierzchniowe plakaty.
	Największy
	z
	nich sławił przebój czasów ostatnich w dziedzinie napojów
	energetyzujących i nawiązywał do aktualnych wydarzeń sugerując
	pewne konkretne posunięcia: "Wzbudź
	nienawiść. Pój Mixa".
	Producent picia zaangażował się ideologicznie i finansowo po
	stronie "błyskawicznych". Stąd też w radio, w reklamach
	interneto, w telewizo oraz wszędzie indziej, gdzie dało się to
	wsadzić, leciały propagandowe kawałki mające zjadaczki chleba w
	diablice przerobić. Zjadaczy zresztą też.
	
	
	
	
	Przejęła
	się najwyraźniej tą straceńczą misją również sieć sklepów
	z pieczywem. Do ich lodówek wjechały "«kobiece» ciastka"
	polukrowane na kształt faszystowskiego symbolu. Też zapoznała
	nieszczęsną piekarnię, w której jej noga już więcej nie
	postanie. Zaledwie przekroczyła próg, w uszy uderzył ją
	intensywny skrzek umieszczonego pod sufitem głośnika: "Pój
	nienawiść. Pij Mixa"
	(wersja alternatywna hasła reklamowego spożywczej cieczy) na dobry
	początek, a zaraz potem piosenka sponsorowana z refrenem
	zawierającym lokowanie, a co najmniej sugerowanie perwersji: "Tacy
	sami / Bez barier między płciami".
	
	
	
	
	Jeszcze
	próbowali się tłumaczyć! 
	
	
	
	
	"Ja
	tylko sprzedaję te ciastka" – powiedziała pani za ladą.
	Hitlerowcy tłumaczyli się dokładnie tak samo: "My tylko
	wykonywaliśmy rozkazy". Tak jest – NIKT ZA NIC NIE
	ODPOWIADA. Społeczeństwo nieodpowiedzialnych niewolników.
	"A pracować przecież gdzieś muszę".
	
	
	Nie
	przemawia do mocodawców sieci piekarni nawet argument ekonomiczny.
	Przecież proponując
	klientom wspomniane "błyskawiczne" wyroby ryzykują
	utratą przynajmniej części dotychczasowych nabywców. Ale, ale:
	najwyraźniej walkę
	o ideę stawiają wyżej niż pieniądze. To zdrowo. Szkoda tylko,
	że walczą po stronie idei kłamliwej
	i jej autora od początku.
	
	
	A
	poza
	tym z klientami przejętymi sprawą i gotowymi ich zbojkotować 
	praktycznie wcale się nie liczą – jest ich po prostu (w tym
	ponoć katolickim kraju) zbyt mało.
	
	
	
	Nasza
	bohaterka zaraz dołączy do maskowiczów. Wybierze się na coś, co
	nazywa swoim własnym maskowym balem.
	
	
	
	
	Wyjdzie
	na ulicę, minie kolejne bilbordziska (Mexico:
	One
	click away from us;
	U
	need nuthin mo': Dream holiday in a camping trailer – No limit net
	access;
	wszyscy w Polsce mówią przecież i myślą w języku obcym,
	nieprawdaż?). Wysłucha
	powtarzanych jak mantra przez dzieci
	wojny z wirusem komunikatów ze "środków transportu
	publicznego". Każdy trzylatek zna już przecież całe frazy o
	"obowiązku zakrywania twarzy" tudzież "zachowaniu
	dystansu społecznego". 
	
	
	
	
	Za
	"«kobiece»
	ciastko"
	w sąsiednim lokalu Petronela podziękuje piekarniaczom
	na
	swój własny swoisty sposób. Dosadny. Dobitny.
	Jako
	szanująca Wiarę
	i się katoliczka integralna ("rzeczywistość realna",
	"katoliczka integralna"). 
	
	
	
	
	Aha,
	ze znoszeniem roweru z siódmego piętra i z wnoszeniem go,
	(po)radziła sobie jak zwykle w swoim życiu: "Da się zrobić"
	– oświadczyła. I bezzwłocznie wprowadzała swe słowa w czyn.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Dla
	Drogich Czytelników,
	którzy
	wykonali tę pracę 
	
	i
	dobrnęli aż
	do tego miejsca
	w
	ramach podziękowania za wytrwałą lekturę:
	autentycznie
	zasłyszany tekst,
	który
	doprowadził Z3rra do łez:
	
	
	
	
	Mama do Syna:
	"Czytałeś tę książkę?"
	
	Syn do Mamy: "Pierwszą
	stronę ruszyłem
	trochę".
	
	
	
	
	(Oczywiście,
	lepiej nie czytać wcale niż czytać głupoty, a rzeczy szkodliwe
	powinny
	płonąć na stosach,
	ale powyższy cytat traktowany jako przekrój osiągnięć
	czytelniczych współczesnego młodzieńca
	znamienny)
	
	
	
	W
	innej części miasta operował M.D. J.C. Doktor Jan Chryzostom, w
	przeciwieństwie do swojego świętego już patrona, darem
	elokwencji nie grzeszył nadmiernie. Zamiast słów przemawiały
	czyny. Namierzonych już uprzednio "błyskawicznych"
	najpierw
	spiorunował
	wzrokiem. Poszedł za ciosem i spiorunował ich ciosem. I
	dobił znalezioną opodal cegłą. An
	exclamation point!
	
	
	Grupa,
	której się dostało, zamierzała się właśnie na pokamedulskie
	domki na Bielanach. Nasprejować swoje nienawistne znaki oraz hasła.
	Na trwałe zaznaczyć swoją obecność w przestrzeni miasta.
	Zasygnalizować nawiedzającym kościół, że jesteśmy, walczymy i
	nie spoczniemy. I niczego nie zmieniał fakt, że miejscowy
	pseudokatolicki pseudoksiądz
	poduszczony przez swoich pseudokatolickich przełożonych wygłosił	na cześć popularnego mordercy w białym kitlu
	taki pean, o jakim niektórzy wierni katolicy mogliby tylko
	pomarzyć. Tak, tak – mordował nienarodzone dzieci – to prawda;
	ale w wywiadzie powiedział, że "człowiek jest od początku"
	tj. od połączenia męskiej i żeńskiej komórki rozrodczej. To
	miałoby "profesura" usprawiedliwiać! Ależ w świetle
	dokonywanych przezeń zbrodni i publicznych wystąpień w ich
	obronie obciąża go to jeszcze bardziej. Bo wiedział, co czyni, i
	w imię czego. Nie mówiąc już o tym, za ile.
	
	
	
	J.C.
	(i nie jego jednego) od dawna oburzało to, co działo się za
	murami POkamedulskiej (z naciskiem na "po") świątyni. I
	miał na myśli nawet nie przede wszystkim odprawiane tam
	nowoobrzędowe gusła. W osławionych podziemiach, nieledwie na
	grobach zakonników, odbywały się koncerty, koncerty, koncerty...
	Zagranicznym słowem: eventy.
	Gdyby pochowani tam mnisi nagle zmartwychwstali, zbieleliby z
	oburzenia i przerażenia, co też się wokół ich zwłok wyprawia.
	A tak bielały w grobach tylko ich kości...
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Sedecjasz
	przewrócił
	kolejną z blokujących mu przejazd hulajnóg.  Hulaj dusza –
	bliźniego nie ma! Kończę
	moją bezpedałową przejażdżkę – zostawiam, gdzie popadnie.
	Gdzie wypadnie. Czy to na środku chodnika, czy ścieżki rowerowej.
	To jest właśnie to "miasto dla wszystkich" w działaniu.
	"Dla wszystkich" – a w szczególności dla tych, którzy
	po chamsku rozpychają się łokciami i hulajnogami.
	
	
	
	Sedecjasz
	celowo wymierzył tak, aby elektryczny pojazd zsunął się po
	nasypie drogi szybkiego ruchu. Nawet dżipies
	(Nie
	boję się, gdy ciemno jest, bo mam latarkę i GPS...)
	tu nie pomoże. Zlokalizują co prawda hulajnogę – ale celem
	wydobycia zawalidrogi
	z niezbytdostępności ktoś będzie musiał ruszyć tyłek i zadać
	sobie niemały trud. Może pokusi się o to obsługa całego tego
	zrzuconego na miasto majdanu, ale przeciętny użytkownik? Komu
	będzie się chciało tytłać w błocie i żużlu? Każda publiczna
	hulajnoga więcej w dole – trochę więcej wolnego miejsca na
	górze.
	
	
	
	Tak
	jakby w mieście w ogóle na obfitość
	miejsca
	można było narzekać. Te olbrzymie sfinansowane z pieniędzy
	"publicznych" graffiti na blokach, stanowiące
	rozpaczliwą próbę udawania, że miasto jest czym innym niż jest.
	"Budżet
	obywatelski". Ciesz się, że cię okradamy;
	obejrzyj sobie na przystanku komunikacji "publicznej"
	zdjęcie tej śpiącej na mrówkowcu syrenki, za którą słono
	zapłaciłeś. Pomazane z oficjalnym błogosławieństwem oficjeli
	bloczyska – żeby nam się wydawało, że jest tak kolorowo.
	
	
	
	Sedecjasz
	był pedałożercą. Opony,
	a zatem również łańcuch i pedały
	jego bicykla
	pożerały
	kolejne kilometry. Mijał kolejne i kolejne i kolejne i kolejne i
	kolejne i kolejne i kolejne i kolejne bloki, osiedla... Powódź
	imigrantów. Zarobkowych, słoikowych. Przyjeżdżają
	do miast, zabudowują każdy skrawek wzdłuż, wszerz i w górę.
	A czy na
	wsiach w związku z tym robi się luźniej?
	
	
	Après
	nous le déluge!
	(«Po nas choćby kłopot»)
	–
	ale jak to osiągnąć?
	
	
	Co
	doprowadzi
	do końca najeźdźczej powodzi? Albo raczej: jak do niej
	doprowadzić? Albo jeszcze inaczej: jak wywołać powódź, która
	zmiecie z ulic chamstwo,
	plugastwo i psiarstwo?
	Nie
	zlikwiduje go może całkowicie [świat po grzechu pierworodnym
	nigdy nie był już taki sam (jak przed)], ale znacznie ograniczy,
	zmusi do ustąpienia, ukrycia się gdzieś w bocznych zaułkach,
	ograniczy wpływ, usunie z widoku. 
	
	
	
	Jak
	osiągnąć te cele w społeczeństwie cholernych donosicieli, dla
	których wyrazem obywatelskiej postawy lub zwykłej szatańskiej
	złośliwości jest anonimowy telefon do straży wiejskiej ze skargą
	na sąsiada, który w czasie niezapowiedzianego i niekończącego
	się remontu okołoblocznych ulic, mając pod opieką starszą
	schorowaną osobę, żonę w ciąży i gromadkę dzieci naruszył
	na długości dziesięciu centymetrów nietykalność "trawnika",
	obkupanego przez okoliczne psiostwo tak, że jako trawnika nie
	rozpoznałaby go nawet rodzona matka (gdyby ją kiedykolwiek
	posiadał)? Trzeba mieć naprawdę nieźle we łbie, żeby po
	dwudziestej drugiej dzwonić do funkcjonariuszy i skarżyć się na
	taaaaakieeeeego sąsiada. Polska 2020 niemal w pigułce.
	
	
	Jak
	pozbyć się z naszych, NASZYCH – (w założeniu?) LUDZKICH miast
	czeredy psów i psiarzy? Przecież to-to już tu jest w ilościach
	przemysłowych. Naruszyć status
	quo,
	tj. status tego chamstwa i prostactwa jako udzielnych
	władców chodników, parków, skwerów i podwórek oznaczałoby
	właściwie rewolucję.
	
	
	
	Gdzie
	miejsce na katolicką omertę czy też powściągliwość w najlepszym stylu świętego Tomasza Morusa? Kiedy czas na bardziej
	oficjalną, zakrojoną na szeroką skalę akcję przeciw
	nienormalności?
	
	
	
	
	Prediktor
	jeździł na akcje bez komórki, bez dżipiesa. Mapę miasta miał w
	głowie. Wraz z dokonywanymi na bieżąco aktualizacjami, bo przed
	podjęciem działania zazwyczaj prowadził rozpoznanie terenu. Warto
	znać topografię miasta. 
	
	
	
	
	
	Warto
	znać wroga. Na twarzaku pewne istotne z wywiadowczego punktu
	widzenia wiadomości są powszechnie podawane – zgodnie z prawdą.
	I to w przypadku konkretnych celów znacznie ułatwia sprawę.
	
	
	
	
	Kolejna
	sprawa: zlokalizowanie
	i spisanie "tęczowych"
	lokali
	– te durnie ze wspieraniem zboczenia obnoszą się publicznie.
	"Wiemy już, gdzie mieszkacie – dowiemy się, kim jesteście.
	Przyjdzie czas, że was odwiedzimy".
	
	
	
	
	Na
	razie Bastiat się kłaniał, czyli wybijaliśmy im te
	poobtęczawiane szyby. Jeśli do durnej tłuszczy przemawia tylko
	argument siły, używamy siły.
	
	
	
	
	Kto
	ma to wszystko robić? Czyżby
	cała nadzieja w kibolach-prolach? Stadionowy hulaka jako zbawca
	Polski i Polaka?
	
	
	
	Czy
	pokładać
	nadzieję w
	usiłujących straszyć "błyskawicznych" Strasznikach
	kontrRewolucyi,
	którzy gremialnie utożsamiają
	się z przeżartą herezją i skandalami obyczajowymi (w takiej
	kolejności) strukturą deklarującą jedność z okupującym
	Stolicę Piotrową uzurpatorem, który jawnie głosi, że Pan Bóg
	aktem Swojej pozytywnej woli chce istnienia wielości religii?
	Na
	kij być w takim razie katolikiem?
	
	
	
	Czy
	wśród bronienia świątyń zawierających relikwie niewątpliwych
	katolickich świętych warto bronić kościołów
	wiernych Novus
	Ordo?
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Psie
	obrazki (bez wyjątku autentyczne)
	
	
	Pies
	przykościelny
	
	
	Właśnie
	pan przeparadował z psem przed samym wejściem do kościoła. 
	Jeszcze na smyczy. (Jeszcze, bo następnym razem przyjdzie już bez.
	Przecież święty Franciszek też kochał zwierzęta). Spóźniony
	odprowadził córkę na celebrę z okazji "białego
	tygodnia".
	Rzucił jeszcze:
	–
	Jakby mama była w środku,
	to niech wyjdzie.
	W
	domyśle: "Ty zostań". Nie wszedł – poniekąd chwała
	mu za to. Ale jaka była jego motywacja?
	
	
	Święty
	Franciszek pereł przed zwierzęta też nie rzucał.
	
	
	
	Nie dawajcie psom świętego,
	ani miećcie pereł waszych przed wieprze,
	
	by ich snadź nie podeptali
	nogami swemi, i obróciwszy się,
	
	aby was nie roztargali. 
	
	
	~ Mt 7, 6
	
	
	Pies
	w Panteonie (wielkich i nietykalnych)
	
	
	
	
	
	Pies
	wszędzie (, gdzie mu pozwolą). W sklepie, aptece, Panteonie; na
	placu zabaw, na stole. W lodówce też?
	
	
	
	
	Do
	Panteonu baba na moich oczach faktycznie z psem wlazła. Tak
	naturalnie, jak turystka ("Lepsi turyści niż naturyści").
	Na smyczy – trzeba jej to oddać. Ale
	wlazła.
	
	
	
	
	W
	sumie: może nienajgłupiej pomyślane. W tych spsiałych
	spoganiałych czasach chciała wprowadzić pupila do miejsca, w
	którym starożytni oddawali cześć wszystkim swoim bożkom – do
	których
	grona swego
	canisa
	z pewnością zaliczała.
	
	
	Pies
	przyławkowy*
	
	
	Przyłazi
	do sklepu. Psa wlecze ze sobą (albo to pies wlecze ją za sobą).
	Zostawia
	bydlę przy ławce przed wejściem. Nie liczy się z tym, że: 1) na
	ławce siedzi człowiek z dziećmi; 2) na ławce za chwilę zechce
	usiąść  inny człowiek z dziećmi (widzi to bez wątpienia); 3)
	nadto przymocowuje ("przywiązuje") psa do ławki w ten
	sposób, że wilczur zaraz się uwolni (co faktycznie się dzieje).
	Precz! Paszli won (babsko i pies)!
	_______
	*
	Z przyporęczowymi sprawa ma się analogicznie. Włazi durny/a
	właściciel/ka do sklepu, zostawia zwierzę przy poręczy wjazdu
	dla wózków inwalidzkich lub dziecięcych i radź sobie teraz,
	inwalido albo rodzicu z wózkiem; znajdź rozwiązanie zagadki: jak
	tu bydlę ominąć? A dureń
	jest w
	sklepie i bawi się tam doprawdy setnie.
	
	
	Truth
	is stranger and funnier than fiction.
	
	
	Do
	babska, które pcha się ze swoją zwierzyną prosto na nas. Lezie
	jak w pysk strzelił lewą stroną chodnika:
	–
	Zwyczajowo chodzimy prawą
	stroną.
	– To
	zależy, gdzie on [pies] mnie poprowadzi.
	(#
	kontrola właściciela nad psem)
	
	
	Do
	psa obcego, spotkanego na drodze:
	"Ej,
	maluszku!"
	
	
	Do
	psa wiezionego w dziecięcym wózku (na widok dziewczynki w takimże
	wózku):
	– O,
	patrz, twoja koleżanka idzie!
	
	
	Psie
	gówno (nawet sprzątnięte z "publicznego" trawnika)
	śmierdzi
	
	
	Pies
	liże, co popadnie, co mu przypadnie do gustu
	
	
	
	W
	autobusie.
	Piesio na rączynach paniusi. Karmiony (ludzi obowiązuje w
	transporcie "publicznym"
	zakaz żarcia),
	lizane poręcze. Obwąchane siedzenia.
	Siedzenia obsiadłe przez psy. Kupa wtarta w siedzenie. Nadeptane
	kupą po całym pojeździe. Właścicielka nie reaguje. Właściciel
	tym bardziej. Ochoczo zagrzewają zwierzę do kontynuowania
	działalności.
	
	
	
	Psi
	patrol
	
	
	
	Chodzi,
	oczywiście, o psiule puszczone luzem i przodem przez właścicieli.
	Rekonesansik taki. Wychynie
	taki zza węgła – właściciel nie liczy się z tym, że zaraz za
	rogiem może znajdować się ktoś, kto sobie kontaktu z jego bestią
	nie życzy. Aha, dla bezpieczeństwa właściciela, który przecież
	ma poczucie obowiązku w stosunku do swojego zwierzęcia – bo
	przecież nie bliźniego, jeszcze czego?! – montuje mu się na
	obroży łyskającą lampkę. "Wiem, gdzie mój ukochany".
	I że też takie puszczone luzem i nie zważające na nic dziadostwo
	tak rzadko wpada pod jadące wąską uliczką auto, którego
	przecież wybiegając na jezdnię zza węgła nie widzi – a pruje
	prosto bez zastanowienia.
	
	
	
	Nie
	mówiąc już o tym, że:
	
	
	
	Pies
	na ławce.
	Wspina
	się, łapska, nożyska na siedzeniu. Utytłał
	się
	kłaczor w brudzie,
	a
	potem człowiek ma
	po zwierzu zajmować miejsce. To samo dotyczy każdego "publicznego"
	siedzenia. W autobusie czy metrze też. Fu! Takie to piękne
	pachnące świeżością psiego stolca i moczu społeczeństwo.
	Wyfiokowane po trampki do garnituru. O
	tempora...
	
	
	
	Jesteśmy
	daleko w lesie...
	
	
	
	...niewiele
	nam to pomoże. Na plagę leśnych psiarzy. Do samego lasu nic,
	rzecz jasna, nie mamy. Las jest piękny. 
	
	
	
	
	Z
	lasem zresztą ciekawa historia.
	
	
	Był
	las. Był
	nagły
	azyl. Las
	Kabacki
	był podobno przez jakiś czas chroniony od psów. Nie
	– nie ze względu na ludzi (czego się zachciewa!);  ale
	ze względu na prawa zamieszkujących las zwierząt (żeby ich nie
	płoszyć). Z braku laku i rozsądku dobre i to. (Jak
	ważne jest, aby nie tylko przyjmować właściwe stanowisko, ale z
	właściwych powodów. Liczy się nie tylko sama postawa, ale
	motywacja – ale to na marginesie w nawiasie). Podobno przez jakiś
	czas zakaz wstępu do (bądź co bądź) rezerwatu egzekwowano.
	
	
	Psi
	patrol kasował niewczesnych gości oraz ich zwierzynę na setki
	peelenów. Da się zrobić – trzeba tylko chcieć. Łatwy zarobek
	przy okazji. Przecież tym łazęgom nie będzie się chciało
	szukać alternatywnego wejścia do lasu. Wystarczy postawić patrol
	przy każdym oficjalnym wejściu – i już normalny gość będzie
	mógł odetchnąć odrobiną swobody. Choćby kapką. Choćby tylko
	na chwilę.
	
	
	Ale
	azyl był. Teraz zaś bydło przywozi samochodami swoje bydło – i
	pakuje się z nimi do lasu nie
	bacząc na znaki kategorycznie wstępu z psami zakazujące. I żaden
	psi patrol nie reaguje (spróbowałby!).
	
	
	
	Leśniczego
	zaś w lesie ("publicznym", państwowym) (opierającego
	się najazdowi psiego motłochu) nie uświadczysz – to rozumie się
	bez słów. 
	
	
	
	
	A
	ludzie
	ze słuchawkami na
	uszach
	w lesie
	czują,
	że muszą
	biegać z dziećmi w wózkach,
	z psami też, może nawet bardziej – a jakże!. Forma, stary,
	forma! "Mam na wszystko wywalone" – wchodzę mimo
	zakazu, puszczam wolno, co się da, bo się da. Ot, las publiczny
	jak dom publiczny.
	
	
	
	Pies,
	czyli kot
	
	
	Las?
	To
	raczej park.
	A park
	to raczej publiczna sikalnia. Z chwilą pojawienia się na jego
	terenie/obrzeżach/w zasięgu wzroku "pi(e)suarów", wiemy
	już z pełną jasnością: na tym obszarze cywilizacja białego
	człowieka poniosła druzgocącą porażkę. Psy oraz ich oszalæli z
	pseudomiłości do nich właściciele opanowali teren.
	
	
	Najdawniej
	chodziło o prawa Boże. Potem
	liczyły
	się głównie prawa
	człowieka.
	Teraz
	mamy prawa zwierząt. Następne w kolejce są prawa
	bakterii,
	wirusów i innych świństw. Tylko w takim razie czemu się tak tego
	kurona czepiamy?
	
	
	Jeszcze
	sześć lat temu...
	
	
	...z
	uśmiechem
	lekko złośliwego niedowierzania patrzyliśmy
	na las ogrodzony płotem.
	Prywatny. Swój. Dziś uważamy to za jedyne sprawiedliwe i
	praktyczne rozwiązanie ułatwiające
	unikanie ciągłych utarczek z psiolubnymi debilami (z
	przeproszeniem debili prawdziwych).
	
	
	
	
	
	Niech
	sowa zamyka las. Nasz, prywatny. Czem prędzej.
	
	
	Jeszcze
	pięć lat temu...
	
	
	...psia
	kupa w piaskownicy na placu zabaw dla dzieci byłaby raczej nie do
	pomyślenia. Dziś to norma. To znaczy: nie~norma. Ale jako nowa
	norma(lność) nam sprzedawana. Nie podoba ci się (dziecko,
	rodzicu) – to sobie pójdź! My tu z naszymi pupilami wchodzimy i
	basta!
	
	
	Co
	nowocześniejsze firmy wznoszące bloki (czarny
	– biały,  czarny – biały = duet doskonały)
	wyposażają ich obejście w specjalny plac zabaw – dla psów. Na
	plac dla dzieci miejsca nie starczyło. Aha, i o ile place zabaw dla
	dzieci są zazwyczaj ogradzane → żeby dziecko czasem nie wyszło
	za barierę i nie psuło zabawy hasającym chwilowo na zewnątrz
	zębatym i pazurzatym czworonogom; o tyle te nowodeweloperskie są
	otwarte – tak żeby pies mógł wybiec i się wybiegać, gdzie
	oczy i nos poniosą – nie będziemy go przecie ograniczać!
	
	
	Lepiej
	żyć w dziczy czy wśród (jaśnie ociemniałej umysłowo) dziczy?
	Z dwojga zdecydowanie wybieram dzicz; dziką, własną, ogrodzoną.
	
	
	Mało~miasteczkowo
	
	
	
	
	Sąsiad
	wrócił
	samochodem i zatrzymał się przed bramą. Otworzył z pilota –
	klawa robota! Spomiędzy otwierających się wierzei natychmiast
	wysmyrgnęły dwa psiaki. Przebiegły sprintem na drugą stronę
	ulicy, wysikały się jak na rozkaz pod bramę sąsiada sąsiada.
	Wróciły. Podwoje automatycznie zamknęły się. Fajno!
	
	
	
	
	Średnio~miastowo
	
	
	
	
	Pies
	zostawiony sam w domu na dłuuuuuuugie godziny szczeka.
	Nie-u-stan-nie. Bez przer-wy. Działa na nerwy. W stopniu
	najwyższym. Starsze sąsiadki okupujących psie mieszkanie boją
	się zwrócić im uwagę – bo to chamy i prostaki. Nie da się z
	nimi normalnie porozmawiać. Obrzucają wyzwiskami, nie chcą
	słuchać. "Zostawię psa samego w domu – i co mi zrobisz?".
	Ten poziom. Czy znalazłby się ktoś, kto postawi to towarzystwo do
	pionu? Tymczasem nie zwracamy uwagi właścicielom i udajemy, że
	nie zwracamy uwagi na szczekacza (lub szczekaczkę). Cham rządzi.
	
	
	Wielko~miejsko
	
	
	
	
	
	
	
	Na
	ulicy Bitwy pod Pskowem Wincenty właśnie odbywał swój
	nieregularny (dla zmylenia przeciwnika) patrol. Generalnie za
	elektrycznymi
	rowerami niezbyt
	przepadał.
	Czy silnik wspomagający nie przeczy samej idei
	roweru? To już właściwie moto-rower. Na tak zwanym Zachodzie już
	trzy czwarte nowo sprzedawanych bicykli to ebajki. Dać ludziom
	możliwość "ułatwienia sobie" – większość
	skorzysta.
	
	
	
	
	Za
	wspomaganiem kierownicy w samochodzie Wincenty również
	mógłby
	nie przepadać. Też
	ułatwienie. Jednak w imię skuteczności na akcje wyciągał ze
	swojej rowerowej stajni elektryka. Zwykle pomagało. No, trochę
	utrudniło wtedy, kiedy silnik zawiódł i musiał targać
	dwadzieścia pięć kilo ramy z osprzętem siłą własnych mięśni.
	Ale cóż – ryzyko było wliczone w koszty.
	
	
	
	
	"Moc
	nie moja"; "mocą nie moją" – oto tabuny bliźnich
	szczyciły się posiadaniem takich czy innych sprzętów (głównie
	aut) z silniejszym od ciebie silnikiem. Masz lepszy
	samochód? Wyprzedzisz kierowcę nawet o niebo lepszego od ciebie –
	bo przewaga sprzętowa. Zawodowe wyścigi? To nie konfrontacja
	umiejętności ludzkich w zakresie prowadzenia pojazdów – to
	starcie armii inżynierów. A śmieszy nawet poza torem wyścigowym,
	kiedy w sytuacji wielkomiejskoulicznej stojący na czerwonym
	kierowcy prężą się i napinają za sterami swoich bolidów, aby –
	gdy tylko mignie żółte światło – wcisnąć gaz do dechy i
	pognębić przeciwnika. Nie czynią tego jednak mocą swoją – tj.
	własnych mięśni, ścięgien itp. – robią to wszystko za
	pośrednictwem maszyny, machiny, auta.
	
	
	
	
	Z
	rowerami jest trochę inaczej. Marny jeździec na najlepszym
	welocypedzie przegra z wyśmienitym rowerzystą, choćby ten
	dysponował jedynie kupą złomu. Ale któż w dzisiejszym świecie
	zawracałby sobie głowę taką "rycerskością"?
	Równością w pojedynku?
	
	
	
	
	Każdy
	dziś (przynajmniej teoretycznie) robi, co chce. Ma innych gdzieś.
	Gdzie konkretnie? W tyle. 
	
	
	
	
	Taki
	Jan Lenon na przykład: dekady temu zgodził się na warunek
	towarzyszki życia in
	spe,
	że dzieci nie będzie. I nie ma. Zanim nastąpił wielki dzień
	przekazania sobie obrączek, obiecali sobie, że dzieci nie będzie.
	I słowa sobie dotrzymali. W ich miejsce jest za to pokaźna
	kolekcja samochodów, o których J.L. prowadzi osobny program.
	Fajnie? Fajnie! Jego potomstwo to auta, których ma cały garaż.
	Ale (o zgrozo?) do więcej niż jednego i tak naraz nie wsiądzie.
	Człowiecze, na co ci zatem tyle rupiecia? Więcej niż jednego
	garnituru też naraz nie włożysz. Podobnie: więcej niż pary
	butów. "Ale mam wybór, mam możliwość wyboru".
	"Wszyscy cierpią, ale niektórzy cierpią w luksusie".
	Filozofie czasów współczesnych.
	
	
	Ustępstwa
	
	
	
	Może
	mało kto to zauważył, ale wśród
	piktogramów
	na jednym z wielkopowierzchniowych sklepiszcz znajduje się i taki,
	który podpisano dla pewności: "Zwierzęta wyłącznie na
	smyczy". A zatem domyślnie z psem wolno do środka wejść...
	Mało kto to pewnie dotychczas zauważył, bo
	pakowaliby się tam hurtowo, a nie pojedynczo, jak na załączonym	obrazku.
	
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Pies,
	rzecz jasna, członkiem rodziny jest. Dostaje ludzkie imię. Siada z
	nami przy stole albo na stole. 
	
	
	
	
	Nie
	ma nic gorszego nad psiarza
	durnego
	
	
	
	
	Pies
	sąsiada drze mordę o różnych porach dnia i nocy. A ujada! A
	obszczekuje wychodzących z klatki. A szczerzy kły w kierunku
	dzieci sąsiadów. Jak pies z sąsiadem. Robi, co chce. Superdog.
	Uberczłowiek,
	bo przecie ze zwierzakiem liczymy się bardziej niż z bliźnim. No
	i z takimi bydlętami niektórzy mieszkają drzwi w drzwi. I jakoś
	muszą to znosić. Znoszą. Choć tego nie znoszą. Choć
	cierpliwość jakby zaczynała się już kończyć...
	
	
	
	
	Psina-macanina
	
	
	
	
	Paniusia
	swojego Pikusia na bazar przynosi. Na rękach go nosi. Ten towar
	tarmosi. A nawet jeśli nie tarmosi własnozębnie lub nie ociera
	się brudnymi kudłami, to paniusia siłą rzeczy najpierw głaszcze
	Psikusia, który szlajał się nie wiadomo (albo gorzej: wiadomo)
	gdzie, a potem tymi samymi kończynami buszuje w warzywach, owocach,
	czym tam jeszcze. A wybiera, a dobiera! Pies też się do nich
	dobiera. Jak przystało na teriera. 61/62
	
	
	
	Przyrost
	nienaturalny psów; przyrost nienaturalny i nienormalny psich
	przywilejów
	
	
	
	Irlandia
	(był niegdyś taki katolicki kraj) zgłupiała wprost
	proporcjonalnie do liczby trzymanych w miejskich
	mieszkaniach czworonogów.
	My głupiejemy równie szybko, jeśli nie szybciej.
	
	
	
	Jeszcze
	cztery
	lata temu psiury baraszkujące luzem po placu zabaw (teoretycznie)
	dla dzieci, nieco dziwiłiby. Dziś już nie. Głupota galopująca
	na czterech kundlich nogach i udzielająca się populacji.
	
	
	
	Opus
	minimum Vol.
	II: Zezwierzęcenie
	
	
	
	Czy
	ktoś byłby w stanie wskazać takie w mieście takie miejsce, które
	jest od psiej plagi wolne?
	
	
	
	Chyba
	tylko ogród zoologiczny! A to ci dopiero paradoks! Tam psiula
	(raczej) na pewno nie wpuszczą. Ze względu na inne zwierzęta,
	oczywiście. Prawa zwierząt > prawa ludzi (> o prawach Bożych
	już nie wspominając).
	
	
	
	Strefy
	wolne od zwierzyny domowo-miastowej: parki "publiczne"?
	Gdzież tam! Już nawet w Łazienkach się pojawiają. Na razie
	nieco dyskretniej niż tam, gdzie hasają całkiem jawnie. Jeszcze
	na smyczy, na rękach, nie masowo. Kwestia czasu...
	
	
	
	A
	na placach zabaw zaczynamy obserwować
	nowe
	obrazki (coś jednak novi
	sub sole):
	oto pies na huśtawce wsadzony tam przez właścicielkę, bawi się
	na sprzętach przeznaczonych  teoretycznie dla dzieci – obślinia,
	łazi łapami unurzanymi wcześniej w łajnie, sierści się
	sierściuch jeden... No,
	q...
	– chciałoby się tu szpetnie zakląć. Nikomu już właściwie
	nie przychodzi do głowy, że psa jako takiego z jego głupim
	właścicielem pakującym się na teren placu zabaw należałoby bez
	sądu, bez wyroku, na cztery wiatry, w kosmos.
	Ale mało im jeszcze. Niezabawem
	staniemy się zapewne świadkami scen wypraszania z placów zabaw
	dzieci – żeby nie zawadzały hasającym beztrosko pieskom.
	
	
	
	Krok
	po kroku jakby mimowolnie,
	ale konsekwentnie hołota przejmuje miasta. 
	
	
	
	
	I
	jeszcze jeden aspekt obecnej przykrej sytuacji: 
	
	Codzienne
	utarczki z debilami
	(Z ponownym przeproszeniem autentycznych debili)
	
	
	
	To
	są właśnie ci durni psi sąsiedzi, z którymi w jakiś sposób
	jesteśmy zmuszeni obcować dzień w dzień. To jest wyjście z (nie
	do końca) własnych czterech blokowych ścian i natknięcie się
	podczas spaceru z niemal stuprocentową pewnością (tak się tego
	namnożyło) na bydlaka z bydlakiem.
	To jest to nieustanne pytanie: Wypuści
	dziś psa luzem przed klatkę, "żeby się wybiegał" czy
	nie?
	Zaprzątanie sobie myśli głupotami głuptaków niezwyczajnych
	cielistonogich.
	
	
	
	W
	sumie należało by zacząć dzień tak jak czynił to ostatnio
	dzień w dzień Prediktor: biegać po miejscach nawiedzanych przez
	zwierzolubów z obnażonym nożem. "Ja nie dźgam, tylko latam"
	– tak jak pies tylko biega z zębiskami, ale nie gryzie. (Jak
	dobrze pamiętamy, profesora Wilczura od pogryzienia nie uchroniło
	nawet nazwisko). Prediktor zwijał się zanim nadjeżdżały wezwane
	przez usłużnych donosicieli służby. Ale uwagę na problem
	zwracał. 
	
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Trzymanie
	w terrariach pająków
	i
	karmienie ich żywymi świerszczami
	(zakupionym specjalnie w tym celu) to już jest superekstraokej.
	To już jest humanitarne, humanistyczne, a nawet animalistyczne.
	Dlaczego
	zatem atak na żywego zagrażającego mi zwierza oraz jego
	właściciela bywa zaliczany do innej kategorii?
	
	
	
	Chodzi
	o jasne przesłanie dla psiej hałastry. Praktycznie opanowaliście
	przestrzeń publiczną, każdą jej piędź.
	Nawet
	jeśli jakiś ciołek bez złej woli, ale z głupoty zachowuje się
	jak zachowuje (niepokonalnie błędne sumienie) – puszczając psa
	samopas – to znaczące, że dziwi go,
	iż da
	się myśleć
	inaczej, czyli normalnie. Tak się do swojej nienormalności
	przyzwyczaił.
	
	
	
	Argument
	siłowy-zastraszający działa zdumiewająco często. Przemoc użyta
	w dobrej sprawie jest jak najbardziej uzasadniona i nieustannie
	rozwiązuje problemy. 
	
	
	
	
	A
	przecież z tymi zwierzętami trzeba będzie coś zrobić.
	Zmniejszyć to pogłowie, wyeliminować. Zrzucić gdzieś, spalić,
	sprzedać, wywieźć. Skoro szambo do Wisły można walić
	programowo, to może...?
	
	
	
	Jakoś
	ten okres przejściowy od teraz – miasto opanowane przez psiarzy i
	psy – do wtedy – miasto wolne od psiarzy i psów, miasto, którym
	można spokojniej się przejść – trzeba będzie przejść.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	"Ależ
	święty Franciszek!";
	"Ależ święty Roch!";
	"Ależ święty Hieronim!" – odezwie się zaraz
	mądraliński, który kanonizowanymi sypie jak z rękawa, gdy są mu
	akurat potrzebni do prowadzenia kłamliwej propagandy. Gdy zaś
	mówią coś dlań niewygodnego, mądraliński milknie albo obrzuca
	świętych kalumniami. Ale dla porządku i na to wam, łgarze,
	odpowiemy: Jak
	wszyscy, a szczególnie wy!, będziemy tak święci, że Pan Bóg
	już tu na ziemi udzieli nam tej łaski,
	że cielę i lew
	i owca pospołu
	mieszkać
	będą, a dziecię małe pędzić je będzie, to inaczej pogadamy.
	Do tego momentu: won i wara!
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Gdy
	"elity" świrują, czyli PEŁEN WERSAL, a nawet WERSAL
	PEŁEN (ODCHODÓW)
	

	Na załączonym obrazku
	znajdź wśród "eleganckiego towarzystwa" puszczone
	luzem
	psiule
	
	
	
	
	Francuzi
	srali po kątach Wersalu. Psy, trzymane w komnatach robiły toż
	samo. Ale – elyta. Co wolno elycie...
	
	
	
	
	Dziś
	wszyscy stali się elytą. Więc Wersal się rozprzestrzenia.
	
	
	
	
	Wariactwo na przestrzeni
	wieków
	
	
	
	
	Być
	może wymaga rozważenia temat
	ludzi stosunku do psów na przestrzeni wieków. 
	
	
	
	
	
	Pies w domu. Buda w domu. W
	sztuce. W literaturze (polskiej i innej). Dwór na wsi. Pies we
	dworze. Fora ze dwora na dwór!
	
	
	
	"Drzwi
	nie były zamknięte. Weszła do obszernej sieni i tu powitało ją
	zajadłe szczekanie małego, pokracznego pieska. Ono z kolei
	wywołało z dalszych pokoi jakąś starszą panią, która
	obrzuciła Łucję zdumionym wzrokiem". Czy Kusego i Sokoła
	też zapraszano
	na
	pokoje? Sprofanowane
	przez protestantów kościoły w Niderlandach
	– Emanuel de Witte się kłania. I te de, i te pe.
	
	
	
	
	Być
	może wymaga rozważenia temat
	ludzi stosunku do psów na przestrzeni wieków. A być może nie.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	A
	przewożenie zwierząt w (już nawet nie niehumanitarnych, ale)
	nieanimalnych warunkach? A trzymanie bydląt wielkości cielaka na
	czterdziestu metrach w bloku?
	
	
	
	A
	hotel, spa i fryzjer dla psów? Wynik
	tego, że w dziedzinie "usług zwierzęcych" rynek jest
	nieco mniej ograniczony niż w przypadku "usług ludzkich"?
	Jeśli nawet po części tak, to w większej mierze wynik
	niewłaściwej hierarchii ważności spraw przyjętej przez tak
	wielu rodaków.
	
	
	
	W
	przypadku konfliktu na linii homo
	sapiens –
	głupi psi właściciel przechodnie
	(jeśli którykolwiek z tych pasywniaków w ogóle jakoś zareaguje)
	w pierwszej kolejności ujmą
	za psiakiem-głuptakiem. Bez-myślność
	społeczna w działaniu.
	
	
	
	Im
	gorzej, tym lepiej?
	
	
	
	
	"W
	tym okresie, kiedy już kiepsko było w ogóle z dochodzeniem do
	jedzenia, nawet już pieski ukochane dostały kulkę w łeb".
	
	
	
	Może
	i bez głodu dałoby się taką metodą rozpanoszonych nieco
	opanować?
	
	
	
	I
	nie
	popuszczać
	bydłu
	ani trochę, bo się zaraz na nowo rozbestwi. 
	
	
	
	
	Dlatego:
	żadnych
	wyjątków. Cała Polska w czarnej strefie. Czarne psie punkty.
	Całkowity zakaz posiadania psów w przestrzeni publicznej.
	Ewentualnie podział tej przestrzeni na strefy – psią i bezpsią.
	Ale to się zaraz skończy drobnymi przekroczeniami ze strony
	psiarzy, potem nieco większymi... Więc całkowity zakaz. Bez
	pardonu.
	
	
	
	Dzieci
	z matką w ciąży na plaży "publicznej" nie muszą już
	co chwilę oglądać się na to, czy usłużny współużytkownik
	plaży nie puszcza luzem psa. Czy
	go w ogóle w jakikolwiek sposób kontroluje. Koniec z burdelem
	publicznym. Koniec z byciem na łasce i niełasce psiokretynów. Nie
	czuj(e)my się już jak zwierzyna
	łowna wśród
	szarogęszącej
	się watahy kundlolubów
	oraz
	ich ulubieńców.
	
	
	Bez
	wyjątków – nawet dla rozpaczających
	paniuś,
	które będą biadoliły nad tym, jakie to straszne, że ich
	biedactwa-dzieci pozbawi się zwierzęcych pupilków.
	
	
	
	
	Bez
	wyjątków – nawet dla niewidomych. Jak zaczniemy
	tolerować taki
	wyjątek, zaraz wszyscy oślepną. Teoretycznie. Formalnie.
	Dokumentnie.
	Żeby
	uzyskać papier pozwalający na posiadanie psa.
	
	
	
	
	Niepełnosprawni
	(excusez-moi:
	"sprawni
	inaczej") dziś.
	Każdy silny – zwarty – gotowy. A potem nikt nie szanuje
	słabszych i nie pomaga im
	("bo
	przecież słabszych nie ma; to kultywowanie nierówności") –
	bo wszyscy są najsilniejsi i najpiękniejsi i radzą sobie SAMI.
	Ewentualnie z pomocą psa. Ale człowiekowi od nich wara! Jeszcze by
	się kultura pomagania słabszym wytworzyła; jeszcze przypomnianoby
	sobie prawdziwe znaczenie
	słów takich jak
	"miłość" czy "miłosierdzie".
	
	
	
	
	"Zakazany
	owoc smakuje najlepiej, więc zakazuje się zakazywać posiadania
	psów, bo to nic nie da" etc. Skoro tak, zdepenalizujmy gwałt
	i kradzież, bo i tak będzie do nich dochodziło. Dochodzi do
	niektórych prawda o kondycji świata po grzechu pierworodnym.
	
	
	
	
	Dlatego:
	żadnych wyjątków. Wyjątek przeczy bowiem regule.
	
	
	Nie
	wymiękać. Zakaz totalny. No,
	ewentualnie jakiś okrutnie trudny, w praktyce niemożliwy do zdania
	egzamin na posiadacza psa w mieście/przestrzeni
	publicznej.
	Sama chęć mania psa
	w
	mieście potencjalnego właściciela dyskwalifikuje. I po sprawie.
	Sprawa
	załatwiona.
	
	
	
	BedzieSZczekał
	na
	pozwolenie na psa do sądnego dnia.
	
	
	
	Nie
	podoba się? To
	sprywatyzujmy każdą piędź ziemi i zobaczymy, kto tak miłuje
	bycie narażonym na niechciany kontakt z psem. Spróbujecie?
	[Spróbuj(e)my].
	
	
	
	Opus
	minimum Vol.
	III: Odzwierzęcenie
	
	
	
	Gdzieś
	te wyeliminowane z miasta zwierzaki trzeba upchnąć,
	jakoś problem załatwić. Jak?
	
	
	
	Samuel	Konkin Trzeci proponował
	wyjście od ideału: I
	have a dream. Not of a perfect society maybe. But of a society
	striving for perfection.
	
	
	
	
	Wyjdźmy
	więc od ideału: brak
	przestrzeni publicznej. Nie
	ma już publicznych chodników i jezdni; nie ma publicznych jezior,
	rzek i plaż nad morzem; nie ma i domów publicznych, przestrzeń
	publiczna wyparowała → wszystko ma swojego konkretnego, znanego z
	imienia i nazwiska właściciela lub właścicieli. Prywatni
	właściciele ośmielają się i umawiają z podobnymi sobie, że
	"na naszym terenie obowiązuje zakaz psów". Na nasze
	terytoria zwierząt nie wpuszczamy. Czemu mam zresztą, do takiej
	owakiej, płacić za obsrane publiczne chodniki? Czemu mam dokładać
	się do ich sprzątania? Jakże miałbym (współ)fundować zabawki
	na plac (teoretycznie) dla dzieci, skoro zabawiać się będą na
	nich kundliska? Z jakiej paki miałbym dokładać się do piesuarów
	– świadectwa total(itar)nego upadku kultury na danym terenie?
	
	
	
	Wdepnąłem
	w kupę. Chamstwo się panoszy i pozwala psom srać, gdzie los
	padnie.
	Czy to chamstwo nie powinno własnoręcznie wyczyścić mi obuwia?
	Zapłacić za szkody węchowe?
	za stracony czas? za nerwy? za smród?
	
	
	Teren
	publiczny – czyli też mój! więc won! Aha,
	ale "demokracja", "prawa zwierząt", może też
	czasem "prawa człowieka". Nie da się. Przynajmniej drogą
	formalno-urzędową.
	
	
	Albo
	inaczej: oddajcie mi moją własność (razem z odszkodowaniem: na
	przykład kawałek Łazienek albo innego lasu) i uznajmy, że
	(zgodnie zresztą z prawdą) nie mamy wobec siebie żadnych
	formalnych zobowiązań. I
	wtedy wy na terenie wciąż publicznym będziecie się nawzajem
	wciąż obesrywać, szczuć i obszczekiwać psami; a my – nie.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Na
	określenie naszego
	społeczeństwa,
	a raczej społeczeństwa zamieszkującego terytorium historycznie
	polskie, nie używa się już terminu "katolickie" – nie
	usiłuje ono być katolickie nawet z nazwy, nie uprawia już
	hipokryzji polegającej na przybieraniu barw autentycznie uznawanych
	za prawdziwe i wartościowe (choć nie całkiem w nie wierzy i
	niekoniecznie nimi żyje) – wszystko to poszło na śmietnik:
	określenie "katolicki" to raczej obelga niż powód do
	dumy; wstydliwość poszła na przemiał (w artykule z zakresu
	historii autor uznał przydomek Bolesława Wstydliwego za świadczący
	o nim negatywnie); coraz więcej ludzi nie chrzci dzieci już nawet
	pro
	forma
	(może to i lepiej? w wypadku potępienia taki nieochrzczony będzie
	cierpiał w Piekle mniejsze męki); obraz całkowitej degrengolady;
	ludzie ze
	spraw najważniejszych nie rozumieją literalnie NIC. Zaczyna się
	od tego, że rozumieć nie chcą. Po co mieliby jednak w ogóle
	chcieć rozumieć, skoro picie, ruch i radio mają na wyciągnięcie
	ręki, a raczej pilota czy
	też bezprzewodowej
	myszki?
	
	
	
	Powiecie,
	Drodzy Czytelnicy: a spójrz Pan, Panie Koniecpolski, na takich
	Chłopów
	Reymonta.
	Czy ci chłopi to były wzory pobożności i moralności? I co –
	dawniej było lepiej?
	
	
	
	Bohaterowie
	Chłopów
	mimo wszystko (mimo cała niemoralność, jakiej się poszczególni
	z nich dopuszczają) pamiętają o właściwej hierarchii spraw –
	wiedzą, co jest dobre, a co złe – mimo że niekoniecznie
	postępują w myśl myśli Pana Boga. Postępowanie podług
	standardów światowych, ale sumienie ukształtowane po
	średniowiecznemu. Nie zapoznali Prawdy. Grzeszą, ale pozostają w
	Kościele. Nie wyrzekają się nadziei. Wiedzą, gdzie
	jest Droga.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Mamy
	tendencję do otaczania się ludźmi podobnie myślącymi (lub
	podobnie bezmyślnymi), więc może nam się wydawać, że takie
	cechy człowieka
	jak otwartość na dzieci, przywoływanie
	w rozmowach Wiary
	jak chleba powszedniego etc. to rzeczy naturalne. To mówi nam nasze
	doświadczenie osobiste, rodzinne, przyjacielskie.
	
	
	
	A
	tu taka niespodzianka, że ogarnięcie wzrokiem całej Polski daje
	nam obraz zgoła inny: większość tubylców ma kota
	na punkcie psów, rybek albo internetów, a dzieci traktuje jako
	zagrożenie. To jest społeczeństwo, które (jeszcze) gremialnie
	obchodzi w jakiejś formie Boże Narodzenie, ale "prawo do
	aborcji" albo i zapłodnienia
	in vitro co
	najmniej toleruje. Durnie, którzy są tak inteligentni w przypadku
	liczenia PLNów oszczędzonych w ramach takiej czy innej transakcji
	gospodarczej (a jednocześnie na tyle durni, by brać
	bankstersko-rządowe operacje na żywej gotówce za dobrą monetę),
	a niezdolni połączyć kilku prostych faktów w dziedzinach
	decydujących o naszym być albo nie być w Niebie. 
	
	
	
	
	Trudno
	nie przypuszczać, że świadomym współpracownikom szatana na tym
	właśnie zależy. Społeczeństwo silne Wiarą i świadomością
	katolicką? Dream
	on!
	Prawie każdego da się odpowiednią dozą suflowanej regularnie
	propagandy przerobić na wzorowego
	obywatela
	Nowego Wspaniałego Świata. 
	
	
	
	
	A
	najlepiej zrobić to tak, aby przerabiany nie miał świadomości,
	co się na nim dokonuje. Tak jak pewnie
	najłatwiej wciągnąć do piekła kogoś, kto jest święcie
	przeświadczony o jego nieistnieniu. 
	
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	A
	propos Bożego Narodzenia:
	
	
	
	Wszystko
	mRuGaŁo
	już od początków listopada. Całe miasto rOzEdRgAnE
	migającymi światełkami i dekoracjami. Wszystko musi się rUsZaĆ
	(por. https://rediwiwo.blogspot.com/2020/05/poscineczki-4-sekrety-sasiadow.html).
	Musi!
	Move!
	Move!
	People on the move. Constant move. Non stop move.
	
	Move!
	
	Move!
	What
	are you waiting for?
	
	
	
	Sedecjasz
	dołączył do rOzEdRgAnIa.
	Włączył w trybie pulsującym czerwoną lampkę pod siodełkiem
	speca. Nie żeby pożądał podążania za logiką miasta i
	filozofią miejskiego postępowania, ale z żywej chęci uniknięcia
	kolizji z którymkolwiek z mijanych przez jego rower cięższych
	pojazdów. Niech mnie zobaczą! I to działało. Podobnie jak
	kamizelka odblaskowa, której pozbywał się tylko w trybie ucieczki
	(runaway
	mode)
	z miejsca wymierzenia sprawiedliwości. 
	
	
	
	
	Swoją
	drogą, ciekawa sprawa: pulsujące regularnie światło faktycznie
	bardziej się wyróżnia, ale w samochodach tej metody się nie
	stosuje. Auta
	nie
	migają czerwonymi światłami non stop. Czyżby rowerzyści
	funkcjonowali na zasadach specjalnych?
	
	
	
	Mrygające
	lampki raz po raz zaglądały w odsłonięte okna sąsiadów. Okna –
	po protestancku
	– bez firanek. Wszystko jak na talerzu. Jeszcze przy zapalonym
	świetle?
	No problemo.
	Pani
	kroi w kuchni. Pan rozbiera się w salonie. Łazienka uchylona. "Nie
	mam nic do ukrycia". Ale drzwi do toalety jeszcze za sobą
	zamykasz? 
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Tacy
	wszyscy mądrzy – w sprawach ekonomicznych przynajmniej [jak
	wiadomo, "gospodarka jest najważniejsza"; no, chyba że
	zdrowie – doczesne, to jasne] – a tu raz po raz pojawiają się
	takie kwiatki jak to: w Polsce czasów współczesnych coraz
	częściej dają nam miarę utrzęsioną – to znaczy z okrągłej
	masy coś sobie utrzęśli i uszczknęli: opakowanie przyprawy nie
	waży już deka, ale 9,9 grama. Ma, oczywista, sprawiać wrażenie
	opakowania dziesięciogramowego; żeruje na przeświadczeniu
	nabywców, iż opakowanie takiej wielkości waży jak zwykle (jak
	zawsze) pełne 10 gramów. Małe oszustewka. Niby prawda, bo na
	opakowaniu uczciwie podają autentyczną masę. Ale w ramach
	ukrytego przed nim założenia chcemy przekonać klienta, że kupuje
	produkt o typowej, "okrągłej" masie. Liars,
	liars...
	
	
	
	Polska
	przełomu lat 2020/2021. Wpadamy jak śliwki w kompost.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Perpetua
	też lubiła myśleć o rzeczach niewidzialnych.
	
	
	
	Idzie
	ulicą, a z nią historie
	ludzkie. Idzie
	człowiek ulicą – czy i ilu porodów,
	poronień, czy
	też mordów
	na bezbronnych nienarodzonych stał się uczestnikiem?
	Widzimy mężczyznę w eleganckim garniturze; widzimy kobietę w
	pięknej sukni; widzimy, że
	everybody happy.
	A gdyby tak zobaczyć
	prawdziwe
	oblicze każdego?
	Gdyby
	tak każdy chodził z wyświetlanymi wszem wobec danymi
	statystycznymi dotyczącymi bardzo małych ludzi, inny mielibyśmy
	zapewne jego obraz. Ileż tragedii, ileż radości, ileż grzechu. A
	nad tym wszystkim God['s
	–
	z apostrofem!]
	in His heaven...
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Jeśli
	wszedłeś między
	drony...
	
	
	
	Wszyscy
	się nagrali. Piotrowi temat nagrała Armia Doga. Zaczęło się od
	zaangażowania w tak powszechne dziś filmotwórstwo. Piotr, jako
	specjalista od elektroniki, potworzył rozmaite kamerki, zamontował
	je na dronach i puszczał w obieg, a raczej w przestrzeń
	nad zbloczonym, zabloczonym, zBLOKowanym, zaBLOKowanym miastem.
	Krajobraz
	się skończył. Jak okiem sięgnąć, wszystko zasłonięte:
	słońce, inne gwiazdy, nawet chmur w centrum nie uświadczysz –
	gmach
	na wieżowcu i biurowcem pogania. Jak okiem dronowej kamery
	sięgnąć... O, to co innego! Górny może więcej. A nakręcić i
	sponiewierać w Sieci tępaków – można, trzeba, warto.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	To
	Rafałowicz wybrał poniższe na motto jednej z najpiękniejszych
	powieści w języku polskim ~ w czasach, gdy był jeszcze pisarzem
	poważnym:
	
	
	
	"Pierwsi
	rycerze nie wzięli się z racji swojego urodzenia,
	wszyscy
	bowiem pochodzimy od jednej matki i jednego ojca.
	Wszelako
	gdy zło i nieprawość rozpanoszyły się na świecie,
	słabi
	ustanowili ponad sobą obrońców".
 
	
	Pif
	Paf Patrol. Dawniej nazywało się to z angielska Paw
	Patrol,
	ale co mądrzejsi dopatrywali się tu związków z niesłusznie
	oskarżanym o pychę, a wspaniale symbolizującym zmartwychwstanie i
	życie wieczne kolorowoogoniastym ptakiem. Więc zmieniliśmy.
	
	
	
	Miasto.
	
	
	
	
	
	
	Gdzie
	można się w mieście schronić?
	Gdzie azyl?
	Może własne cztery ściany? Ależ nawet te rzekomo własne cztery
	ściany nie są wcale własne. "Mój" sufit to
	jednocześnie czyjaś podłoga; "moja" podłoga to czyjś
	sufit ("Mój nie jest ten kawałek podłogi..."). "Moje
	ściany" – ech...
	Well,
	you live in the city, enter the city, have any contact whatsoever
	with the city and at least for the time of your being there "You
	Belong To The City" regardless
	of you
	wanting it or not...
	
	
	Prawdę
	pisał Chesterton, pytając, jak to możliwe, by ktokolwiek chciał
	żyć w nasadzonych na siebie i stłoczonych
	obok
	siebie pudełkach na zapałki (miejskich
	blokach),
	które udają prawdziwy dom?
	
	
	Prawdę	pisał Jerzy Juhanowicz o nazwach iście więziennych...
	
	
	To
	jest miasto. 'Cause
	we live here. 'Cause we belong to the city... (The city does no
	longer belong to us → we're afraid to say).
	
	
	Miasto
	– potwór, w którym możesz się na parterze w jednym Maku
	nażreć, a potem pójść do drugiego Maka, na piętro, i tam
	zżarte
	żarcie pod okiem profesjonalisty profesjonalnie spalić. Nażreć
	się na parterze, spalić na piętrze.
	
	
	Miasto
	– potwór, który pożera cię milisekunda po milisekundzie.
	Miasto
	– potwór, który pożera cię milisekunda po milisekundzie.
	Miasto
	– potwór, który pożera cię milisekunda po milisekundzie.
	
	
	Our
	Shangri-La?
	
	
	
	A
	więc co? Co robić? Budować własną – nawet nie barkę czy areczkę Noego – ale wyspę? Wyspę normalności w
	oceanie
	nieprawości i niemrawości? Odgrodzić się od świata duchowo i,
	na miarę możliwości, we
	wszelkich innych zakresach (towarzyskim, gospodarczym etc.) od
	wszystkiego,
	co
	ma choćby
	pozór zła?
	
	
	Bez~litośni:
	bez litości
	
	
	
	
	Inténde
	ad visitándas omnes gentes:
	
	*
	non misereáris ómnibus, qui operántur iniquitátem.
	
	Converténtur
	ad vésperam: et famem patiéntur ut canes,
	
	*
	et circuíbunt civitátem.
	
	
	
	Udaj
	się na nawiedzenie wszech narodów:
	*
	nie miéj litości nad wszystkimi, którzy broją nieprawość.
	Nawrócą
	się ku wieczorowi: i będą mrzeć głód, jako psi,
	*
	i będą chodzić około miasta.
	
	~
	Ps 58
	
	
	
	
	
	
	Wszystko
	swoje –
	to
	nie paranoje. To
	fakty. Twarde
	
	
	W
	mieście wychodzisz z (nie całkiem) własnych czterech ścian i
	konfrontujesz się z nie swoim.
	
	
	Ergo:
	wszystko
	mieć swoje. Wszystko organizować samemu. Wszystkiego doglądać
	samemu. 
	
	
	
	
	Uczy
	nas tego nawet obserwacja z zakresu psychologii dziecięcej (i
	dorosłej przy okazji). Lepiej, aby każda zabawka miała swojego
	właściciela, który nauczy się dzielić, wymieniać, pożyczać,
	niż gdyby w zakresie zabawek panowała wspólnota własności
	(przez analogię do zabawek "publicznych"), a przy każdej
	próbie zmiany status
	quo
	("Mamo,
	teraz ja będę się tym bawić") wybuchałaby ostra awantura.
	
	
	
	Tylko
	swojego Kościoła nie da się założyć. Dzięki Bogu wcale nie
	potrzeba. Kościół jako jedyny nie zawiódł, nie zawodzi i
	zawieść nie może.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Muro
	tuo inexpugnábili circumcínge nos, Dómine,
	et
	armis tuæ poténtiæ prótege nos semper.
	
	
	Murem
	Twoim niezniszczalnym otocz nas, Panie,
	a
	ramiona Twoje potężne niech strzegą nas zawsze.
	
	
	
	
	Jak
	z dziećmi. Jak z pogubionymi dziećmi.
	
	
	Nieoceniony
	i wciąż, zdaje się, niedoceniony Chesterton pisał o świecie
	respektującym Wiarę i zasady moralne tak: na szczycie
	przepaścistej
	góry jest sympatyczna
	trawka otoczona wysokim murem. Wewnątrz ogrodzenia dzieci bawią
	się bezpiecznie i swobodnie. To świat wolności duchowej i
	cielesnej – chronionej szacunkiem dla Bożych przykazań. Jest
	tarcza. Jest mur. Jest obrona. Inny obrazek: ten sam szczyt urwistej
	góry, ale muru nie ma. Wszystkie dzieci trwożliwie zgromadziły
	się blisko środka i nie śmią zrobić kroku w żadną stronę.
	To świat pozbawiony hamulców moralnych. Boi
	się, drży, tonie w beznadziei (mimo zewnętrznych pozorów i mimo
	powtarzania,
	jak bardzo ta kipiąca drwiną z Boga do~wolność jest wspaniała).
	
	
	Tak
	to musiało mniej więcej wyglądać
	w roku
	1939. Na wierzchu: rewelacja, żyć – nie umierać; Polska potęgą
	jest i basta! A naprawdę zaraz miało się okazać, jaką karę
	(między
	innymi za mordowanie nienarodzonych dzieci) wymierzy
	naszej nieszczęsnej
	krainie Pan Bóg  i że wobec szatańskich sił, które się przeciw
	nam sprzysięgły, nic nie będziemy w stanie wskórać. 
	
	
	
	A osiemdziesiąt z okładem lat później? W kioskach czasopisma
	na każdy
	temat.
	Totalna
	specjalizacja:
	gazeta o pielęgnacji
	dolnego zawiasu tylnych drzwi samochodu po stronie kierowcy; magazyn
	wyłącznie o kwiecie paproci; seria tygodników poświęconych
	horoskopom dla szamana. Wszyscy piękni, otwarci – bogowie! Półki
	sklepowe uginają się od towarów, które naganiają nam wszędzie,
	gdzie to możliwe. Wiemy, że wiemy wiele, bo przecie jest z nami
	Pan Internet. Jako społeczność zamieszkująca granice między
	Odrą a Bugiem daliśmy się też stolerancić. Przybysze z Dzikiego
	Wschodu na ulicach widokiem codziennym, powszechnym. Czegóż chcieć
	więcej (oprócz pieniędzy)?
	
	
	A
	jednak jakiś nie~pokój czuć. Królują totalniactwo, "tolerancja"
	oraz totalizator. Wielka trójka czasów dzisiejszych.
	
	
	Totalniactwo,
	bo chcą nas inwigilować i jakże często na to pozwalamy. Dla
	naszego dobra, oczywiście: "Dla Twojego [kurczę blade, jestem
	z tobą, anonimowy zautomatyzowany głosie z infolinii po imieniu?]
	bezpieczeństwa rozmowa jest nagrywania. Jeśli nie zgadzasz się na
	jej rejestrowanie, zakończ połączenie". Pełna wolność –
	o tak! Można przecież nie czekać na połączenie z
	konsultantem...
	
	
	"Tolerancja",
	która nosi wszelkie znamiona akceptacji najbardziej wyuzdanych i
	wykolejonych idei zdeprawowanej ludzkości.
	
	
	Totalizator,
	bo rzesze liczą (zamiast na ciężką pracę – głównie nad
	sobą) na łut szczęścia, który pozwoli wybić się na jaką-taką
	zamożność. Nie – nie niezależność. Chodzi o to, by "wejść
	na kolejny level".
	Nawet kosztem unurzania się w długach.
	
	
	A
	może liczą na to, że cały system zawali się w taki sposób,
	że zaciągniętych kredytów nie trzeba będzie oddawać? Czy
	szykowane nam przewartościowanie ma mieć charakter czysto
	ekonomiczny?
	
	
	Na
	razie "budujemy" (tzn. nasi wrogowie wydają na ten cel
	kradzione nam w podatkach pieniądze) centralny port, szpital
	"narodowy"... Cały ogłupiony na własne życzenie naród
	buduje już nie tylko swoją stolicę, ale swój socjalizm na skalę
	krajową. 
	
	
	
	Jesteśmy
	w przededniu końca (pewnego rodzaju) świata.
	
	
	A
	Polska?
	A Polska się (przynajmniej w pewnym sensie) skończyła
	
	
	
	Koniec
	pewnego etapu. Rok 1989. Chwila podreżyserowanego entuzjazmu. A
	potem? Trzydzieści lat w plecy.
	I co
	mamy teraz, Grzegorze
	Dyndały
	(i inne)?
	
	
	Skupienie
	na
	przyjemnościach
	cielesnych.
	Kraj
	zepsuty
	niemal do
	cna. Tylko że mało
	kto
	o tym wie.
	Mało
	kto
	o tym myśli.
	Mało
	kto
	myśli
	w ogóle. Mamy
	się
	gremialnie opamiętać ewentualnie po kolejnym obudzeniu z ręką w
	nocniku albo przynoszącym najświeższe, a jakże istotne nowiny
	dzienniku.
	
	
	
	Polska
	2020.  Masówka.
	Wszyscy dostają z rozdzielnika to samo. Do szkoły wszyscy idą na punkt ósmą (albo i nie idą, bo odgórny nakaz zmienia tryb nauki rzeszom
	poddanych mu osób). Wpływ
	na miliony.
	
	
	
	A
	"nasza ostatnia nadzieja", czyli kąfederaści?
	
	
	
	Pisali
	niegdyś prace naukowe o aplikacji libertarianizmu i wygłaszali na
	cześć wolnościowizmu peany, ale najwyraźniej
	od pewnej chwili lektury i pisania mają już trochę mądrzejsze –
	stają się etatowymi politykierami, a światłe idee wsadzają
	sobie tam, gdzie światło nie dociera.
	
	
	
	I
	kończy się potem jak zwykle: "Otwórzcie na nowo szkoły!"
	[państwowe], "Obiecujemy zdrowe szpitale!" [państwowe];
	"Silna policja!" [państwowa] etc. – czyli postulaty
	stricte
	etatystyczne...
	
	
	
	Jeden
	tam jest tylko porządny człowiek, ów
	pan doktor...
	
	
 
	PSIA
	SMUTA
	Vol. XXX
	
	
	
	Temat
	powraca jak trafiony bumerangiem pies (ooo! tego oręża jeszcze nie
	było!). Albo jak bumerang po trafieniu psa.
	
	
	
	Nalepka
	na aucie: "Dwa serca – jedno bicie" okraszona sylwetkami
	człowieka i czworonoga. Powinno chyba stać: "Dwa mózgi –
	jeden nieczynny".
	
	
	
	Psy
	jako substytuty dzieci. Wiadomo skądinąd, że powiadają, iż
	istnieją kłamstwa, wierutne kłamstwa i dane statystyczne, ale
	powszechna niechęć do przekazywania życia znajduje swoje
	przełożenie w liczbach. Psiejemy z dnia na dzień. Wolelibyśmy
	już dziecinnieć.
	
	
	
	Pies
	na smyczy prowadzi panią. Waha się, w którą stronę skręcić.
	Właścicielka traci cierpliwość: "No, zdecyduj!".
	
	
	
	Że
	też akurat tego zakichanego kundla, który ranek w ranek,
	popołudnie w popołudnie i wieczór w wieczór lata przez
	ulicę puszczony luzem przez roztargnioną trzpiotkę spod numeru 52, nigdy nie trafi wyjeżdżający zza zakrętu samochód? Aż by
	się o to prosiło. Nie
	widać, kto się zbliża zza węgła, bo gęste krzaki. Pies leci na
	oślep. Przecina jezdnię... I – na razie – żyje.
	
	
	
	Przytulanie
	psów jak dzieci. Fuuu!
	
	
	Ja,
	pan, i pies mój pan. Ustąp
	pierwszeństwa mi. Idzie się! Lata się luzem! O
	psie mowa, a pies tuż...
	
	
	
	Na
	psa wyrok
	
	
	
	A
	gdyby tak wywołać
	wśród
	psów (a jeszcze lepiej ich nieodpowiedzialnych właścicieli)
	zarazę? Czy próba fizycznej
	eliminacji problemu przyniosłaby na dłuższą metę raczej szkody
	czy pożytki?
	
	
	Czy
	jakąkolwiek przyszłość ma próba wyperswadowania czegokolwiek
	nieodpowiedzialnym psiarzom po dobroci?
	
	
	Może
	jednak zamknąć się – na swoich metrach, arach i hektarach – i
	z w miarę bezpiecznego wewnątrz obserwować rozwój sytuacji? Mam
	tylko spłachetek ziemi, ale przynajmniej na swoim terenie rządzę
	i ustalam zasady ja.
	
	
	Gdyby
	nawet społeczeństwo powszechnie przejęło się ideami
	wolnościowymi i uszanowało wolę każdego z właścicieli każdego
	z kawałków terytorium składających się na Polskę – a psy
	nadal traktowanoby jak ludzi (zwierzę też człowiek; lub też
	raczej: człowiek też zwierzę) albo lepiej – sytuacja
	pozostawałaby głęboko chora. A jedyny plus byłby taki, że
	uznano by moje prawo do czynienia z moim, co chcę. Na moim terenie
	ja dyktowałbym warunki.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	I
	śmieszno, i skutecznie
	
	
	Jak
	można by poradzić sobie dziś, w krainie absurdu, z wybranymi
	sytuacjami życia codziennego?
	
	
	Petronela
	z Zerrem wpadli na pomysł następujący...: Tzw. "miasto"
	(tzn. władze cywilne "stolicy polskiej") wspierają finansowo i
	propagandowo rozmaite inicjatywy uderzające w życie i godność
	człowieka. Nasi bohaterowie zadali sobie zatem pytanie: jak
	uszczuplić kiesę Gamonia Trzaskalskiego – fizycznie ograniczyć
	ilość środków, jakie będzie mógł przeznaczyć na szerzenie
	zgorszenia? Ano tak, ano tak: zwierzęta, jak wiadomo, są istotami
	specjalnej troski i za przejazd komunizacją miejską nie płacą
	(dodatkowo, bo, wiadomo, na deficytowe państwowe/miastowe składają
	się w podatkach wszyscy). Petronela z Z3rrem postanowili więc
	występować jako duet człowiek/pies. Gdy tylko w metrze, autobusie
	czy tramwaju objawiał się kontroler, Z3rro przyjmował pozycję na
	czworaka i zaczynał skamleć. "Co to ma znaczyć?" –
	zdumienie kontrolera bywało bezbrzeżne, a głupawy wyraz jego
	twarzy podbiłby miliony witryn i zrobił w Sieci furorę. "On
	uważa się za psa" – informowała półgłosem Petronela.
	"Pani chyba żartuje?". "Nie, ja jak najbardziej
	serio. Skoro facet może udawać kobietę i wpisują mu to do
	dowodu, a nawet zmieniają PESEL...". W razie dalszych
	wątpliwości kanara uspokajała: "On nie gryzie"...
	
	
	–
	Ciekawe
	zresztą – zastanawiała się teraz na głos. – Do hoteli
	nominalnie dla ludzi psy się przyjmuje. A czy do hotelu dla psów
	przyjęliby człowieka?
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Nam
	strzelać nie kazano...
	
	
	...zrobiliśmy
	to z własnej inicjatywy. 
	
	Przy
	dźwiękach Oh
	Mercy
	Dylana, eliminowaliśmy zagrożenie po zagrożeniu. No
	mercy. Względnie
	mercy
	killing.
	
	
	Baba
	z wózkiem z psem wolnobiegającym. Duży czarnuch. Zero kontroli. A
	jeszcze w razie postępowania litościwego, jakiejś próby dialogu,
	 narażanie się na zarzut prześladowania psu ducha winnej
	kobieciny z dziatkiem w wózku. Dlatego no
	mercy. Względnie
	mercy
	killing.
	
	
	
	Prediktor
	z upodobaniem stosował też metodę, którą rokrocznie
	przypominali mu napotykani w sylwestrowy wieczór psiarze:
	–
	Znowu
	będą tak strasznie strzelać. Psy się boją...
	
	
	
	Nasz
	(nie)znajomy prowadził kanonadę co dzień. Ty szczekasz tak, że
	słyszę? Ja walę petardami tak, że ogłuchniesz – ty i twój
	właściciel, albo może raczej: ty i twoja własność.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Pewnego
	RAZu...
	
	
	
	Obrazka
	nędzy i rozpaczy dopełniał ćwierkaczowy obrazek, w
	komentarzu do którego wspomniany już (a walący na wiorstę
	spełnianym dopiero teraz marzeniem o celebryctwie) Aleksander
	Rafałowicz
	pochwalił się, że napisał najlepszą, najzwięźlejszą, no,
	słowem: najwybitniejszą pod najszczerzej najlazurowszym niebem
	książkę
	na (za)dany temat. Do domu przyszła paczka najpełniejsza jej
	rąbiących jeszcze świeżością egzemplarzy. "Wszyscy
	domownicy się cieszą". I – trzask – fotografia. A na niej
	obok kupki (arcy)dzieł: mopsinek. Rozkoszna psina. Domownik,
	znaczy. Kto wie, czy nie kapitan całej tej łajby pod banderą
	"nowoczesnej endecji"? Tak czy inaczej warunek minimalny
	przynależności do kasty wybranych i nagłaśnianych Rafałowicz
	już wypełnił: uznał wyszczekanego gównołaza za członka
	rodziny. Istne High
	life / Bon ton / Savoir vivre / Pardon. Aha,
	i nie zapomnijmy o
	Bon appetit! (Szczególnie
	jeśli piesiunio na czterech łapach przytacha z dworu/pola do
	"rodzinnego" domu wyjątkowo cuchnącą kupę i zaszczyci
	nią sofę albo dywan. Albo jeśli po prostu zdefekuje tam – bez
	udziału kuporobnych psów trzecich).
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	
	Nie	wspominamy już o wspomnianym już	duszożercy Powiatowym, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
	w ramach zawartego z Diabłem
	paktu sprzedał duszę swą nieśmiertelną w zamian za niezmiennie
	młodzieniaszkowaty
	wygląd
	i długie życie na ziemi.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Któż
	gotów jest światu nie ustępować? Ani w imię świętego Spokoju
	("Zapłacę
	te 200, których się urząd ode mnie domaga, i dadzą mi św.
	spokój")
	ani w jakiekolwiek inne. Kto będzie prowadził walkę
	do upadłego w imię zasad?
	
	
	Kto?
	Kto? kto? I
	tak przecież w większości jesteśmy najemnikami na usługach
	tych, którzy nas niewolą. To oni nas zatrudniają, to oni płacą
	nam pensje. Są w jakiś sposób panami naszych
	losów.
	
	
	
	A
	zatem pytam: czy poddajemy się światu i stajemy się takimi, jak
	oni? W imię wygody, niewyróżniania się? A
	może dajemy się zamknąć
	(albo dobrowolnie zamykamy się) w nowowspaniałoświatowym
	rezerwacie? Choć
	tak
	naprawdę
	to nie my jesteśmy
	dzikusami,
	mimo
	że Dzikusami
	nas
	zwą.
	You
	know what I mean?
	We
	sincerely do hope so.
	
	
	
	Czy
	jedyna metoda na swego rodzaju ucieczkę ze świata to
	zarobić/zarabiać na konszachtach ze światem, a potem za zdobyte
	tą
	metodą pieniądze budować swoje miejsce na ziemi? (Pachnie
	trochę metodą Romana Kluski).
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Każdy
	wodzem, każdy królem, każdy, każdy władcą sam
	
	
	Każdy
	pan. Taki sobie panek. Taki SobiePanek pędzi samochodem. Można go
	po logo rozpoznać. Pędzi na złamanie karku swojego
	i współużytkowników drogi,
	bo za pożyczone auto płaci nie tylko od kilometra, ale i od minuty (ba! czy nie sekundy?). Z
	drogi śledzie, panek jedzie! O hulajnogach już wspomnieliśmy.
	Rowerowcy też atakują. Jadąc
	chodnikiem podzwaniają na pieszych! Zwalić takiego z bajka i
	nauczyć moresu! A psy przyczepiane pod halą targową do rurek
	miejsca parkingowego dla rowerów... Każdy na każdego (nie banda
	łysego).
	
	
	I
	w tym wszystkim radź sobie pan, panie senior(ze). Udogodnienia
	takie, panie dzieju, żeby nikt czasem nie czuł się w potrzebie
	poproszenia bliźniego o pomoc albo milczącego dania mu szansy za
	uczynek zasługujący. Każdy jest panem, władcą, pięknym,
	sprawnym itd. Każdy wszystko może sam. Może rozbijać się na
	wózkach uprawiając
	inwalidzkie rugby. Może samemu pokonać każdą miejską
	przeszkodę. Każde wyzwanie. I tak w kółko. Sky's
	the limit? (Heaven's the goal!)
	Tylko
	że jakoś człowieka w zasięgu wzroku nie uświadczysz...
	
	
	Demokracja
	w pełnym działaniu. Wszyscy stali się najważniejszym człowiekiem
	w osadzie. Bijemy sobie
	oklaski!
	
	
	Łatwość
	dostępu do każdego "publicznego" miejsca. Każdy
	dureń może z łatwością dojechać w każde (dostępne mu)
	miejsce i się tam PANoszyć.
	Pan Wielki. Mr. B.I.G.
	
	
	Tam,
	gdzie mogę, i wtedy,
	kiedy mogę, pognębię bliźniego. Niech zna mores. Głośną
	muzyką. Inną szczekaczką. Czymkolwiek. Jak w PRLu. Ekspedientka w
	sklepie dowali klientowi tam, gdzie może dowalić,
	w zakresie udzielanych mu towarów. Mój własny odcinek destrukcji
	bliźniego. Wyżywacze się na innych.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Gdyby
	wszystkie Dębskie,
	Marzenny
	i Żołędne
	zaangażowały swoje siły po stronie Bożej, Stwórca mógłby im
	znacznie pobłogosławić i dać nam za ich pośrednictwem
	rozwiązanie niepokona(l)nych na razie problemów medycznych – z
	pożytkiem dla życia wiecznego dzieci i dorosłych. A tymczasem...
	
	
	To
	jest
	Prawdziwy
	dramat:
	Że
	w kwestii prawa do życia każdego niewinnego człowieka na dowolnym
	jego etapie tzw. środowisko ginekologów gremialnie broni przepisów
	ludobójczych. To są ci, którzy powinni wiedzieć (i chyba bez
	wyjątku wiedzą) najlepiej i najdogłębniej, kto jest kim i to od
	samego początku. 
	
	
	
	
	To
	jest
	Prawdziwy
	paradoks:
	Żyjemy
	w świecie, w którym tak wielu osobom nie jest dane cieszyć się
	fizycznym rodzicielstwem. Chcieliby podzielić się z
	(potencjalnymi) dziećmi życiem, ale z jakichś powodów nie mogą.
	Niemniej jednak nie porywają się na Pana Boga, twierdząc, że
	istnieje coś takiego jak "prawo do dziecka". Znoszą swe cierpienie.
	Modlą się. Adoptują dzieci. Nie próbują dostosować prawa
	moralnego do swoich zachcianek.
	
	
	A
	jednocześnie... A jednocześnie to świat, w którym tak wiele osób
	mogących zostać rodzicami wyrzeka się tego, nienawidzi
	rodzicielstwa, broni się przed nim rękami, nogami i spiralami.
	Mogliby, ale nie chcą.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Rajmund	Żołędny
	przesądom raczej nie hołdował. No, chyba że chodziło o sytuację,
	gdy zapomniał czegoś, wychodząc z domu. Jeśli
	koniecznie tego potrzebował i wracał, nie mógł ot tak wejść,
	wziąć i wyjść z powrotem. Należało chwilę odczekać,
	najlepiej usiąść. Inaczej – nieszczęście murowane.
	
	
	
	Ale
	tego, że z samego rana zostanie zbombardowany żołędziami – i
	to przez ukochany dąb – nie przewidział
	i nie wziął za omen. A może należało...? 
	
	
	
	
	Nie
	dalej jak miesiąc temu, nie dawniej niż miesiąc temu ktoś
	namazał mu na drzwiach jego własnego prywatnego domu wielkimi
	czerwonymi literami: ZAMIAST
	SIĘ WYPOWIADAĆ, IDŹ SIĘ WYSPOWIADAĆ.
	Not
	nice.
	
	
	
	Stało
	się to zanim zainstalowano Żołędnemu ochronę. Opierał się
	temu, ale ostatecznie dał się przekonać. Choć z tyłu głowy
	pokutowało pytanie: "Po co to wszystko?". Ze strony
	"starej wiary" niczego się nie obawiał. Oni byli
	hałaśliwi, ale niegroźni. Więc – po co? Może ze względu na
	AK... Marzenna bała się ich panicznie. 
	
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Między
	fałszywą bracią?
	
	
	
	Z
	kim współdziałać w świecie, w którym krzyki wirtualnych
	Gerardów z Riwiery
	mieszają się z rozbiegunkowaną i ponoć realną internetową
	działalnością milionów osób, które
	pozwoliły sobie wmówić, że mają światu coś sensownego do
	powiedzenia?
	
	
	
	Dariusz
	Dzierżyński i jemu
	podobni programowo potępiali przemoc jako taką ("Potępiamy
	każdy przejaw przemocy") – również stosowaną w obronie
	dobra, czyli w ataku na zło. W "obronie życia" zaś nie
	wahali się występować ramię w ramię z aktywnym sodomitą (i
	zamieszczać linków do jego ociekających zboczeniem stron) albo
	publicznie odmawiać różaniec pod patronatem niewiasty, która
	dopiero co opuściła swojego męża i rozpoczęła wspólne życie
	z "partnerem". Chwilę wcześniej anonsując ustami
	prezesa (wreszcie się prezesura udała!), że odbudowa normalności
	w Polsce polega na budowaniu zdrowych rodzin.
	
	
	Tak,
	to jest wojna. Ale w tej wojnie trzeba uważnie patrzeć, kogo
	dobieramy sobie na sojuszników. Jedyną długofalowo solidną
	podstawę współdziałania może stanowić jedność religijna –
	wierność religii prawdziwej. A jeśli ktoś jest gotów
	"występować przeciw światu" wespół z
	niedźwiedziem-wesołkiem – i to bez łańcucha...
	
	
	I
	ukrywa przed odbiorcami albo w ogóle nie rozumie, w jakim przede wszystkim celu trzeba	dołożyć wszelkich starań, by każdy rodził się żywy... 
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	"We must remember
	that if all the manifestly good men were on one side and all the
	manifestly bad men on the other, there would be no danger of anyone,
	least of all the elect, being deceived by lying wonders. It is the
	good men, good once, we must hope good still, who are to do the work
	of Anti-Christ and so sadly to crucify the Lord afresh…. Bear in
	mind this feature of the last days, that this deceitfulness arises
	from good men being on the wrong side."
	
	(Fr. Frederick Faber, Sermon
	for Pentecost Sunday,
	1861; qtd. in Fr. Denis Fahey, The
	Mystical Body of Christ in the Modern World)
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Człowiek
	tak silny – a tak kruchy. Pokonuje wszystko – bariery, strach,
	siebie. People are
	amazing,
	nieprawdaż?
	A może raczej
	zdumiewająco często bywają zdumiewająco głupi i pozbawieni
	wyobraźni?
	
	
	Śmierć,
	kalectwo, odwrócenie sytuacji o sto osiemdziesiąt stopni
	przychadzają niespodziewanie. Komu bije dzwon, komu Szumi wierzba?
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Czy odrzekamy się
	anarchii i wszystkich spraw jej, czyli oświadczenie
	
	
	
	Oświadczamy
	niniejszym, że wszystko, co dotychczas kiedykolwiek napisaliśmy i
	opublikowaliśmy, poddajemy pod osąd Kościoła.
	Jeśli
	coś jest z Magisterium
	sprzeczne,
	wycofujemy się z tego.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Biegam,
	krzyczę: Gdzie
	Hilary?
	
	
	"Panowie,
	jestem katolikiem. O ile to możliwe, co dzień uczestniczę
	we Mszy. [Wyjmuje z kieszeni różaniec]. To jest różaniec. O ile
	to możliwe, co dzień klękam i go odmawiam. Jeśli odrzucicie moją
	kandydaturę ze względu na moje wyznanie, podziękuję Bogu, że
	oszczędził mi wstydu reprezentowania was".
	~
	Hilary Belloc
	fragment
	przemówienia wyborczego
	w
	Salford (protestancka Anglia) w 1906 r.
	
	
	Belloc
	został wybrany. Po czterech latach obecności
	w parlamencie dobrowolnie zrezygnował z ubiegania się o kolejną
	kadencję, twierdząc, że skuteczniej zawalczy z systemem, znajdując
	się poza nim. Dał tym samym wyraźny sygnał, aby unikać
	wszystkiego,
	co ma choćby pozór zła. Idąc za przykładem Belloca, możemy
	twierdzić, że każdy
	szanujący
	się katolik
	powinien być nie
	tylko
	antysystemowy, ale pozasystemowy.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Wherefore,
	so long as justice be respected, the people are not hindered from
	choosing for themselves that form of government which suits best
	either their own disposition, or the institutions and customs of
	their ancestors.
	
	
	~
	Leon XIII, Diuturnum
	7
	
	
	
	In
	the Encyclical on political government which We have already quoted,
	they could have read this:
	'Justice
	being preserved, it is not forbidden to the people to choose for
	themselves the form of government which best corresponds with their
	character or with the institutions and customs handed down by their
	forefathers.'
	
	
	
	
	~ Pius
	X,
	Notre
	Charge Apostolique
	
	
	
	
	A jednak się kręci?...
	
	
	
	A
	zatem (co od początku rozumiało się właściwie samo przez się)
	nie ma zgody na anarchię (definiowaną w powszechnym rozumieniu)
	jako przyzwolenie na chuligańskie rozróby pod sztandarami
	nienawiści do Boga i Jego Kościoła; nie ma również zgody na
	anarchię w takim ujęciu  libertariańskim, które przyzwala
	na publiczny kult Szatana czy też obnoszenie się z dewiacjami
	seksualnymi. Ale
	katolickie Santander
	mogłoby
	chyba liczyć na to, że zostanie przez
	Kościół powitane z radością.
	
	
	Postulaty
	Manifestu
	katolickiej
	anarchii
	w znacznej części
	pozostają w mocy.
	
	
	Dodalibyśmy
	może tytułem uzupełnienia, że jakiś ośrodek władzy, jakaś
	hierarchia, jakaś dominująca na danym terenie grupa
	i egzekwowany przez nią monopol na stosowanie przemocy →
	zaistnieją zawsze. Pytanie tylko, czy będzie to bezduszna
	urzędnicza machina państwa rewolucyjnego, czy też przekształcony
	z KPP (Katolickiego Państwa Podziemnego) organizm zbrojnie broniący
	ortodoksji i zwący się PPK (Polskim
	Państwem Katolickim).
	
	
	Czy
	zgodne z katolickim pojęciem o państwie byłoby rozwiązanie
	następujące: 
	
	
	
	Stosujemy
	powszechnie rozwiązania wolnorynkowe,
	a państwo
	karze głównie
	za
	herezje
	?
	
	
	
	Jak
	w koncepcji Gabriela Syme'a: prawdziwie niebezpieczny jest
	niekoniecznie złodziej, który kradnie tylko po to, by tym lepiej samemu
	chronić nabytą tym sposobem własność, ale filozof przeczący
	samej idei własności.
	I to tych państwo (czy jak zwał grupę dysponującą monopolem na
	przemoc na danym terytorium) powinno zwalczać w pierwszej
	kolejności. Nie na darmo w pięknych czasach średniowiecza wroga
	duszy uznawano za niebezpieczniejszego od wroga ciała.
	
	
	
	
	Ceterum
	censeo
	nigdy dość powtarzania za Norwidem: "gdyby,
	od czasu do czasu, zamiast całej ekonomii politycznej, umiano sobie
	zdać sprawę, gdzie i jak, i o ile przez całą pracę ludu jakiego
	przeprowadzona jest linia tego pokarmu, co trwa ku żywotowi, i ten
	naprzód popierano i utrzymywano... byłoby ubóstwo, a nigdy
	nędzy".
	
	
	Wiara
	święta, durniu! I moralność, durniu! (To dla tych, którzy
	sądzą,
	że "Gospodarka przede wszystkim". Not
	economy,
	stupid!).
	
	
	
	W
	szewskiej pasji / Szewska pasja
	
	
	
	Ołtarze
	ich wywróćcie, i bałwany pokruszcie,
	i
	gaje wyrąbajcie, i ryciny popalcie.
	~
	Pwt 7, 5
	
	
	
	Jonasz
	Kiljański zwany Pasjonatem,
	kawaler, purysta, troszczył
	się również o czystość języka. Szewskiej
	pasji dostawał raz po raz. Jego
	trudno ukrywaną wściekłość budziła w głównej mierze
	świadomość obowiązywania w przepisach prawa oraz wypranych
	polskich mózgach pojęcia "obrazy uczuć religijnych".
	Jakich uczuć? Jakich religijnych? Zapis o "obrazie uczuć
	religijnych" oznacza w praktyce, że wolno stawiać w widocznym
	miejscu pomnik Szatana – bo nie wolno obrażać "uczuć
	religijnych" satanisty. Muezzin może publicznie nawoływać do
	swoich modłów – bo nie wolno obrażać "uczuć religijnych"
	muzułmańca. Ateista może bezkarnie niszczyć krzyże i elewacje
	budynków kościelnych – bo nie wolno obrażać "uczuć
	religijnych" bezbożnika. A wiadomo, że opinie, poglądy i
	"przekonania religijne" każdego są na wagę złota i
	nikogo nie wolno dyskryminować. Niechże się każdy wyszumi,
	pokaże, światu zaprezentuje.
	
	
	
	Jonasz
	Kiljański zwany Pasjonatem, kawaler, purysta, karał za obrazę
	Prawdy. Obrażał przy tym "uczucia religijne" – i
	owszem, dumny był z tego. Fałsz nie ma żadnych praw. Tylko Prawda
	ma prawa. Cóż to jest prawda? – spyta zapewne większość osób
	przyznających się do narodowości polskiej, a jeszcze n
	[kilkanaście? (raczej chyba) kilkadziesiąt?] lat temu katolickiej.
	
	
	
	Wrogowie
	Prawdy za szczególny cel swoich ataków wybrali Tę, przez Którą
	przyjdzie ostateczne zwycięstwo. Puszczająca
	oko Matka Boża Częstochowska, Madonna w masce z symbolem
	ubermenschen
	& uberfrauen i co tam jeszcze.
	
	
	
	Zniszczyć
	– tak jak święty Benedykt
	spalił pogańską świątynię na Monte Cassino; tak jak święty
	Bonifacy
	ściął "święty" germański dąb; tak jak...
	
	
	
	Jonasz
	Kiljański zwany Pasjonatem,
	kawaler, purysta, trudził się czasem komponowaniem
	anonimów
	z wyciętych z gazet literek – zdarzały mu się literówki; na
	przykład wtedy, gdy (w liczbie mnogiej) groził, że
	"podpalimy całą tą [sic!
	intended]
	waszą redakcję". 
	
	
	
	
	I
	to
	też zrobiliśmy. Wzięliśmy
	całą tę
	fabrykę kłamstwa, papieru i elektronicznych łgarstw
	w wysokie obroty, a uciekających z płonącego budynku poprawiliśmy
	obcasem. Niejednym. Na
	"wolność słowa" nie zważając.
	
	
	Zresztą:
	furda "wolność słowa"!
	Co to pojęcie ma w ogóle znaczyć? Grzegorz XVI zwał je
	"szaleństwem". Bo i czy wolno i godzi się zezwalać na
	upublicznianie kłamstw o rzeczach najświętszych?
	
	
	Ale
	nawet ta praktykowana dziś "do~wolność słowa" jest w
	tej swojej tak pieczołowicie hołubionej "do~wolności"
	jakaś kulawa. Cenzury na Mysiej już nie ma, lecz jakoś tak
	wszyscy poczuli się w obowiązku auto-się-cenzurować.
	
	
	Któż,
	któż ośmieli się zaśpiewać publicznie w kościele taką strofę
	kolędy:
	
	
	
	Nuż
	wy, przeklęci Żydzi,
	
	Mowcie,
	co się wam widzi,
	
	Zowiecie
	Jezusa synem cieśle,
	
	W
	czym się barzo mylicie,
	
	Przeuczyliście
	się.
	
	
	?
	
	
	A
	taki
	fragment wielkanocnej sekwencji:
	
	
	Słuszniej
	wierzyć Marii świętej białej głowie,
	Niż
	temu co plotą fałszywi Żydowie.
	
	
	?
	
	
	Tych
	passusów
	nie
	uświadczysz w (zdawałoby się) najbardziej tradycyjnych z
	tradycyjnych śpiewników czy książeczek do nabożeństwa. Nie
	wypada. Nietolerancja.
	I jakże tu zadzierać z narodem wygranym?
	
	
	Wiadomo:
	zagraniczne media i łaszący się do nich rodzimi tfurcy zaraz
	rzuciliby się do kamer, mikrofonów, laptopów i nadali na cały
	świat kolejne mądrości o tym, jaki to w Polsce panuje
	antysemityzm.
	
	
	Ale
	spróbować zmienić ten trynd; przekonać wykonawców pieśni i
	hymnów nabożnych,
	aby wykonywali oryginał, niczego nie przekręcając... Pobożne
	życzenia! Już tego próbowano. Dzień po wyłożeniu, jak się
	sprawy mają, wszyscy jak jeden mąż wykonali znaną sobie
	doskonale wersję zniekształconą. Tak
	mocno wbili nam ją już do głowy. I to niekoniecznie, jak to
	sugerował Kisiel, łopatą. Codzienne, cotygodniowe, rokroczne
	powtarzanie tego samego wypaczonego
	tekstu robi swoje. 
	
	
	
	
	"Dom nasz i majętność
	całą,
	
	
	
	
	I
	Twoje
	wioski z miastami" – tak, Twoje. Czy Sodomie i Gomorze
	(również współczesnym) Pan Bóg błogosławi(ł)?
	
	
	
	"Jezus
	malusinki leży nagusinki"
	– czasy niby takie wyzwolone, wyuzdane – a tu trzeba przerabiać
	nagość na "wśród stajenki"...
	
	
	Ergo:
	niewolność słowa
	
	
	
	Nie
	ma czegoś takiego jak obraza uczuć religijnych satanisty czy
	innego muzułmanina. Jest religia panująca, religia prawdziwa. 
	
	
	
	
	Nie
	ma miejsca na pomnik szatana. Nie
	ma zgody
	na
	pomnik szatana – choćby na terenie skądinąd prywatnym, a na
	pewno na taki pomnik, który byłby widoczny dla postronnych.
	
	
	A
	dziś? Dziś nie
	ma to jak pomnik szatana w środku miasta. Pomnik "nieistniejącego".
	W przeciwieństwie do rodzimowierców, którzy zamiast w Swarożyca
	etc. – wierzą w
	"witalność", "siłę przyrody" itp. wyrażonka
	– i ani przez myśl im nie przejdzie uśmiechnąć się do swoich
	fantazji, Diabeł musiał się z niewierzących w jego istnienie
	zaśmiewać do rozpuku. A, to się zdziwią!
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	W
	bezbożnej polityce, Polityce, POLITYCE, a nawet Polityce
	rządzi w ostatecznym rozrachunku tępa brutalna siła. Liczy
	się li tylko przewaga militarna. 
	
	
	
	
	
	W tak zwanej polityce
	zagranicznej...
	Każdy zawarty sojusz,
	każda uroczyście podpisana umowa, każde solenne zobowiązanie –
	każde liczenie się z Dekalogiem – zostają złamane; żadne
	słowo nie jest święte, gdy idzie o zysk terytorialny,
	gospodarczy, finansowy. Wystarczy, że jedna ze stron politycznej
	gry dostrzeże swą szansę w – niesprawiedliwym, bo
	niesprawiedliwym – ale stłamszeniu drugiej i voila!
	Ostateczny krach systemu demokracji, monarchii etc. Wszystkie
	przysięgi, sztandary idą do kibla, pod buty, w kąt. Z tym, do
	czego się pisemnie zobowiązaliśmy, przestajemy się liczyć,
	uznajemy to za niebyłe – i co nam zrobicie? Miażdżymy obranego
	sobie przeciwnika – ot,
	cała filozofia.
	
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Państwowa
	policja, państwowe służby specjalne, państwowe wojsko zawsze
	służą albo aktualnej władzy albo...  sobie samym.
	Politycy się zmieniają, służby trwają. Szczególnie, jeśli
	trzymają w dokumentacji taki ordnung	jak niemieckie; wyśledzą losy każdego, kim się interesują, do
	nastu pokoleń wstecz. "Firma" trwa. 
	
	
	
	Czy
	da się budować takie katolickie
	państwo,
	które nie da sobie w kaszę dmuchać – ale bez służb
	specjalnych –
	bez zatrudniania i skłaniania ludzi do kłamstw, manipulacji, zdrad
	etc.?
	Wymagałoby to wielkiej i konsekwentnej odpowiedzialności oraz
	czujności ze strony członków takiej społeczności – ale może
	nie jest niemożliwe?
	
	
	Katolickie
	państwo jawne pod patronatem Gabriela Garcii Moreno? Czemu
	nie?
	
	
	Bez
	wyjątków. Bez fałszywych dogmatów
	
	
	Absurdy
	"przestrzeni publicznej" znikają z chwilą, gdy znika
	"przestrzeń publiczna". Koncepcja
	przestrzeni publicznej zasługuje na taki szacunek jak proceder
	uprawiany przez publiczną kobietę. Oczywiście, zaraz rozlegną
	się głosy, że prywatyzacja każdej piędzi ziemi to skandal, bo
	"dostęp do drogi publicznej", "dojazd
	do posesji", "ogólny chaos" i tak dalej. Aaa, że
	zaraz jakiś pieniacz zacznie złośliwie blokować innym możliwość
	przemieszczania się. A jak jest dziś?
	
	
	
	Dziś
	jeden cham swoim chamstwem psuje cały "teren publiczny" –
	i co mu zrobimy?
	
	
	
	Enklawy
	pseudonormalności
	w
	mieście
	– enklawy, do których udajemy się wyizolowanym z zewnętrzności
	autem, żeby nam się do środka miejska rzeczywistość nie
	wpakowała. Zamiast własnego lasu na własnej ziemi i lasu na
	własnej ziemi sąsiada i umówienia się z nim, że możemy ze
	swoich lasów wzajemnie korzystać – mamy jeden wielki las
	państwowy, w którym każdy prostak robi sobie, co chce, a
	(nie)odpowiednie służby swą biernością do praktykowania prymitywizmu
	zachęcają.
	
	
	
	Sprywatyzować
	"parki narodowe" – a tak!
	I
	całą resztę.
	
	
	
	Bezpsie
	przejście
	
	
	
	Nie
	mam ochoty narażać się na kontakt z psami? Droga
	bez psów. Prywatni właściciele kolejnych działek umawiają się
	ze sobą określając reguły dostępu do kawałka
	ziemi sąsiada.
	Nawet jeśli na tym kawałku znajdzie się pokaźny odcinek
	wybudowanej już Autobahn.
	
	
	
	There
	ain't no such thing as a free lunch
	–
	mawiają. To prawda, ale w przeciwieństwie do tego, czego chcieliby
	niektórzy, nie
	w tym znaczeniu, że zawsze i za wszystko trzeba komuś uiścić
	opłatę
	– bo ktoś może przecież ofiarować coś drugiemu z serca
	ochotnego – ale w tym, że, aby coś powstało, ktoś musi
	zaaangażować siły, wykonać pracę, włożyć wysiłek.
	(Poza
	wypadkiem cudów) lancze z nieba nie spadają. [Insert
	cheap joke here:] Lancie
	też nie. 
	
	
	
	Inne
	ZALETY PRYWATY
	
	
	
	Gabinet
	ginekologiczny. Nie trzeba tak walczyć o duperele, o które wciąż
	muszą starać się lekarze w placówkach państwowych. Dostęp do
	pracowniczej toalety. Papier do drukarki. Niedziałający monitor.
	
	
	
	To
	prawda, że w "sektorze prywatnym" problemy też bywają.
	Ale nie te. I nie opłacane przez wszystkich, czy tego chcą, czy
	nie.
	
	
	
	I
	w tym momencie powracamy do zagadnienia pod tytułem: "Nie
	opłaca się leczyć «ciężkich przypadków»".
	Sam pan jesteś ciężki przypadek!
	
	
	
	Czyli
	Pan Bóg tak działanie
	lekarzy wymyślił, że bez niesprawiedliwej
	przemocy i
	kradzieży się nie da, tak?
	
	
	
	Przykład
	zagranicznych losów ustawodawstwa eutanazyjnego ujawnia
	nam
	ciekawą prawidłowość: najpierw wyrzuca się do kosza przykazanie
	pierwsze. Potem wyrzuca się do kosza siódme (pod pretekstem, że
	"nie każdego będzie stać" – i tak nie będzie [go
	stać, mimo państwowy przymus i składka "zdrowotna"]; i
	tak nie każdego byłoby stać, bo żyjemy w świecie po grzechu
	pierwrodnym – nigdy dość przypominania). Wreszcie wyrzuca się
	na śmietnik i piąte, między innymi dlatego, że utrzymanie
	niektórych ciężko chorych jest bardzo kosztowne.
	
	
	
	Ale
	pieniądze
	przeznaczone na usługi medyczne skądś
	się
	biorą. There
	ain't no such thing as a free lunch
	–
	jak mawiają. Można ewentualnie udawać, że wszystko gra,
	zaciągając
	kredyty na koszt przyszłych pokoleń – albo przestać wreszcie
	udawać i przejść na system całkiem prywatny, nie zapominając o
	jałmużnie i usilnie namawiając do aktów miłosierdzia wobec
	chorych.
	
	
	
	Komu
	starczy wiary, nadziei i odwagi, by wyrwać się z zaklętego kręgu?
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Zebrane
	do kupy (Psiarzowe/Psie dodatki)
	
	
	
	
	A
	psiule?
	
	
	Niech
	zagryzą się na śmierć na swoim prywatnym terenie. Niepublicznym.
	Ale od naszego terenu WARA! Jak na plakacie.
	
	
	
	A
	dopóki jeszcze nie osiągnęliśmy stanu pełnej prywatyzacji?...
	Na razie...
	
	
	
	Jak
	zło się zwalcza? Odpowiedź raczę dać. Na razie...
	
	
	
	Pies
	szczeka na dzieci? Ginie...
	Nie
	nauczyli...
	
	
	"Obiekt
	chroniony/patrolowany przez Armię Doga".
	
	
	"JAK
	TRWOGA, TO DO dOGA" – hasło sprejowane.
	
	
	
	Boleśnie
	przekonał się o tych
	nowych porządkach krajowych Berek
	Żydkowicz,
	ów osławiony kąfederasta, który, podobnie jak jego partyjni
	kolesie, miał w głowie, na głowie i na ustach głównie jeden
	i ten sam temat: ekonomia i podatki. Wy potworne durnie, gdzie
	miejsce na first
	things?
	
	
	Aha,
	właśnie – to ten właśnie wspomniany Żydkowicz zapozował ze
	swoim ukokardkowanym pisiulem i po(d)pisem o "naszych
	pupilach". Nasi pupile, my
	ass.
	Wszystkie psy nasze są... A jak boleśnie się o dogoarmistach
	przekonał? Oo, bardzo.
	
	
	Był
	pies. Nie ma psa! The
	dog is gone. The dog is gone forever. (There ain't such a thing as
	dogs' heaven).
	
	
	O
	dwóch takich, co zabili kundla
	
	
	Urządził
	sobie rajd
	przez Kampinos. Razem z pupilkiem. Traf, czy też palec Boży
	chciał, żeby tego samego dnia patrolował ów teren Z3rro. Zero
	tolerancji. Najniebezpieczniejsze zwierzę w Kampinosie to pies. Not
	any more. Z3rro
	urządza pupilkowi
	ground zero.
	Potem szpula w puszczę. I na parking. Umyślny
	podjeżdża autem, bicykl ląduje w bagażniku i heja bumbela.
	Mission
	accomplished. For the day.
	
	
	Żydkowicz
	publikuje swoje zapłakane zdjęcie i dzieli się nim z
	użydkownikami indernetu. Skutek odwrotny od zamierzonego: zamiast
	fali żalu biadania nad safandułowatością Berka, z którego zawsze	taki cwaniak, a tak się dał swemu psu załatwić.
	
	
	Zatruwanie
	psiarzom życia
	
	
	
	Strzedz
	musiał się też dzień w dzień, bo umyślni życzliwi umyślnie
	usiłowali częstować jego pupila niekoniecznie nieszkodliwymi
	preparatami. Za jedną kupę na trawniku, za jedno oszczekane
	dziecko – wet za wet. Veto
	i chowajcie się razem z waszymi zezwłokami do bud, w jakie
	zamieniliście wasze domiszcza.
	
	
	
	A
	na razie?... Na razie...
	
	
	
	Nękanie
	nasze codzienne 
	
	
	
	
	Zmusiliśmy
	wroga do działania na naszą rzecz. Zmusiliśmy psiarnię do
	dzialania.
	
	
	
	Stali
	przy wejściu do lasu wypatrując nas,
	a przy okazji niejako siłą rzeczy 
	zniechęcali psiarzy do wstępu swoją obecnością albo nawet
	walili mandaty. (W świecie, który zszedł ma psy, niektórzy
	funkcjonariusze patrzyli
	na wstępujących do lasu psiarzy z pobłażliwością. Nie chcieli
	ich wkurzać, a sami psy też mają). Ale zasadniczo zamiast
	ścigać zdeterminowanych nas, którzy zrowerowani ("społeczeństwo
	zmaterializowane") wkraczaliśmy do lasu w miejscu dowolnym,
	zajęli
	się psiarzami – żeby jakoś uzasadnić swoje sterczenie na
	posterunku przy wnijściu do ostępu. A
	psiarzom tych kilku kroków lub posunięć pedałów dalej (które
	robiliśmy my) robić się nie chciało, więc skupili
	się na razie na wzmożonym obsrywaniu terenów pozaleśnych.
	Do
	czasu... Na razie...
	
	
	
	Ale
	las był wolny. Chwila oddechu. I nie tylko ja tak myślę. 
	
	
	
	
	Skończyły
	się wyprawy autem na spacer z psem do lasu. Za łatwo mieli.
	Wszędzie dojechali
	tymi
	swoimi zakichanymi samochodami.
	Wygoda w polu i zagrodzie i w lesie. Kwadrans autkiem i już
	czworonożniak rześko i raźnie bieży po lasku. Do czasu.
	Urządzaliśmy im Psi mOrder. Już tak łacno nie ryzykowali.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Kto
	to robił? Kto to robi? Kto ma to wszystko robić?
	Gdzie
	odważni kawalerowie? Gdzie nieżonaci, a niekoniecznie straceńcy?
	Żonaci też mogą być, ale cavaliers
	(naj)lepsi.
	Najmniej do stracenia mają.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Usłyszał
	kiedyś:
	–
	Dziękuję.
	
	
	
	
	– Polecam
	się – modlitwie – odparł.
	
	
	
	Metoda
	anonimowa. Żeby mnie nie rozpoznali. Nawet ci, którym pomagałem.
	Promować SIĘ nie zamierzałem. A
	bywali mi dozgonnie,
	a nawet pozgonnie wdzięczni. 
	
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Znowu
	o psiarzach do znudzenia – powiecie, Państwo Drodzy Czytelnicy.
	Ty mi tu
	ciągle o
	tych
	psiarzach. "Ciągle
	to samo
	kazanie
	– ksiądz się powtarza". A czy ktoś usłyszał i, co
	ważniejsze, wyrył sobie w sercu i usłuchał tego, co kapłan
	od lat usiłuje wbić mu do głowy?
	Na początek niech zapamięta i spróbuje skorzystać z drogowskazu
	– potem zastosuje świadomie.
	
	
	Powtarzać
	i powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać i
	powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać i
	powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać. Do znudzenia.
	Jeśli nie pozostało nam nic innego...
	
	
	Bo
	inaczej czekają nas jak dotychczas
	codzienne i rocznicowe
	– w tym obowiązkowo w noc Kupały – psie i psiarzowe występy.
	Nużące
	jak wylewające się z krwią flaki. Bo kto normalny za normę
	uznałby wychodzenie na dwór z pałką i oglądanie się raz po
	raz, czy zwierzyna łowno-agresywna nie znajduje się w naszym polu
	widzenia?
	I
	albo to się zmieni, albo będziemy – jak dotychczas – spędzać
	upajające zapachem i widokiem wakacje w Zakupanem
	czy nad Moczem Bałtyckim.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Myślał:
	uszanują kobietę w ciąży.
	Nie uszanowali. Jeszcze
	obrzucili stekiem wyzwisk. W odpowiedzi nie uszanował żadnego z
	praw, do których prawo sobie rościli. Jak za Kazimierza Wielkiego:
	za nazwanie człowieka (a kobiety w szczególności) grubszym
	słowem, taka sama kara jak za morderstwo. Tzn....
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	
	Chce
	się czasem przed niekiedy aż nadto kolorową i przykrą
	rzeczywistością uciekać w świat pseudorealny.
	
	
	Życzy
	pan to? tamto? Prosię uprzejmie.
	
	
	Moda
	na eksces?
	Jaką
	to nową głupotę wymyślą?
	Ale to ciekawe... Myślałem, że granice ograniczeń umysłowych
	już dawno osiągnięto, ale jednak nie. Wiem już, co się święci,
	a co nie; znam wszystkie układy i czego się spodziewać, wiem
	najdokładniej. Oglądam.
	Nie muszę, ale
	chcę.
	
	
	A
	ja dla odmiany nie chcem i nie muszem. Nie potrzebujem. Wyłączam.
	Prewencyjnie nie włączam.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Po
	co płodzić,
	rodzić
	i wychowywać
	dzieci w
	takim świecie?
	
	
	
	
	Poczucie
	bezsensu istnienia może się nam obecnie mocno dawać we znaki.
	
	
	
	
	A
	tymczasem ktoś powinnien się chyba przygotowywać na to dobre,
	które
	nadejdzie. Nawet jeśli miałoby nadejść dopiero w rezultacie
	ostatecznego nadejścia Chrystusa.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	
	Aha,
	oprócz tego, że własny dom, to obowiązkowo i duży teren wokół.
	I bezwględnie solidny płot. Good
	fences make good neighbours
	– jako rzecze Robert
	Frost. Naszym (dościgłym, miejmy nadzieję) wzorem niech będzie
	zdrowy dwór polski. 
	
	
	
	
	
	Zamiast
	uczestniczyć w ruchu przeprowadzania się na wieś po to, aby
	"robić [tam] miacho" i dziwować się, że jednak na
	prowincji nie wszystko dzieje
	się
	tak samo jako w metropolii, postarać się o wytworzenie zalążków
	małych wielkich ojczyzn lokalnych.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Jesteśmy
	skazani
	na działanie
	półtajne/półjawne – na razie...
	
	
	Kiedy
	w ramach organizowania ordnungu
	posadowieni
	na miękkich fotelach tłustocieleśni funkcjonariusze państwowi
	wysyłają na ulice innych funkcjonariuszy państwowych –
	zamaskowanych, napakowanych, czarnoubranych – i ci w ramach
	pokazowej akcji "robią porządek" z jakąś chuliganerią,
	tłuszcza wiwatuje. "No, nareszcie"; "tak trzeba było
	od dawna"; "ktoś wreszcie robi porządek" (tego, że
	z tobą, durniu jeden z drugim, w razie potrzeby też "zrobią"
	w sekundę dziesięć "porządek", nie raczysz
	dostrzegać). A
	więc (jest) tak: sankcjonowani przez państwo rewolucyjne
	zamaskowańcy
	"robią porządek"; publika wiwatuje. "Ciekawe, co
	zrobił?" (Por. http://luke7777777.blogspot.com/2008/05/tumaczenie-per-bylund-nazwa-nie-czyn.html).
	
	
	A
	gdyby tak porządek robili nasi? Katolicy?
	
	
	Chesterton
	pisał (contra
	Rudyardum Kipling)
	o tym, że im
	bardziej butni
	i uzbrojeni
	stają
	się funkcjonariusze państwowi,
	w tym bardziej tchórzliwych i bezbronnych przedzierzgają
	się
	cywile.
	Aby uniknąć tego niebezpieczeństwa, najlepiej może tedy, by to
	sami cywile stali się egzekutorami prawa? Normalni ludzie robią
	porządek – o-to-to. A że zamaskowani? Któż teraz taki(m) nie
	jest?
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Władzę
	bowiem ktoś zawsze "ma". W
	zakresie monopolu na przemoc na danym terytorium
	ktoś zawsze dzierży pałeczkę, a nawet pałę. Hierarchia
	(również w zakresie egzekwowania rozmaitych zachowań siłą)
	tworzy się. Siłą rzeczy. Taki jest ich naturalny porządek. Nawet
	jeśli w ramach tworzenia się tego porządku wskutek niewiary i
	grzesznego życia członków danej społeczności do władzy zostają
	wyniesieni złoczyńcy.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Mam
	dziewięć miesięcy i...
	
	
	
	Błogosławiony
	człowiek, którego ty, Panie, wyćwiczysz:
	*
	a nauczysz go zakonu swego.
	Abyś
	mu ulżył ode złych dni:
	*
	aż wykopają dół grzesznikowi.
	~
	Ps 93, 12–13
	
	
	Tymczasem
	kopano grób kolejnemu niemowlęciu. I nasz przedstawiciel przy tym
	był.
	
	
	Perpetua
	lubiła
	ścisłość. Zmarły – wbrew temu, co napisano na tabliczce przy
	krzyżu – nie żył wcale dwóch dni. Żył – umownie, bo do
	pewnego stopnia umownie, jako że o momencie początku nowego człowieka
	na pewno wie tylko Jeden – dziewięć miesięcy i dwa dni.
	Nie zdążył zostać ochrzczony. Obecni położne, lekarze, nikt
	inny – albo nie chcieli, albo nie wiedzieli jak. Był dramat. 
	
	
	
	Podobno
	żydzi i muzułmanie też miewali w zwyczaju dodawać te dziewięć
	miesięcy do wieku dziecka – co nie przeszkadzało im przyzwalać
	za niepożądanych nienarodzonych mordowanie. Na tym polu (podobnie
	jak w dziedzinie nierozerwalności małżeństwa) wyłącznie
	Kościół rzymskokatolicki i jemu wierni trzymali straż. Nikt
	więcej.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Tworzenie
	i niszczenie, czyli CathoAnarchist
	(Katharchrist) Cookbook
	
	
	
	
	CO
	WOLNO W IMIĘ RELIGII PRAWDZIWEJ?
	
	
	
	
	Inkwizytoria albo
	Inkwizytornia. Tak się zwali
	w
	uznaniu dla szacownej instytucji. Dawniej męczył ich katar. Z
	katarem sobie poradzili.
	
	
	
	To
	wbrew pozorom nie był pomodernistyczny film, ani komiks, ani
	książka, ani very
	graphic novel.
	W
	grach komputerowych chodziło o to, aby "zanurzyć się" w
	zaprogramowanej dla nas przygodzie: "immerse
	yourself in the experience".
	Lecz nie o przeżycia tu chodzi, ale o to, w imię czego walczymy.
	RELIGION IS OUR EXCUSE & CAUSE.
	
	
	To
	był REAL 24/7. 
	
	
	
	
	
	Walka
	z  duszożercami.
	I my nie znaliśmy litości. Szarpaliśmy, szarpaliśmy, aż się
	czegoś konkretnego doszarpywaliśmy. Potem dokonywaliśmy
	egzekucji. Długów. Wobec Pana Boga i ludzkości.
	
	
	
	LUDZIE
	DEMOLKI (imię: Demolka) I BUDOWY
	
	
	
	Alojzy
	DeMolka adoptował. I pomagał adoptować innym. Pomagał
	nienarodzonym, rodzicom i opiekunom nienarodzonych, oraz już
	narodzonym oraz
	rodzicom i
	opiekunom już narodzonych pod hasłem "przyjmiemy każde
	dziecko". A w
	ogóle to chciałby się móc ze swoją działalnością
	uniepotrzebnić. Żył jednak w świecie po grzechu pierworodnym.
	Robił, co mógł.
	
	
	
	Oprócz
	tego wszystkiego pamiętał, aby pamiętać o tym, że strzelać
	należy w głowę, bo coraz częściej noszą kamizelki kuloodporne.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Partia
	Integra / Integralni zamieszała na scenie przez
	piętnaście minut.
	To i tak długo. Medialna sława przeciętnie trwa minut pięć.
	Pojawiła
	się, ogłosiła, że chce w społeczeństwie demokratycznym i w
	trybie domokratycznym realizować postulaty katolickie, po czym
	sprawa przycichła, bo, jak
	na kraj
	ateistyczno-modernistyczny przystało, w Polsce postulatami
	katolickimi daleko się nie zajedzie; można się co najwyżej
	przejechać.
	
	
	Xiądz
	Katorga też usiłował działać kanałami oficjalnymi.
	Naprodukował się, namęczył, po czym wszystko mu zbanowali,
	zlikwidowali i ocenzurowali. Wszystko w Sieci, oczywiście. To
	dobro, którego dokonał własnymi gołymi rękami oraz gorącym
	sercem i zimnym umysłem, bez większego rozgłosu; wszyscy ci
	ludzie, którym pomógł wyjść na ludzi – oni istnieli, oni
	trwali,
	oni byli. Gdyby ktoś się o to pokusił, można by ich wskazać
	palcem z imienia i nazwiska.
	
	
	Potem
	przyszła pora na żeńców...
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Lecz
	jeźli uczynisz co złego, bój się;
	bo
	nie bez przyczyny miecz nosi,
	albowiem
	jest sługą Bożym:
	mścicielem
	ku gniewu temu,
	który
	złość czyni. 
	
	~
	Rz 12, 4
	
	
	I
	istnienie państwa w sensie powyższym – jako aparatu wymuszania
	pewnych konkretnych zachowań – jest moralnie uzasadnione,
	logiczne i dobre. Po prostu: z niektórymi nie da się postępować
	inaczej niż z dziećmi. Klaps – wbrew temu, co głoszą
	obowiązujące powszechnie bajędy psychologiczno-pedagogiczne –
	bywa bardzo potrzebny, wychowawczy i procentujący.
	
	
	Karze,
	którą aparat przemocy wymierza winnemu – dla naprawienia krzywdy poniesionej przez
	skrzywdzonego i dla naprawienia krzywdziciela – może towarzyszyć
	modlitwa za złoczyńcę, najwyższa troska o jego dobro duchowe,
	zapewnienie mu asysty księdza. Ideał inkwizycji. Nieidealna, ale
	dążąca ku ideałowi inkwizycja.
	
	
	Żeńcy
	nie od parady nosili miecze. To znaczy nie miecze w sensie
	dosłownym, bo miłości do Tradycji nie rozumieli jako wyrzeczenia
	się nowoczesnych środków przymusu bezpośredniego i ograniczenia
	do nauki fechtunku. I mimo na pół tajnego charakteru działania
	zaczęli tworzyć zręby czegoś, co można by nazwać państwem
	katolickim. W sferze gospodarczej wolność i swoboda – czynimy
	sobie ziemię poddaną, rośniemy w siłę i żyjemy coraz
	dostatniej. W sferze moralności – rygor, dyscyplina, surowość.
	Tak było zawsze – w najbardziej światłych epokach rozwoju
	ludzkości podług myśli Bożej.
	
	
	Narzucić
	rozwiązania katolickie – o to nam chodzi. 
	
	Siłą.
	Bez przyjemności. (Bo wolałoby się, aby ludzie po dobroci
	otworzyli umysły i zrozumieli, że tego się od nich oczekuje dla
	ich własnego pożytku
	wiecznego i doczesnego). Ale z poczuciem dobrze spełnionego
	obowiązku.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	A
	tymczasem... A tymczasem ktoś, z kim moglibyśmy nawiązać
	współpracę, i kto wyglądał na rozsądnego, poszedł na Srajk
	Kobietonów. Jako gość/uczestnik/zaproszony mówca. Przemówił.
	
	
	"Nie
	przyszedłem pani nawracać"
	
	
	
	Choć
	zaczął od "Niech będzie pochwalony" – kto? – "Jezus
	Chrystus" – dodał, to, w przeciwieństwie do św.
	Franciszka, który natychmiast po dotarciu przed oblicze sułtana
	wezwał go do nawrócenia na prawdziwą religię – SePitol zaczął
	mówić o zagadnieniach od Wiary odległych. AutoKomentując potem
	swój występ powiedział o tym, że organizatorka sabatu, w którym
	wziął udział, to bardzo sensowna kobieta, mówi mądre rzeczy
	("tak jak i ja", niektóre te same), dosyć lubimy się,
	choć to stosunkowo nowa znajomość, fajna jest w sumie okej i
	superekstra. Maszerujmy więc ramię w ramię ku tęczy świata
	nowego, albo: ku słońcu nowego porządku światowego.
	
	
	
	Wypowiedzenie
	przez SePitola chrześcijańskiego pozdrowienia w tym właśnie
	kontekście sytuacyjnym podchodzić może pod używanie Imienia
	Bożego nadaremno... 
	
	
	
	"«Ave,
	szatanie»
	– ale powspółpracujmy". "Ja rozumiem, że hitleryzm,
	stalinizm, maoizm, że występują tu pod znakiem swastyki,
	czerwonej gwiazdy, fartuszka i kielni, ale to sympatyczni, rozsądni
	ludzie. Więc się spotkajmy, a potem wspólnie [by użyć słów,
	które Mrożek włożył w usta dwóch osiłków o twarzach
	niezdradzających zbytniej inteligencji, natomiast dzierżących w łapach grube
	pały] «chodźmy gdzieś i zróbmy coś»".
	
	
	Deklarowanym
	celem "błyskawicznych" i motorem ich działania jest
	dążenie do utrzymania zezwolenia na mordowanie pewnej grupy
	niewinnych ludzi. I SePitol o tym wie.
	
	
	Górolu,
	czy ci nie żal, że tak się pomyliłeś? Masz swoje pięć minut
	sławy. Widzisz
	doczesne, cielesne, ekonomiczne skutki
	swojego działania. etc.
	Ale
	będą za tobą, górolu, do grobowej deski, szły te spiżowe,
	wykute w łączach internetowych słowa: "Ani
	słowa w obronie dzieci nienarodzonych". I twój wspólny z
	postulatorami bezkarnych morderstw publiczny występ. I mam
	nadzieję, że stojąc u bram Nieba będziesz miał się jak
	świętemu Piotrowi wytłumaczyć...
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Mogę
	działalności πsuarów
	nienawidzić – ale to nie znaczy, że mam być głupi i dać się
	wtłoczyć w pseudologikę pseudowyboru: albo πsuary, albo
	postrzelone feminazistki. Wybierając wspólny z feminazistkami
	występ, SePitol
	właśnie dał się w taką kłamliwą dychotomię wtłoczyć. I nas
	też usiłuje.
	
	
	Wielkie
	podzielenie (Poland
	@ war with itself)
	|
	"Nie dzieli nas nic", czyli o budowaniu murów
	
	
	"Wojna
	polsko-polska" – "byle do niej nie dopuścić".
	"Nie dajmy się podzielić". To są
	hasła
	"ugłaskiwaczy", którzy zdają się zapominać, że
	między
	nami, Polakami
	(tzn. osobami przyznającymi się do narodowości polskiej), W
	SPRAWACH NAJWAŻNIEJSZYCH JUŻ ZAZNACZAJĄ SIĘ GŁĘBOKIE PODZIAŁY.
	I to poniekąd bardzo dobrze. Trudno
	uznać za zły i niepożądany
	rezultat całej sprowokowanej przez Kaczamamę sytuacji fakt, że
	(choć to doba koronaświrusa) maski opadły. Wiemy już mniej
	więcej, kto w kwestii prawa każdego niewinnego człowieka do życia
	(sprawie nie najważniejszej, choć szalenie istotnej) reprezentuje
	stanowisko Boże, człowiecze, katolickie. Możemy się policzyć.
	Jest nas może, moooże dziesięć procent. I podział niekoniecznie
	idzie
	tu po
	linii "podający się za katolików vs. inni".
	
	
	
	Kto
	napisał w necie prawdę? Ta wychodząca z zasad logiki ateistka,
	która uznała
	zdroworosądkowy argument medyczny, nie pozwalający odmawiać
	człowieczeństwa i prawa do życia niewinnemu komukolwiek (a
	szczególnie komuś, kto jest jeszcze bardzo mały, choćby był
	"groźny", "chory" lub "był skutkiem czynu
	zabronionego").
	
	
	
	Kto
	zrozumiał, o co w całym sporze zasadniczo chodzi? Jedna
	feminazistka, która skonstatowała – pełna oburzenia – że
	"wam chodzi tylko o chrzest. Żeby dziecko się urodziło i
	można było je ochrzcić". Tak jest, taka
	jest nasza główna motywacja.
	I szkoda, że te słowa prawdy nie padły z ust, o ile dobrze
	pamiętamy, NIKOGO INNEGO. Nikt inny jakby tego nie zauważył.
	
	
	
	
	Clou
	problemów dostrzegły (słownie i dosłownie:) dwie osoby. I to
	wcale nie katoliczki.
	
	
	
	Wynika
	to chyba w wielkiej mierze z faktu, że ci, których chcielibyśmy
	uważać za "naszych", zastanawiają się przede wszystkim
	nad tym, jakie w danej sprawie należy zająć stanowisko z punktu
	widzenia strategii, taktyki, polityki, "skuteczności" –
	a nie z punktu widzenia wiary
	katolickiej. Kościół nie zawahał się "stracić"
	Anglii dla wierności jednej, "drobnej" (zdawałoby się)
	sprawie
	nierozerwalności małżeństwa. Czy stać nas na podobną postawę?
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	"I
	nie było już niczego"
	
	
	"Cała
	Polska" śmiała się ze swetra Ikononowicza,
	gdy ten z powagą godną lepszej sprawy deklarował, że za jego
	rządów "nie będzie niczego". Ale
	kiedy politycy w nieco innym niż swetrowe odzieniu faktycznie
	prowadzą swoim postępowaniem do tego, aby w Polsce nie było
	literalnie NICZEGO, to to są poważni i poważani mężowie stanu.
	Chyba nadzwyczajnego. Albo zagrożenia.
	
	
	Z
	Liddera, gdy powiedział, że kalifowie w Chlewkach, też się "cała
	Polska" śmiała. Dopóki nie okazało się, że coś jest na
	rzeczy.
	
	
	Lidder
	zginął ostatecznie chyba niekoniecznie za Prawdę, ale małe
	partykularne interesiki, który mogły komuś zaszkodzić.
	Kulturalnie się zabił jak wielu innych. 
	
	
	
	
	Ginęli
	w
	większości za
	prawdy, prawdki i półprawdki.
	Za Prawdę ginął mało kto.
	Musiałby kto naprawdę
	zaleźć wiadomym
	siłom
	za skórę, żeby postanowiły wykończyć człowieka fizycznie
	[przy okazji gnojąc(,) jak
	tylko się da]. Lepiej takiego niewygodnego przemilczeć lub
	wyśmiać, spowodować, aby Prawda nikogo nie obchodziła. Dużo
	skuteczniejsze niż ryzykowanie przysparzaniem światu nowych
	męczenników.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Panie
	premierze, kiedy będzie lepiej? Lepiej
	już było!
	Panie
	premierze, jak żyć?
	
	
	
	Jak
	żyć? Jak żyć
	W
	świecie, w którym słowa
	straciły
	sens
	
	
	
	W
	którym funkcjonuje (dla odróżnienia jej od "rzeczywistości
	wirtualnej") termin
	taki jak "rzeczywistość
	realna"? Czym się "rzeczywistość realna" różni
	od 'rzeczywistości po prostu'? W świecie, w którym ktoś taki jak
	'katolik' istnieje na równi z 'katolikiem integralnym'. W którym
	"zdradzić" nie oznacza już nawet [sic!]
	'nie dochować wierności małżeńskiej',
	ale (co,
	zdaje się, wśród
	nastolatków popularne) 'grzeszyć
	nierządem z kimś
	innym
	niż w zeszłym tygodniu'.
	
	
	
	W
	świecie, w którym wszystko – dosłownie wszystko – napakowane
	jest zabawnymi
	triviami
	– drobnostkami, które starają się spenetrować
	nasz mózg, zawładnąć znaczeniami słów, których używamy,
	ukształtować nasz słownik – w którym filmy
	konstruuje się z szatańską wersją horroris
	vacui:
	wszędzie wtrynić coś "znaczącego", "śmiesznego";
	najlepiej żeby widz analizował "dzieło" klatka po
	klatce; są specjalne strony internetowe poświęcone takiej
	wnikliwej analizie zabawnych błędów, mistrzowskich posunięć,
	technicznych majstersztyków stosowanych w twórczości złej,
	brudnej, niemoralnej. Wciągnijmy ptaszka, niech mu się zdaje, że
	to są wszystko zdrowe zwyczaje. A tymczasem dzień w dzień tapla
	się w bagnie.
	
	
	
	Niegdyś
	Andrzej Krzysztofowicz powiedział, że 99% filmów mogłoby
	nie  powstać i nie byłaby to żadna strata. Wtedy sądziłem, że
	znacznie przesadził. Cóż to – ledwie jeden na sto wytworów z
	kategorii dziesiątej muzy nadaje się? Dziś stoję na stanowisku,
	że znacznie niedoszacował. Stawiałbym na to, że filmowe
	produkcje niemoralne, tj. zachwalające zło, a drwiące z dobra,
	wulgarne, pornograficzne, szkodliwe stanowią 99,999999999% całego
	"dorobku" światowego kina.
	
	
	W
	świecie, w którym całe sztaby
	opracowują treść
	jednego
	billboardu;
	w
	którym spece od reklamy zarabiają ciężkie miliony za wymyślanie
	naprawdę niekiedy wymyślnych kampanii
	(cf. Tomasz Szasz o militaryzowaniu języka medycznego)
	reklamowych, które służą pomysłowemu opchnięciu większej
	ilości towaru, przy okazji rzucając dowcipem prymitywnym lub
	błahym.
	
	
	
	Nam
	też zdarza bawić się słowem, tylko mamy nadzieję, że
	w
	dobrej sprawie...
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	
	Panie
	wicepremierze, jak żyć?, czyli:
	Igraszki
	z Jarkiem
	
	
	
	
	Fakt,
	że kobietony wyszły na ulice z poduszczenia i z – jeśli godzi
	się użyć takiego określenia – błogosławieństwem zwanego
	Kaczamamą Jarkosława, który prowadzi cyniczną polityczną grę –
	nie zmienia faktu, że ktoś na te ulice wyszedł: konkretne dusze
	nieśmiertelne i śmiertelne ciała, którym (p)omyłkowo
	przyznawano
	nad duszami pierwszeństwo.
	
	
	
	Któż
	by się takiego
	rozwoju zdolności manipulatorskich Jarkosława spodziewał
	trzydzieści lat temu? Od
	nocnej zmiany do dobrej zmiany.
	Że to
	nieledwie
	sumienie narodu ("w klubie PiSi nie ma żadnych agentów eSBi i
	może dlatego był
	tak
	nielubiany") objawi
	się jako
	cyniczny gracz, który lekkim gestem bierze na swoje sumienie krew
	setek i tysięcy dzieci zamordowanych? A może Dżei Ei Kei ["You're
	no JFK"
	(którego, swoją drogą, też naśladować nie zalecamy)]
	takim
	perfidnym graczem
	był cały czas, a w ostatnim czasie tylko objawił to światu w
	pełnej krasie?
	"W klubie PiSi nie ma żadnych agentów eSBi". "Marna
	pociecha – jak to skomentowano – że w klubie esbeków nie było,
	skoro znaleźli się tam agenci Szatana..."
	
	
	
	Przebrała
	się miarka miłości do (ew. litości dla) Jarka
	
	(Dla
	niektórych wcale nie...)
	
	
	
	
	...bo
	przyjmują
	taką zasadę: "Skoro robi to Jarkosław, to to jest dobre".
	Idą w zaparte. Przypomina się pewien komentarz liturgiczny:
	"Arcybiskup Lefebvre mówił słowa konsekracji tak, że wierni
	mogli to słyszeć, mimo że przepisy mówią inaczej. Ale ktoś
	taki jak arcybiskup na pewno wiedział, co robi". I idzie w
	zaparte.
	
	
	
	
	Co
	wy sobie ro(b)icie?
	
	
	
	Przemieszanie
	z poplątaniem.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	
	To,
	że
	Mr.
	JAK spowodował, że ci,
	którzy idą za nim na ślepo, muszą siłą rzeczy wyrzec się
	zasad katolickich – to jedno; że zdołał przekabacić na stronę bezrozumną
	lwią część
	swoich krytyków – to drugie i może boleśniejsze. 
	
	
	
	
	
	Co sobie ro(b)imy
	
	
	
	
	Wyrazem
	tego,
	jak bardzo Jarkosław załatwił niemal wszystkich, jest komentarz
	poniższy:
	
	
	
	"Dopiero
	po odzyskaniu wolności przez naród będzie możliwy zakaz aborcji.
	Chociaż moim zdaniem zakaz jest mało istotny. Wysokie podatki,
	niesprawiedliwość i bieda to główne
	powody aborcji i tak było zawsze. Dodać do tego można zabieranie
	władzy rodzicom nad potomstwem. Możemy sobie uchwalić w prawie,
	że jesteśmy narodem świętych, ale bez zmiany systemu aborcja
	stałaby się jeszcze bardziej masowa. Spójrzmy na Włochy, gdzie
	histeryczne działania prolajferów Białej Armii doprowadziły do
	całkowitej klęski. P****
	[wygwiazdkowanie od Red. WiWo]
	walczy z wywłaszczeniem, które jest groźniejsze
	niż całe LGBT
	i
	aborcja. Walka nie polega na mówieniu jak Kaja Godek (która
	przyczynia się swoim postępowaniem do pełnej legalizacji
	aborcji), tylko na skutecznym działaniu. Jeśli wróg chce, żebyś
	mówił, wtedy milczysz – czekając aż będzie czas. Możemy
	wyciągać wnioski z porażek innych, a ponieważ jesteśmy ostatnim
	krajem do podbicia, to mamy dużo przykładów, czego nie robić.
	Pozbawienie własności to kompletna klęska nieodwracalna" –
	tyle na początek Drogi Adwersarz.
	
	
	
	POZBAWIENIE SUMIENIA –
	TO
	JEST KLĘSKA, proszę Pana Adwersarza.
	
	
	
	Pomysł,
	żeby decyzję o tym, czy targnę się na życie spłodzonego
	przeze mnie dziecka uzależniać od mojego SUBIEKTYWNEGO
	poczucia, czy akurat jestem w sprzyjającej sytuacji finansowej –
	i
	żeby w ogóle prowadzić rozważania o targnięciu się na życie
	kogoś, z kim życiem już się podzieliłem
	– należy do gatunku absurdów piętrowych. Nie przeczę, że
	większość tzw. społeczeństwa katolickiego stanowiska katolickiego w kwestii prawa każdego niewinnego człowieka do życia nie
	podziela. Tym silniejszy argument za tym, aby z tymi
	bezmózgami/nieszczęśnikami nie dyskutować, tylko im wolę Bożą
	w tym zakresie po prostu narzucić przemocą. Jeśli są za głupi i
	zbyt nikczemni, by przyjąć to rozumem i sercem.
	
	
	A
	czy Ty
	osobiście
	podjąłbyś w
	ogóle
	ROZWAŻANIE,
	czy spłodzone przez siebie dziecko zabić, czy nie – gdybyś
	znalazł się w sytuacji brutalnego ucisku podatkowego ze strony
	funkcjonariuszy państwowych? W sytuacji, w której nikt i niczyja
	własność nie mogą być pewne dnia ani godziny? (A taka jest dziś
	nasza, Polaków, sytuacja). Jeśli tak, to wymordujmy wszystkie
	dzieci
	jak leci i
	po kłopocie.
	Na
	kij chronić własność, skoro w świetle "prawa" można
	bezkarnie zamordować kogoś, kto mógłby z tej własności
	skorzystać?
	
	
	
	I
	niech nikt
	nam
	tu nie
	wyjeżdża z
	twierdzeniami, że lekceważymy
	kwestię
	ekonomiczną. Rzut oka na historię WiWowych
	publikacji jasno pokazuje, że sprawę
	gospodarki traktujemy poważnie. Choć
	patrzymy
	na nią raczej
	od strony moralnej niż
	"pragmatycznej".
	Zawsze
	bardziej interesowało nas, jaka prawda, jakie przykazanie, jaka
	ustanowiona przez Stwórcę norma stoi za daną regulacją życia
	gospodarczego, niż to, komu przywalić podatek 15%, a komu 45%.
	
	
	
	Zresztą,
	cała ekonomia
	jest względem norm moralnych bezsprzecznie
	wtórna,
	a że durna publika tego nie pojmuje...
	
	
	
	"To
	było trzeba działać, a owego nie opuszczać"
	(Mt 23, 23).
	
	
	
	Jeśli
	Pan Bóg miałby w jakiś sposób oszczędzić nasz kraj w chwili
	nadchodzącego ucisku, jakiego jeszcze nie było, to raczej dlatego,
	że (przynajmniej na poziomie deklaracji i na poziomie regulacji
	prawnych) postawilibyśmy
	sprawę jasno: "żadnych morderstw – bez wyjątków" niż
	dlatego, że przesunęlibyśmy tę sprawę na plan dalszy w imię
	złudnej "skuteczności".
	
	
	
	Ułuda
	skuteczności. Gdyby było tak, jak pisze nasz D.A. i otwartość na
	każdego nowego człowieka oraz szacunek dla jego praw były wprost
	skorelowane z zamożnością społeczeństwa, to do najmniejszej
	liczby morderstw na nienarodzonych dochodziłoby w krajach
	najbogatszych. A wszyscy wiemy, że tak nie jest. Stany Zjednoczone.
	"Europa" (geograficznie jeszcze Europa, ale moralnie i
	kulturowo nawet nie podAzja) Zachodnia. I tak dalej.
	
	
	
	"[Z]abieranie
	władzy rodzicom nad potomstwem"... Rozumiemy, że wyrazem
	normalizacji sfery życia rodzinnego jest utrzymywanie status
	quo,
	w którym rodzice, a jakże, mają władzę potomstwu
	niesprawiedliwie życie odebrać? Trzeba mordowania "przynajmniej
	na razie" nie zakazywać i ewentualnie "czekać na lepszy
	moment"? Który nastąpi kiedy? Jakie są kryteria? Kiedy
	przeciętny dochód na głowę Polaka będzie wynosił XXX PLNów?
	Trzydzieści uncji złota? Wtedy i dopiero wtedy przypomnimy sobie,
	że istnieje coś takiego jak piąte przykazanie?
	
	
	
	To
	jest wojna. Ta wojna toczy się cały czas, niezależnie od
	manipulacji Jarkosława. Możemy wybrać albo hańbę, albo wojnę.
	Jeśli wybierzemy wojnę, Pan Bóg cały czas błogosławi
	wierniejszym batalionom. Jeśli wybierzemy hańbę i ułudę pokoju
	[i, oczywista, "rozwoju gospodarczego", bo "gospodarka
	(oprócz zdrowia, rzecz jasna – w świecie doczesnym, rzecz jasna)
	jest najważniejsza"], wybierzemy hańbę, a wojnę będziemy
	mieli i tak. Tylko że podejdziemy do niej z pozycji przegranych
	zgniłych kompromisowców i tchórzy.
	
	
	
	
	"Możemy
	sobie uchwalić w prawie, że jesteśmy narodem świętych"... 
	
	
	
	
	
	Tego
	sobie nie uchwalimy, bo jak świat światem po grzechu pierworodnym
	do wystąpień przeciw prawu Bożemu dochodzić będzie. Pytanie
	tylko, czy państwo ma być do grzechu podnietą, czy jednak w jego
	czynieniu przeszkodą?
	
	
	
	Społeczeństwo
	średniowieczne nie dlatego było od dzisiejszego zdrowsze, że
	wszyscy jak jeden mąż postępowali w tamtych czasach cnotliwie,
	ale dlatego, że głoszone publicznie i uznane za obowiązujące
	normy były oparte o moralność katolicką.
	
	
	
	Ideału
	na ziemi nie osiągniemy, ale dostaliśmy zadanie do ideału dążyć.
	
	
	
	
	
	
	"...ale
	bez zmiany systemu aborcja stałaby się jeszcze bardziej
	masowa". 
	
	
	
	
	Skąd
	taka pewność?
	Pewne
	natomiast, że powyższego argumentu chwytają się jak brzytwy
	zwolennicy (niepenalizacji) mordowania nienarodzonych.
	Niepenalizacji – bo, oczywiście, każdy kocha dzieci i "wszystkie
	dzieci nasze są", ale są "specyficzne sytuacje"
	oraz "dramaty" i wtedy mordować można.
	
	
	
	Gdyby
	miało być tak, że obowiązujące prawo nie wpływa na zachowania
	poddanych mu osób, nie kształtuje ich, to należałoby w ogóle
	zlikwidować kodeks karny. Znieść kary za morderstwo nie tylko
	nienarodzonego, ale za morderstwo człowieka widzialnego gołym
	okiem. Przecie mimo kary i tak znajdą się zawsze osoby gotowe
	targnąć się niesprawiedliwie na życie bliźniego. Przestańmy
	delegalizować kradzież – zawsze i tak znajdą się jacyś
	złodzieje. Tak
	jest: znieśmy cały kodeks karny, bo w świecie po grzechu
	pierworodnym
	przestępstwa
	były, są i będą. 
	
	
	
	A
	tymczasem...
	
	
	
	"[...]
	przełożeni
	nie są na postrach dobremu uczynkowi, ale złemu. A chcesz się nie
	bać urzędu, czyń, co jest dobrego, a będziesz miał chwałę od
	niego. 
	
	Albowiem
	jest sługą Bożym tobie ku dobremu. Lecz
	jeźli uczynisz co złego, bój się; bo nie bez przyczyny miecz
	nosi, albowiem jest sługą Bożym: mścicielem ku gniewu temu,
	który złość czyni.
	Przetóż
	z potrzeby bądźcie poddani, nie tylko dla gniewu, ale téż
	dla sumnienia".
	
	~
	Rz 13, 3–5
	
	
	
	Nie
	lekceważąc więc wezwania i dążenia do "zmiany
	sumień", nie ograniczajmy się; nie ograniczajmy naszych
	oczekiwań względem regulacji prawnych, które współkształtują
	sumienia. Również sumienia niektórych prymitywów, do których
	przemawia(ła dotychczas) wyłącznie tępa siła. I strach, i
	trudność osiągnięcia czegoś albo brak środków finansowych.
	Niech łamanie prawa Bożego wiąże się z ryzykiem również w
	wymiarze kodeksu karnego.
	
	
	
	Skutki
	czynu zabronionego
	
	Infamia
	i banicja
	
	
	
	"Aborcje
	i tak będą"
	– brzmi papugowany
	argument
	przeciw penalizacji tej zbrodni. Nie stroni od niego również nasz
	Drogi
	Adwersarz, który nie ustaje:
	
	
	
	"[Temat
	prawa człowieka
	nienarodzonego
	do życia] [j]est drugorzędny wobec nadchodzącego niewolnictwa,
	rozbitych rodzin, samobójstw, śmierci uleczalnie (!) chorych
	dzieci i dorosłych w karetkach, a w efekcie fizycznego
	unicestwienia naszego narodu. Temat aborcji stłumił
	protesty
	w obronie dzieci wyrzucanych ze szpitali, bo jest COVID
	(w
	tym noworodków nieochrzczonych, które umierają bez opieki
	lekarza), protest matek, które urodziły i zabrano im dzieci i
	pozbawiono kontaktu z nimi, bo COVID,
	stłumił protest rolników, przedsiębiorców i myśliwych i
	szykujący się protest lekarzy. Teraz ci, co mogli dojść do
	władzy i wprowadzić m.in. zakaz aborcji, ale też setki
	ważniejszych
	zmian niż temat aborcji, bronią kościołów i są przedstawiani
	jako wspólnicy obecnej władzy i będą rozliczani za jej
	przestępstwa. Ważniejsze od zmiany prawa była zmiana sumień
	ludzi, a tutaj mamy absolutną klęskę i prolajferzy się do tej
	klęski przyczynili. Przecież żeby wywołać poronienie wystarczy
	[...]  [fragment
	opuszczamy; D.A. podaje tutaj kilka "chałupniczych" metod
	mordowania nienarodzonych dzieci]
	albo pojechać do Niemiec, jeśli ma się pieniądze. To rozbite
	rodziny, zamordyzm, nędza, wysokie podatki i niewolnictwo/wyzysk są
	odwiecznymi przyczynami aborcji, a nie prawo lub jego brak, ale
	prolajferzy tego nie rozumieją".
	
	
	
	
	"Aborcja
	i tak
	będzie". Ale nie u nas. Na pewno nie będzie odbywała się z
	błogosławieństwem, za pozwoleniem, z
	przymknięciem oka i mrugnięciem okiem [wicie! rozumicie! (jak
	jest)] katolickich władz
	publicznych. A jak mordujesz za granicą, to W*P*E*D*L*Ć!
	Nie chcemy tu morderców i wspólnikow morderców. Banicja. Won!
	
	
	
	Nie
	wzywamy do braku roztropności, ale do tego, by powstrzymać
	się od rezygnacji z publicznego głoszenia zasad moralnych (i
	pilnowania ich właściwej hierarchii – patrz
	zdanie D.A.:
	"zakaz aborcji, ale też setki
	ważniejszych zmian")
	w imię mglistych i podejrzanych "skuteczności" oraz
	"pragmatyzmu".
	
	
	Trzeba
	kształtować sumienia na różne sposoby – również za pomocą
	kodeksu karnego i surowego egzekwowania zakazu morderstw.
	
	
	
	"To
	było trzeba działać, a owego nie opuszczać."
	(Mt 23, 23) – powtórzymy.
	
	
	
	
	[Addendum:
	"ci,
	co mogli dojść do władzy i wprowadzić m.in. zakaz aborcji, ale
	też setki
	ważniejszych
	zmian niż temat aborcji, bronią kościołów i są przedstawiani
	jako wspólnicy obecnej władzy i będą rozliczani za jej
	przestępstwa" – nasz D.A. pije tu zapewne do zachowania
	kąfederastów oraz sprzymierzonych i ich sympatyków, którzy
	najpierw (niektórzy) wiwatowali pod siedzibą Trybunału
	Konstytucyjnego, potem pomiarkowali się, że może się taki
	wizerunek ugrupowania niekorzystnie
	odbić w sondażach, więc nabrali wody w usta (niektórzy), potem
	opowiedzieli
	się publicznie
	(niektórzy) za dopuszczalnością mordowania nienarodzonych w
	wybranych przypadkach, potem poszli (niektórzy) "bronić
	kościołów" – tj. budynków przejętych przez
	antykatolickich (wbrew nazwie, którą się posługują)
	uzurpatorów, wykorzystywanych obecnie na cele kultu przez
	uznających hierarchię Novus Ordo za prawowitą władzę Kościoła.
	I z tych tytułów niektórzy
	mogliby okrzyknąć ich wspólnikami πsuarów
	w niszczeniu Polski.
	Ot, polityka demokratyczna. Ot, myślenie "polityczne". W
	zamyśle naszego D.A. kąfederaści winni w sprawie dzieci
	nienarodzonych milczeć, zamydlić wyborcom oczy wizją
	"gospodarczego odrodzenia" (bo "gospodarka
	najważniejsza"), wyjechać
	na grzbietach zdeprawowanego, zmylonego i pomylonego w zakresie
	hierarchii ważności spraw narodu do władzy, po czym – siup! –
	wszyscy staniemy się piękni i bogaci i nikt nie będzie już
	niesprawiedliwie nastawał na niczyje życie. No (i) masz!].
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Kilka
	luźnych i rozluźnionych uwag w kontekście uwag D.A.:
	
	
	"[Temat
	prawa człowieka
	nienarodzonego
	do życia] [j]est drugorzędny wobec [...]
	samobójstw" → aha, a nam się zdawało, że samobójca to
	jednak sam podejmuje decyzję o targnięciu się na własne życie,
	a nienarodzone dziecko takiego wyboru nie ma.
	
	
	
	"[Temat
	prawa człowieka
	nienarodzonego
	do życia] [j]est drugorzędny wobec [...]
	fizycznego
	unicestwienia naszego narodu" → aha, a nam się zdawało, że
	morderstwa
	na nienarodzonych to też jest fizyczne unicestwianie narodu.
	
	
	
	
	
	Że
	"temat aborcji" został w
	konkretnym momencie przez Kaczamamę wywołany i wykorzystany? –
	nasza w tym wina, że dopuściliśmy, aby inicjatywa "wywoływania
	tematu" została w rękach wrogów Wiary, wolności i
	własności; bo nie krzyczeliśmy o prawie każdego człowieka do
	życia nieustannie; bo pozwoliliśmy, aby temat "przyschnął";
	bo powtarzaliśmy za Wrogiem oraz wrogami, że "ten temat nie
	jest taki ważny", że "jest drugorzędny" względem
	tego, względem czego drugorzędny nie jest. Nie działaliśmy w
	sprawie ochrony życia każdego niewinnego człowieka skutecznie.
	Ani na niwie "sumiennej" (zmiany sumień), ani
	legislacyjnej. Nostra
	culpa!
	
	
	
	
	"Jeśli
	wróg chce, żebyś mówił, wtedy milczysz" – SePitol mordy
	nie zamknął, tylko dalejże nawijać. Im dalej w las, tym więcej.
	Aż znalazł się tak daleko w polu, że już krzyż na Giewoncie
przestał stamtąd dostrzegać.
	
	
	
	
	Czy
	którykolwiek z osutannionych i uornatowanych członków struktury 
	Novus
	Ordo odmówił udzielenia Komunii Świętej (lub tego, co za nią	uważa)
	tym
	cierpiącym najwyraźniej na wadę letalną
	mózgu, którzy publicznie opowiedzieli się za przepchnięciem
	ustawy o "wadzie letalnej" (Sam pan jesteś wada letalna.
	Rację miał
	WC, zwracając uwagę,
	że "życie
	każdego człowieka prowadzi niechybnie i bezpośrednio do śmierci,
	bez względu na zastosowane działania terapeutyczne".
	Zabij się sam, deisto,
	darwinisto
	i
	morświnisto, jakeś taki mądry!)?
	
	
	
	Fizyczne
	unicestwianie narodu bierze się zasadniczo z poczucia bezsensu
	istnienia, z lekceważenia
	lub świadomego odrzucania nauki Kościoła w zakresie hierarchii
	celów małżeństwa
	(dla przypomnienia: pierwszym i najważniejszym jest zrodzenie i
	wychowanie potomstwa), słowem: z odrzucania
	Wiary słowem i czynem.
	
	
	
	Nie
	pomagamy Sprawie, twierdząc, że zgodne
	z oczekiwaniami Pana Boga
	regulacje "publiczne", "społeczne", "państwowe"
	– jak zwał, tak zwał – nie mają żadnego pozytywnego wpływu
	na kształt i myślenie danej społeczności, narodu.
	
	
	
	Kształt
	ustaw regulujących życie danych ludzi stanowi pewien publiczny
	wyraz ich wewnętrznych przekonań. Najlepiej
	byłoby, aby nastąpiło masowe nawrócenie, a wtedy prawo w
	naturalny sposób uległoby naprawie – odzwierciedliłoby
	dominujące w społeczeństwie katolickie przekonania (oj, pięknie
	byłoby!).
	Ale zachęta do skupienia się w pierwszej kolejności na zmianie
	sumień nie wyklucza używania
	ustaw i stojącej za nimi siły do ułatwiania procesu nawracania.
	
	
	
	Sprzężenie
	zwrotne i zawrotne
	
	
	Telewizja,
	media, wszystkie te internety wpływają na ludzi. A z drugiej
	strony: i TiWi, i inne merdia, i obraz sieci też – są takie jak
	ich użytkownicy; w dużym
	stopniu stanowią ich zwierciadlane odbicie. "Nienawidzicie
	nas" – powiada polityk, bohater klasycznej powieści
	wspominanego Rafałowicza – "bo jesteśmy tacy, jak wy".
	
	
	
	
	Zwichrowany umysł
	
	
	
	A
	prawdziwa tragedia to
	są zwichrowane
	umysły – ludzi
	obdarzonych zazwyczaj inteligencją i wiedzą ponadprzeciętną.
	"Lekarze
	za mordowaniem". Specjaliści z zakresu ginekologii, którzy
	jak mało kto zdają sobie jak Dębski sprawę, kiedy zaczyna się
	człowiek, a jednak stojący niemal bez wyrw murem za regulacjami
	zezwalającymi na bezkarne mordowanie pewnych kategorii ("pod", jak chcieliby ich zapewne nazywać)ludzi.
	W ich zbrodniczej postawie nie
	chodzi zapewne tylko
	o motyw finansowy. Niektórych opętała najwyraźniej diabelska
	ideologia "wolności wyboru" – "robię, czego ode
	mnie oczekują".
	
	
	
	Na
	bezmózg rzuca się też raz po raz SePitolowi, który w
	nienajdawniejszym
	swym wystąpieniu plecie dyrdymały o tym, że nie trzeba i nie
	warto przeciwstawiać się aktom wandalizmu wymierzonym w budynki
	kościelne ani próbom przerywania celebr w środku. "Bo u nas
	to jeszcze nie jest tak, jak na Zachodzie, gdzie kościoły się
	podpala. Przed nami jeszcze daleka droga", więc odstąpmy.
	Przerwałem. Nie dooglądałem do końca. Skończyłem z tym.
	Skończyłem z nim. A tymczasem SePitol poszedł podlizywać się
	feminazistkom na wspólnym wiecu. Wyczuł nosem pasmo sukcesów, a
	zabezpieczył się (przynajmniej w swoim mniemaniu) przed
	kobietonami. Do jego domostwa smarować mu po ścianach i obrażać
	domowników nie przyjdą, bo się uwiarygodnił występując w
	porozumieniu z lokalną naczelną (przedstawicielką "srajku").
	
	
	
	Cieleśni
	jesteście, a nie duchowi
	I
	to jest prawdziwa porażka.
	
	
	Zza
	kulis: Prawdziwe zwycięstwo
	Szatana
	
	
	Tym,
	że w jarkosławowe manewry dały się wmanewrować jego przypupasy,
	zausznicy i poplecznicy, martwi
	bardzo, lecz dziwi umjarkowanie.
	Tym,
	że włączyły się w kaczmamowy scenariusz półgłówki i
	ćwierćgłówki "srajkowe", martwi bardzo, lecz dziwi
	umjarkowanie.
	Że
	na yarkowe manipulacje pozytywnie odpowiadają pełnogłówki –
	martwi niepomiernie i dziwi dość znacznie. Pełnogłówki dają
	się (r)obić w słonia w menażerii mając już perspektywę
	czasową, mogąc przyjrzeć się rozwojowi sytuacji z większego
	dystansu.
	
	
	
	W
	sumieniach osób skądinąd prawych odnoszone są takie
	niezamierzone przez
	Jarkosława
	szatańskie zwycięstwa.
	Yareck bowiem to w gruncie rzeczy amator,
	który daje się diabłu ogrywać jak Jacek
	i klocek. I wcale tego nie zauważa. Przeciwnik jest skuteczny.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	A
	zatem pytam Was, Czytelnicy
	najmilejsi:
	czy już czas, czy już pora, czy już jesteśmy gotowi, czy
	roztropne jest, czy Panu Bogu spodoba się zacząć
	już, teraz, dziś,
	wojnę na wszystkich frontach? Wojnę prowadzoną z pozycji
	katolickich. Deus nobiscum, nie
	zapominajmy. A
	rozpoczynajmy od samych siebie.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Historia
	o tym, jak się udało
	
	
	Kiedy
	przed wsiądnięciem na rower wkładał odblaskową kamizelkę,
	mówili mu:
	–
	Kamizelkę
	wkładasz? Toś
	frajer!
	–
	Wolę
	być żywym frajerem niż martwym bohaterem – odpowiadał – a
	jeździć po ciemku lub po jezdni mu się zdarzało.
	
	
	Ale
	dziś jechał bez kamizelki.
	
	
	Psy
	szalały przy ulach. Były niby oddzielone od reszty trawnika
	siatką. Siatka – niewysoka, to prawda: jakieś
	trzydzieści-czterdzieści centrymetrów – miała zadanie głównie
	sygnalizacyjne:
	sygnalizować tłumokom, że skoro już i tak rozleźli się ze
	swoim tałatajstwem po całym parku, to może chociaż łaskawie ten
	spłachetek ziemi zostawią w spokoju i dadzą pszczołom nieco
	wytchnienia. Niedoczekanie. (Nie zadziałał tu nawet argument o
	ochronie praw pewnych zwierząt przed innymi zwierzętami).
	Wieżyczka strzelnicza i drut kolczasty mogłyby na to dziadostwo i
	babostwo nie wystarczyć.
	
	
	
	Pies
	w aptece. Pies w biegunie. Na zapytanie obsługi, czy nie
	przeszkadza jej i czy to lege
	artis,
	aby zwierz przebywał w sklepie, reakcja: "Nie ma przecież
	naklejki z zakazem, nie?".
	
	
	
	"Dwa
	serca – jedno bicie". I szablon do naklejania na samochodzie
	przedstawiający dogoarmistę, który bije zarówno głupiego psa,
	jak i jego głupszego właściciela. Zamiast "Nie kupuj –
	adoptuj" – "Nie kupuj – zamorduj". I sylwetka
	głupiego psa z obitą mordą.
	
	
	
	To
	że dziś w Polsce pies cieszy się większym szacunkiem niż
	człowiek pełnoletni, a nawet dziecko, nie ulega wątpliwości. Poprzednie
	zdanie moglibyśmy uznać za ogólne i opisowe. Każdy przecież
	mimo wszystko bardziej uszanuje własne
	(w zdrowym tego słowa znaczeniu) dziecko niż czworonoga
	zjadającego własne kupy. Nieprawda!
	
	
	
	Mama
	z wózkiem na spacerze. Obok wózka drugie dziecko. Obok drugiego
	dziecka pies prowadzony przez najwyraźniej psiapsiółkę mamy z
	wózkiem, bo panie żywo o czymś deliberują, uśmiechają się do
	siebie... Pies tymczasem, całkiem spore bydlę, usiłuje dobrać
	się do dziewczynki
	obok wózka. Ta wycofuje się, krzyczy, odpędza rękami – nic to!
	– żadna z pań nie zamierza psiaka utemperować. I tak to trwa –
	minutę, dwie, trzy... Panie ruszają dalej w drogę. Sytuacja nie
	ulega zmianie. 
	
	
	
	
	Usiłowano
	Sedecjasza wychować, tłumacząc, że uda się jego "fobię"
	wyleczyć: "Przestaniesz
	się ich bać i wszystko będzie dobrze". Przypominam: To nie ja boję się psa. To pies
	boi się mnie. To ja panuję nad sytuacją. 
	
	
	
	I
	tak to trzeba
	bronić
	dzieci przed ich własnymi nieodpowiedzialnymi rodzicami.
	
	
	
	A
	tymczasem na razie wybrzmiały random
	shots.
	Wiadomość pojawiła się w wiadomościach
	lokalnych, ale większej furory nie zrobiła. Tak jak z tym 
	zatruwaniem psiarzom życia. Jeden artykuł, drugi, ale niewykrycie
	sprawców, sprawa przycichła, "jest już dobrze". A my
	robiliśmy swoje. Po piątym z kolei ataku odpowiednie służby
	zaczęły szukać jakichś prawidłowości. Gdzie,
	kiedy i dlaczego, bo "kto?" – na to definitywnej
	odpowiedzi nie miały poznać już nigdy.
	
	
	Sposób,
	w jaki potraktowano poszczególnych psiarzy, wywołał ostatecznie
	spore oburzenie, a to znalazło swój wyraz w publikacjach prasy
	lokalnej. Być może to prasa lokalna celowo wywołała owo poczucie
	sporego oburzenia. Sprzężenie zwrotne i zawrotne. Czasem opłaca
	się podjudzić opinię publiczną.
	
	
	Kiedy
	ustalono już, że ataków dokonują głównie rowerzyści i to na
	nich służby skupiły swoją uwagę, my przesiedliśmy się do
	samochodów. Wzmożone kontrole drogowe – my na hulajnogi!
	
	
	Nie
	ma na nas mocnych. Z wszystkich zrobią podejrzanych? Urządzą
	państwo
	policyjne w imię ochrony psów?
	Kto wie?...
	
	
	Zabijać,
	ale powoli
	
	
	I
	mimo że wielu
	przedstawia nas w czarnych anarchistycznych barwach – mimo
	wszystkie programy o tym, jak jeść bezę czy innego ptyśka – to
	my stanowimy ostatni bastion czynnie broniący kultury. Nawet
	jeśli robimy to pod tak niepopularnym wśród niektórych hasłem:
	Ś.p.,
	czyli
	Śmierć
	psiarzom.
	
	
	
	A
	propos jedzenia bezy: torby z żarciem zostawiane dzień w dzień
	przez kurierów pod drzwiami blokowych mieszkań. Kolejny wielki
	znak upadku. Wmawia nam się, że postęp to "żarcie na
	mieście". Im więcej lokalików, tym bardziej cywilizowany
	kraj. A kto jeszcze sam robi makaron? Komu chce się robić
	przetwory? Kto samodzielnie piecze chleb? Brak niemal zupełnie
	kultury przygotowywania i spożywania posiłków w domu; wszystko w
	biegu; wszystko na sprzedaż; totalna specjalizacja; jedzenie "jak
	domowe", ale nie – domowe. 
	
	
	
	Koniec
	dygresji. Czy inicjować bezpardonową walkę z
	durnymi psiarzami? Czy
	otwierać nowy ten front? W sytuacji, gdy samo fizyczne przetrwanie
	narodu jest postawione pod znakiem zapytania? Czy to nie 
	rozdrabnianie się? Ale różnica w stosunku do bliźnich i zwierząt
	to wyraz całkowitej duchowej degrengolady – z powodu której
	jesteśmy cieleśnie zagrożeni. Więc może i z tego odcinka walki
	nie rezygnować zbyt łatwo?
	
	
	
	Co
	teraz?
	
	
	
	Po
	Hogę przyjdą
	najpierw. Bilet do Auschwitz
	dostanie za darmo.
	
	
	
	Niektórzy
	twierdzą, że nie wolno samemu używać siły do rozwiązywania
	problemów doczesnych na skalę szerszą niż bezpośrednia ochrona
	siebie i najbliższych, a zamiast tego należy odwoływać się do
	władz państwa (rewolucyjnego – ale tego już nie mówią, bo
	skądinąd je mocno krytykują). Kiedy zatem uzasadniona byłyby
	rebelia, bunt, sprzeciw, veto, protest – z użyciem przemocy wobec
	funkcjonariuszy państwowych włącznie? Po całkowitym załamaniu
	jego struktur? One już są martwe. Utrzymuje się jeszcze cielesny
	szkielet na duchowo martwym organizmie. Nic dobrego z tego nie
	będzie. Może wypadałoby dobić trupa?
	
	
	
	Każde
	państwo
	to jest draństwo?
	Demokratyczne
	na pewno.
	
	
	Ci
	pożyteczni
	idioci, którzy są traktowani jak bydło, a zwani z poważna
	"elektoratem". Są w jakimś sensie bydłem i nawet o tym
	nie wiedzą. [Słynne (i słuszne) uwagi Dona Roomsfielda o unknown
	unknowns.
	"Gdyby idiota widział, że jest idiotą, automatycznie
	przestałby być idiotą – stąd wniosek, że idioci rekrutują
	się wyłącznie spośród osób przekonanych, że idiotami nie są"
	(to Kisiel)]. Masy teoretycznie przejęły władzę. Dano tłuszczy
	pewną kontrolę nad pewnym obszarem rzeczywistości. "Wolność",
	na jaką pozwolono, ogranicza się zasadniczo do trzech punktów:
	popić, pogruchać (niezapomniane słowa niezapomnianego Jemioła:
	coito ergo sum),
	radia posłuchać. To jest właśnie to pseudoświatłe
	społeczeństwo, w którym ludzie na potęgę zaciągają kredyty u
	banksterów, ale drobniejsze długi indywidualne wobec np. znajomych
	muszą zostać spłacone przed Bożym Narodzeniem, bo zabobon. Gdyby
	zamiast zabobonami przejęli się Panem Bogiem... Ale gdzież tam
	marzyć o tem...
	
	
 
Państwo
	wyznaniowi
	
	
	Czy
	jesteśmy już na tyle silni, by stworzyć oficjalny organizm;
	ogłosić to, co w sytuacji normalnej już i tak jest faktem, co
	funkcjonuje? Że to my stanowimy prawo na naszym terenie. Że to my
	egzekwujemy
	jego przestrzeganie. Że liczymy na to, iż Pan Bóg nam dopomoże i
	w zakresie potrzebnym do naszego zbawienia niedostatki dusz naszych
	oraz nieintencjonalne błędy w postępowaniu praktycznym uzupełni,
	naprawi – ze względu na naszą gorącą wiarę we wszystko, co
	przez Kościół nam do wierzenia podaje. 
	
	
	
	Najpierw
	nawrócenie – potem gospodarka. W
	pierwszej kolejności zwalczać
	chamstwo wobec kobiet – w drugiej naprawiać sytuację
	ekonomiczną. Wprzódy
	ukrócić wybryki psiarzy – później zająć się daninami.
	Najlepiej byłoby unormalnić wszystko naraz. Ale jeśli się nie
	da, zachować (przynajmniej na poziomie deklaracji) świadomość
	hierarchii spraw.
	
	
	A
	wszystko to w imię Prawdy. Prawdy katolickiej, czyli prawdy po
	prostu. Bezprzymiotnikowej.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Cum
	whom?**
	contra mundum
	
	
	W
	świecie, w którym kategorię prawdy zastąpiła "troska o
	uczucia", atakowaliśmy dniem i nocą. Nocami i dniami. Bez
	wytchnienia.
	Do utraty tchu.
	
	
	
	Niektóre
	nasze ulubione daty: Wigilia Bożego Narodzenia, które część
	srajkujących kobietonów i mężczyznopodobnych też obchodziła!
	Tylko Pan Jezus ich nie obchodził, ale okazja, żeby się nażreć
	i łyknąć prezenty była, jak zawsze, w cenie. Świętych
	Młodzianków. Świętego Sylwestra. 
	
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
 
	Królestwo doczesne
	
	
	"Gdy
	przeto berło zawakowało, włożyli jednomyślnie koronę na
	skronie Edwarda w dzień Wielkanocny roku 1042. Nowy król
	wstąpił na tron ojca, postanowiwszy rządzić według zasady:
	«Dobrobyt
	kraju zależy przede wszystkim od stanu moralności i wiary
	poddanych, a najprostszym sposobem uszczęśliwienia ludu jest
	troskliwość o kościół, nabożeństwo i ugruntowanie bojaźni
	Bożej».
	Gotów raczej opuścić kraj, aniżeli przelać krew, choćby
	jednego tylko człowieka, tak rządził, iż historya pisze o nim:
	«Z
	jego przybyciem stała się ziemia urodzajniejszą, powietrze
	zdrowszem, morze spokojniejszem». Łaskawy dla wszystkich,
	litościwy dla uciśnionych, szczodrobliwy dla ubogich, żył jak
	najskromniej, a dochodów swoich używał na zagojenie ran zadanych
	przez wojnę, budowanie kościołów, zakładanie szkół,
	klasztorów i dobroczynnych zakładów. Ustawy nadane przezeń
	ludowi są jeszcze dzisiaj prawomocne i dają chlubne świadectwo
	jego mądrości i łagodności".
	
	
	(https://pl.wikisource.org/wiki/%C5%BBywot_%C5%9Bwi%C4%99tego_Edwarda,_Kr%C3%B3la_i_Wyznawcy)
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Oprócz
	tego, żeśmy ___________________,
	tośmy
	jeszcze
	pokorni i wierni słudzy Boży...
	
	
	Część
	nas
	zasadziła się na własny las. Ogrodzić się, wznieść dom,
	izolacja, budowanie barier, wpuszczamy tylko swoich, bardzo
	"nienowocześnie".
	
	
	Część
	uznała, że chodzi
	nie tyle o partię katolicką na piekielnym demokratycznym
	firmamencie, ale o katolickiego króla dziedzicznego.
	
	
	Wszyscy
	rozumieli, że warto podzielić się życiem z możliwie dużą
	liczbą dzieci. To jest przyszłość.
 
Cieszy, jeżeli da się
	zachęcić choć jednego z potomków (i/lub choć jedną z potomkiń)
	do kontynuowania dzieła rodzica na niwie zawodowej.  Nauczyć "własne"
	dziecko. I z radością oraz dumą obserwować postępy na drodze
	rozwoju danych od Boga talentów.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Terror
	normalności, czyli: JAK PORADZIĆ SOBIE Z KATAREM?
	
	
	Żaden
	polityk i żadna formacja polityczna nie odwołuje się
	konsekwentnie do Pana Boga i nauki Kościoła. Chodzi tylko o
	"ratowanie branż". "Branży" domów publicznych
	też?
	Nasz
	Drogi Adwersarz powiedziałby zapewne – nieco w duchu Prusa
	– że
	nie "zwalczać", ale skupić się na tym, aby przybytki te
	kusiły jak najmniejszą liczbę klientów. Reszta zrobi się sama.
	
	
	Otóż
	niekoniecznie. Volenti
	fit injuria niekiedy.
	Ale czy akurat w tym wypadku? Do
	rozwiązania sprawy albigensów użyto czegoś więcej niż
	łagodnych słów perswazji.
	
	
	"To
	było trzeba działać, a owego nie opuszczać"
	(Mt 23, 23) – powtarzamy
	do znużenia.
	
	
	A
	zatem po faktycznym przejęciu władzy, objęciu w swe władanie
	danego obszaru, przejęciu monopolu na stosowanie przemocy na danym
	terenie – oficjalnie
	wszem wobec bez ogródek zakazujemy działalności Storków, za
	mordowanie nienarodzonych karzemy jak za mordowanie narodzonych
	(nienarodzony też człowiek – może ten argument przemówi do
	psiarzy) – nie mówiąc już o tym, że szanujemy siódme
	przykazanie, więc nikomu uczciwemu nie utrudniamy działalności
	gospodarczej. 
	
	
	
	Kończymy
	z "pragmatyzmem, "kompromisem" i tym podobnymi
	układami z diabłem.
	A po opanowaniu sytuacji w kraju, zaczynamy rozglądać się za
	kierunkami zdrowej agresji zewnętrznej. Jak z katarami.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	Czy
	państwo może/powinni karać kogokolwiek innego
	niż heretyków?
	
	
 
	"The common criminal
	is a bad man, but at least he is, as it were, a conditional good
	man. He says that if only a certain obstacle be removed—say a
	wealthy uncle—he is then prepared to accept the universe and to
	praise God. He is a reformer, but not an anarchist. He wishes to
	cleanse the edifice, but not to destroy it. But the evil philosopher
	is not trying to alter things, but to annihilate them. Yes, the
	modern world has retained all those parts of police work which are
	really oppressive and ignominious, the harrying of the poor, the
	spying upon the unfortunate. It has given up its more dignified
	work, the punishment of powerful traitors in the State and powerful
	heresiarchs in the Church. The moderns say we must not punish
	heretics. My only doubt is whether we have a right to punish anybody
	else.” 
	
	
	
	Z
	miłości bliźniego...
	
	
	Nie
	miéj w nienawiści brata twego w sercu twojem:
	ale
	go jawnie karz, abyś nie miał grzechu dla niego.
	~
	Kpł 19, 17 
	
	
	
	Żeby
	nawet mu do głowy nie przyszło, aby
	pewne czyny uskuteczniać;
	skoro jest już w stanie o nich pomyśleć, to trzeba WZBUDZIĆ W
	NIM
	STRACH –
	aby to on w pierwszej kolejności go powstrzymał. Zrozumie potem –
	jak dziecko.
	
	
	
	Okazjonalnie
	pojmują to nawet organa państwa rewolucyjnego:
	
	
	"Gdy
	jednak władza państwowa nie wywiązuje się ze swego obowiązku
	[ochrony obywateli oraz ich mienia], obywatele odzyskują prawo do
	występowania przeciwko napastnikowi w obronie swoich dóbr. Tym
	samym wyręczają organy państwa i działają w obronie nie tylko
	własnej osoby, ale wręcz całego ładu społecznego. Podobne słowa
	padły na sali sądowej podczas procesu Władysława Hnatkowskiego.
	Ten emerytowany wojskowy zastrzelił na ulicy 22-letniego Roberta
	S., uciekającego ze skradzionym z samochodu radiem. Prokurator
	uznał ten czyn za zabójstwo i  zażądał czterech lat pozbawienia
	wolności. Ryszard
	Berus, obrońca oskarżonego, twierdził natomiast, że działanie
	jego klienta «zmierzało do ochrony bliźniego w imię jego
	miłości i przeciwstawiania się przestępczości».
	Sąd Wojewódzki w Warszawie podzielił tę argumentację i –
	opierając się na przepisie o obronie koniecznej – wydał wyrok
	uniewinniający". 
	
	
	
	A
	zatem zadanie normalnego, katolickiego państwa to przede wszystkim
	unikać dawania
	bliźniemu okazji do grzechu.
	
	
	Jeśli
	daje się to osiągać bardziej
	metodą straszenia, represji, zakazów niż przemawiania do
	rozsądku, sugestii, zachęceń – cóż, święty Jan Maria
	Vianney zwykł
	mawiać,
	że zdrowy strach przed piekłem zaprowadził do Raju
	więcej ludzi niż wszelkie rozważania o rozkoszach Nieba.
	
	
	Państwo
	wyznaniowe, czy też raczej państwo wyznaniowi, czyli grupa
	konkretnych katolików zdeterminowanych i ufających Stwórcy na
	tyle, by przejąć monopol na stosowanie przemocy na danym
	terytorium, może wzbudzać
	w bliźnich żal
	mniej niż
	niedoskonały
	– sprowadzać ich na dobrą drogę, a przynajmniej powstrzymywać
	przed wstępowaniem na złą, wywołując w nich
	strach
	przed karą
	doczesną.
	Już nawet nie przed
	czeluściami piekła, ale
	czymś bardziej bezpośrednio dla większości namacalnym. Może
	dzięki takiemu oddziaływaniu tu, teraz, na ziemi potencjalny
	złoczyńca zrezygnuje z popełnienia grzechu i tym sposobem uniknie
	wieczności w płomieniu nieugaszonym.
	Ale
	by do realizacji takiego pomysłu państwa wyznaniowych doprowadzić,
	trzeba Wiary i odważnego głoszenia jej... A Pan Jezus już dawno,
	dawno temu zadawał pytanie, czy ją na ziemi znajdzie.
	
	
	
	Obyczajówka
	
	
	Tu
	i teraz: dwie
	wypiercingowane
	lesbijki całują się w tłoczny dzień na stacji metra.
	Savonarola
	Task
	Force
	to nie była taka najgorsza koncepcja...
	
	
	Ma-ła
	Pol-ska Ka-to-lic-ka! – na dobry początek
	(POTEM
	CORAZ WIĘKSZA)
	
	
	Dopóki
	istnieje
	coś takiego jak "przestrzeń
	publiczna",
	rozmaici
	szaleńcy
	i zamordyści
	będą mieli wolne pole do eksperymentów społecznych – z zamordystami usiłującymi dosłownie zmusić ludzi do zakrywania
	mord włącznie. I to nie psich bynajmniej. (What
	a pity!).
	
	
	Czy
	odpuszczamy "przestrzeń publiczną" i konstatujemy:
	"niech się tam zatratują, pozagryzają, poobijają"
	–
	czy taka
	nieludzka jest natura
	miasta i nic na to nie poradzimy? – czy jednak uznajemy, że choć
	część normalności da się w metropolii odwojować?
	
	
	Czy
	przekradamy się przez całe życie jak złodzieje – czy raz po
	raz stajemy z wrogiem do walki i wygrywamy?
	
	
	Czy
	trzeba jak Roman Kluska zarobić na pewnym kompromisie ze światem i
	potem za zdobyte tą drogą pieniądze realizować marzenie
	normalne? Czy
	dałoby
	się uczynić
	marzenie jednocześnie celem i środkiem do celu?
	
	
	
	Oręż
	niewidzialny
	
	
	
	Modlitwa.
	A
	modlić modlą
	się
	raczej tak
	atakowani przez naszego Drogiego
	Adwersarza "prolajferzy"
	niż promordercy.
	Można się obawiać, iż D.A. do tego stopnia dał się ponieść pseudologice
	świata doczesnego i liczeniu wiernych papiestwu dywizji, że o
	orężu niewidzialnym raczył zapomnieć.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	“They
	want to be treated with oil, soap and caresses.
	
But
	they should be beaten with fists.
	
In
	a duel, you don’t count or measure the blows,
	
you
	strike as you can.”
	
~
	słowa
	przypisywane św.
	Piusowi
	X
	
	
	
	W
	duchu zarysowanego wyżej podejścia realistycznego walczyliśmy
	wcale nie po tym, co zwano by "rycersku". Bandą na
	jednego. Wykorzystując wszelkie adekwatne środki. 
	
	
	
	
	Byliśmy
	skuteczni. Podniósł
	się
	jazgot. Szczekaczki:
	tak nie można!
	Niech
	szczekają, a karawana tj. my
	jedziemy
	dalej.
	Rozjeżdżając po drodze kogo
	trzeba.
	I
	przemawiając
	do nieszczęsnego narodu, społeczeństwa (jak zwał, tak zwał tę
	upodloną na własne życzenie zbieraninę osób z wpisanym w dowód
	obywatelstwem polskim) nie plakatami
	albo
	nie tylko plakatami. Społeczeństwo, w którym trzeba metodą
	"kampanii [znów język militarny] społecznych" wbijać
	do tępych głów prawdy oczywiste, to porażka. Plakaty
	"eucharystyczne". Plakaty przypominające, że
	nienarodzony to też człowiek i nie wolno go mordować.
	Oplakatujemy wam całe miasta. Tak jakbyśmy (choć akurat w tym przypadku głosimy prawdę) chcieli wykrzyczeć: "Nasz Goebbels jest lepszy niż
	wasz".
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	...jeden
	tam jest tylko porządny człowiek, ów
	pan doktor,
	a i ten, prawdę mówiąc, frajer (względnie: fajans albo fajka).
	
	
	
	Wśród
	innych doktórów, teologów
	nie gardzących pornografią i angażujących do niej własną
	Marlenę oraz człekokształtnych bredzących o wadach letalnych
	doktor Nepomucen Mencel jawił się już na pierwsze rzuty oka jako
	ewenement. Jak
	Nepek znalazł się w Morświnie (Narcystyczna partia Morświn. To
	musiało się tak skończyć. Przesiadanie się z kolejnej kanapy na
	jeszcze następną. Ten sam wódz, inne nazwy. Aż wreszcie führer
	i nazwa stali się jednością), nie mamy bladego pojęcia.
	Sprawiał przecież wrażenie sensownego. Ale i on – taki
	bezemocjonalny (by nie rzec zimny), zdroworozsądkowy (chciałoby
	się rzec) analityk let
	down his guard.
	Stracił czujność. Stracił głowę. I to w sprawie nader
	poważnej.
	
	
	
	O
	premierze Cyferplanu
	07
	huczało od dawna. Polski producent, polski projekt, polska gra
	podbija świat. I dr Mencel też się do chóru przyłączył.
	Skomentował pewne pozwy sądowe, z którymi będzie musiał
	zmierzyć się producent gierki. Wyjaśnił co, kto i dlaczego.
	Wyraził nadzieję, że producent wyjdzie z dość trudnej sytuacji
	obronną ręką i najbardziej rozpoznawany za granicą poza kopaczem
	piłki futbolowej "polski produkt eksportowy" odniesie
	zasłużony sukces. Powiedział to ten sam dr Mencel, który
	publicznie zadeklarował się jako katolik. No, to strzelił jak
	łysy kucykiem (żeby nie powiedzieć: kucem).
	
	
	
	Nie
	ma to jak stracić czujność. Jest ona, zgodnie ze słowami
	Jeffersona (nie Airplane'a), ceną wolności. Mówił nawet o
	wiecznej. Nie tracić jej na mgnienie oka. Bo można przeoczyć
	jedną po drugiej "ścieżkę romansową", w ramach której
	nasz(a) bohater(ka) nawiązuje relacje intymne z
	przedstawiciel(k)ami płci niekoniecznie przeciwnej. Że Cyferplan
	w niepozostawiający wiele wyobraźni sposób przedstawia nierząd
	heteroseksualny, to, zdaje się, jeszcze nic. (Stępianie wrażliwości
	na grzech: "gdyby pokazywali tylko hetero, byłoby OK"...).
	Tu mamy do czynienia z wyższą szkołą jazdy: grzech sodomski jako
	składowa część "gry".
	Gracz pakuje się w to samo, w co Miron Białoszewski (link dla osób
	o mocnych nerwach i żołądku:
	http://kompromitacje.blogspot.com/2020/01/bialoszewski-wdaje-sie-w-karmana.html).
	W to grają twoje dzieci. Nawet
	jako
	(osobiście) heteroseksualiści w
	ramach gry mogą "spróbować" też ścieżki
	homoseksualnej – "przecież to tylko gra". (A czemuż by
	nie spróbować? Zapłaciłem za grę sporo;
	z(s)eksploruję wszystko, co się da; pójdę każdą drogą;
	wybadam każde po kolei rozwiązanie).
	Obalanie wszelkich granic. Coraz niżej. Piekła coraz bliżej.
	
	
	
	Aż
	dziw, że nie ma w grze jako opcji stosunków o charakterze
	nekrofilskim ani
	zoofilnym.
	Przedstawiciele
	tych "opcji"
	mogą poczuć
	się dyskryminowani...
	A to w końcu przecież także
	uzasadnione
	i usprawiedliwione sposoby prowadzenia życia i się, nieprawdaż?
	
	
	
	O
	dokonywanych na ekranie masowo mordach już nie mówimy; to normalne
	jak flaki z olejem.
	
	
	
	Cyferplan
	uważany
	jest za wizytówkę
	Polski w świecie. Dołożyć nieswoją cegiełkę i nieswoje
	(więcej niż) trzy grosze postanowiły też nieszczęsne władze
	cywilne naszego biednego
	kraju.
	Oto firma, którą przy okazji poprzedniej "megagigaprodukcji"
	chwalono za to, że działa bez państwowego
	wsparcia,
	tym razem skwapliwie wyciągnęła ręce po nieswoje i z
	błogosławieństwem rządowych żyrantów zagarnęła 30 milionów
	PLN na "doskonalenie produktu". 
	
	
	
	
	A
	więc ja
	jako podatnik współfinansuję to dziadostwo. Jestem zmuszany, żeby
	współfinansować to dziadostwo. A
	znajdują się
	jeszcze tacy, którzy, uprzednio zmuszeni, żeby współfinansować to
	dziadostwo na etapie produkcji, wspierają je teraz dodatkowo –
	również kwotą niebagatelną – kupując gotową grę.
	
	
	
	
	Wszyscy,
	w tym również pan, doktorze Mencel,
	w jakimś
	stopniu
	dołożyliśmy
	się
	do tego, żeby zaprezentować się
	światu w ten sposób; żeby zaprezentować milionom
	graczy jak jeden (wirtualny) facet wdaje
	się w drugiego.
	"To tylko opcja, nie trzeba w to wchodzić". Tak, tak,
	znamy to: "Niech niewolnictwo istnieje, tylko niech nikt nikomu
	nie każe być właścicielem niewolników".
	
	
	
	
	A
	w/w ohydztwa to integralna, przewidziana i zaakceptowana przez
	producenta część gry.
	
	
	
	Wszystko
	ma być dziś "narodowe" (stadion,
	kwarantanna...)...
	A tu mamy narodowy
	wstyd!
	
	
	
	Mówią
	nam polscy "zawodowi patrioci" w języku angielskim, że
	"Red
	is bad".
	Do miłośników używania języka obcego w celu przekonania kogoś
	do idei polskich
	nie należymy, ale w przypadku producenta Cyferplanu
	07
	pozwolimy sobie na małe odstępstwo: Red is
	bad. Very
	bad, indeed.
	
	
	
	Gdyby
	Nepomucen Mencel i jemu podobni skupili się bardziej na
	rzeczywistości duchowej, ekonomiczną przesuwając chwilowo na plan
	drugi, zrozumieliby, że
	Cyferplan szkodzi
	duszy niezmiernie. (O ciele gracza spoczywającego godzinami przed
	ekranem już nie wspominając). Ale cóż – łatwiej jest snuć
	prognozy dotyczące sukcesów demoralizującej do szczętu gierki
	popijając nał,
	now,
	czyli właśnie teraz w studio swojej internetowej telewizji wodę
	mineralną niż narażać się po raz kolejny na zarzut malkontenctwa.
	
	
	
	Chciałbym
	liczyć na to, że dr Mencel pomylił się, czegoś nie dopatrzył,
	nie zdaje sobie sprawy, do jakiej sprawy przykłada rękę. Ale dlaczego się w takim razie, do ciężkiego licha, w sprawie Cyferplanu
	publicznie wypowiada? (Robocza odpowiedź: Bo może).
	
	
	
	Chciałoby
	się wierzyć, że to wszystko (w)skutek niedopatrzenia poczciwego
	skądinąd Nepka. Ale, ale – młody poczciwiec zamieścił w Sieci
	klip sugerujący możliwość ubiegania się przezeń o pRezydenturę
	– klip z jednoznacznym odwołaniem do
	Cyferplanu;
	właściwie żywcem z gry ściągnięty, utrzymany w jej stylistyce
	i zatytułowany Mencel
	2025.
	Więc
	pan doktór odwołuje się do jakiegoś wzoru, ideału, w każdym
	razie czegoś silnie wkorzenionego (przez wiadome siły) w
	świadomość społeczną, przynajmniej tzw. młodszego pokolenia. I
	wykorzystując to wkorzenienie w jakiś sposób grę akceptuje,
	zachwala, propaguje.
	
	
	
	Gdzie
	indziej młody poczciwiec ubolewa nad tym, że nieletni czerpią
	dziś wzorce nie z kościołów, lecz z ekranów. Ale po co zatem cała
	ta
	Cyferplanowa
	propaganda?
	Panu
	Bogu świeczkę, a diabłu smartfona, laptopa, desktopa, tablet i
	deprawującą grę?...
	
	
	
	Cyferplan
	wpływa zaś na sposób myślenia graczy (w szczególności mniej
	zaawansowanych wiekiem) znacznie silniej niż przemówienia czy
	polityczne analizy. Bo gra w grę ("Będę grał w grę")
	to jest, na ile to możliwe, "własne" przeżycie
	napakowane emocjami. Cyferplan
	utwierdza
	graczy w ich błędnych postawach i wyborach życiowych, a
	nieurobionych urabia.
	
	
	
	Trzeba
	wziąć pod uwagę, że z punktu widzenia strategii politycznej z
	niektórymi graczami się nie zadziera. A gracze w Cyferplan
	reprezentują spore grono młodocianych wyborców. Gra to w
	demokracji rolę niebagatelną. A kąfederaści (do których dr N.M.
	się zalicza) z tego akurat sprawę sobie zdają: oni mówią do
	społeczeństwa omamionego emotikonami. Oni dali się wciągnąć w
	grę zwaną demokracją. Oni stawiają na "nowe pokolenie".
	Usiłują przekonywać do siebie wpatrzonych jak sroka w lap
	memaczy, budujących swój obraz świata w oparciu o obejrzane w
	przeciągu ostatniego kwadransa "śmieszne filmiki",
	Cyferplany oraz
	(celne niekiedy – co prawda, to prawda) memy. Meeeeeee! (Do kozy z
	nimi wszystkimi!).
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Odwołujemy
	się do cudzych bohaterów, usiłując nadążyć za gonitwą
	rozszalałego świata i przemówić do wziętych w jego macki
	nieszczęśników, bo nie mamy swoich bohaterów kultury popularnej.
	Maski z filmu Z
	jak zemsta
	(alternatywnie: O
	jak odpłata)
	znalazły
	swoje zastosowanie w życiu społecznym. Mają reprezentować bunt
	przeciw władzy, wolnościowizm itd. I w połączeniu w historyczną
	postacią Guya Fawkesa ma to może ręce i nogi. Jednak w czasach
	współczesnych maski nawiązujące do postaci o imieniu
	rozpoczynającym się na literę, której w polskim alfabecie nie
	ma, oraz ich noszenie stały się modne po emisji wspomnianego
	filmu, który – oparty o podobny w wymowie komiks – ma charakter
	wybitnie antyreligijny i  podżega do rewolucji w imię do~wolności.
	
	
	
	
	
	Naszą
	mimowolną sympatię może budzić odwołanie do bohatera sprzed
	wieków. Do historycznej
	postaci niedoszłego katolickiego zamachowca. Bo
	maska Guya
	Fawkesa.
	Ale
	według naszej najlepszej wiedzy Guy Fawkes nie walczył o "prawa
	LGBT"; nie walczył o prawa zboczeńców do dekretowania
	swojego zboczenia.
	
	
	
	Gdzie
	jest katolicka odezwa na w/w dziadostwo? Gdzie film i gra o
	bohaterze do szpiku kości polskim?
	Już
	nad tym myślimy, już o tym piszemy...
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Nie
	dziwi, że w propagandę Cyferplanu
	ochoczo włączają się jawni słudzy diabła. Ale
	gdy
	do tego chóru chwalców dołącza ktoś, kto został przez Pana
	Boga obdarzony rozumem nieprzeciętnym i zdaje się należeć do
	"naszych", a przynajmniej nie należeć do "onych",
	to pozostaje nam łączyć się w bulu i nadziei, że przejrzy
	na oczy.
	
	
	
	Cyferplany
	i podobne służą rozmiękczaniu mózgów i dusz (o portfelach nie
	wspominając) tych, którzy zachowali jeszcze w świadomości
	resztki Wiary. I tak łatwo bywa ich rozmiękczyć...
	
	
	
	Kto
	jest tak naprawdę groźny
	dla
	inżynierów nowego wspaniałego świata?
	
	Czy te miliony otępieńczo wymachujące wirtualnymi gadżetami
	w demoralizującej grze? Czy jednak
	Army of God? Czy jednak w polskich
	warunkach i na polskie możliwości Fundacja Ad
	Arma? Tylko czy na takie konstruktywne i obliczone
	na dziesięciolecia
	działania nie
	jest już
	za późno?
	Czy nie należy po prostu błyskawicznie zbroić się na potęgę i
	w
	zastraszająco szybkim tempie szykować na (jeszcze) cięższe
	czasy? A może i to trzeba działać, a owego nie odpuszczać?
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	...jeden
	tam jest tylko porządny człowiek, ów Nepek Mencel, a i on...
	
	
	
	Ma
	się czasem takie wrażenie, że wśród bandy łobuzów natrafia
	się ktoś – ktoś; taki czysty, taki uczciwy, taki prostolinijny.
	Taki – inny. I jest taka nadzieja. I żywimy taką nadzieję. A
	potem jak boleśnie przejmuje nas, kiedy okaże się, że ta wielka
	nadzieja białych jest taka jak inni. Jedno mówi, drugie robi. Daje
	swoje prywatne (tj. już nie prywatne, bo dostępne wszem wobec we
	wszechobecnej niemal Sieci) zdjęcia do netu. Ba, prywatne: żonę i
	dzieci w nim umieszcza. Cały sznur zdjęć.
	
	
	
	No
	i szlus! No i sznur! No i szur!
	
	
	
	Z
	perspektywy
	
	
	
	Za
	sto lat nikogo
	z
	nas na tym doczesnym świecie już nie będzie. Jacy będą nasi
	następcy? Jaki
	oręż da(je)my im do rąk?
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Co
	jest tak ze światem
	(niewiele)
	
	
	
	Jak
	tu pomóc w powstaniu (bo tego się nie zadekretuje) narodu,
	społeczeństwa ~
	indywidualnych bohaterów?
	Mój
	dwór moją twierdzą. Dwór mojego sąsiada jego twierdzą. W razie
	czego łączymy siły. Bo łączy nas Wiara i nie tylko. 
	
	
	
	Wszystko
	swoje.
	Podzielę
	się w razie potrzeby,
	ale moje. Zamiast jednego wielkiego zakładu na milion, milion
	prywatnych indywidualnych inicjatyw na skalę rodziny, sąsiedztwa.
	Prywatne
	nie tylko
	samochody, ale
	elektrownie, tartaki, studnie.
	Niezależność.
	Tak
	że
	aby
	zabić Polskę,
	trzeba by zabić każdego Polaka indywidualnie.
	Żeby do zagłady fizycznej narodu
	nie wystarczyło
	wyłączyć wody czy ogrzewania w milionowym mieście.
	
	
	
	
	Może
	po prostu wyprowadzić się i przeczekać na wsi to uperfumowane i
	ogolone gładko barbarzyństwo?
	
	
	Zwalczać
	je modlitwą,
	pracą i... dobrą lekturą. Ora,
	labora et
	lege!,
	o
	czym dziś się często zapomina.
	
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	
	Jeszcze
	siedemdziesiąt lat temu w Polsce młodzi ludzie przez nikogo nie
	przymuszani chodzili modlić się co dzień pod figurą na
	rozstajach dróg. Tak, nikt im nie kazał. A dziś ich dzieci,
	wnuki, prawnuki? ("Ta dzisiejsza młodzież" – słychać
	niekiedy narzekanie. Ale to jest młodzież mająca rodziców,
	dziadków etc. – czyżby nie wywarli oni żadnego wpływu na tych,
	na których zachowanie tak dziś pomstują?).
	
	
	My
	chodzimy.
	
	
	My
	mamy Wiarę.
	Bo wiemy, u Kogośmy na ordynansach, Komuśmy
	słudzy.
	
	
	*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
	
	
	AK.
	Katolicja – tak ich prześmiewczo nazywali. Oficjalnie: Awangarda
	Kontrrewolucji.
	Nazwa
	niezbyt "medialna", ale działania stanowczo tak.
	
	
	Powietrzem
	wstrząsnął huk kolejnej eksplozji. Ochroniarze albo dawno
	zdezerterowali albo leżeli pokotem w zalanej
	wodą łazience. They
	were already dead in the water.
	
	
	Recepcja
	Żołędni Clinic w takim stanie, w jakim znano ją dotychczas, was
	no more.
	
	
	Sedecjasz
	wyszedł ze zgliszcz z rękami podniesionymi w geście. I z
	podniesioną głową. Nasze było przed grobem zwycięstwo.
	A
	styczeń był
	piękny
	tego roku...
	
	
	Łazarz
	Koniecpolski
	
	
	_______
	[*]
	Absurd
	goni
	absurd. Trudno nadążyć. "Nasza
	rodzina powiększyła się" – obwieścił światu
	ukontentowany Kłusak po szczęśliwych narodzinach syna.
	Drogi Panie,
	Pańska rodzina powiększyła się z chwilą poczęcia dziecka –
	nawet jeśli było wtedy tak małe, że plotkarskie
	"portale" (dark
	portals),
	jutuby, fejsy
	itpb. [i tym podobny badziew]
	nie potrafiły go dostrzec. Skoro zdecydował się Pan sprzedać
	prywatność Swojej
	rodziny i Swoją, to niechże Pan przynajmniej nie dostarcza
	Wrogowi
	amunicji poprzez nieścisłe twierdzenia.
	
	
	**
	Progress
	check.
	
	
	P.S.
	Uderzanie
	w "swoich" albo "bliższych sobie"; wychodzi na
	to, że bywa łatwiejsze niż walenie we wroga.
	Z
	drugiej strony: kogoś
	bliższego bliżej znamy i nasze stanowiska są w pewien sposób
	"bliższe", więc może z większym zapałem chcielibyśmy
	przyczynić się do jego nawrócenia?
	A tymczasem bywa, że so
	close and therefore so far...
	
	
	P.S.
	II. Po co nam takie dziwo jak WiWo?
	
	
	Kiedy
	człowiek redaktor/autor podejmuje no, przyjmijmy, że jakiś trud
	napisania czegoś, to
	pamiętać winien, że nemo
	iudex in causa sua.
	Niemniej
	jednak trochę głupio się czujemy, widząc, co się wydaje i
	publikuje elektronicznie. I co się ludziom wydaje, że jest
	wydawania i czytania godne.
	
	
	To
	nie jest pretensja do nikogo, a już na pewno nie do Pana Boga ani
	do tych Drogich Czytelników, którzy zdołali powyższe przeczytać.
	Ale nieco szkoda...
	
	
	Przy
	tym wszystkim gugiel
	może
	jednym kliknięciem zdmuchnąć całą wieloletnią pisaninę.
	Może
	trochę szkoda by było...
	
	
	A
	więc: po co nam takie dziwo jak WiWo – a już WiWoPoWiwo tym
	bardziej?
	Czy
	ma jakąkolwiek rację bytu?
	A
	jednak się trzyma. Gramy dalej swoje solo na pile. 
	Trzymamy
	się. We abide. We
	endure. Not just barely.
	
	
	And
	one for the road:
	
	
	Daphne's
	distortions could have been avoided, but for a fundamental of
	journalism today which feeds distortions. She could have shown me,
	and others who were her documentary's subjects, how her final
	editing decisions were going to look. We could have pointed out the
	distortions, surely then she would have agreed and corrected at
	least some of them. But journalists today don't even think it is
	ethical to show news subjects the finished stories about them,
	before publication! One arrogant journalist actually explained to
	me, "We're
	professionals. We don't need to correct our stories afterwards. We
	get it right the first time."
	
	
	
	(http://www.saltshaker.us/AmericanIssues/Life/HBOdocumentary.htm)
	
*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Dyskusja na kanwie zagadnień poruszonych w tekście:
http://rediwiwo.blogspot.com/search/label/%C5%BCe%C5%84cy%203
*
	* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *