*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Dyskusja na kanwie zagadnień poruszonych w tekście:
http://rediwiwo.blogspot.com/search/label/%C5%BCe%C5%84cy%203
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
D e fi a n c e: Eric Rudolph
Páteant aures misericórdiæ
tuæ,
Dómine, précibus
supplicántium:
et, ut peténtibus
desideráta concédas;
fac eos, quæ tibi sunt
plácita, postuláre.
Krajobraz
polski 2020, problemy bieżące i odwieczne
(PodTytuł
alternatywny:
Poland
in the year of our Lord MMXX. The best of the worst)
Albo:
Panorama bezkatolickiego bezkresu medialno-intelektualnego
Piątego
stycznia. I znów burza. Najpierw grzmoty. Niskie, burczące,
powolne. Tym razem alert KGB, pardon: RCB, nie kłamał.
Przeczytaliśmy go zawczasu. Wszystkim piknęło. Znaczy, telefony
piknęły. Niemal równocześnie. I mojej Walentynie, i Prediktorowi,
i mnie. Służby nie spały. Wszystkim wysyłały. A operatorzy
dzielili się z nimi wiedzą o tożsamości swoich klientów oraz
przebiegu ich rozmów i korespondencji. Naszych też. Wszelkie
tajemnice – od bankowej poczynając, a na korespondencji kończąc
– szlag trafił. "Wolność to niewola". Ja tych państwa
do swojego telefonu nie zapraszałem. Cholerne komuchy!
Znów
grzmoty. Błyski na niebie. Burza jednak bez deszczu. Pozbyliśmy się
telefonów, jak zawsze przed akcją.
Cmentarz
o tej porze i w takiej pogodzie zionął pustkami. Jeśli,
oczywiście, nie liczyć setek i tysięcy obróconych już w proch
oraz tych całkiem niedawno złożonych do grobów. Ilu spośród
nich już cieszyło się życiem wiecznym, ilu już znalazło w
czeluściach piekielnych, ilu wciąż czekało wybawienia z
czyśćcowych mąk?... Requiem
aeternam...
śpiewaliśmy od wejścia na teren nekropolii. W szczególny sposób
poświęcaliśmy je tym, które nie doczekały chrztu. To również
ich dotyczyła pierwsza i najważniejsza gałąź naszej
działalności. Zdradzieckie
mordy dokonywane na nienarodzonych z poduszczenia kanalii-ojców i
kanalii-matek przez kanalie w białych kitlach za przyzwoleniem i z
pełnym słów o kompromisie błogosławieństwem kanalii w
skrojonych garniturach – i Kaczorów, i Donaldów, i... – jeden
pies. Tym mordom postawiliśmy sobie za cel zapobiegać. Ratować
tych braci naszych najmniejszych. Traktujecie ich jak środek do
celu. Skazujecie na limbus
in vitrorum.
Usiłujecie niszczyć jeszcze w łonach matek. Mordujecie ich.
Jesteście... kanaliami? To za mało powiedziane.
Dotychczas
zwykle spotykaliśmy się na cmentarzach w oktawie albo zaraz po
oktawie Świętych Młodzianków. Tym razem trochę się przedłużyło,
bo Prediktor miał dodatkową robotę. Ale misja zakończyła się
pomyślnie. A na razie żaden z naszych jeszcze nie poległ. Wszyscy
stali dzielnie na swoich stanowiskach. Nikt jeszcze ani już nie
siedział.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Od
wschodu również zbliżało się trzech żeńców. Z3rro – ten,
który bił, żeby zabić w imię miłości Boga i bliźniego. Scot
Free (stylizujący się czasem na Scot3) – wędrowiec co się
zowie, jak samo imię wskazuje. Ten zawsze robił najwięcej
kilometrów. I Petronela. Ta, którą oficjalne
organizacje "pro-life"
niemal
jednogłośnie potępiły, bo strzelała do Marzenny Żołędnej.
Inaczej niż Zerro, którego zresztą kochała na zabój. Strzelała,
żeby zranić. Nie chciała śmierci Żołędnej, ale aby się
nawróciła od drogi swej, a żyła. "Tchórze i kłamcy" –
mawiał o tych "prolajferach"
Scot. Grają oni w ramach narzuconych przez system. Agresja fizyczna
jest "niedobra", bo rzekomo "nieskuteczna", a
skuteczne ma być to, co od dziesięcioleci do naruszenia
"aborcyjnego kompromisu" nie doprowadziło. Nie posunęło
sprawy ani o krok.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Z
południowego zachodu przybyli: nie stroniący od zadawania ciosów
poniżej paska Jan Chryzostom (znany również jako Doktor J.C.),
Wincenty oraz Perpetua.
Było
nas trzy razy po troje. A było nas więcej.
Zapaliliśmy
znicze. Zabrzmiał hymn. Gromki, chóralny śpiew Bogurodzicy.
Potem modlitwa recytowana. Złapaliśmy się i mocno trzymaliśmy za
zawieszone na piersiach relikwie. Dziewczyny chwyciło za serce.
Twarde i zdecydowane, ale łzy się w oczach zakręciły. Ludzie
ludziom gotują taki los. A z krucyfiksu
patrzył na nas nieruchomy Pan życia i śmierci.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
"Z
wyroku Katolickiego Państwa Podziemnego..."
Minęła
okazały barak sprzedażny mieszkań korporacji TotalBuild
– We Build Your Dreams
i ościenne sklepiszcza. Dalej: ekskluzywną restaurację Atelier
Burakos ze świecącym jaskrawo neonem dumnie głoszącym slogan
lokalu: DYSKRYMINUJEMY (za który zresztą czekał ją niedługo
proces; to niezupełnie inna historia, ale opowiemy ją przy innej
okazji). Rzuciła okiem, by sprawdzić godzinę na Pałacu zwanym
Kultury. Nie
widać go było zza wieżowców! Oto postęp!
Zatrzymała
się bez pisku opon.
Ostatnie
spojrzenie w lusterko. A6091OW. Zgadza się. Guzik detonatora. I
szlus!
Od
kiedy passat Storka wyleciał w powietrze, nic już nie było takie
samo. Stork trudnił się tym, czym wiele firm na tym (pożal się
Boże) pseudo-quasi-wolnym
rynku: dostarczał klientom tego, czego się domagali. A że akurat
niektórzy wymyślili sobie, że domagają się dziecka, to Stork im
je przynosił. Dostarczał. Prokurował. Z nadprodukcją radził
sobie jak każdy inny szanujący się spożywczak: usuwał, czasem
sprzedawał albo oddawał w promocyjnej cenie. Niekiedy zamrażał na
zaś. Jeśli uznał produkt za zepsuty – nie było przebacz – jak
z każdym innym przeterminowanym kartonem mleka: siup do śmieci! Do
utylizacji. Na życzenie klienta elegancja, dyskrecja, higiena i
wygoda. Jak w szwajcarskim zegarku. Nasze własne polskie Auschweiz.
Nazwane tak podwójnie zasadnie: Schweiz
– niczym ten kraj, w którym pod flagą krzyża można bezkarnie
zamordować nienarodzonego albo zmęczonego życiem; Au
– jak aurum,
bo przecież za darmo tego nie robili.
A
teraz zepsuto Storkowi samochód. Wybuchnięto. W merdiach pojawiło
się to w odpowiednim kontekście i z odpowiednim komentarzem.
Podniósł się lament. "Nikt już nie jest bezpieczny!".
Storkowe "kliniki" zaczęto omijać szerokim łukiem.
Nawet
tę najbardziej chronioną, najbardziej reprezentacyjną, stojącą
drzwi w drzwi z zakładem weterynaryjnym ButchersPetCare.
(Nie ma to jak
rzeźnik z rzeźnikiem. Brakowało jeszcze masarni).
Odbił
się ten wybuch Storkowi po kieszeni.
Akurat
omijanie Storkowych "fabryk ludzi" było o tyle mało
racjonalne, że ich wysadzać nie zamierzano. Dlaczego? Cóż, w tych
budynkach mogli (przynajmniej potencjalnie) znajdować się niewinni
ludzie – zamrożone dzieci – a nikt przy zdrowych zmysłach nie
zamierzał ryzykować choćby przypadkowego zabicia choćby jednego z
nich. Trudniejsza to sytuacja niż w przypadku abortowni. Wiadomo, że
z chwilą zakończenia dnia rzezi i zamknięcia drzwi do następnego
poranka żadne dziecko w budynku nie zostawało przy życiu. Ale w
takiej Żołędni Clinic... Tak zwana opinia publiczna jednak wcale o
tym wiedzieć nie musiała.
A
w planach następne ataki już były. Passat stanowił tylko próbę
generalną przed ciągiem dalszym. Adresy, twarze, nazwiska – z
dumą umieszczał je w Internecie dział promocyjny firmy wspólnie i
w porozumieniu z departamentem "zasobów ludzkich" –
jakże adekwatna to nazwa! Pracownicy Storka zmierzali prostą drogą
do piekła – w którego istnienie co poniektórzy z nich być może
jeszcze wierzyli – i wciągnęli sobie to dążenie na sztandar. A tymczasem
odliczanie trwało...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Gdyby
zależało to od Andżeliki, dałaby całemu przedsięwzięciu nazwę
swojej macierzystej komórki – Heaven's
Angels.
Offensores
Fidei mieli
jednak inną koncepcję. My, z Legionu świętego Pawła,
proponowaliśmy
nasze motto: "BIJEMY
ZŁYCH LUDZI". Ostatecznie stanęło na kryptonimie "KaraVan"
na cześć wietnamskiego redemptorysty Marcelego.
Jak
to się stało, że od koncepcji oporu bez przywódcy przeszliśmy
(nie wszyscy, to prawda) do bardziej zorganizowanych form oporu?
Właściwie to naporu, bo urośliśmy w siłę. Poczuliśmy się
mocni. Nieprzerwanie baczyliśmy, by nie upaść, ale zorganizowane
pół-oficjalne operacje były już w naszym zasięgu. Wychodziliśmy
do boju w świetle dnia z leciutko uchyloną przyłbicą. Mieliśmy
szansę na zwycięstwo. Wierzyliśmy w to.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Deus Ex: The Visible
War,
czyli Armii Doga
ciąg dalszy
Dotychczas
sprawa
miała się następująco: jeśli ktoś szedł z dziećmi i nie
życzył sobie kontaktu z psami, niekoniecznie miał szanse na
ostateczny i pełny sukces w starciu z nieodpowiedzialnymi psiarzami.
Nawet jeśli była to cała rodzina. Ćwierćmózg (do)puszczający
psa luzem, nie trzymający go krótko na smyczy i w kagańcu miał w
arsenale cały szereg możliwości od pyskowania począwszy. Załóżmy,
że za pyskowanie dostał w pysk – i to mocno, jak należy – to
już sprawa dla prokuratora. Załóżmy, że pies dostał w pysk, jak
należy – jeszcze gorzej! W dzisiejszych czasach prawie kompletnego
poplątania większość piesich prędzej ujmie się za zwierzęciem
i jego okrutnym dla ludzi właścicielem niż za narażonym na
niechciany kontakt człowiekiem. Jesteś z dziećmi; z dziećmi jest
matka; z dziećmi jest matka z dzieckiem w brzuchu – zdecydowanie
trudniej dać psu i jego psiarzowi skuteczny o(d)pór i oddalić się
z miejsca zderzenia. Zaraz znajdzie się na dokładkę jakiś
życzliwy kapuś, który powiadomi stosowne i niestosowne organa
(które trudno podejrzewać o chęć zapobiegania działalności
przedstawicieli własnego gatunku) o zajściu czy też zejściu.
Zejściu? Dla pełnej skuteczności lekcji trzeba chyba stawiających
się psiarzy oraz ich zwierzynę wyenderować.
Dlatego
właśnie tak bardzo potrzeba było Armii Doga. Dziękowaliśmy za nią Bogu z całego serca.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
W nieudolnie zawiadywanej
przez antykatolickie postrewolucyjne państwo "przestrzeni
publicznej" coraz częściej pojawiały się nasprejowane na
murach napisy: "ARMIA DOGA – TĘDY DROGA". Tę drogę
rozumiano nierzadko zupełnie dosłownie. Napisowi towarzyszyła
strzałka wskazująca miejce zamieszkania szczególnie uciążliwych
i nieliczących się z bliźnimi psiarzy.
Po sukcesie gry komputerowej
Call of Duty: Dog
Hunt
oraz serialu Killing
dogs, killing gods
– wpuszczonych do Sieci niemal równocześnie – rzesze
młodocianych postanowiły spróbować jak to jest wcielić się w
bohatera powyższych w realu.
Polowania na latające luzem psy oraz odpowiedzialnych za to
humanoidalnych zwierzolubów stały się czymś na kształt sportu.
Wybryki psiarzy coraz rzadziej uchodziły im na sucho. Częściej zaś
kończyły się praniem.
Chodziło już nie o palmę
męczeństwa, ale pierwszeństwa w rankingu least
friendly for irresponsible dog owners & their dogs.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Ubranka dla dzieci – w
przeciwieństwie do niektórych dzieci – były gołym okiem jak
najbardziej widzialne.
Lotta
korzystała z wolności projektowania ich w iście światowym stylu.
Chcesz – no i masz!
Wolność, jaką dała jej
niespodziewana śmierć partnera – jednego z wielu, ale ten był
akurat przy forsie i nie zdążył jej wydziedziczyć. Finansowo była
ustawiona na całe życie.
Kobieta wolna. Kobieta
całkowicie wyzwolona.
Na piątek wieczór była
zaproszona do willi jenerała. Tam podzieli się z gospodynią,
wsławioną Dominiką Augustyńską, oraz oglądaczami-podglądaczami
swoimi najnowszymi przemyśleniami. Będzie czego posłuchać. I na
co popatrzeć.
Dominika Augustyńska gościła
całą już niemal śmietankę. Niektórą
po kilka razy.
Creme de la creme de
menthe. Tip top ten bez
dwóch zdań (w tym akurat zakresie ich różnica nie była
dozwolona).
Tadeusza
Ateusza. Bżydala. Tego, co zdradzał, ale ich nie naciągał. I
pozostałą czeradkę.
Ale
– po kolei...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Piekielny
los pana dziennikarza
Zacznijmy
może od Aleksandra Rafałowicza, który w programie Dominiki
(jesteśmy przecież po imieniu, nie będziemy przed publicznością
udawać, he, he!) pojawił się, by skomentować to, o czym ćwierkają
ptaki w lesie, a on sam w necie – z częstotliwością kilkunastu
wpisów dziennie. Informacyjna kloaka musi dostarczać przeżuwaczom
ich strawy w regularnych odstępach.
Były Już Klasyk, piszący
niegdyś o ojcu, który uczył tej staroświeckiej,
zapomnianej już wiedzy, co to jest Ojczyzna,
jak również o tym, który wyprowadził
przeciwko tej Ojczyźnie czołgi na ulice,
rozsiadł się teraz wygodnie na fotelu w willi zajmowanej przez tę,
która przejęła po ojcu-rabusiu zagrabioną nieruchomość i jawnie
zadeklarowała, że wyprowadzać się nie zamierza. Córka jenerała,
której każdy gość choćby mimowolnie legitymizuje tę kradzież
przez sam fakt przyjęcia zaproszenia. I zasiada w pomieszczeniu
chcąco-niechcąco sławiącym niesławnej pamięci tatusia
osławionej pani dziennikarzyny. Obrazy, portrety, zdjęcia... Grunt
to rodzinka!
Sławetni goście. Oczy kamer.
Kulturalne rozmowy przy kawie, ciastku, herbacie, a czasem piwie.
Dominika Augustyńska niczego wyrzekać się nie ma w planach. (A
kradzionego domu przede wszystkim).
Aleksander
Rafałowicz też niczego wyrzekał się nie będzie. Ten, który z
dezynwolturą twierdził, że woli
mieć "przerąbane" (im dalej w las, tym wulgarniej – w
komentarzowej bieżączce Rafałowicz od "k...", "ch..."
i "pier..." też nie stroni) w "Kościele z
prawdziwego zdarzenia" niż aby jego cudzołóstwo legitymizował
Kościół ze zdarzenia nieprawdziwego, jakby kompletnie zapomniał,
że jego prywatna opinia ("wolę") gówno (i bardzo proszę
Pana Redaktora WiWo, żeby mi tego nie przerabiał na "g...")
ma tu do rzeczy. Językowe zabawy z kolokwialnym "przerąbaniem"
na czele w perspektywie życia w publicznym grzechu ciężkim i
stawiania siebie oraz kochanki wobec nader realnego zagrożenia
wiecznym potępieniem zakrawa na poważnej rangi niepowagę. I
jeszcze to: "Rozmywanie małżeństwa to destrukcja państwa"
– tako rzecze Rafałowicz. Ten sam Rafałowicz, który od lat co
najmniej kilkunastu notorycznie i publicznie nazywa swoją nałożnicę
"żoną"! Ten sam Rafałowicz, który dzieli się z
prowadzącą program "niewierzącą chrześcijanką" myślą,
że zmienił świat. "Yeah,
Daddy changed the world."
Ten sam Rafałowicz, który dzieli się z prowadzącą program
"niewierzącą chrześcijanką" (brzmi jak: z "jedzącą
mięso wegetarianką") troską o to, jak jego biedne córki
znajdą w dzisiejszym świecie mężów – "takich dziwaków"
– dodaje – "męskich mężczyzn". Ale nadziei nie
traci:
– Jest
nas jeszcze kilku na tym świecie.
– Tak,
jest – Dominika Augustyniak reaguje uśmiechem.
I
mówi to kobiecina, która...
I
mówi to człowiek,
któremu brakuje ikry, by powiedzieć prawdę i postąpić zgodnie z
prawdą w sprawie swojego cudzołożnego związku. I przestać
kłamać, i nie robić z tego wszystkiego cyrku. To nie jest Pańska
żona, panie Rafałowicz,
[t]he fault, zaś, dear
Brutus, is not in our stars, / But in ourselves, that we are
underlings.
Piją
sobie
z
dzióbków. I
wmawiają
publiczności, że to normalne, tak jest, taki jest świat i
zaakceptujcie to albo jesteście wsteczniacy i prymitywy. Bo my się
pięknie różnimy. Szczególnie prze~biegły jest
w tych
gierkach Rafałowicz, który zna je od podszewki;
stosuje bowiem metody,
które
sam po wielokroć opisywał. Augustyniak jest zaś po prostu głupia.
Niezłe
duo. Wszystko to podlane sosem tęczowej
kolorystyki. Na
nieprzypadkowo odpowiedniobarwnym
tle (choć D. Augustyniak deklaruje, że w żadną teorię spiskową
nie wierzy – tak jest: a nawet jeśli wszyscy durnie
noszą tęczowe torby nieświadomie, to
odpowiedni przekaz
dla świata jest; inżynierowie nadający ton zadbali o to)
pani kierownica
nagrania uwypukla też z odpowiednią częstotliwością zdjęcia w
ramkach i ramach przedstawiające pierwotnego zaborcę mienia, które
obecnie okupuje wzięta dziennikarka.
Atmosfera jest wesoła, pogodna i swobodna.
Po
mieszkaniu, a raczej willi, po kanapie, po gościach swobodnie łazi
sobie bonończyk!
Robi,
oczywiście, co chce i gdzie chce, i żaden – literalnie: Ż~A~D~E~N
– gość nie śmie zwrócić choćby w żartobliwym tonie uwagi, że
może nie życzę sobie, żeby mnie obwąchiwał, obśliniał – że
nie życzę sobie obecności zwierza na
moich kolanach;
wszyscy sprawiają wrażenie wyluzowanych pod dyktando prowadzącej.
Cóż, zwierzęta zawsze miały w tym skradzionym domu dużo do
powiedzenia: niegdyś rządził wrony
ptasior,
teraz rządzi pies.
Swoją
drogą, to narzekanie mężczyzn na feministki czy "feministki"
czy też jak życzą
sobie, by je zwać (terror
opinii prywatnej
– każdy ma pełne prawo myśleć, mówić i głosić, co chce;
każdy może dowolnie kształtować obraz rzeczywistości w oparciu o
swoje poglądy; Murzyn może żądać, by zwać go Białasem)
– to wyraz naszej, panowie, porażki. To
my odpowiadamy za to, że oddaliśmy pole.
Zamiast
narzekać i ustępować, trzeba (by / było) zakasać rękawy i wziąć
się do roboty.
Sumiennie
spełniać swoje zadania, przyzwyczaić kobiety do miłości,
szacunku i pracy na ich rzecz; docenić ich pracę na wymagającym
największej ze wszech wszechstronności polu wychowania dziatwy.
Kiedy
się popsuło?
"Przed wojną", jak wiadomo, "było świetnie".
Tylko skąd zatem wzięła się wojna? Sama przyszła? Kiedy
nastąpiło przesunięcie, wychylenie (za burtę)? Kiedy i dlaczego
"stare zwyczaje", nawet jeśli respektowane w większości
ze względu na "nacisk społeczny", upadły? Dla
funkcjonowania "nacisku społecznego" trzeba pewnej elity,
która narzuca ton – dawniej ta elita bywała katolicka – nawet
jeśli niekoniecznie zawsze w czynach, to przynajmniej w słowach...
Jak
te dzisiejsze dziewczęta
i chłopcy mają wyrastać
na normalnych katolików w świecie, który Pana
Boga i Jego praw
nienawidzi? Oczywiście, dla szczerze chcącego i wierzącego nic
zbyt trudnego. Ale po co młodemu człowiekowi maksymalnie utrudniać?
Trial
Love
Story
/ Love
Trial
Story
Jak
żyć w świecie, w którym parę, która przed pobraniem
się
zachowała wstrzemięźliwość płciową, zapraszają
do
telewizji jako istne kuriozum i podpisują: "Darek – czekał
z seksem do ślubu"; "Daria – czekała z seksem do
ślubu"? "Zenobia – wlazła na najwyższe drzewo w
okolicy". "Zenek – kiedy schylał się po kapelusz, pękły
mu spodnie". Ten poziom.
Przy
okazji w studio "certyfikowany" "seksuolog",
któremu brak jaj, a nawet jąderek, i który z góry (tj.
z
wyższością) komentuje sytuację dwojga ekscentryków. Nie mówiąc
o prowadzących program mądralińskich, którzy – choć ich tylko
dwójka – swoje trzy grosze też do dodania mają. Szkoda tylko, że
tak bogobojna i rozsądna para dała się tvowskim macherom namówić
na wystąpienie
niczym małpy
w klatce – jednej z dwudziestu
czterech lub
liczniejszych na sekundę.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Z
wyrazami wdzięczności i serdeczności dla J.J.,
który
powiedział niegdyś na romantycznej polance,
że
dziewczyny nigdy by tu
[bez
dodatkowego towarzystwa, znaczy]
nie
przyprowadził
Czystość
przedmałżeńska i w perspektywie małżeńska. Dlatego
zawsze
towarzyszyliśmy
sobie trójkami. Na każdą potencjalną parę przyzwoitka
albo
przyzwoitek.
Na taki pomysł współcześni popukają się w głowy. Bo w czasach
dzisiejszych "trójka", czyli menage
a trois, budzi
zasadniczo jedno skojarzenie. Głupie
rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy, bo tak bardzo pozwolił
sobie zaśmiecić
mózg.
Spotkania
za otwartymi drzwiami
Stosowaliśmy
też politykę otwartych drzwi. Dopóki nie jesteśmy małżeństwem,
nie mamy prawa spotykać się za zamkniętymi drzwiami. Wychodziło
nam to na zdrowie.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Wojtkowi
Kłusakowi
ręce i głos trzęsły się jak zwykle. Nadrabiał miną, choć
poprawianie co chwilę fryzurki psuło nieco efekt. Chłoptaś
stąpający
po
czerwonych dywanach niepewnie odmierzanym krokiem. Opowiedział
właśnie z dumą, że "będzie
ojcem", jego
i żony dziecko zaś,
które już
jest i
będzie na zawsze – "to będzie
chłopiec". Zasugerował się pewnie, biedaczyna, napisami i
reklamami sklepowymi na temat "przyszłych mam", które
dziecko już pod wątrobą noszą. Tak czy inaczej wyrażenie
"denerwować się jak Kłusak" stało się już
przysłowiowe [*].
Nie
wiadomo, czy to z powodu niezrównoważenia
emocjonalnego,
ale Kłusak nie dał się (jeszcze?) Augustyniak zaprosić. Czyżby
odstręczało go to, że przyjęcie zaproszenia do kradzionego domu
to przynajmniej do pewnego stopnia legitymizowanie grabieży?
"Zapraszam na przejażdżkę moim kradzionym samochodem. Proszę
wygodnie usiąść. Zaraz ruszamy. Będzie jazda" – to właśnie
zdaje się mówić bez słów każdemu z potulnie zasiadających w
saloniku gości tymczasowo okupująca willę Dominika Augustyniak,
niegdyś autorka kolekcji jesień/zima oraz
posthiperhipsterretromodernistycznego hasła "Nie szmata zdobi
człowieka, lecz człowiek szmatę" – przedzierzgnęta w
pewnej chwili z l(e)wicy modowej w
salonową.
Musi
ją to nieźle denerwować. Siedzi sobie w zagrabionym domu jak Smaug
na górze złota ("Nie oddam"; "Mój jest"; "Na
wszystko mam papiery" – jasne, wydane przez sądy podległe
ojczulkowi), a tu jeden taki młodociany nerwus odmawia pojawienia
się. Przychodzą
przecież wszyscy.
Co jest, cholipcium? Nie tak stało
w
programie. Ja tu z powodzeniem radzę sobie z
tym, jak tu żyć z takim jak ja nazwiskiem. Zapraszam gości i daję
im sposobność kulturalnej wypowiedzi. Nie przerywam (chyba że
czasami, gdy nadchodzi mój moment na podzielenie się z
publicznością głębią moich przemyśleń). Nowa jakość w
świecie dziennikarstwa. I ktoś tu może oczekiwałby, że wyrzeknę
się tego, co przodkowie zdobyli niesprawiedliwie, i zacznę z
czystym kontem? Niedoczekanie. Trzymać się kurczowo tego, co
dzierżę. "Towarzyszka Dzierżyńska".
Czuję
się spełniona w tym, co robię. Przychodzą do mnie wszyscy.
Najmilej wspominam spotkanie z człowiekiem spełnionym: Jakub Marek
– śmieję się czasem, że człowiek bez nazwiska. Kuba (tak, tak,
też jesteśmy po imieniu; zresztą wytworzyła się między nami
jakaś "chemia") ma kasę i pomysły. Jego partnerka –
życiowa i biznesowa – też. Fajna babka. Gdyby nie ona, może ja
bym...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Jego
wyznanie
niewiary
Bez
pośpiechu. Dać
gościowi
poczucie spokoju, bezpieczeństwa i możliwości wygadania się
(jakby
od tego nie byli bliscy, ale PAN DZIENNIKARZ). I stręczy wpatrzonym
weń niczym sroki w gnat
tę swoją Stanisławę
albo inne zboczenice.
Oto
objawienie Sieci
– mgr "Gęba" Rafalski, który zadeklarował, że nie
oszczędziłby własnego syna, gdyby okazało się, że jest ciężko
chory. Zabić i na przemiał. W Boga i Kościół nie wierzy. W ciała
zmartwychwstanie, żywot wieczny też nie. Amen.
Siedzi
pod
ziemią w tym swoim metrze i – nie mówię, że aż siedem razy –
ale aż siedemdziesiąt siedem razy sufluje nam propagandę stricte
antykatolicką. Mimo pozorów niezależności od kłamstwa
uzależniony. W chwili szczerości odsłania swoje oblicze. Chce
"oswajać młodych ludzi z różnorodnym światem".
Zwalczać "postawy ksenofobiczne" i "nietolerancję".
Wydawałoby się, że fajny gość, a tu taka misja. Nudne jak rzygi
z olejem. Taka,
panie, niezależność.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Zezowate
nieszczęście
Podtykanie
ci pod nos mikrofonu, a właściwie wpinanie ci go do klapy i
serwowanie ci pytań, za które należałoby właściwie bez chwili
wahania bić w mordę. Albo co najmniej bez chwili wahania przerwać
wywiad i wyprosić za drzwi. Jak to jednak zrobić, skoro wcześniej
tych dziennikarzynów się we własne progi zaprosiło? I polityk
demokratyczny musi to dziadostwo tolerować. Zaprosił do domu.
Wszystko na sprzedaż. Swoją wiarę sprzedał już dawno. Pora na
resztę.
Przychodzą
dwa rozczochrane typy:
jeden
zezowaty, drugi w dżinsach. To, że z miejsca zwracają się do
gospodarza po imieniu,
nikogo
nie dziwi. Dziwiłoby, gdyby postąpili
inaczej.
–
Cześć,
Maciek, co słychać? Fajną masz kuchnię!
–
Pakujcie
się, panowie – odpowiada pan Maciej, nieśmiało sugerując, że
na takiej stopie zażyłości z gryzimikrofonami jeszcze nie jest,
żeby go Maćkiem tytułowali, ale przecież nie będzie się za to
obrażał.
Dżinsowaty
pakuje się więc zaraz do kuchni. Zezowaty trop w trop za nim.
Kamerzysta
krok w krok za nimi. I tak dalej w koło Macieju.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Po
co włączył to pudło, sam do końca nie wiedział. Wytrwale
oglądał dalej. Od występu sprytki-celebrytki, znanej z tego, że
udaje, iż nie jest znana z tego, że jest znana, przeszedł płynnie
do gorącego szesnastego wyzwania. No, dziś same przeboje! Bo u
motłochu my na ordynansach...
Z
pseudonimu "Pan Gie" zrezygnował. Brzmiało trochę
niesmacznie. Stało więc zamiast tego: Obywatel GB. Wyrapował do
mikrofonowego sitka psalm
i wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. Pan Bóg na pewno też
był i jest
per omnia saecula saeculorum takim
potraktowaniem słowa natchnionego zachwycony.
Nie mówiąc już o tym, że występ
opiewał na wersję
zniekształconą, bo Kochanowski nie tak napisał jak występca
wykonał.
To (i inne występy) są koszty uwikłania
się w politykę
demokratyczną. Samiście tego chcieli i trudno was żałować,
Grzegorzu Dyndało.
Takie
są skutki picia z zatrutego źródła. Albo gorzej: źródła bez
wody. Dawne młode wilki z chwilą wejścia do polityki – "WIELKIEJ
POLITYKI" – stały się starymi bezzębnymi kundlami. "Wyzbyli
się złudzeń" i stali częścią establishmentu.
A
propos bezzębnych i zębnych psów: ci "antysystemowi"
kąfederaści tematu psów w "przestrzeni publicznej"
[której, swoją drogą, zdaniem niektórych w
ogóle być
nie powinno – każda
piędź ziemi prywatna (przyklaskujemy)]
też tykać nie będą. Zbyt wielu ich wyborców i potencjalnych
wyborców to nieodpowiedzialni właściciele zwierząt. Wystarczy, że
umoczyli robiąc wrażenie jakby zależało im na obronie prawa
każdego człowieka do życia. Prędziuchno okazało się, że w
społeczeństwie, w którym po uderzonym agresywnym psie płaczą
szczerzej niż po zamordowanym nienarodzonym dziecku, trudno
przełożyć zasady moralne na procenty
wyborcze. Co bardziej krewkim kąfederastom zasugerowano więc
milczenie lub przeflancowano na inny odcinek działalności –
zgodny z mądrością etapu, a jakże. "Ani słowa w obronie
dzieci nienarodzonych" – wymądrzył się internetowy mędrek
mając czelność pieczętować się w logo swojego PitolTV między
innymi krzyżem. "Abstrahując
od kwestii moralnej..." – zaczął swój wywód. "Abstrahując
od rzeczywistości..." – tak brzmiały pierwsze słowa pewnego
kazania. I już było po kazaniu.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
I
było też po gazetach i portalach uznawanych za wyjątkowo prawilne.
Tych
właśnie,
które serwują swoim zwolennikom-czytelnikom wiadomości o tym, że
niewiasta legitymująca się paszportem z orłem "zdobyła
tytuł Miss Czegośtam". Aha, skoro "nasza", to to, że
traktuje swoje ciało jak towar, nieważne? Że występuje
roznegliżowana przed kimś innym niż mężem – nieważne? No ale
czego nie robi się dla tytułu Miss Wielkiej Polski (tylko
niekoniecznie katolickiej)!
Dali
się światu zarazić. I
skoro
za
sukces uważają to, co sukcesem jest w oczach świata...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Po
sprawach bardziej publicznych czas na nieco bardziej prywatne, choć
w przypadku osób publicznych (kobiet publicznych oraz mężczyzn
publicznych) granica między tymi obszarami wydaje się płynna. O
ile w ogóle istnieje. I o ile w ogóle istnieć powinna.
Charakterystycznym
przedstawicielem gatunku współczesnego polityka demokratycznego
jest ten, który
porzucił
żonę (a po drodze jeszcze furę innych kobiet, z którymi spłodził
dzieci) i, oczywiście, współmieszka z jakąś obcą panią
("dobrze, że nie z panem!" – chciałoby się powiedzieć
– takie spsiałe czasy).
Dziad-Wariat,
bo o nim tu mowa, ma już prawie osiemdziesiąt wiosen na karku i
najwyższy czas, by zajął
się wreszcie sprawą zbawienia
własnej duszy, a nie publicznymi wygłupami
w czapce-bejsbolówce i bez.
Ale
jak można w ogóle myśleć, że bylibyśmy
gotowi
powierzyć istotny głos w sprawie kształtu Polski, a zatem losów
milionów dusz i ciał, komuś, kto nie potrafi roztropnie prowadzić
spraw własnej rodziny i w wymagających
tego momentach
trzymać rozporka na uwięzi – to przechodzi pojęcie.
Ale
jak można w ogóle myśleć, że bylibyśmy
gotowi
powierzyć istotny głos w sprawie kształtu Polski, a zatem losów
milionów dusz i ciał, komuś, komu nie powierzylibyśmy własnego
dziecka do opieki na pięć sekund – to przechodzi pojęcie.
A
koledzy Dziada,
owi
osławieni kąfederaści, którzy Wariata
tolerują, a nawet hołubią, stają się w jakimś stopniu za jego
występy i prowadzenie się oraz
innych współodpowiedzialni. Czemu
się na to decydują?
Parafrazując
popularnego grajka: Oni chcą siebie! Oni chcą siebie! Oni chcą
siebie – na stanowiskach decydentów. Ci ludzie chcą władzy nad
Polską. Rządu dusz i ciał.
Jak
mówił Kisiel o Urbanie: Ja nie gustuję specjalnie.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Gwoli
ścisłości dodajmy, że oprócz kąfederastów są też inni
zawodowi
patrioci. To ci, którzy uwielbiają wyżywać się na współziomkach
(czy też podających się za współziomków) deklarujących
zbliżone poglądy, a najbardziej na języku polskim. Tak, to nie
przejęzyczenie. Atakują swój ojczysty, zdawałoby się, język z
uporem godnym lepszej sprawy.
Gdyby
tytułem wstępnego odsiewania nie-Polaków wykosić tych, którzy
mają problemy z użyciem "tę" i "tą", gros
zawodowych patriotów odpadłoby w przedbiegach. Nie jest może tak
źle, jak powszechnie. Powszechnie króluje styl
ekstra
super okej.
A gdzie takie wspaniałe polskie wyrazy jak: wspaniale, świetnie,
znakomicie, pięknie, przednio, doskonale, wyśmienicie...?
A co
z innymi przypadkami?
Nieprzypadkowo chyba wszędobylski twarzak zmusza użytkowników do
obrażania siebie stosowaniem
form
wyłącznie bezprzypadkowych:
"Jesteśmy właśnie w domu #ObywatelGB"; "Rozmawiamy
właśnie z #Redaktor Meddler oraz #Profesor
Pasożyd (zamiast:
z Pasożydem)". Nie ma przypadków, są tylko hashtagi.
Tego
nie da się czytać. Tego nie
da się słuchać. To jakieś komiczne jaja. To jakieś kino. No i
ja z tego kina wychodzę.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Razi
bowiem dziadostwo nie
tylko
intelektualne, ale i warsztatowe. Nie żeby stanowiło jakąś
wybitną wartość płynne kłamanie i propagowanie zła piękną
polszczyzną – ale, przyznajmy, i to można uznać za coś w
świecie, w którym "chcesz – to masz" i "możesz
być, kim zechcesz", a każdy ma się czuć powołany i
kompetentny do wykonywania wszech zadań. Dawniej aktorzy i
prezenterzy wychowywali
publiczność, ukulturalniali
ją – (nawet hiper)poprawnym wysławianiem się. Wszystkie
te "ę", "ą" i "ź" ku pożytkowi
językowemu bliźniego swego. Dziś każdy
robi,
co chce. Mówi jak chce. Bez przygotowania. Bez szkolenia. Wada
wymowy nie dyskwalifikuje, jest zgoła
pożądana – jako cecha
charakterystyczna bohaterów
ekranów i mikrofonów. Istny turpizm językowy.
Czy
można wyobrazić sobie takie współczesne dzieło, które byłoby
mądre, dobre, prawdziwe i budujące, a jednocześnie nienaganne
(choć
może należy za
każdym razem kusić się o wybitne) pod względem warsztatowym?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Inni
chcieliby
zapytać się na śmierć.
"Pytania
są ważniejsze niż odpowiedzi". "Prawdziwa filozofia
polega
na tym, że
droga jest ważniejsza niż cel". Cóż, jedyna religia
objawiona mówi nam o tym, że pewne prawdy zostały nam – no
właśnie – objawione. Nie trzeba ich
więc
kontestować, kontekstować, krytykować ni próbować na nowo
kreować. W świecie terroru opinii prywatnych trudno to pojąć i
przyjąć. Wiadomo: "każdy sobie wybiera, co chce". I nie
ma absolutnie żadnej logiki, obiektywności
i poszukiwania prawdy. Poza tymi, które prowadzą do wniosku, że
nie ma absolutnie żadnej logiki, obiektywności i poszukiwania
prawdy.
Był
taki redaktorzyna, który znalazłszy się w kropce (nie nad "i")
wobec niemożliwego do odparcia argumentu gościa, stwierdził z
pełnym smutku niesmakiem i autozażenowaniem: "Trudno pana
przekonać". Poznaniem prawdy zainteresowany nie był; chodziło
o przekonanie interlokutora do swojej opinii, swojej racji.
Ale
tak naprawdę boli fakt, że w całej tej pisaninie i gadaninie,
jaka nas otacza, usiłując otoczyć specjalną troską, nawet
w ramach tej próbującej
wszechogarniać nas "chmury
opinii", brak właściwie głosu katolickiego.
Wszystkie
powyższe uwagi to w istocie wołanie o autentycznie katolicki głos
w naszych domach. Ale – jedziemy dalej! Nikt nie woła.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
A
jakże miałoby przejąć choćby to, o czym powyżej i poniżej,
skoro nadal sławny, znany i poważany lub nienawidzony staje się
właściwie tylko ten, kogo wykreują na takiego merdia tzw.
głównego nurtu, choćby przedstawiał się on jako niezależny.
Wszyscy przecież oglądamy to i to i to. Wszyscy czytamy tego,
tamtego i tamto. Wszyscy gramy w to, tamto i owo. To nasza wspólna
świadomość. Z tym obcujemy, choćbyśmy czuli się z tym obco.
Kto wyłączy guzikiem? Kto wyciągnie wtyczkę? Pull
the plug on the whole...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Sklepowa
do baby, co
wracała
się po maseczkę:
Jadźka,
jak ty w kurona wierzysz,
to
ty w Boga nie wierzysz.
To
pieruńskie
bzdury
są!
~
z podziękowaniem dla MNTGSRD
Jechał przez martwe miasto.
I martwe nie tylko dlatego, że swój przejazd rozpoczął od wizyty
na cmentarzu. Na
cmentarzu, na którym kundle osmyczowane były już normą.
Nieosmyczowane zaczynały się już pojawiać. Tam, gdzie Armia Doga
nie zaznaczyła jeszcze wystarczająco dobitnie swojej obecności,
oczywiście.
W
ramach rozważań funeralnych powtórzył w myśli zasłyszane
sformułowanie: "Komu
powodzi się zawsze? Lekarzowi i grabarzowi. Ci zawsze sobie
poradzą". Na ich usługi popyt będzie zawsze. "Z jednym
wyjątkiem" – zakołatało mu w mózgu. – "Chyba że
będzie już tak źle, że przestanie iść również im". Ale
w nastanie czasów tak złych nikt nie chciał wierzyć.
Mijał
groby
tajnych
radców, magistrów inżynierów, podpułkowników rezerwy... Gdy obserwował
każdy z wyżej wypisanych tytułów, przychodziło mu do głowy
jedno pytanie: "I co z tego?". Jak ten radca albo inżynier
pomoże tobie, duszo nieśmiertelna, w osiągnięciu Nieba?
Po
cmentarzu – sklepiszcze.
Sedecjasz
czuł się chory na samą myśl o robieniu zakupów. Zakupów w
wersji współczesnej. Ale co promocja – to promocja. Obładowany
towarami wyszedł ze sklepu i momentalnie upakował je do sążnistych
rozmiarów plecaka. Zakupy do
złudzenia przypominały te, o których opowiadał mu dziadek.
Trzeba się wylegitymować kartą stałego klienta. Trzeba śledzić
to, co akurat rzucą w ramach najnowszej promocji. Posłać komu
trzeba wici i rzucić się na towary – żeby obcy nie wykupili. A
kupić można co najwyżej X sztuk produktu w promocyjnej cenie.
Aha, bez aplikacji ani rusz. I jeszcze o bonach trzeba pamiętać.
Nasz własny wariant
bitwy o
handel.
Kolejny
obrazek do obrazu nowej wspaniałej rzeczywistości. Jesteś, rzecz
jasna, całkiem wolny – możesz nie korzystać z usług sklepu,
któremu nieuczciwa polityka władz cywilnych pozwoliła osiągnąć
pozycję de
facto
monopolisty i wykosić drobniejszą lokalną polską konkurencję.
Taka wolność, panie dzieju.
Aha,
i jeszcze jedno: W niemal pustym o tej porze sklepie echem niosły
się komunikaty powtarzane
przez
dwie sąsiadujące ze sobą samoobsługowe kasy: "...towar,
który nie powinien się tam znaleźć"; "...towar,
który nie powinien się tam znaleźć". Nawet gdyby w
sklepie nie było żywej duszy,
tu
wciąż mógłby trwać dialog.
Forova
Sushi Bar.
Erubéscant
ímpii, et deducántur in inférnum:
muta
fiant lábia dolósa.
~
Ps 30, 18
Jechał
przez martwe miasto. To miasto apostazję ogłosiło już lata temu.
Tyle
tylko,
że teraz
owo odstępstwo od Wiary dawało
o sobie znać ze zwielokrotnioną siłą. Wyjące sługusy Szatana
tamowały
ruch pojazdów cztero- i więcejkołowych.
Sznury
samochodów tkwiły w korku. W korku jak to w korku. Ale żaden
spośród silników nie pracował. Martwe, zblokowane miasto.
Kontrolerzy
bydła popuścili mu trochę cugli – Jarkosław
rozgrywał swoją partię. Wspólnie i w porozumieniu z podległymi
sobie ministrestwami rozgrywał przeciwników jak chciał. A
przynajmniej tak mu się zdawało. Bo najważniejszego ze swoich
przeciwników – Tego mieszkającego na
wysokościach
– w rachubę nie brał.
Divide
et impera.
O tym, kto z dawien dawna vincit
już,
regnat
oraz imperat,
zapomniał na amen.
Sedecjasza
minął kolejny zapóźniony biegacz nie zdający sobie sprawy, jak
bardzo niszczy sobie nogi lataniem
po wielkomiejskim
asfalcie. Na rowerze z amortyzacją nieco bezpieczniej.
SSmanki
zaraziły swoją propagandą wystarczającą część miasta, by
niektórzy
zamieścili w oknach prywatnych mieszkań, witrynach sklepowych oraz
gdzie indziej na widoku plakaty z logo "strajkujących"
kobietonów. Jedno tylko stylizowane "es" – niedorobiony
symbol Schutzstaffel.
Sedecjasz w środkach nie przebierał. Brzęk tłuczonego szkła
mieszał się z bluzgami właścicieli atakowanych obiektów.
Samochody, okna mieszkań, witryny sklepowe – nie oszczędzał
niczemu. Oszczędzał za to na środkach – kamienie nazbierał
uprzednio samemu.
Słowa:
"niech ich piorun trzaśnie" nabrały zdumiewającej
aktualności. Akcja
przebiegała błyskawicznie.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
"Błyskawiczne"
ćwoki (czerwone) logo (na czarnej ramie) mojego speca brały za
dobrą monetę. Kiedy
decydowałem się na zakup bicykla właśnie tej marki, nie
spodziewałem się takiego
bonusu.
Ekshibicjonistyczni
zboczeńcy, lewaccy bojówkarze, czerwone emerytki i tęczowa
gimbaza (określenia zapożyczone; ich
pomysłodawcy serdecznie
gratuluję
sformułowań) – wszystkich mylił ten znak firmowy. A
totally false flag operation.
Muszę ten sposób podpowiedzieć kolegom i koleżankom.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
(Z
tymi symbolami
systemów politycznych to swoją drogą ciekawa sprawa. J.J.
wspominał niegdyś, że bolszewicy
mieli zwyczaj nosić swoje czerwone pięcioramienne gwiazdy w ten
sposób, że do góry kierowali dwa wierzchołki owego pentagramu –
sygnalizując swoją lojalność wobec Księcia Ciemności. W
czasach nowszych interesujący wyraz podobnych ciągot obserwujemy
choćby na pocztówce reklamującej nam wzorowaną na Wieży Babel
siedzibę Parlamentu Europejskiego.
Gwiazdy też są odwrócone do góry nogami. Por. też inne
"euroPejskie" nawiązania: http://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2015/01/na-rusztowaniu-w-prl-i-w-conseil-de.html).
Scot3
twierdził, że na
współczesnych działają zasadniczo dwa czynniki. Żeby
coś
do nich dotarło, potrzeba, by: 1) musieli zrobić coś, czym się
brzydzą. Dlatego Sedecjasz oraz inni swoi z lubością smarowali
klamki i zamki obłyskawicowanych aut psimi odchodami (tu akurat
wielki plus faktu, że w zafajdanym mieście tego towaru mamy za
darmo i pod dostatkiem); 2) utracili (choć na sekundę) dostęp do
Internetu. To oznaczało najczęściej pozbawianie SSfanów komórek.
Wyli
z wściekłości, rozpaczy i niemocy. Jak tu złapać takiego
Sedecjasza albo całą eskadrę Sedecjaszopodobnych, którzy ani
trochę się nie patyczkują?
Wyli
z wściekłości, rozpaczy i niemocy. Tak muszą wyć ich ustami głównodowodzący inspiratorzy, Lucyfery we własnych osobach,
widząc, że czasu na szkodzenie ludzkości mają coraz mniej, a
ci, którzy im służą, są w ostatecznym rozrachunku także w
sprawach doczesnych jacyś tacy niebywale rozczochrani. Wszystkie te
salonowe lwice, lamparty i tygrysy, które wyszły na ulice drzeć
mordy o mordy.
Żadna
z nich pociecha. Najwyżej poczucie Schadenfreude
z tego, że pędzą na złamanie karku w to samo miejsce wiecznej
kaźni, które wybrał on.
Żadna
z nich pociecha. Jak zresztą mówić o pociesze w przypadku
najsmutniejszego i najbardziej cierpiącego mieszkańca piekła? Że
wciągnie za sobą w krainę wiecznego zgrzytania zębów parę dusz
więcej? Najwyżej złośliwy uśmiech przez palące łzy.
A
tymczasem na ulicach, pożal się Boże, stoliczki słudzy diabła
uprawiali swoje szaleństwo. Przy, jak można podejrzewać,
milczącym poparciu większości jej ogłupionych na własne
życzenie mieszkańców. Aż chciałoby się zakrzyknąć:
"Stoliczko, nakryj się ze wstydu nogami i już nam tego
bezwstydu oszczędź!". Ale sama nie chciała. Szczęściu
trzeba dopomóc. To właśnie robiliśmy.
W
dobie postępującego zangielszczenia, a raczej zamerykanizowania (z
przeproszeniem innych niż Stany Zjednoczone krajów kontynentu
amerykańskiego) widok wystającego pod sklepiszczem w
centrum brodatego zaniedbanego mężczyzny z naciągniętym na
drewnianą ramę afiszem
w języku obcym praktycznie nikogo już nie dziwił. Osobliwsze
byłyby może pory, o których się ów człowiek z afiszem
pojawiał. Nie robiło mu różnicy – czy
to środek dnia, czy środek nocy. W śródmieściu ruch nigdy
całkowicie nie zamierał. Do kogoś przekaz zawsze docierał. A
napisane było – nie jak klasycznie i podręcznikowo: The
end is nigh
– ale: The
end is NOW.
I trudno było całkowicie odmówić mężczyźnie racji. Mamy może
do czynienia dopiero z zaczątkiem końca, lecz trudno ukrywać, że
nad skrajem przepaści stoimy już od dawna i wygląda na to, że
raz po raz jakaś nieszczęsna duszyczka z przekonaniem robi
zdecydowany krok do przodu. Zbliżyło
się.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Tam,
gdzie kiedyś pyszniło się kino "Moskwa", z którego
zostały tylko lwy przed olbrzymim
biurowym gmaszyskiem,
funkcjonowało
nowe wspaniałe kino "Bruksela". W stanie wojennym
puszczano tam Czas
Apokalipsy.
Teraz Nie
czas umierać.
Na dzisiejsze koronaświrusowe czasy jak znalazł. Sedecjasz zadumał
się przez chwilę nad tym, jak wiele musiało się zmienić, aby
wszystko pozostało po staremu.
O
lwi pomnik opierała się grupa nastolatków oglądających z
zapamiętaniem cudzą rozgrywkę w komputerowy hit ostatniego lata.
"Wiem, co robiliście i zeszłego wieczoru" – pomyślał
nasz bohater. – "Też wpatrywaliście się łapczywie w
ekran, śledząc to, co ktoś inny zdziałał w grze".
Cudzogranie. Całe prawdziwe, niezłe kanały poświęcone temu, że
ktoś zagrał w grę, nagrał swoje granie i dzieli się swoim
doświadczeniem z innymi. Odtwórczość
wtórna.
Poczwórnie. To już nie jest poważne kontruktywne działanie w
świecie realnym. To już nie jest nawet oglądanie czyjegoś
kontruktywnego (albo i destrukcyjnego) działania w świecie
realnym. To już nie jest i własne, "aktywne" (na ile
może takim być) "od-kreowywanie" świata wirtualnego,
choćby w akcie grania w grę komputerową. To jest już level
up,
a może level
down:
oglądanie czyjegoś "od-kreowywania" świata wirtualnego.
Poziomem piątym będzie chyba już tylko totalny Matrix.
Ale może ktoś da więcej?...
Twórcy
Deus
Ex.
Śmiano się co prawda, że to gra, w której raz na pół godziny
spotykasz wroga, z którym rozmawiasz – ale w dwadzieścia lat
później, dwadzieścia lat po premierze Deus
Ex,
nie jest nam już tak do śmiechu – bo "rzeczywistość
realna" aż nadto przypomina tę grową.
Starcie
zwane niekiedy wojną wszystkich ze wszystkimi – a będące tak
naprawdę rozdziałem w ostatecznej walce między siłami Dobra i
Ciemności – dopiero się rozkręcało. Prawdziwa gra dopiero się
zaczynała. Time
for TOTAL WAR.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
"Nie
mogę tego
znieść" – ileż razy to słyszała. Chodziło, rzecz (z
początku) niejasna,
o rower. Siódme piętro, chroniczne awarie windy – a przecież
pojazdu na parterze(,) na klatce, w piwnicy, ani w
wózkowni (do której tylko wybrani mają klucz i zawalili go swoim
sprzętem już dawno)
nie zostawisz. Po
blokach
kręci się zbyt wielu amatorów cudzej własności.
Każdy
walczy o swoje (dosłownie) jak może. Każdy chce cię wystrychnąć
na dudka. Za oknem zaprzyjaźnionego lokalu, w którym właśnie
spożywała solidny
podwieczór, trwała właśnie walka o miejsce parkingowe. Jedno z
nielicznych w oparkometrowanym mieście miejsc, w którym
tajemniczym trafem opłata nie obowiązywała. Bezpłatniejsza
enklawa. Między jednym a drugim wyparzem (a właściwie wygniotem)
z limonki przyglądała się przetasowaniom i zajeżdżaniom aut. Co
kulturalniejsi zostawiali za szybami zaparkowanych samochodów
kartki ze swoimi telefonami. Żeby dało się dać właścicielowi
sygnał, że proszę o odblokowanie mojego pojazdu, który ustawiłem
wcześniej i głębiej w tej samej zatoce.
Z
okna widać było też inne
elementy życia ulicy –
głównie zasłaniające pół ulicy wielkopowierzchniowe plakaty.
Największy
z
nich sławił przebój czasów ostatnich w dziedzinie napojów
energetyzujących i nawiązywał do aktualnych wydarzeń sugerując
pewne konkretne posunięcia: "Wzbudź
nienawiść. Pój Mixa".
Producent picia zaangażował się ideologicznie i finansowo po
stronie "błyskawicznych". Stąd też w radio, w reklamach
interneto, w telewizo oraz wszędzie indziej, gdzie dało się to
wsadzić, leciały propagandowe kawałki mające zjadaczki chleba w
diablice przerobić. Zjadaczy zresztą też.
Przejęła
się najwyraźniej tą straceńczą misją również sieć sklepów
z pieczywem. Do ich lodówek wjechały "«kobiece» ciastka"
polukrowane na kształt faszystowskiego symbolu. Też zapoznała
nieszczęsną piekarnię, w której jej noga już więcej nie
postanie. Zaledwie przekroczyła próg, w uszy uderzył ją
intensywny skrzek umieszczonego pod sufitem głośnika: "Pój
nienawiść. Pij Mixa"
(wersja alternatywna hasła reklamowego spożywczej cieczy) na dobry
początek, a zaraz potem piosenka sponsorowana z refrenem
zawierającym lokowanie, a co najmniej sugerowanie perwersji: "Tacy
sami / Bez barier między płciami".
Jeszcze
próbowali się tłumaczyć!
"Ja
tylko sprzedaję te ciastka" – powiedziała pani za ladą.
Hitlerowcy tłumaczyli się dokładnie tak samo: "My tylko
wykonywaliśmy rozkazy". Tak jest – NIKT ZA NIC NIE
ODPOWIADA. Społeczeństwo nieodpowiedzialnych niewolników.
"A pracować przecież gdzieś muszę".
Nie
przemawia do mocodawców sieci piekarni nawet argument ekonomiczny.
Przecież proponując
klientom wspomniane "błyskawiczne" wyroby ryzykują
utratą przynajmniej części dotychczasowych nabywców. Ale, ale:
najwyraźniej walkę
o ideę stawiają wyżej niż pieniądze. To zdrowo. Szkoda tylko,
że walczą po stronie idei kłamliwej
i jej autora od początku.
A
poza
tym z klientami przejętymi sprawą i gotowymi ich zbojkotować
praktycznie wcale się nie liczą – jest ich po prostu (w tym
ponoć katolickim kraju) zbyt mało.
Nasza
bohaterka zaraz dołączy do maskowiczów. Wybierze się na coś, co
nazywa swoim własnym maskowym balem.
Wyjdzie
na ulicę, minie kolejne bilbordziska (Mexico:
One
click away from us;
U
need nuthin mo': Dream holiday in a camping trailer – No limit net
access;
wszyscy w Polsce mówią przecież i myślą w języku obcym,
nieprawdaż?). Wysłucha
powtarzanych jak mantra przez dzieci
wojny z wirusem komunikatów ze "środków transportu
publicznego". Każdy trzylatek zna już przecież całe frazy o
"obowiązku zakrywania twarzy" tudzież "zachowaniu
dystansu społecznego".
Za
"«kobiece»
ciastko"
w sąsiednim lokalu Petronela podziękuje piekarniaczom
na
swój własny swoisty sposób. Dosadny. Dobitny.
Jako
szanująca Wiarę
i się katoliczka integralna ("rzeczywistość realna",
"katoliczka integralna").
Aha,
ze znoszeniem roweru z siódmego piętra i z wnoszeniem go,
(po)radziła sobie jak zwykle w swoim życiu: "Da się zrobić"
– oświadczyła. I bezzwłocznie wprowadzała swe słowa w czyn.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Dla
Drogich Czytelników,
którzy
wykonali tę pracę
i
dobrnęli aż
do tego miejsca
w
ramach podziękowania za wytrwałą lekturę:
autentycznie
zasłyszany tekst,
który
doprowadził Z3rra do łez:
Mama do Syna:
"Czytałeś tę książkę?"
Syn do Mamy: "Pierwszą
stronę ruszyłem
trochę".
(Oczywiście,
lepiej nie czytać wcale niż czytać głupoty, a rzeczy szkodliwe
powinny
płonąć na stosach,
ale powyższy cytat traktowany jako przekrój osiągnięć
czytelniczych współczesnego młodzieńca
znamienny)
W
innej części miasta operował M.D. J.C. Doktor Jan Chryzostom, w
przeciwieństwie do swojego świętego już patrona, darem
elokwencji nie grzeszył nadmiernie. Zamiast słów przemawiały
czyny. Namierzonych już uprzednio "błyskawicznych"
najpierw
spiorunował
wzrokiem. Poszedł za ciosem i spiorunował ich ciosem. I
dobił znalezioną opodal cegłą. An
exclamation point!
Grupa,
której się dostało, zamierzała się właśnie na pokamedulskie
domki na Bielanach. Nasprejować swoje nienawistne znaki oraz hasła.
Na trwałe zaznaczyć swoją obecność w przestrzeni miasta.
Zasygnalizować nawiedzającym kościół, że jesteśmy, walczymy i
nie spoczniemy. I niczego nie zmieniał fakt, że miejscowy
pseudokatolicki pseudoksiądz
poduszczony przez swoich pseudokatolickich przełożonych wygłosił na cześć popularnego mordercy w białym kitlu
taki pean, o jakim niektórzy wierni katolicy mogliby tylko
pomarzyć. Tak, tak – mordował nienarodzone dzieci – to prawda;
ale w wywiadzie powiedział, że "człowiek jest od początku"
tj. od połączenia męskiej i żeńskiej komórki rozrodczej. To
miałoby "profesura" usprawiedliwiać! Ależ w świetle
dokonywanych przezeń zbrodni i publicznych wystąpień w ich
obronie obciąża go to jeszcze bardziej. Bo wiedział, co czyni, i
w imię czego. Nie mówiąc już o tym, za ile.
J.C.
(i nie jego jednego) od dawna oburzało to, co działo się za
murami POkamedulskiej (z naciskiem na "po") świątyni. I
miał na myśli nawet nie przede wszystkim odprawiane tam
nowoobrzędowe gusła. W osławionych podziemiach, nieledwie na
grobach zakonników, odbywały się koncerty, koncerty, koncerty...
Zagranicznym słowem: eventy.
Gdyby pochowani tam mnisi nagle zmartwychwstali, zbieleliby z
oburzenia i przerażenia, co też się wokół ich zwłok wyprawia.
A tak bielały w grobach tylko ich kości...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Sedecjasz
przewrócił
kolejną z blokujących mu przejazd hulajnóg. Hulaj dusza –
bliźniego nie ma! Kończę
moją bezpedałową przejażdżkę – zostawiam, gdzie popadnie.
Gdzie wypadnie. Czy to na środku chodnika, czy ścieżki rowerowej.
To jest właśnie to "miasto dla wszystkich" w działaniu.
"Dla wszystkich" – a w szczególności dla tych, którzy
po chamsku rozpychają się łokciami i hulajnogami.
Sedecjasz
celowo wymierzył tak, aby elektryczny pojazd zsunął się po
nasypie drogi szybkiego ruchu. Nawet dżipies
(Nie
boję się, gdy ciemno jest, bo mam latarkę i GPS...)
tu nie pomoże. Zlokalizują co prawda hulajnogę – ale celem
wydobycia zawalidrogi
z niezbytdostępności ktoś będzie musiał ruszyć tyłek i zadać
sobie niemały trud. Może pokusi się o to obsługa całego tego
zrzuconego na miasto majdanu, ale przeciętny użytkownik? Komu
będzie się chciało tytłać w błocie i żużlu? Każda publiczna
hulajnoga więcej w dole – trochę więcej wolnego miejsca na
górze.
Tak
jakby w mieście w ogóle na obfitość
miejsca
można było narzekać. Te olbrzymie sfinansowane z pieniędzy
"publicznych" graffiti na blokach, stanowiące
rozpaczliwą próbę udawania, że miasto jest czym innym niż jest.
"Budżet
obywatelski". Ciesz się, że cię okradamy;
obejrzyj sobie na przystanku komunikacji "publicznej"
zdjęcie tej śpiącej na mrówkowcu syrenki, za którą słono
zapłaciłeś. Pomazane z oficjalnym błogosławieństwem oficjeli
bloczyska – żeby nam się wydawało, że jest tak kolorowo.
Sedecjasz
był pedałożercą. Opony,
a zatem również łańcuch i pedały
jego bicykla
pożerały
kolejne kilometry. Mijał kolejne i kolejne i kolejne i kolejne i
kolejne i kolejne i kolejne i kolejne bloki, osiedla... Powódź
imigrantów. Zarobkowych, słoikowych. Przyjeżdżają
do miast, zabudowują każdy skrawek wzdłuż, wszerz i w górę.
A czy na
wsiach w związku z tym robi się luźniej?
Après
nous le déluge!
(«Po nas choćby kłopot»)
–
ale jak to osiągnąć?
Co
doprowadzi
do końca najeźdźczej powodzi? Albo raczej: jak do niej
doprowadzić? Albo jeszcze inaczej: jak wywołać powódź, która
zmiecie z ulic chamstwo,
plugastwo i psiarstwo?
Nie
zlikwiduje go może całkowicie [świat po grzechu pierworodnym
nigdy nie był już taki sam (jak przed)], ale znacznie ograniczy,
zmusi do ustąpienia, ukrycia się gdzieś w bocznych zaułkach,
ograniczy wpływ, usunie z widoku.
Jak
osiągnąć te cele w społeczeństwie cholernych donosicieli, dla
których wyrazem obywatelskiej postawy lub zwykłej szatańskiej
złośliwości jest anonimowy telefon do straży wiejskiej ze skargą
na sąsiada, który w czasie niezapowiedzianego i niekończącego
się remontu okołoblocznych ulic, mając pod opieką starszą
schorowaną osobę, żonę w ciąży i gromadkę dzieci naruszył
na długości dziesięciu centymetrów nietykalność "trawnika",
obkupanego przez okoliczne psiostwo tak, że jako trawnika nie
rozpoznałaby go nawet rodzona matka (gdyby ją kiedykolwiek
posiadał)? Trzeba mieć naprawdę nieźle we łbie, żeby po
dwudziestej drugiej dzwonić do funkcjonariuszy i skarżyć się na
taaaaakieeeeego sąsiada. Polska 2020 niemal w pigułce.
Jak
pozbyć się z naszych, NASZYCH – (w założeniu?) LUDZKICH miast
czeredy psów i psiarzy? Przecież to-to już tu jest w ilościach
przemysłowych. Naruszyć status
quo,
tj. status tego chamstwa i prostactwa jako udzielnych
władców chodników, parków, skwerów i podwórek oznaczałoby
właściwie rewolucję.
Gdzie
miejsce na katolicką omertę czy też powściągliwość w najlepszym stylu świętego Tomasza Morusa? Kiedy czas na bardziej
oficjalną, zakrojoną na szeroką skalę akcję przeciw
nienormalności?
Prediktor
jeździł na akcje bez komórki, bez dżipiesa. Mapę miasta miał w
głowie. Wraz z dokonywanymi na bieżąco aktualizacjami, bo przed
podjęciem działania zazwyczaj prowadził rozpoznanie terenu. Warto
znać topografię miasta.
Warto
znać wroga. Na twarzaku pewne istotne z wywiadowczego punktu
widzenia wiadomości są powszechnie podawane – zgodnie z prawdą.
I to w przypadku konkretnych celów znacznie ułatwia sprawę.
Kolejna
sprawa: zlokalizowanie
i spisanie "tęczowych"
lokali
– te durnie ze wspieraniem zboczenia obnoszą się publicznie.
"Wiemy już, gdzie mieszkacie – dowiemy się, kim jesteście.
Przyjdzie czas, że was odwiedzimy".
Na
razie Bastiat się kłaniał, czyli wybijaliśmy im te
poobtęczawiane szyby. Jeśli do durnej tłuszczy przemawia tylko
argument siły, używamy siły.
Kto
ma to wszystko robić? Czyżby
cała nadzieja w kibolach-prolach? Stadionowy hulaka jako zbawca
Polski i Polaka?
Czy
pokładać
nadzieję w
usiłujących straszyć "błyskawicznych" Strasznikach
kontrRewolucyi,
którzy gremialnie utożsamiają
się z przeżartą herezją i skandalami obyczajowymi (w takiej
kolejności) strukturą deklarującą jedność z okupującym
Stolicę Piotrową uzurpatorem, który jawnie głosi, że Pan Bóg
aktem Swojej pozytywnej woli chce istnienia wielości religii?
Na
kij być w takim razie katolikiem?
Czy
wśród bronienia świątyń zawierających relikwie niewątpliwych
katolickich świętych warto bronić kościołów
wiernych Novus
Ordo?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Psie
obrazki (bez wyjątku autentyczne)
Pies
przykościelny
Właśnie
pan przeparadował z psem przed samym wejściem do kościoła.
Jeszcze na smyczy. (Jeszcze, bo następnym razem przyjdzie już bez.
Przecież święty Franciszek też kochał zwierzęta). Spóźniony
odprowadził córkę na celebrę z okazji "białego
tygodnia".
Rzucił jeszcze:
–
Jakby mama była w środku,
to niech wyjdzie.
W
domyśle: "Ty zostań". Nie wszedł – poniekąd chwała
mu za to. Ale jaka była jego motywacja?
Święty
Franciszek pereł przed zwierzęta też nie rzucał.
Nie dawajcie psom świętego,
ani miećcie pereł waszych przed wieprze,
by ich snadź nie podeptali
nogami swemi, i obróciwszy się,
aby was nie roztargali.
~ Mt 7, 6
Pies
w Panteonie (wielkich i nietykalnych)
Pies
wszędzie (, gdzie mu pozwolą). W sklepie, aptece, Panteonie; na
placu zabaw, na stole. W lodówce też?
Do
Panteonu baba na moich oczach faktycznie z psem wlazła. Tak
naturalnie, jak turystka ("Lepsi turyści niż naturyści").
Na smyczy – trzeba jej to oddać. Ale
wlazła.
W
sumie: może nienajgłupiej pomyślane. W tych spsiałych
spoganiałych czasach chciała wprowadzić pupila do miejsca, w
którym starożytni oddawali cześć wszystkim swoim bożkom – do
których
grona swego
canisa
z pewnością zaliczała.
Pies
przyławkowy*
Przyłazi
do sklepu. Psa wlecze ze sobą (albo to pies wlecze ją za sobą).
Zostawia
bydlę przy ławce przed wejściem. Nie liczy się z tym, że: 1) na
ławce siedzi człowiek z dziećmi; 2) na ławce za chwilę zechce
usiąść inny człowiek z dziećmi (widzi to bez wątpienia); 3)
nadto przymocowuje ("przywiązuje") psa do ławki w ten
sposób, że wilczur zaraz się uwolni (co faktycznie się dzieje).
Precz! Paszli won (babsko i pies)!
_______
*
Z przyporęczowymi sprawa ma się analogicznie. Włazi durny/a
właściciel/ka do sklepu, zostawia zwierzę przy poręczy wjazdu
dla wózków inwalidzkich lub dziecięcych i radź sobie teraz,
inwalido albo rodzicu z wózkiem; znajdź rozwiązanie zagadki: jak
tu bydlę ominąć? A dureń
jest w
sklepie i bawi się tam doprawdy setnie.
Truth
is stranger and funnier than fiction.
Do
babska, które pcha się ze swoją zwierzyną prosto na nas. Lezie
jak w pysk strzelił lewą stroną chodnika:
–
Zwyczajowo chodzimy prawą
stroną.
– To
zależy, gdzie on [pies] mnie poprowadzi.
(#
kontrola właściciela nad psem)
Do
psa obcego, spotkanego na drodze:
"Ej,
maluszku!"
Do
psa wiezionego w dziecięcym wózku (na widok dziewczynki w takimże
wózku):
– O,
patrz, twoja koleżanka idzie!
Psie
gówno (nawet sprzątnięte z "publicznego" trawnika)
śmierdzi
Pies
liże, co popadnie, co mu przypadnie do gustu
W
autobusie.
Piesio na rączynach paniusi. Karmiony (ludzi obowiązuje w
transporcie "publicznym"
zakaz żarcia),
lizane poręcze. Obwąchane siedzenia.
Siedzenia obsiadłe przez psy. Kupa wtarta w siedzenie. Nadeptane
kupą po całym pojeździe. Właścicielka nie reaguje. Właściciel
tym bardziej. Ochoczo zagrzewają zwierzę do kontynuowania
działalności.
Psi
patrol
Chodzi,
oczywiście, o psiule puszczone luzem i przodem przez właścicieli.
Rekonesansik taki. Wychynie
taki zza węgła – właściciel nie liczy się z tym, że zaraz za
rogiem może znajdować się ktoś, kto sobie kontaktu z jego bestią
nie życzy. Aha, dla bezpieczeństwa właściciela, który przecież
ma poczucie obowiązku w stosunku do swojego zwierzęcia – bo
przecież nie bliźniego, jeszcze czego?! – montuje mu się na
obroży łyskającą lampkę. "Wiem, gdzie mój ukochany".
I że też takie puszczone luzem i nie zważające na nic dziadostwo
tak rzadko wpada pod jadące wąską uliczką auto, którego
przecież wybiegając na jezdnię zza węgła nie widzi – a pruje
prosto bez zastanowienia.
Nie
mówiąc już o tym, że:
Pies
na ławce.
Wspina
się, łapska, nożyska na siedzeniu. Utytłał
się
kłaczor w brudzie,
a
potem człowiek ma
po zwierzu zajmować miejsce. To samo dotyczy każdego "publicznego"
siedzenia. W autobusie czy metrze też. Fu! Takie to piękne
pachnące świeżością psiego stolca i moczu społeczeństwo.
Wyfiokowane po trampki do garnituru. O
tempora...
Jesteśmy
daleko w lesie...
...niewiele
nam to pomoże. Na plagę leśnych psiarzy. Do samego lasu nic,
rzecz jasna, nie mamy. Las jest piękny.
Z
lasem zresztą ciekawa historia.
Był
las. Był
nagły
azyl. Las
Kabacki
był podobno przez jakiś czas chroniony od psów. Nie
– nie ze względu na ludzi (czego się zachciewa!); ale
ze względu na prawa zamieszkujących las zwierząt (żeby ich nie
płoszyć). Z braku laku i rozsądku dobre i to. (Jak
ważne jest, aby nie tylko przyjmować właściwe stanowisko, ale z
właściwych powodów. Liczy się nie tylko sama postawa, ale
motywacja – ale to na marginesie w nawiasie). Podobno przez jakiś
czas zakaz wstępu do (bądź co bądź) rezerwatu egzekwowano.
Psi
patrol kasował niewczesnych gości oraz ich zwierzynę na setki
peelenów. Da się zrobić – trzeba tylko chcieć. Łatwy zarobek
przy okazji. Przecież tym łazęgom nie będzie się chciało
szukać alternatywnego wejścia do lasu. Wystarczy postawić patrol
przy każdym oficjalnym wejściu – i już normalny gość będzie
mógł odetchnąć odrobiną swobody. Choćby kapką. Choćby tylko
na chwilę.
Ale
azyl był. Teraz zaś bydło przywozi samochodami swoje bydło – i
pakuje się z nimi do lasu nie
bacząc na znaki kategorycznie wstępu z psami zakazujące. I żaden
psi patrol nie reaguje (spróbowałby!).
Leśniczego
zaś w lesie ("publicznym", państwowym) (opierającego
się najazdowi psiego motłochu) nie uświadczysz – to rozumie się
bez słów.
A
ludzie
ze słuchawkami na
uszach
w lesie
czują,
że muszą
biegać z dziećmi w wózkach,
z psami też, może nawet bardziej – a jakże!. Forma, stary,
forma! "Mam na wszystko wywalone" – wchodzę mimo
zakazu, puszczam wolno, co się da, bo się da. Ot, las publiczny
jak dom publiczny.
Pies,
czyli kot
Las?
To
raczej park.
A park
to raczej publiczna sikalnia. Z chwilą pojawienia się na jego
terenie/obrzeżach/w zasięgu wzroku "pi(e)suarów", wiemy
już z pełną jasnością: na tym obszarze cywilizacja białego
człowieka poniosła druzgocącą porażkę. Psy oraz ich oszalæli z
pseudomiłości do nich właściciele opanowali teren.
Najdawniej
chodziło o prawa Boże. Potem
liczyły
się głównie prawa
człowieka.
Teraz
mamy prawa zwierząt. Następne w kolejce są prawa
bakterii,
wirusów i innych świństw. Tylko w takim razie czemu się tak tego
kurona czepiamy?
Jeszcze
sześć lat temu...
...z
uśmiechem
lekko złośliwego niedowierzania patrzyliśmy
na las ogrodzony płotem.
Prywatny. Swój. Dziś uważamy to za jedyne sprawiedliwe i
praktyczne rozwiązanie ułatwiające
unikanie ciągłych utarczek z psiolubnymi debilami (z
przeproszeniem debili prawdziwych).
Niech
sowa zamyka las. Nasz, prywatny. Czem prędzej.
Jeszcze
pięć lat temu...
...psia
kupa w piaskownicy na placu zabaw dla dzieci byłaby raczej nie do
pomyślenia. Dziś to norma. To znaczy: nie~norma. Ale jako nowa
norma(lność) nam sprzedawana. Nie podoba ci się (dziecko,
rodzicu) – to sobie pójdź! My tu z naszymi pupilami wchodzimy i
basta!
Co
nowocześniejsze firmy wznoszące bloki (czarny
– biały, czarny – biały = duet doskonały)
wyposażają ich obejście w specjalny plac zabaw – dla psów. Na
plac dla dzieci miejsca nie starczyło. Aha, i o ile place zabaw dla
dzieci są zazwyczaj ogradzane → żeby dziecko czasem nie wyszło
za barierę i nie psuło zabawy hasającym chwilowo na zewnątrz
zębatym i pazurzatym czworonogom; o tyle te nowodeweloperskie są
otwarte – tak żeby pies mógł wybiec i się wybiegać, gdzie
oczy i nos poniosą – nie będziemy go przecie ograniczać!
Lepiej
żyć w dziczy czy wśród (jaśnie ociemniałej umysłowo) dziczy?
Z dwojga zdecydowanie wybieram dzicz; dziką, własną, ogrodzoną.
Mało~miasteczkowo
Sąsiad
wrócił
samochodem i zatrzymał się przed bramą. Otworzył z pilota –
klawa robota! Spomiędzy otwierających się wierzei natychmiast
wysmyrgnęły dwa psiaki. Przebiegły sprintem na drugą stronę
ulicy, wysikały się jak na rozkaz pod bramę sąsiada sąsiada.
Wróciły. Podwoje automatycznie zamknęły się. Fajno!
Średnio~miastowo
Pies
zostawiony sam w domu na dłuuuuuuugie godziny szczeka.
Nie-u-stan-nie. Bez przer-wy. Działa na nerwy. W stopniu
najwyższym. Starsze sąsiadki okupujących psie mieszkanie boją
się zwrócić im uwagę – bo to chamy i prostaki. Nie da się z
nimi normalnie porozmawiać. Obrzucają wyzwiskami, nie chcą
słuchać. "Zostawię psa samego w domu – i co mi zrobisz?".
Ten poziom. Czy znalazłby się ktoś, kto postawi to towarzystwo do
pionu? Tymczasem nie zwracamy uwagi właścicielom i udajemy, że
nie zwracamy uwagi na szczekacza (lub szczekaczkę). Cham rządzi.
Wielko~miejsko
Na
ulicy Bitwy pod Pskowem Wincenty właśnie odbywał swój
nieregularny (dla zmylenia przeciwnika) patrol. Generalnie za
elektrycznymi
rowerami niezbyt
przepadał.
Czy silnik wspomagający nie przeczy samej idei
roweru? To już właściwie moto-rower. Na tak zwanym Zachodzie już
trzy czwarte nowo sprzedawanych bicykli to ebajki. Dać ludziom
możliwość "ułatwienia sobie" – większość
skorzysta.
Za
wspomaganiem kierownicy w samochodzie Wincenty również
mógłby
nie przepadać. Też
ułatwienie. Jednak w imię skuteczności na akcje wyciągał ze
swojej rowerowej stajni elektryka. Zwykle pomagało. No, trochę
utrudniło wtedy, kiedy silnik zawiódł i musiał targać
dwadzieścia pięć kilo ramy z osprzętem siłą własnych mięśni.
Ale cóż – ryzyko było wliczone w koszty.
"Moc
nie moja"; "mocą nie moją" – oto tabuny bliźnich
szczyciły się posiadaniem takich czy innych sprzętów (głównie
aut) z silniejszym od ciebie silnikiem. Masz lepszy
samochód? Wyprzedzisz kierowcę nawet o niebo lepszego od ciebie –
bo przewaga sprzętowa. Zawodowe wyścigi? To nie konfrontacja
umiejętności ludzkich w zakresie prowadzenia pojazdów – to
starcie armii inżynierów. A śmieszy nawet poza torem wyścigowym,
kiedy w sytuacji wielkomiejskoulicznej stojący na czerwonym
kierowcy prężą się i napinają za sterami swoich bolidów, aby –
gdy tylko mignie żółte światło – wcisnąć gaz do dechy i
pognębić przeciwnika. Nie czynią tego jednak mocą swoją – tj.
własnych mięśni, ścięgien itp. – robią to wszystko za
pośrednictwem maszyny, machiny, auta.
Z
rowerami jest trochę inaczej. Marny jeździec na najlepszym
welocypedzie przegra z wyśmienitym rowerzystą, choćby ten
dysponował jedynie kupą złomu. Ale któż w dzisiejszym świecie
zawracałby sobie głowę taką "rycerskością"?
Równością w pojedynku?
Każdy
dziś (przynajmniej teoretycznie) robi, co chce. Ma innych gdzieś.
Gdzie konkretnie? W tyle.
Taki
Jan Lenon na przykład: dekady temu zgodził się na warunek
towarzyszki życia in
spe,
że dzieci nie będzie. I nie ma. Zanim nastąpił wielki dzień
przekazania sobie obrączek, obiecali sobie, że dzieci nie będzie.
I słowa sobie dotrzymali. W ich miejsce jest za to pokaźna
kolekcja samochodów, o których J.L. prowadzi osobny program.
Fajnie? Fajnie! Jego potomstwo to auta, których ma cały garaż.
Ale (o zgrozo?) do więcej niż jednego i tak naraz nie wsiądzie.
Człowiecze, na co ci zatem tyle rupiecia? Więcej niż jednego
garnituru też naraz nie włożysz. Podobnie: więcej niż pary
butów. "Ale mam wybór, mam możliwość wyboru".
"Wszyscy cierpią, ale niektórzy cierpią w luksusie".
Filozofie czasów współczesnych.
Ustępstwa
Może
mało kto to zauważył, ale wśród
piktogramów
na jednym z wielkopowierzchniowych sklepiszcz znajduje się i taki,
który podpisano dla pewności: "Zwierzęta wyłącznie na
smyczy". A zatem domyślnie z psem wolno do środka wejść...
Mało kto to pewnie dotychczas zauważył, bo
pakowaliby się tam hurtowo, a nie pojedynczo, jak na załączonym obrazku.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Pies,
rzecz jasna, członkiem rodziny jest. Dostaje ludzkie imię. Siada z
nami przy stole albo na stole.
Nie
ma nic gorszego nad psiarza
durnego
Pies
sąsiada drze mordę o różnych porach dnia i nocy. A ujada! A
obszczekuje wychodzących z klatki. A szczerzy kły w kierunku
dzieci sąsiadów. Jak pies z sąsiadem. Robi, co chce. Superdog.
Uberczłowiek,
bo przecie ze zwierzakiem liczymy się bardziej niż z bliźnim. No
i z takimi bydlętami niektórzy mieszkają drzwi w drzwi. I jakoś
muszą to znosić. Znoszą. Choć tego nie znoszą. Choć
cierpliwość jakby zaczynała się już kończyć...
Psina-macanina
Paniusia
swojego Pikusia na bazar przynosi. Na rękach go nosi. Ten towar
tarmosi. A nawet jeśli nie tarmosi własnozębnie lub nie ociera
się brudnymi kudłami, to paniusia siłą rzeczy najpierw głaszcze
Psikusia, który szlajał się nie wiadomo (albo gorzej: wiadomo)
gdzie, a potem tymi samymi kończynami buszuje w warzywach, owocach,
czym tam jeszcze. A wybiera, a dobiera! Pies też się do nich
dobiera. Jak przystało na teriera. 61/62
Przyrost
nienaturalny psów; przyrost nienaturalny i nienormalny psich
przywilejów
Irlandia
(był niegdyś taki katolicki kraj) zgłupiała wprost
proporcjonalnie do liczby trzymanych w miejskich
mieszkaniach czworonogów.
My głupiejemy równie szybko, jeśli nie szybciej.
Jeszcze
cztery
lata temu psiury baraszkujące luzem po placu zabaw (teoretycznie)
dla dzieci, nieco dziwiłiby. Dziś już nie. Głupota galopująca
na czterech kundlich nogach i udzielająca się populacji.
Opus
minimum Vol.
II: Zezwierzęcenie
Czy
ktoś byłby w stanie wskazać takie w mieście takie miejsce, które
jest od psiej plagi wolne?
Chyba
tylko ogród zoologiczny! A to ci dopiero paradoks! Tam psiula
(raczej) na pewno nie wpuszczą. Ze względu na inne zwierzęta,
oczywiście. Prawa zwierząt > prawa ludzi (> o prawach Bożych
już nie wspominając).
Strefy
wolne od zwierzyny domowo-miastowej: parki "publiczne"?
Gdzież tam! Już nawet w Łazienkach się pojawiają. Na razie
nieco dyskretniej niż tam, gdzie hasają całkiem jawnie. Jeszcze
na smyczy, na rękach, nie masowo. Kwestia czasu...
A
na placach zabaw zaczynamy obserwować
nowe
obrazki (coś jednak novi
sub sole):
oto pies na huśtawce wsadzony tam przez właścicielkę, bawi się
na sprzętach przeznaczonych teoretycznie dla dzieci – obślinia,
łazi łapami unurzanymi wcześniej w łajnie, sierści się
sierściuch jeden... No,
q...
– chciałoby się tu szpetnie zakląć. Nikomu już właściwie
nie przychodzi do głowy, że psa jako takiego z jego głupim
właścicielem pakującym się na teren placu zabaw należałoby bez
sądu, bez wyroku, na cztery wiatry, w kosmos.
Ale mało im jeszcze. Niezabawem
staniemy się zapewne świadkami scen wypraszania z placów zabaw
dzieci – żeby nie zawadzały hasającym beztrosko pieskom.
Krok
po kroku jakby mimowolnie,
ale konsekwentnie hołota przejmuje miasta.
I
jeszcze jeden aspekt obecnej przykrej sytuacji:
Codzienne
utarczki z debilami
(Z ponownym przeproszeniem autentycznych debili)
To
są właśnie ci durni psi sąsiedzi, z którymi w jakiś sposób
jesteśmy zmuszeni obcować dzień w dzień. To jest wyjście z (nie
do końca) własnych czterech blokowych ścian i natknięcie się
podczas spaceru z niemal stuprocentową pewnością (tak się tego
namnożyło) na bydlaka z bydlakiem.
To jest to nieustanne pytanie: Wypuści
dziś psa luzem przed klatkę, "żeby się wybiegał" czy
nie?
Zaprzątanie sobie myśli głupotami głuptaków niezwyczajnych
cielistonogich.
W
sumie należało by zacząć dzień tak jak czynił to ostatnio
dzień w dzień Prediktor: biegać po miejscach nawiedzanych przez
zwierzolubów z obnażonym nożem. "Ja nie dźgam, tylko latam"
– tak jak pies tylko biega z zębiskami, ale nie gryzie. (Jak
dobrze pamiętamy, profesora Wilczura od pogryzienia nie uchroniło
nawet nazwisko). Prediktor zwijał się zanim nadjeżdżały wezwane
przez usłużnych donosicieli służby. Ale uwagę na problem
zwracał.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Trzymanie
w terrariach pająków
i
karmienie ich żywymi świerszczami
(zakupionym specjalnie w tym celu) to już jest superekstraokej.
To już jest humanitarne, humanistyczne, a nawet animalistyczne.
Dlaczego
zatem atak na żywego zagrażającego mi zwierza oraz jego
właściciela bywa zaliczany do innej kategorii?
Chodzi
o jasne przesłanie dla psiej hałastry. Praktycznie opanowaliście
przestrzeń publiczną, każdą jej piędź.
Nawet
jeśli jakiś ciołek bez złej woli, ale z głupoty zachowuje się
jak zachowuje (niepokonalnie błędne sumienie) – puszczając psa
samopas – to znaczące, że dziwi go,
iż da
się myśleć
inaczej, czyli normalnie. Tak się do swojej nienormalności
przyzwyczaił.
Argument
siłowy-zastraszający działa zdumiewająco często. Przemoc użyta
w dobrej sprawie jest jak najbardziej uzasadniona i nieustannie
rozwiązuje problemy.
A
przecież z tymi zwierzętami trzeba będzie coś zrobić.
Zmniejszyć to pogłowie, wyeliminować. Zrzucić gdzieś, spalić,
sprzedać, wywieźć. Skoro szambo do Wisły można walić
programowo, to może...?
Jakoś
ten okres przejściowy od teraz – miasto opanowane przez psiarzy i
psy – do wtedy – miasto wolne od psiarzy i psów, miasto, którym
można spokojniej się przejść – trzeba będzie przejść.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
"Ależ
święty Franciszek!";
"Ależ święty Roch!";
"Ależ święty Hieronim!" – odezwie się zaraz
mądraliński, który kanonizowanymi sypie jak z rękawa, gdy są mu
akurat potrzebni do prowadzenia kłamliwej propagandy. Gdy zaś
mówią coś dlań niewygodnego, mądraliński milknie albo obrzuca
świętych kalumniami. Ale dla porządku i na to wam, łgarze,
odpowiemy: Jak
wszyscy, a szczególnie wy!, będziemy tak święci, że Pan Bóg
już tu na ziemi udzieli nam tej łaski,
że cielę i lew
i owca pospołu
mieszkać
będą, a dziecię małe pędzić je będzie, to inaczej pogadamy.
Do tego momentu: won i wara!
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Gdy
"elity" świrują, czyli PEŁEN WERSAL, a nawet WERSAL
PEŁEN (ODCHODÓW)
Na załączonym obrazku
znajdź wśród "eleganckiego towarzystwa" puszczone
luzem
psiule
Francuzi
srali po kątach Wersalu. Psy, trzymane w komnatach robiły toż
samo. Ale – elyta. Co wolno elycie...
Dziś
wszyscy stali się elytą. Więc Wersal się rozprzestrzenia.
Wariactwo na przestrzeni
wieków
Być
może wymaga rozważenia temat
ludzi stosunku do psów na przestrzeni wieków.
Pies w domu. Buda w domu. W
sztuce. W literaturze (polskiej i innej). Dwór na wsi. Pies we
dworze. Fora ze dwora na dwór!
"Drzwi
nie były zamknięte. Weszła do obszernej sieni i tu powitało ją
zajadłe szczekanie małego, pokracznego pieska. Ono z kolei
wywołało z dalszych pokoi jakąś starszą panią, która
obrzuciła Łucję zdumionym wzrokiem". Czy Kusego i Sokoła
też zapraszano
na
pokoje? Sprofanowane
przez protestantów kościoły w Niderlandach
– Emanuel de Witte się kłania. I te de, i te pe.
Być
może wymaga rozważenia temat
ludzi stosunku do psów na przestrzeni wieków. A być może nie.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
A
przewożenie zwierząt w (już nawet nie niehumanitarnych, ale)
nieanimalnych warunkach? A trzymanie bydląt wielkości cielaka na
czterdziestu metrach w bloku?
A
hotel, spa i fryzjer dla psów? Wynik
tego, że w dziedzinie "usług zwierzęcych" rynek jest
nieco mniej ograniczony niż w przypadku "usług ludzkich"?
Jeśli nawet po części tak, to w większej mierze wynik
niewłaściwej hierarchii ważności spraw przyjętej przez tak
wielu rodaków.
W
przypadku konfliktu na linii homo
sapiens –
głupi psi właściciel przechodnie
(jeśli którykolwiek z tych pasywniaków w ogóle jakoś zareaguje)
w pierwszej kolejności ujmą
za psiakiem-głuptakiem. Bez-myślność
społeczna w działaniu.
Im
gorzej, tym lepiej?
"W
tym okresie, kiedy już kiepsko było w ogóle z dochodzeniem do
jedzenia, nawet już pieski ukochane dostały kulkę w łeb".
Może
i bez głodu dałoby się taką metodą rozpanoszonych nieco
opanować?
I
nie
popuszczać
bydłu
ani trochę, bo się zaraz na nowo rozbestwi.
Dlatego:
żadnych
wyjątków. Cała Polska w czarnej strefie. Czarne psie punkty.
Całkowity zakaz posiadania psów w przestrzeni publicznej.
Ewentualnie podział tej przestrzeni na strefy – psią i bezpsią.
Ale to się zaraz skończy drobnymi przekroczeniami ze strony
psiarzy, potem nieco większymi... Więc całkowity zakaz. Bez
pardonu.
Dzieci
z matką w ciąży na plaży "publicznej" nie muszą już
co chwilę oglądać się na to, czy usłużny współużytkownik
plaży nie puszcza luzem psa. Czy
go w ogóle w jakikolwiek sposób kontroluje. Koniec z burdelem
publicznym. Koniec z byciem na łasce i niełasce psiokretynów. Nie
czuj(e)my się już jak zwierzyna
łowna wśród
szarogęszącej
się watahy kundlolubów
oraz
ich ulubieńców.
Bez
wyjątków – nawet dla rozpaczających
paniuś,
które będą biadoliły nad tym, jakie to straszne, że ich
biedactwa-dzieci pozbawi się zwierzęcych pupilków.
Bez
wyjątków – nawet dla niewidomych. Jak zaczniemy
tolerować taki
wyjątek, zaraz wszyscy oślepną. Teoretycznie. Formalnie.
Dokumentnie.
Żeby
uzyskać papier pozwalający na posiadanie psa.
Niepełnosprawni
(excusez-moi:
"sprawni
inaczej") dziś.
Każdy silny – zwarty – gotowy. A potem nikt nie szanuje
słabszych i nie pomaga im
("bo
przecież słabszych nie ma; to kultywowanie nierówności") –
bo wszyscy są najsilniejsi i najpiękniejsi i radzą sobie SAMI.
Ewentualnie z pomocą psa. Ale człowiekowi od nich wara! Jeszcze by
się kultura pomagania słabszym wytworzyła; jeszcze przypomnianoby
sobie prawdziwe znaczenie
słów takich jak
"miłość" czy "miłosierdzie".
"Zakazany
owoc smakuje najlepiej, więc zakazuje się zakazywać posiadania
psów, bo to nic nie da" etc. Skoro tak, zdepenalizujmy gwałt
i kradzież, bo i tak będzie do nich dochodziło. Dochodzi do
niektórych prawda o kondycji świata po grzechu pierworodnym.
Dlatego:
żadnych wyjątków. Wyjątek przeczy bowiem regule.
Nie
wymiękać. Zakaz totalny. No,
ewentualnie jakiś okrutnie trudny, w praktyce niemożliwy do zdania
egzamin na posiadacza psa w mieście/przestrzeni
publicznej.
Sama chęć mania psa
w
mieście potencjalnego właściciela dyskwalifikuje. I po sprawie.
Sprawa
załatwiona.
BedzieSZczekał
na
pozwolenie na psa do sądnego dnia.
Nie
podoba się? To
sprywatyzujmy każdą piędź ziemi i zobaczymy, kto tak miłuje
bycie narażonym na niechciany kontakt z psem. Spróbujecie?
[Spróbuj(e)my].
Opus
minimum Vol.
III: Odzwierzęcenie
Gdzieś
te wyeliminowane z miasta zwierzaki trzeba upchnąć,
jakoś problem załatwić. Jak?
Samuel Konkin Trzeci proponował
wyjście od ideału: I
have a dream. Not of a perfect society maybe. But of a society
striving for perfection.
Wyjdźmy
więc od ideału: brak
przestrzeni publicznej. Nie
ma już publicznych chodników i jezdni; nie ma publicznych jezior,
rzek i plaż nad morzem; nie ma i domów publicznych, przestrzeń
publiczna wyparowała → wszystko ma swojego konkretnego, znanego z
imienia i nazwiska właściciela lub właścicieli. Prywatni
właściciele ośmielają się i umawiają z podobnymi sobie, że
"na naszym terenie obowiązuje zakaz psów". Na nasze
terytoria zwierząt nie wpuszczamy. Czemu mam zresztą, do takiej
owakiej, płacić za obsrane publiczne chodniki? Czemu mam dokładać
się do ich sprzątania? Jakże miałbym (współ)fundować zabawki
na plac (teoretycznie) dla dzieci, skoro zabawiać się będą na
nich kundliska? Z jakiej paki miałbym dokładać się do piesuarów
– świadectwa total(itar)nego upadku kultury na danym terenie?
Wdepnąłem
w kupę. Chamstwo się panoszy i pozwala psom srać, gdzie los
padnie.
Czy to chamstwo nie powinno własnoręcznie wyczyścić mi obuwia?
Zapłacić za szkody węchowe?
za stracony czas? za nerwy? za smród?
Teren
publiczny – czyli też mój! więc won! Aha,
ale "demokracja", "prawa zwierząt", może też
czasem "prawa człowieka". Nie da się. Przynajmniej drogą
formalno-urzędową.
Albo
inaczej: oddajcie mi moją własność (razem z odszkodowaniem: na
przykład kawałek Łazienek albo innego lasu) i uznajmy, że
(zgodnie zresztą z prawdą) nie mamy wobec siebie żadnych
formalnych zobowiązań. I
wtedy wy na terenie wciąż publicznym będziecie się nawzajem
wciąż obesrywać, szczuć i obszczekiwać psami; a my – nie.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Na
określenie naszego
społeczeństwa,
a raczej społeczeństwa zamieszkującego terytorium historycznie
polskie, nie używa się już terminu "katolickie" – nie
usiłuje ono być katolickie nawet z nazwy, nie uprawia już
hipokryzji polegającej na przybieraniu barw autentycznie uznawanych
za prawdziwe i wartościowe (choć nie całkiem w nie wierzy i
niekoniecznie nimi żyje) – wszystko to poszło na śmietnik:
określenie "katolicki" to raczej obelga niż powód do
dumy; wstydliwość poszła na przemiał (w artykule z zakresu
historii autor uznał przydomek Bolesława Wstydliwego za świadczący
o nim negatywnie); coraz więcej ludzi nie chrzci dzieci już nawet
pro
forma
(może to i lepiej? w wypadku potępienia taki nieochrzczony będzie
cierpiał w Piekle mniejsze męki); obraz całkowitej degrengolady;
ludzie ze
spraw najważniejszych nie rozumieją literalnie NIC. Zaczyna się
od tego, że rozumieć nie chcą. Po co mieliby jednak w ogóle
chcieć rozumieć, skoro picie, ruch i radio mają na wyciągnięcie
ręki, a raczej pilota czy
też bezprzewodowej
myszki?
Powiecie,
Drodzy Czytelnicy: a spójrz Pan, Panie Koniecpolski, na takich
Chłopów
Reymonta.
Czy ci chłopi to były wzory pobożności i moralności? I co –
dawniej było lepiej?
Bohaterowie
Chłopów
mimo wszystko (mimo cała niemoralność, jakiej się poszczególni
z nich dopuszczają) pamiętają o właściwej hierarchii spraw –
wiedzą, co jest dobre, a co złe – mimo że niekoniecznie
postępują w myśl myśli Pana Boga. Postępowanie podług
standardów światowych, ale sumienie ukształtowane po
średniowiecznemu. Nie zapoznali Prawdy. Grzeszą, ale pozostają w
Kościele. Nie wyrzekają się nadziei. Wiedzą, gdzie
jest Droga.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Mamy
tendencję do otaczania się ludźmi podobnie myślącymi (lub
podobnie bezmyślnymi), więc może nam się wydawać, że takie
cechy człowieka
jak otwartość na dzieci, przywoływanie
w rozmowach Wiary
jak chleba powszedniego etc. to rzeczy naturalne. To mówi nam nasze
doświadczenie osobiste, rodzinne, przyjacielskie.
A
tu taka niespodzianka, że ogarnięcie wzrokiem całej Polski daje
nam obraz zgoła inny: większość tubylców ma kota
na punkcie psów, rybek albo internetów, a dzieci traktuje jako
zagrożenie. To jest społeczeństwo, które (jeszcze) gremialnie
obchodzi w jakiejś formie Boże Narodzenie, ale "prawo do
aborcji" albo i zapłodnienia
in vitro co
najmniej toleruje. Durnie, którzy są tak inteligentni w przypadku
liczenia PLNów oszczędzonych w ramach takiej czy innej transakcji
gospodarczej (a jednocześnie na tyle durni, by brać
bankstersko-rządowe operacje na żywej gotówce za dobrą monetę),
a niezdolni połączyć kilku prostych faktów w dziedzinach
decydujących o naszym być albo nie być w Niebie.
Trudno
nie przypuszczać, że świadomym współpracownikom szatana na tym
właśnie zależy. Społeczeństwo silne Wiarą i świadomością
katolicką? Dream
on!
Prawie każdego da się odpowiednią dozą suflowanej regularnie
propagandy przerobić na wzorowego
obywatela
Nowego Wspaniałego Świata.
A
najlepiej zrobić to tak, aby przerabiany nie miał świadomości,
co się na nim dokonuje. Tak jak pewnie
najłatwiej wciągnąć do piekła kogoś, kto jest święcie
przeświadczony o jego nieistnieniu.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
A
propos Bożego Narodzenia:
Wszystko
mRuGaŁo
już od początków listopada. Całe miasto rOzEdRgAnE
migającymi światełkami i dekoracjami. Wszystko musi się rUsZaĆ
(por. https://rediwiwo.blogspot.com/2020/05/poscineczki-4-sekrety-sasiadow.html).
Musi!
Move!
Move!
People on the move. Constant move. Non stop move.
Move!
Move!
What
are you waiting for?
Sedecjasz
dołączył do rOzEdRgAnIa.
Włączył w trybie pulsującym czerwoną lampkę pod siodełkiem
speca. Nie żeby pożądał podążania za logiką miasta i
filozofią miejskiego postępowania, ale z żywej chęci uniknięcia
kolizji z którymkolwiek z mijanych przez jego rower cięższych
pojazdów. Niech mnie zobaczą! I to działało. Podobnie jak
kamizelka odblaskowa, której pozbywał się tylko w trybie ucieczki
(runaway
mode)
z miejsca wymierzenia sprawiedliwości.
Swoją
drogą, ciekawa sprawa: pulsujące regularnie światło faktycznie
bardziej się wyróżnia, ale w samochodach tej metody się nie
stosuje. Auta
nie
migają czerwonymi światłami non stop. Czyżby rowerzyści
funkcjonowali na zasadach specjalnych?
Mrygające
lampki raz po raz zaglądały w odsłonięte okna sąsiadów. Okna –
po protestancku
– bez firanek. Wszystko jak na talerzu. Jeszcze przy zapalonym
świetle?
No problemo.
Pani
kroi w kuchni. Pan rozbiera się w salonie. Łazienka uchylona. "Nie
mam nic do ukrycia". Ale drzwi do toalety jeszcze za sobą
zamykasz?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Tacy
wszyscy mądrzy – w sprawach ekonomicznych przynajmniej [jak
wiadomo, "gospodarka jest najważniejsza"; no, chyba że
zdrowie – doczesne, to jasne] – a tu raz po raz pojawiają się
takie kwiatki jak to: w Polsce czasów współczesnych coraz
częściej dają nam miarę utrzęsioną – to znaczy z okrągłej
masy coś sobie utrzęśli i uszczknęli: opakowanie przyprawy nie
waży już deka, ale 9,9 grama. Ma, oczywista, sprawiać wrażenie
opakowania dziesięciogramowego; żeruje na przeświadczeniu
nabywców, iż opakowanie takiej wielkości waży jak zwykle (jak
zawsze) pełne 10 gramów. Małe oszustewka. Niby prawda, bo na
opakowaniu uczciwie podają autentyczną masę. Ale w ramach
ukrytego przed nim założenia chcemy przekonać klienta, że kupuje
produkt o typowej, "okrągłej" masie. Liars,
liars...
Polska
przełomu lat 2020/2021. Wpadamy jak śliwki w kompost.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Perpetua
też lubiła myśleć o rzeczach niewidzialnych.
Idzie
ulicą, a z nią historie
ludzkie. Idzie
człowiek ulicą – czy i ilu porodów,
poronień, czy
też mordów
na bezbronnych nienarodzonych stał się uczestnikiem?
Widzimy mężczyznę w eleganckim garniturze; widzimy kobietę w
pięknej sukni; widzimy, że
everybody happy.
A gdyby tak zobaczyć
prawdziwe
oblicze każdego?
Gdyby
tak każdy chodził z wyświetlanymi wszem wobec danymi
statystycznymi dotyczącymi bardzo małych ludzi, inny mielibyśmy
zapewne jego obraz. Ileż tragedii, ileż radości, ileż grzechu. A
nad tym wszystkim God['s
–
z apostrofem!]
in His heaven...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Jeśli
wszedłeś między
drony...
Wszyscy
się nagrali. Piotrowi temat nagrała Armia Doga. Zaczęło się od
zaangażowania w tak powszechne dziś filmotwórstwo. Piotr, jako
specjalista od elektroniki, potworzył rozmaite kamerki, zamontował
je na dronach i puszczał w obieg, a raczej w przestrzeń
nad zbloczonym, zabloczonym, zBLOKowanym, zaBLOKowanym miastem.
Krajobraz
się skończył. Jak okiem sięgnąć, wszystko zasłonięte:
słońce, inne gwiazdy, nawet chmur w centrum nie uświadczysz –
gmach
na wieżowcu i biurowcem pogania. Jak okiem dronowej kamery
sięgnąć... O, to co innego! Górny może więcej. A nakręcić i
sponiewierać w Sieci tępaków – można, trzeba, warto.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
To
Rafałowicz wybrał poniższe na motto jednej z najpiękniejszych
powieści w języku polskim ~ w czasach, gdy był jeszcze pisarzem
poważnym:
"Pierwsi
rycerze nie wzięli się z racji swojego urodzenia,
wszyscy
bowiem pochodzimy od jednej matki i jednego ojca.
Wszelako
gdy zło i nieprawość rozpanoszyły się na świecie,
słabi
ustanowili ponad sobą obrońców".
Pif
Paf Patrol. Dawniej nazywało się to z angielska Paw
Patrol,
ale co mądrzejsi dopatrywali się tu związków z niesłusznie
oskarżanym o pychę, a wspaniale symbolizującym zmartwychwstanie i
życie wieczne kolorowoogoniastym ptakiem. Więc zmieniliśmy.
Miasto.
Gdzie
można się w mieście schronić?
Gdzie azyl?
Może własne cztery ściany? Ależ nawet te rzekomo własne cztery
ściany nie są wcale własne. "Mój" sufit to
jednocześnie czyjaś podłoga; "moja" podłoga to czyjś
sufit ("Mój nie jest ten kawałek podłogi..."). "Moje
ściany" – ech...
Well,
you live in the city, enter the city, have any contact whatsoever
with the city and at least for the time of your being there "You
Belong To The City" regardless
of you
wanting it or not...
Prawdę
pisał Chesterton, pytając, jak to możliwe, by ktokolwiek chciał
żyć w nasadzonych na siebie i stłoczonych
obok
siebie pudełkach na zapałki (miejskich
blokach),
które udają prawdziwy dom?
Prawdę pisał Jerzy Juhanowicz o nazwach iście więziennych...
To
jest miasto. 'Cause
we live here. 'Cause we belong to the city... (The city does no
longer belong to us → we're afraid to say).
Miasto
– potwór, w którym możesz się na parterze w jednym Maku
nażreć, a potem pójść do drugiego Maka, na piętro, i tam
zżarte
żarcie pod okiem profesjonalisty profesjonalnie spalić. Nażreć
się na parterze, spalić na piętrze.
Miasto
– potwór, który pożera cię milisekunda po milisekundzie.
Miasto
– potwór, który pożera cię milisekunda po milisekundzie.
Miasto
– potwór, który pożera cię milisekunda po milisekundzie.
Our
Shangri-La?
A
więc co? Co robić? Budować własną – nawet nie barkę czy areczkę Noego – ale wyspę? Wyspę normalności w
oceanie
nieprawości i niemrawości? Odgrodzić się od świata duchowo i,
na miarę możliwości, we
wszelkich innych zakresach (towarzyskim, gospodarczym etc.) od
wszystkiego,
co
ma choćby
pozór zła?
Bez~litośni:
bez litości
Inténde
ad visitándas omnes gentes:
*
non misereáris ómnibus, qui operántur iniquitátem.
Converténtur
ad vésperam: et famem patiéntur ut canes,
*
et circuíbunt civitátem.
Udaj
się na nawiedzenie wszech narodów:
*
nie miéj litości nad wszystkimi, którzy broją nieprawość.
Nawrócą
się ku wieczorowi: i będą mrzeć głód, jako psi,
*
i będą chodzić około miasta.
~
Ps 58
Wszystko
swoje –
to
nie paranoje. To
fakty. Twarde
W
mieście wychodzisz z (nie całkiem) własnych czterech ścian i
konfrontujesz się z nie swoim.
Ergo:
wszystko
mieć swoje. Wszystko organizować samemu. Wszystkiego doglądać
samemu.
Uczy
nas tego nawet obserwacja z zakresu psychologii dziecięcej (i
dorosłej przy okazji). Lepiej, aby każda zabawka miała swojego
właściciela, który nauczy się dzielić, wymieniać, pożyczać,
niż gdyby w zakresie zabawek panowała wspólnota własności
(przez analogię do zabawek "publicznych"), a przy każdej
próbie zmiany status
quo
("Mamo,
teraz ja będę się tym bawić") wybuchałaby ostra awantura.
Tylko
swojego Kościoła nie da się założyć. Dzięki Bogu wcale nie
potrzeba. Kościół jako jedyny nie zawiódł, nie zawodzi i
zawieść nie może.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Muro
tuo inexpugnábili circumcínge nos, Dómine,
et
armis tuæ poténtiæ prótege nos semper.
Murem
Twoim niezniszczalnym otocz nas, Panie,
a
ramiona Twoje potężne niech strzegą nas zawsze.
Jak
z dziećmi. Jak z pogubionymi dziećmi.
Nieoceniony
i wciąż, zdaje się, niedoceniony Chesterton pisał o świecie
respektującym Wiarę i zasady moralne tak: na szczycie
przepaścistej
góry jest sympatyczna
trawka otoczona wysokim murem. Wewnątrz ogrodzenia dzieci bawią
się bezpiecznie i swobodnie. To świat wolności duchowej i
cielesnej – chronionej szacunkiem dla Bożych przykazań. Jest
tarcza. Jest mur. Jest obrona. Inny obrazek: ten sam szczyt urwistej
góry, ale muru nie ma. Wszystkie dzieci trwożliwie zgromadziły
się blisko środka i nie śmią zrobić kroku w żadną stronę.
To świat pozbawiony hamulców moralnych. Boi
się, drży, tonie w beznadziei (mimo zewnętrznych pozorów i mimo
powtarzania,
jak bardzo ta kipiąca drwiną z Boga do~wolność jest wspaniała).
Tak
to musiało mniej więcej wyglądać
w roku
1939. Na wierzchu: rewelacja, żyć – nie umierać; Polska potęgą
jest i basta! A naprawdę zaraz miało się okazać, jaką karę
(między
innymi za mordowanie nienarodzonych dzieci) wymierzy
naszej nieszczęsnej
krainie Pan Bóg i że wobec szatańskich sił, które się przeciw
nam sprzysięgły, nic nie będziemy w stanie wskórać.
A osiemdziesiąt z okładem lat później? W kioskach czasopisma
na każdy
temat.
Totalna
specjalizacja:
gazeta o pielęgnacji
dolnego zawiasu tylnych drzwi samochodu po stronie kierowcy; magazyn
wyłącznie o kwiecie paproci; seria tygodników poświęconych
horoskopom dla szamana. Wszyscy piękni, otwarci – bogowie! Półki
sklepowe uginają się od towarów, które naganiają nam wszędzie,
gdzie to możliwe. Wiemy, że wiemy wiele, bo przecie jest z nami
Pan Internet. Jako społeczność zamieszkująca granice między
Odrą a Bugiem daliśmy się też stolerancić. Przybysze z Dzikiego
Wschodu na ulicach widokiem codziennym, powszechnym. Czegóż chcieć
więcej (oprócz pieniędzy)?
A
jednak jakiś nie~pokój czuć. Królują totalniactwo, "tolerancja"
oraz totalizator. Wielka trójka czasów dzisiejszych.
Totalniactwo,
bo chcą nas inwigilować i jakże często na to pozwalamy. Dla
naszego dobra, oczywiście: "Dla Twojego [kurczę blade, jestem
z tobą, anonimowy zautomatyzowany głosie z infolinii po imieniu?]
bezpieczeństwa rozmowa jest nagrywania. Jeśli nie zgadzasz się na
jej rejestrowanie, zakończ połączenie". Pełna wolność –
o tak! Można przecież nie czekać na połączenie z
konsultantem...
"Tolerancja",
która nosi wszelkie znamiona akceptacji najbardziej wyuzdanych i
wykolejonych idei zdeprawowanej ludzkości.
Totalizator,
bo rzesze liczą (zamiast na ciężką pracę – głównie nad
sobą) na łut szczęścia, który pozwoli wybić się na jaką-taką
zamożność. Nie – nie niezależność. Chodzi o to, by "wejść
na kolejny level".
Nawet kosztem unurzania się w długach.
A
może liczą na to, że cały system zawali się w taki sposób,
że zaciągniętych kredytów nie trzeba będzie oddawać? Czy
szykowane nam przewartościowanie ma mieć charakter czysto
ekonomiczny?
Na
razie "budujemy" (tzn. nasi wrogowie wydają na ten cel
kradzione nam w podatkach pieniądze) centralny port, szpital
"narodowy"... Cały ogłupiony na własne życzenie naród
buduje już nie tylko swoją stolicę, ale swój socjalizm na skalę
krajową.
Jesteśmy
w przededniu końca (pewnego rodzaju) świata.
A
Polska?
A Polska się (przynajmniej w pewnym sensie) skończyła
Koniec
pewnego etapu. Rok 1989. Chwila podreżyserowanego entuzjazmu. A
potem? Trzydzieści lat w plecy.
I co
mamy teraz, Grzegorze
Dyndały
(i inne)?
Skupienie
na
przyjemnościach
cielesnych.
Kraj
zepsuty
niemal do
cna. Tylko że mało
kto
o tym wie.
Mało
kto
o tym myśli.
Mało
kto
myśli
w ogóle. Mamy
się
gremialnie opamiętać ewentualnie po kolejnym obudzeniu z ręką w
nocniku albo przynoszącym najświeższe, a jakże istotne nowiny
dzienniku.
Polska
2020. Masówka.
Wszyscy dostają z rozdzielnika to samo. Do szkoły wszyscy idą na punkt ósmą (albo i nie idą, bo odgórny nakaz zmienia tryb nauki rzeszom
poddanych mu osób). Wpływ
na miliony.
A
"nasza ostatnia nadzieja", czyli kąfederaści?
Pisali
niegdyś prace naukowe o aplikacji libertarianizmu i wygłaszali na
cześć wolnościowizmu peany, ale najwyraźniej
od pewnej chwili lektury i pisania mają już trochę mądrzejsze –
stają się etatowymi politykierami, a światłe idee wsadzają
sobie tam, gdzie światło nie dociera.
I
kończy się potem jak zwykle: "Otwórzcie na nowo szkoły!"
[państwowe], "Obiecujemy zdrowe szpitale!" [państwowe];
"Silna policja!" [państwowa] etc. – czyli postulaty
stricte
etatystyczne...
Jeden
tam jest tylko porządny człowiek, ów
pan doktor...
PSIA
SMUTA
Vol. XXX
Temat
powraca jak trafiony bumerangiem pies (ooo! tego oręża jeszcze nie
było!). Albo jak bumerang po trafieniu psa.
Nalepka
na aucie: "Dwa serca – jedno bicie" okraszona sylwetkami
człowieka i czworonoga. Powinno chyba stać: "Dwa mózgi –
jeden nieczynny".
Psy
jako substytuty dzieci. Wiadomo skądinąd, że powiadają, iż
istnieją kłamstwa, wierutne kłamstwa i dane statystyczne, ale
powszechna niechęć do przekazywania życia znajduje swoje
przełożenie w liczbach. Psiejemy z dnia na dzień. Wolelibyśmy
już dziecinnieć.
Pies
na smyczy prowadzi panią. Waha się, w którą stronę skręcić.
Właścicielka traci cierpliwość: "No, zdecyduj!".
Że
też akurat tego zakichanego kundla, który ranek w ranek,
popołudnie w popołudnie i wieczór w wieczór lata przez
ulicę puszczony luzem przez roztargnioną trzpiotkę spod numeru 52, nigdy nie trafi wyjeżdżający zza zakrętu samochód? Aż by
się o to prosiło. Nie
widać, kto się zbliża zza węgła, bo gęste krzaki. Pies leci na
oślep. Przecina jezdnię... I – na razie – żyje.
Przytulanie
psów jak dzieci. Fuuu!
Ja,
pan, i pies mój pan. Ustąp
pierwszeństwa mi. Idzie się! Lata się luzem! O
psie mowa, a pies tuż...
Na
psa wyrok
A
gdyby tak wywołać
wśród
psów (a jeszcze lepiej ich nieodpowiedzialnych właścicieli)
zarazę? Czy próba fizycznej
eliminacji problemu przyniosłaby na dłuższą metę raczej szkody
czy pożytki?
Czy
jakąkolwiek przyszłość ma próba wyperswadowania czegokolwiek
nieodpowiedzialnym psiarzom po dobroci?
Może
jednak zamknąć się – na swoich metrach, arach i hektarach – i
z w miarę bezpiecznego wewnątrz obserwować rozwój sytuacji? Mam
tylko spłachetek ziemi, ale przynajmniej na swoim terenie rządzę
i ustalam zasady ja.
Gdyby
nawet społeczeństwo powszechnie przejęło się ideami
wolnościowymi i uszanowało wolę każdego z właścicieli każdego
z kawałków terytorium składających się na Polskę – a psy
nadal traktowanoby jak ludzi (zwierzę też człowiek; lub też
raczej: człowiek też zwierzę) albo lepiej – sytuacja
pozostawałaby głęboko chora. A jedyny plus byłby taki, że
uznano by moje prawo do czynienia z moim, co chcę. Na moim terenie
ja dyktowałbym warunki.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
I
śmieszno, i skutecznie
Jak
można by poradzić sobie dziś, w krainie absurdu, z wybranymi
sytuacjami życia codziennego?
Petronela
z Zerrem wpadli na pomysł następujący...: Tzw. "miasto"
(tzn. władze cywilne "stolicy polskiej") wspierają finansowo i
propagandowo rozmaite inicjatywy uderzające w życie i godność
człowieka. Nasi bohaterowie zadali sobie zatem pytanie: jak
uszczuplić kiesę Gamonia Trzaskalskiego – fizycznie ograniczyć
ilość środków, jakie będzie mógł przeznaczyć na szerzenie
zgorszenia? Ano tak, ano tak: zwierzęta, jak wiadomo, są istotami
specjalnej troski i za przejazd komunizacją miejską nie płacą
(dodatkowo, bo, wiadomo, na deficytowe państwowe/miastowe składają
się w podatkach wszyscy). Petronela z Z3rrem postanowili więc
występować jako duet człowiek/pies. Gdy tylko w metrze, autobusie
czy tramwaju objawiał się kontroler, Z3rro przyjmował pozycję na
czworaka i zaczynał skamleć. "Co to ma znaczyć?" –
zdumienie kontrolera bywało bezbrzeżne, a głupawy wyraz jego
twarzy podbiłby miliony witryn i zrobił w Sieci furorę. "On
uważa się za psa" – informowała półgłosem Petronela.
"Pani chyba żartuje?". "Nie, ja jak najbardziej
serio. Skoro facet może udawać kobietę i wpisują mu to do
dowodu, a nawet zmieniają PESEL...". W razie dalszych
wątpliwości kanara uspokajała: "On nie gryzie"...
–
Ciekawe
zresztą – zastanawiała się teraz na głos. – Do hoteli
nominalnie dla ludzi psy się przyjmuje. A czy do hotelu dla psów
przyjęliby człowieka?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Nam
strzelać nie kazano...
...zrobiliśmy
to z własnej inicjatywy.
Przy
dźwiękach Oh
Mercy
Dylana, eliminowaliśmy zagrożenie po zagrożeniu. No
mercy. Względnie
mercy
killing.
Baba
z wózkiem z psem wolnobiegającym. Duży czarnuch. Zero kontroli. A
jeszcze w razie postępowania litościwego, jakiejś próby dialogu,
narażanie się na zarzut prześladowania psu ducha winnej
kobieciny z dziatkiem w wózku. Dlatego no
mercy. Względnie
mercy
killing.
Prediktor
z upodobaniem stosował też metodę, którą rokrocznie
przypominali mu napotykani w sylwestrowy wieczór psiarze:
–
Znowu
będą tak strasznie strzelać. Psy się boją...
Nasz
(nie)znajomy prowadził kanonadę co dzień. Ty szczekasz tak, że
słyszę? Ja walę petardami tak, że ogłuchniesz – ty i twój
właściciel, albo może raczej: ty i twoja własność.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Pewnego
RAZu...
Obrazka
nędzy i rozpaczy dopełniał ćwierkaczowy obrazek, w
komentarzu do którego wspomniany już (a walący na wiorstę
spełnianym dopiero teraz marzeniem o celebryctwie) Aleksander
Rafałowicz
pochwalił się, że napisał najlepszą, najzwięźlejszą, no,
słowem: najwybitniejszą pod najszczerzej najlazurowszym niebem
książkę
na (za)dany temat. Do domu przyszła paczka najpełniejsza jej
rąbiących jeszcze świeżością egzemplarzy. "Wszyscy
domownicy się cieszą". I – trzask – fotografia. A na niej
obok kupki (arcy)dzieł: mopsinek. Rozkoszna psina. Domownik,
znaczy. Kto wie, czy nie kapitan całej tej łajby pod banderą
"nowoczesnej endecji"? Tak czy inaczej warunek minimalny
przynależności do kasty wybranych i nagłaśnianych Rafałowicz
już wypełnił: uznał wyszczekanego gównołaza za członka
rodziny. Istne High
life / Bon ton / Savoir vivre / Pardon. Aha,
i nie zapomnijmy o
Bon appetit! (Szczególnie
jeśli piesiunio na czterech łapach przytacha z dworu/pola do
"rodzinnego" domu wyjątkowo cuchnącą kupę i zaszczyci
nią sofę albo dywan. Albo jeśli po prostu zdefekuje tam – bez
udziału kuporobnych psów trzecich).
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Nie wspominamy już o wspomnianym już duszożercy Powiatowym, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
w ramach zawartego z Diabłem
paktu sprzedał duszę swą nieśmiertelną w zamian za niezmiennie
młodzieniaszkowaty
wygląd
i długie życie na ziemi.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Któż
gotów jest światu nie ustępować? Ani w imię świętego Spokoju
("Zapłacę
te 200, których się urząd ode mnie domaga, i dadzą mi św.
spokój")
ani w jakiekolwiek inne. Kto będzie prowadził walkę
do upadłego w imię zasad?
Kto?
Kto? kto? I
tak przecież w większości jesteśmy najemnikami na usługach
tych, którzy nas niewolą. To oni nas zatrudniają, to oni płacą
nam pensje. Są w jakiś sposób panami naszych
losów.
A
zatem pytam: czy poddajemy się światu i stajemy się takimi, jak
oni? W imię wygody, niewyróżniania się? A
może dajemy się zamknąć
(albo dobrowolnie zamykamy się) w nowowspaniałoświatowym
rezerwacie? Choć
tak
naprawdę
to nie my jesteśmy
dzikusami,
mimo
że Dzikusami
nas
zwą.
You
know what I mean?
We
sincerely do hope so.
Czy
jedyna metoda na swego rodzaju ucieczkę ze świata to
zarobić/zarabiać na konszachtach ze światem, a potem za zdobyte
tą
metodą pieniądze budować swoje miejsce na ziemi? (Pachnie
trochę metodą Romana Kluski).
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Każdy
wodzem, każdy królem, każdy, każdy władcą sam
Każdy
pan. Taki sobie panek. Taki SobiePanek pędzi samochodem. Można go
po logo rozpoznać. Pędzi na złamanie karku swojego
i współużytkowników drogi,
bo za pożyczone auto płaci nie tylko od kilometra, ale i od minuty (ba! czy nie sekundy?). Z
drogi śledzie, panek jedzie! O hulajnogach już wspomnieliśmy.
Rowerowcy też atakują. Jadąc
chodnikiem podzwaniają na pieszych! Zwalić takiego z bajka i
nauczyć moresu! A psy przyczepiane pod halą targową do rurek
miejsca parkingowego dla rowerów... Każdy na każdego (nie banda
łysego).
I
w tym wszystkim radź sobie pan, panie senior(ze). Udogodnienia
takie, panie dzieju, żeby nikt czasem nie czuł się w potrzebie
poproszenia bliźniego o pomoc albo milczącego dania mu szansy za
uczynek zasługujący. Każdy jest panem, władcą, pięknym,
sprawnym itd. Każdy wszystko może sam. Może rozbijać się na
wózkach uprawiając
inwalidzkie rugby. Może samemu pokonać każdą miejską
przeszkodę. Każde wyzwanie. I tak w kółko. Sky's
the limit? (Heaven's the goal!)
Tylko
że jakoś człowieka w zasięgu wzroku nie uświadczysz...
Demokracja
w pełnym działaniu. Wszyscy stali się najważniejszym człowiekiem
w osadzie. Bijemy sobie
oklaski!
Łatwość
dostępu do każdego "publicznego" miejsca. Każdy
dureń może z łatwością dojechać w każde (dostępne mu)
miejsce i się tam PANoszyć.
Pan Wielki. Mr. B.I.G.
Tam,
gdzie mogę, i wtedy,
kiedy mogę, pognębię bliźniego. Niech zna mores. Głośną
muzyką. Inną szczekaczką. Czymkolwiek. Jak w PRLu. Ekspedientka w
sklepie dowali klientowi tam, gdzie może dowalić,
w zakresie udzielanych mu towarów. Mój własny odcinek destrukcji
bliźniego. Wyżywacze się na innych.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Gdyby
wszystkie Dębskie,
Marzenny
i Żołędne
zaangażowały swoje siły po stronie Bożej, Stwórca mógłby im
znacznie pobłogosławić i dać nam za ich pośrednictwem
rozwiązanie niepokona(l)nych na razie problemów medycznych – z
pożytkiem dla życia wiecznego dzieci i dorosłych. A tymczasem...
To
jest
Prawdziwy
dramat:
Że
w kwestii prawa do życia każdego niewinnego człowieka na dowolnym
jego etapie tzw. środowisko ginekologów gremialnie broni przepisów
ludobójczych. To są ci, którzy powinni wiedzieć (i chyba bez
wyjątku wiedzą) najlepiej i najdogłębniej, kto jest kim i to od
samego początku.
To
jest
Prawdziwy
paradoks:
Żyjemy
w świecie, w którym tak wielu osobom nie jest dane cieszyć się
fizycznym rodzicielstwem. Chcieliby podzielić się z
(potencjalnymi) dziećmi życiem, ale z jakichś powodów nie mogą.
Niemniej jednak nie porywają się na Pana Boga, twierdząc, że
istnieje coś takiego jak "prawo do dziecka". Znoszą swe cierpienie.
Modlą się. Adoptują dzieci. Nie próbują dostosować prawa
moralnego do swoich zachcianek.
A
jednocześnie... A jednocześnie to świat, w którym tak wiele osób
mogących zostać rodzicami wyrzeka się tego, nienawidzi
rodzicielstwa, broni się przed nim rękami, nogami i spiralami.
Mogliby, ale nie chcą.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Rajmund Żołędny
przesądom raczej nie hołdował. No, chyba że chodziło o sytuację,
gdy zapomniał czegoś, wychodząc z domu. Jeśli
koniecznie tego potrzebował i wracał, nie mógł ot tak wejść,
wziąć i wyjść z powrotem. Należało chwilę odczekać,
najlepiej usiąść. Inaczej – nieszczęście murowane.
Ale
tego, że z samego rana zostanie zbombardowany żołędziami – i
to przez ukochany dąb – nie przewidział
i nie wziął za omen. A może należało...?
Nie
dalej jak miesiąc temu, nie dawniej niż miesiąc temu ktoś
namazał mu na drzwiach jego własnego prywatnego domu wielkimi
czerwonymi literami: ZAMIAST
SIĘ WYPOWIADAĆ, IDŹ SIĘ WYSPOWIADAĆ.
Not
nice.
Stało
się to zanim zainstalowano Żołędnemu ochronę. Opierał się
temu, ale ostatecznie dał się przekonać. Choć z tyłu głowy
pokutowało pytanie: "Po co to wszystko?". Ze strony
"starej wiary" niczego się nie obawiał. Oni byli
hałaśliwi, ale niegroźni. Więc – po co? Może ze względu na
AK... Marzenna bała się ich panicznie.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Między
fałszywą bracią?
Z
kim współdziałać w świecie, w którym krzyki wirtualnych
Gerardów z Riwiery
mieszają się z rozbiegunkowaną i ponoć realną internetową
działalnością milionów osób, które
pozwoliły sobie wmówić, że mają światu coś sensownego do
powiedzenia?
Dariusz
Dzierżyński i jemu
podobni programowo potępiali przemoc jako taką ("Potępiamy
każdy przejaw przemocy") – również stosowaną w obronie
dobra, czyli w ataku na zło. W "obronie życia" zaś nie
wahali się występować ramię w ramię z aktywnym sodomitą (i
zamieszczać linków do jego ociekających zboczeniem stron) albo
publicznie odmawiać różaniec pod patronatem niewiasty, która
dopiero co opuściła swojego męża i rozpoczęła wspólne życie
z "partnerem". Chwilę wcześniej anonsując ustami
prezesa (wreszcie się prezesura udała!), że odbudowa normalności
w Polsce polega na budowaniu zdrowych rodzin.
Tak,
to jest wojna. Ale w tej wojnie trzeba uważnie patrzeć, kogo
dobieramy sobie na sojuszników. Jedyną długofalowo solidną
podstawę współdziałania może stanowić jedność religijna –
wierność religii prawdziwej. A jeśli ktoś jest gotów
"występować przeciw światu" wespół z
niedźwiedziem-wesołkiem – i to bez łańcucha...
I
ukrywa przed odbiorcami albo w ogóle nie rozumie, w jakim przede wszystkim celu trzeba dołożyć wszelkich starań, by każdy rodził się żywy...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
"We must remember
that if all the manifestly good men were on one side and all the
manifestly bad men on the other, there would be no danger of anyone,
least of all the elect, being deceived by lying wonders. It is the
good men, good once, we must hope good still, who are to do the work
of Anti-Christ and so sadly to crucify the Lord afresh…. Bear in
mind this feature of the last days, that this deceitfulness arises
from good men being on the wrong side."
(Fr. Frederick Faber, Sermon
for Pentecost Sunday,
1861; qtd. in Fr. Denis Fahey, The
Mystical Body of Christ in the Modern World)
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Człowiek
tak silny – a tak kruchy. Pokonuje wszystko – bariery, strach,
siebie. People are
amazing,
nieprawdaż?
A może raczej
zdumiewająco często bywają zdumiewająco głupi i pozbawieni
wyobraźni?
Śmierć,
kalectwo, odwrócenie sytuacji o sto osiemdziesiąt stopni
przychadzają niespodziewanie. Komu bije dzwon, komu Szumi wierzba?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Czy odrzekamy się
anarchii i wszystkich spraw jej, czyli oświadczenie
Oświadczamy
niniejszym, że wszystko, co dotychczas kiedykolwiek napisaliśmy i
opublikowaliśmy, poddajemy pod osąd Kościoła.
Jeśli
coś jest z Magisterium
sprzeczne,
wycofujemy się z tego.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Biegam,
krzyczę: Gdzie
Hilary?
"Panowie,
jestem katolikiem. O ile to możliwe, co dzień uczestniczę
we Mszy. [Wyjmuje z kieszeni różaniec]. To jest różaniec. O ile
to możliwe, co dzień klękam i go odmawiam. Jeśli odrzucicie moją
kandydaturę ze względu na moje wyznanie, podziękuję Bogu, że
oszczędził mi wstydu reprezentowania was".
~
Hilary Belloc
fragment
przemówienia wyborczego
w
Salford (protestancka Anglia) w 1906 r.
Belloc
został wybrany. Po czterech latach obecności
w parlamencie dobrowolnie zrezygnował z ubiegania się o kolejną
kadencję, twierdząc, że skuteczniej zawalczy z systemem, znajdując
się poza nim. Dał tym samym wyraźny sygnał, aby unikać
wszystkiego,
co ma choćby pozór zła. Idąc za przykładem Belloca, możemy
twierdzić, że każdy
szanujący
się katolik
powinien być nie
tylko
antysystemowy, ale pozasystemowy.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Wherefore,
so long as justice be respected, the people are not hindered from
choosing for themselves that form of government which suits best
either their own disposition, or the institutions and customs of
their ancestors.
~
Leon XIII, Diuturnum
7
In
the Encyclical on political government which We have already quoted,
they could have read this:
'Justice
being preserved, it is not forbidden to the people to choose for
themselves the form of government which best corresponds with their
character or with the institutions and customs handed down by their
forefathers.'
~ Pius
X,
Notre
Charge Apostolique
A jednak się kręci?...
A
zatem (co od początku rozumiało się właściwie samo przez się)
nie ma zgody na anarchię (definiowaną w powszechnym rozumieniu)
jako przyzwolenie na chuligańskie rozróby pod sztandarami
nienawiści do Boga i Jego Kościoła; nie ma również zgody na
anarchię w takim ujęciu libertariańskim, które przyzwala
na publiczny kult Szatana czy też obnoszenie się z dewiacjami
seksualnymi. Ale
katolickie Santander
mogłoby
chyba liczyć na to, że zostanie przez
Kościół powitane z radością.
Postulaty
Manifestu
katolickiej
anarchii
w znacznej części
pozostają w mocy.
Dodalibyśmy
może tytułem uzupełnienia, że jakiś ośrodek władzy, jakaś
hierarchia, jakaś dominująca na danym terenie grupa
i egzekwowany przez nią monopol na stosowanie przemocy →
zaistnieją zawsze. Pytanie tylko, czy będzie to bezduszna
urzędnicza machina państwa rewolucyjnego, czy też przekształcony
z KPP (Katolickiego Państwa Podziemnego) organizm zbrojnie broniący
ortodoksji i zwący się PPK (Polskim
Państwem Katolickim).
Czy
zgodne z katolickim pojęciem o państwie byłoby rozwiązanie
następujące:
Stosujemy
powszechnie rozwiązania wolnorynkowe,
a państwo
karze głównie
za
herezje
?
Jak
w koncepcji Gabriela Syme'a: prawdziwie niebezpieczny jest
niekoniecznie złodziej, który kradnie tylko po to, by tym lepiej samemu
chronić nabytą tym sposobem własność, ale filozof przeczący
samej idei własności.
I to tych państwo (czy jak zwał grupę dysponującą monopolem na
przemoc na danym terytorium) powinno zwalczać w pierwszej
kolejności. Nie na darmo w pięknych czasach średniowiecza wroga
duszy uznawano za niebezpieczniejszego od wroga ciała.
Ceterum
censeo
nigdy dość powtarzania za Norwidem: "gdyby,
od czasu do czasu, zamiast całej ekonomii politycznej, umiano sobie
zdać sprawę, gdzie i jak, i o ile przez całą pracę ludu jakiego
przeprowadzona jest linia tego pokarmu, co trwa ku żywotowi, i ten
naprzód popierano i utrzymywano... byłoby ubóstwo, a nigdy
nędzy".
Wiara
święta, durniu! I moralność, durniu! (To dla tych, którzy
sądzą,
że "Gospodarka przede wszystkim". Not
economy,
stupid!).
W
szewskiej pasji / Szewska pasja
Ołtarze
ich wywróćcie, i bałwany pokruszcie,
i
gaje wyrąbajcie, i ryciny popalcie.
~
Pwt 7, 5
Jonasz
Kiljański zwany Pasjonatem,
kawaler, purysta, troszczył
się również o czystość języka. Szewskiej
pasji dostawał raz po raz. Jego
trudno ukrywaną wściekłość budziła w głównej mierze
świadomość obowiązywania w przepisach prawa oraz wypranych
polskich mózgach pojęcia "obrazy uczuć religijnych".
Jakich uczuć? Jakich religijnych? Zapis o "obrazie uczuć
religijnych" oznacza w praktyce, że wolno stawiać w widocznym
miejscu pomnik Szatana – bo nie wolno obrażać "uczuć
religijnych" satanisty. Muezzin może publicznie nawoływać do
swoich modłów – bo nie wolno obrażać "uczuć religijnych"
muzułmańca. Ateista może bezkarnie niszczyć krzyże i elewacje
budynków kościelnych – bo nie wolno obrażać "uczuć
religijnych" bezbożnika. A wiadomo, że opinie, poglądy i
"przekonania religijne" każdego są na wagę złota i
nikogo nie wolno dyskryminować. Niechże się każdy wyszumi,
pokaże, światu zaprezentuje.
Jonasz
Kiljański zwany Pasjonatem, kawaler, purysta, karał za obrazę
Prawdy. Obrażał przy tym "uczucia religijne" – i
owszem, dumny był z tego. Fałsz nie ma żadnych praw. Tylko Prawda
ma prawa. Cóż to jest prawda? – spyta zapewne większość osób
przyznających się do narodowości polskiej, a jeszcze n
[kilkanaście? (raczej chyba) kilkadziesiąt?] lat temu katolickiej.
Wrogowie
Prawdy za szczególny cel swoich ataków wybrali Tę, przez Którą
przyjdzie ostateczne zwycięstwo. Puszczająca
oko Matka Boża Częstochowska, Madonna w masce z symbolem
ubermenschen
& uberfrauen i co tam jeszcze.
Zniszczyć
– tak jak święty Benedykt
spalił pogańską świątynię na Monte Cassino; tak jak święty
Bonifacy
ściął "święty" germański dąb; tak jak...
Jonasz
Kiljański zwany Pasjonatem,
kawaler, purysta, trudził się czasem komponowaniem
anonimów
z wyciętych z gazet literek – zdarzały mu się literówki; na
przykład wtedy, gdy (w liczbie mnogiej) groził, że
"podpalimy całą tą [sic!
intended]
waszą redakcję".
I
to
też zrobiliśmy. Wzięliśmy
całą tę
fabrykę kłamstwa, papieru i elektronicznych łgarstw
w wysokie obroty, a uciekających z płonącego budynku poprawiliśmy
obcasem. Niejednym. Na
"wolność słowa" nie zważając.
Zresztą:
furda "wolność słowa"!
Co to pojęcie ma w ogóle znaczyć? Grzegorz XVI zwał je
"szaleństwem". Bo i czy wolno i godzi się zezwalać na
upublicznianie kłamstw o rzeczach najświętszych?
Ale
nawet ta praktykowana dziś "do~wolność słowa" jest w
tej swojej tak pieczołowicie hołubionej "do~wolności"
jakaś kulawa. Cenzury na Mysiej już nie ma, lecz jakoś tak
wszyscy poczuli się w obowiązku auto-się-cenzurować.
Któż,
któż ośmieli się zaśpiewać publicznie w kościele taką strofę
kolędy:
Nuż
wy, przeklęci Żydzi,
Mowcie,
co się wam widzi,
Zowiecie
Jezusa synem cieśle,
W
czym się barzo mylicie,
Przeuczyliście
się.
?
A
taki
fragment wielkanocnej sekwencji:
Słuszniej
wierzyć Marii świętej białej głowie,
Niż
temu co plotą fałszywi Żydowie.
?
Tych
passusów
nie
uświadczysz w (zdawałoby się) najbardziej tradycyjnych z
tradycyjnych śpiewników czy książeczek do nabożeństwa. Nie
wypada. Nietolerancja.
I jakże tu zadzierać z narodem wygranym?
Wiadomo:
zagraniczne media i łaszący się do nich rodzimi tfurcy zaraz
rzuciliby się do kamer, mikrofonów, laptopów i nadali na cały
świat kolejne mądrości o tym, jaki to w Polsce panuje
antysemityzm.
Ale
spróbować zmienić ten trynd; przekonać wykonawców pieśni i
hymnów nabożnych,
aby wykonywali oryginał, niczego nie przekręcając... Pobożne
życzenia! Już tego próbowano. Dzień po wyłożeniu, jak się
sprawy mają, wszyscy jak jeden mąż wykonali znaną sobie
doskonale wersję zniekształconą. Tak
mocno wbili nam ją już do głowy. I to niekoniecznie, jak to
sugerował Kisiel, łopatą. Codzienne, cotygodniowe, rokroczne
powtarzanie tego samego wypaczonego
tekstu robi swoje.
"Dom nasz i majętność
całą,
I
Twoje
wioski z miastami" – tak, Twoje. Czy Sodomie i Gomorze
(również współczesnym) Pan Bóg błogosławi(ł)?
"Jezus
malusinki leży nagusinki"
– czasy niby takie wyzwolone, wyuzdane – a tu trzeba przerabiać
nagość na "wśród stajenki"...
Ergo:
niewolność słowa
Nie
ma czegoś takiego jak obraza uczuć religijnych satanisty czy
innego muzułmanina. Jest religia panująca, religia prawdziwa.
Nie
ma miejsca na pomnik szatana. Nie
ma zgody
na
pomnik szatana – choćby na terenie skądinąd prywatnym, a na
pewno na taki pomnik, który byłby widoczny dla postronnych.
A
dziś? Dziś nie
ma to jak pomnik szatana w środku miasta. Pomnik "nieistniejącego".
W przeciwieństwie do rodzimowierców, którzy zamiast w Swarożyca
etc. – wierzą w
"witalność", "siłę przyrody" itp. wyrażonka
– i ani przez myśl im nie przejdzie uśmiechnąć się do swoich
fantazji, Diabeł musiał się z niewierzących w jego istnienie
zaśmiewać do rozpuku. A, to się zdziwią!
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
W
bezbożnej polityce, Polityce, POLITYCE, a nawet Polityce
rządzi w ostatecznym rozrachunku tępa brutalna siła. Liczy
się li tylko przewaga militarna.
W tak zwanej polityce
zagranicznej...
Każdy zawarty sojusz,
każda uroczyście podpisana umowa, każde solenne zobowiązanie –
każde liczenie się z Dekalogiem – zostają złamane; żadne
słowo nie jest święte, gdy idzie o zysk terytorialny,
gospodarczy, finansowy. Wystarczy, że jedna ze stron politycznej
gry dostrzeże swą szansę w – niesprawiedliwym, bo
niesprawiedliwym – ale stłamszeniu drugiej i voila!
Ostateczny krach systemu demokracji, monarchii etc. Wszystkie
przysięgi, sztandary idą do kibla, pod buty, w kąt. Z tym, do
czego się pisemnie zobowiązaliśmy, przestajemy się liczyć,
uznajemy to za niebyłe – i co nam zrobicie? Miażdżymy obranego
sobie przeciwnika – ot,
cała filozofia.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Państwowa
policja, państwowe służby specjalne, państwowe wojsko zawsze
służą albo aktualnej władzy albo... sobie samym.
Politycy się zmieniają, służby trwają. Szczególnie, jeśli
trzymają w dokumentacji taki ordnung jak niemieckie; wyśledzą losy każdego, kim się interesują, do
nastu pokoleń wstecz. "Firma" trwa.
Czy
da się budować takie katolickie
państwo,
które nie da sobie w kaszę dmuchać – ale bez służb
specjalnych –
bez zatrudniania i skłaniania ludzi do kłamstw, manipulacji, zdrad
etc.?
Wymagałoby to wielkiej i konsekwentnej odpowiedzialności oraz
czujności ze strony członków takiej społeczności – ale może
nie jest niemożliwe?
Katolickie
państwo jawne pod patronatem Gabriela Garcii Moreno? Czemu
nie?
Bez
wyjątków. Bez fałszywych dogmatów
Absurdy
"przestrzeni publicznej" znikają z chwilą, gdy znika
"przestrzeń publiczna". Koncepcja
przestrzeni publicznej zasługuje na taki szacunek jak proceder
uprawiany przez publiczną kobietę. Oczywiście, zaraz rozlegną
się głosy, że prywatyzacja każdej piędzi ziemi to skandal, bo
"dostęp do drogi publicznej", "dojazd
do posesji", "ogólny chaos" i tak dalej. Aaa, że
zaraz jakiś pieniacz zacznie złośliwie blokować innym możliwość
przemieszczania się. A jak jest dziś?
Dziś
jeden cham swoim chamstwem psuje cały "teren publiczny" –
i co mu zrobimy?
Enklawy
pseudonormalności
w
mieście
– enklawy, do których udajemy się wyizolowanym z zewnętrzności
autem, żeby nam się do środka miejska rzeczywistość nie
wpakowała. Zamiast własnego lasu na własnej ziemi i lasu na
własnej ziemi sąsiada i umówienia się z nim, że możemy ze
swoich lasów wzajemnie korzystać – mamy jeden wielki las
państwowy, w którym każdy prostak robi sobie, co chce, a
(nie)odpowiednie służby swą biernością do praktykowania prymitywizmu
zachęcają.
Sprywatyzować
"parki narodowe" – a tak!
I
całą resztę.
Bezpsie
przejście
Nie
mam ochoty narażać się na kontakt z psami? Droga
bez psów. Prywatni właściciele kolejnych działek umawiają się
ze sobą określając reguły dostępu do kawałka
ziemi sąsiada.
Nawet jeśli na tym kawałku znajdzie się pokaźny odcinek
wybudowanej już Autobahn.
There
ain't no such thing as a free lunch
–
mawiają. To prawda, ale w przeciwieństwie do tego, czego chcieliby
niektórzy, nie
w tym znaczeniu, że zawsze i za wszystko trzeba komuś uiścić
opłatę
– bo ktoś może przecież ofiarować coś drugiemu z serca
ochotnego – ale w tym, że, aby coś powstało, ktoś musi
zaaangażować siły, wykonać pracę, włożyć wysiłek.
(Poza
wypadkiem cudów) lancze z nieba nie spadają. [Insert
cheap joke here:] Lancie
też nie.
Inne
ZALETY PRYWATY
Gabinet
ginekologiczny. Nie trzeba tak walczyć o duperele, o które wciąż
muszą starać się lekarze w placówkach państwowych. Dostęp do
pracowniczej toalety. Papier do drukarki. Niedziałający monitor.
To
prawda, że w "sektorze prywatnym" problemy też bywają.
Ale nie te. I nie opłacane przez wszystkich, czy tego chcą, czy
nie.
I
w tym momencie powracamy do zagadnienia pod tytułem: "Nie
opłaca się leczyć «ciężkich przypadków»".
Sam pan jesteś ciężki przypadek!
Czyli
Pan Bóg tak działanie
lekarzy wymyślił, że bez niesprawiedliwej
przemocy i
kradzieży się nie da, tak?
Przykład
zagranicznych losów ustawodawstwa eutanazyjnego ujawnia
nam
ciekawą prawidłowość: najpierw wyrzuca się do kosza przykazanie
pierwsze. Potem wyrzuca się do kosza siódme (pod pretekstem, że
"nie każdego będzie stać" – i tak nie będzie [go
stać, mimo państwowy przymus i składka "zdrowotna"]; i
tak nie każdego byłoby stać, bo żyjemy w świecie po grzechu
pierwrodnym – nigdy dość przypominania). Wreszcie wyrzuca się
na śmietnik i piąte, między innymi dlatego, że utrzymanie
niektórych ciężko chorych jest bardzo kosztowne.
Ale
pieniądze
przeznaczone na usługi medyczne skądś
się
biorą. There
ain't no such thing as a free lunch
–
jak mawiają. Można ewentualnie udawać, że wszystko gra,
zaciągając
kredyty na koszt przyszłych pokoleń – albo przestać wreszcie
udawać i przejść na system całkiem prywatny, nie zapominając o
jałmużnie i usilnie namawiając do aktów miłosierdzia wobec
chorych.
Komu
starczy wiary, nadziei i odwagi, by wyrwać się z zaklętego kręgu?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Zebrane
do kupy (Psiarzowe/Psie dodatki)
A
psiule?
Niech
zagryzą się na śmierć na swoim prywatnym terenie. Niepublicznym.
Ale od naszego terenu WARA! Jak na plakacie.
A
dopóki jeszcze nie osiągnęliśmy stanu pełnej prywatyzacji?...
Na razie...
Jak
zło się zwalcza? Odpowiedź raczę dać. Na razie...
Pies
szczeka na dzieci? Ginie...
Nie
nauczyli...
"Obiekt
chroniony/patrolowany przez Armię Doga".
"JAK
TRWOGA, TO DO dOGA" – hasło sprejowane.
Boleśnie
przekonał się o tych
nowych porządkach krajowych Berek
Żydkowicz,
ów osławiony kąfederasta, który, podobnie jak jego partyjni
kolesie, miał w głowie, na głowie i na ustach głównie jeden
i ten sam temat: ekonomia i podatki. Wy potworne durnie, gdzie
miejsce na first
things?
Aha,
właśnie – to ten właśnie wspomniany Żydkowicz zapozował ze
swoim ukokardkowanym pisiulem i po(d)pisem o "naszych
pupilach". Nasi pupile, my
ass.
Wszystkie psy nasze są... A jak boleśnie się o dogoarmistach
przekonał? Oo, bardzo.
Był
pies. Nie ma psa! The
dog is gone. The dog is gone forever. (There ain't such a thing as
dogs' heaven).
O
dwóch takich, co zabili kundla
Urządził
sobie rajd
przez Kampinos. Razem z pupilkiem. Traf, czy też palec Boży
chciał, żeby tego samego dnia patrolował ów teren Z3rro. Zero
tolerancji. Najniebezpieczniejsze zwierzę w Kampinosie to pies. Not
any more. Z3rro
urządza pupilkowi
ground zero.
Potem szpula w puszczę. I na parking. Umyślny
podjeżdża autem, bicykl ląduje w bagażniku i heja bumbela.
Mission
accomplished. For the day.
Żydkowicz
publikuje swoje zapłakane zdjęcie i dzieli się nim z
użydkownikami indernetu. Skutek odwrotny od zamierzonego: zamiast
fali żalu biadania nad safandułowatością Berka, z którego zawsze taki cwaniak, a tak się dał swemu psu załatwić.
Zatruwanie
psiarzom życia
Strzedz
musiał się też dzień w dzień, bo umyślni życzliwi umyślnie
usiłowali częstować jego pupila niekoniecznie nieszkodliwymi
preparatami. Za jedną kupę na trawniku, za jedno oszczekane
dziecko – wet za wet. Veto
i chowajcie się razem z waszymi zezwłokami do bud, w jakie
zamieniliście wasze domiszcza.
A
na razie?... Na razie...
Nękanie
nasze codzienne
Zmusiliśmy
wroga do działania na naszą rzecz. Zmusiliśmy psiarnię do
dzialania.
Stali
przy wejściu do lasu wypatrując nas,
a przy okazji niejako siłą rzeczy
zniechęcali psiarzy do wstępu swoją obecnością albo nawet
walili mandaty. (W świecie, który zszedł ma psy, niektórzy
funkcjonariusze patrzyli
na wstępujących do lasu psiarzy z pobłażliwością. Nie chcieli
ich wkurzać, a sami psy też mają). Ale zasadniczo zamiast
ścigać zdeterminowanych nas, którzy zrowerowani ("społeczeństwo
zmaterializowane") wkraczaliśmy do lasu w miejscu dowolnym,
zajęli
się psiarzami – żeby jakoś uzasadnić swoje sterczenie na
posterunku przy wnijściu do ostępu. A
psiarzom tych kilku kroków lub posunięć pedałów dalej (które
robiliśmy my) robić się nie chciało, więc skupili
się na razie na wzmożonym obsrywaniu terenów pozaleśnych.
Do
czasu... Na razie...
Ale
las był wolny. Chwila oddechu. I nie tylko ja tak myślę.
Skończyły
się wyprawy autem na spacer z psem do lasu. Za łatwo mieli.
Wszędzie dojechali
tymi
swoimi zakichanymi samochodami.
Wygoda w polu i zagrodzie i w lesie. Kwadrans autkiem i już
czworonożniak rześko i raźnie bieży po lasku. Do czasu.
Urządzaliśmy im Psi mOrder. Już tak łacno nie ryzykowali.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Kto
to robił? Kto to robi? Kto ma to wszystko robić?
Gdzie
odważni kawalerowie? Gdzie nieżonaci, a niekoniecznie straceńcy?
Żonaci też mogą być, ale cavaliers
(naj)lepsi.
Najmniej do stracenia mają.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Usłyszał
kiedyś:
–
Dziękuję.
– Polecam
się – modlitwie – odparł.
Metoda
anonimowa. Żeby mnie nie rozpoznali. Nawet ci, którym pomagałem.
Promować SIĘ nie zamierzałem. A
bywali mi dozgonnie,
a nawet pozgonnie wdzięczni.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Znowu
o psiarzach do znudzenia – powiecie, Państwo Drodzy Czytelnicy.
Ty mi tu
ciągle o
tych
psiarzach. "Ciągle
to samo
kazanie
– ksiądz się powtarza". A czy ktoś usłyszał i, co
ważniejsze, wyrył sobie w sercu i usłuchał tego, co kapłan
od lat usiłuje wbić mu do głowy?
Na początek niech zapamięta i spróbuje skorzystać z drogowskazu
– potem zastosuje świadomie.
Powtarzać
i powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać i
powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać i
powtarzać i powtarzać i powtarzać i powtarzać. Do znudzenia.
Jeśli nie pozostało nam nic innego...
Bo
inaczej czekają nas jak dotychczas
codzienne i rocznicowe
– w tym obowiązkowo w noc Kupały – psie i psiarzowe występy.
Nużące
jak wylewające się z krwią flaki. Bo kto normalny za normę
uznałby wychodzenie na dwór z pałką i oglądanie się raz po
raz, czy zwierzyna łowno-agresywna nie znajduje się w naszym polu
widzenia?
I
albo to się zmieni, albo będziemy – jak dotychczas – spędzać
upajające zapachem i widokiem wakacje w Zakupanem
czy nad Moczem Bałtyckim.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Myślał:
uszanują kobietę w ciąży.
Nie uszanowali. Jeszcze
obrzucili stekiem wyzwisk. W odpowiedzi nie uszanował żadnego z
praw, do których prawo sobie rościli. Jak za Kazimierza Wielkiego:
za nazwanie człowieka (a kobiety w szczególności) grubszym
słowem, taka sama kara jak za morderstwo. Tzn....
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Chce
się czasem przed niekiedy aż nadto kolorową i przykrą
rzeczywistością uciekać w świat pseudorealny.
Życzy
pan to? tamto? Prosię uprzejmie.
Moda
na eksces?
Jaką
to nową głupotę wymyślą?
Ale to ciekawe... Myślałem, że granice ograniczeń umysłowych
już dawno osiągnięto, ale jednak nie. Wiem już, co się święci,
a co nie; znam wszystkie układy i czego się spodziewać, wiem
najdokładniej. Oglądam.
Nie muszę, ale
chcę.
A
ja dla odmiany nie chcem i nie muszem. Nie potrzebujem. Wyłączam.
Prewencyjnie nie włączam.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Po
co płodzić,
rodzić
i wychowywać
dzieci w
takim świecie?
Poczucie
bezsensu istnienia może się nam obecnie mocno dawać we znaki.
A
tymczasem ktoś powinnien się chyba przygotowywać na to dobre,
które
nadejdzie. Nawet jeśli miałoby nadejść dopiero w rezultacie
ostatecznego nadejścia Chrystusa.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Aha,
oprócz tego, że własny dom, to obowiązkowo i duży teren wokół.
I bezwględnie solidny płot. Good
fences make good neighbours
– jako rzecze Robert
Frost. Naszym (dościgłym, miejmy nadzieję) wzorem niech będzie
zdrowy dwór polski.
Zamiast
uczestniczyć w ruchu przeprowadzania się na wieś po to, aby
"robić [tam] miacho" i dziwować się, że jednak na
prowincji nie wszystko dzieje
się
tak samo jako w metropolii, postarać się o wytworzenie zalążków
małych wielkich ojczyzn lokalnych.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Jesteśmy
skazani
na działanie
półtajne/półjawne – na razie...
Kiedy
w ramach organizowania ordnungu
posadowieni
na miękkich fotelach tłustocieleśni funkcjonariusze państwowi
wysyłają na ulice innych funkcjonariuszy państwowych –
zamaskowanych, napakowanych, czarnoubranych – i ci w ramach
pokazowej akcji "robią porządek" z jakąś chuliganerią,
tłuszcza wiwatuje. "No, nareszcie"; "tak trzeba było
od dawna"; "ktoś wreszcie robi porządek" (tego, że
z tobą, durniu jeden z drugim, w razie potrzeby też "zrobią"
w sekundę dziesięć "porządek", nie raczysz
dostrzegać). A
więc (jest) tak: sankcjonowani przez państwo rewolucyjne
zamaskowańcy
"robią porządek"; publika wiwatuje. "Ciekawe, co
zrobił?" (Por. http://luke7777777.blogspot.com/2008/05/tumaczenie-per-bylund-nazwa-nie-czyn.html).
A
gdyby tak porządek robili nasi? Katolicy?
Chesterton
pisał (contra
Rudyardum Kipling)
o tym, że im
bardziej butni
i uzbrojeni
stają
się funkcjonariusze państwowi,
w tym bardziej tchórzliwych i bezbronnych przedzierzgają
się
cywile.
Aby uniknąć tego niebezpieczeństwa, najlepiej może tedy, by to
sami cywile stali się egzekutorami prawa? Normalni ludzie robią
porządek – o-to-to. A że zamaskowani? Któż teraz taki(m) nie
jest?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Władzę
bowiem ktoś zawsze "ma". W
zakresie monopolu na przemoc na danym terytorium
ktoś zawsze dzierży pałeczkę, a nawet pałę. Hierarchia
(również w zakresie egzekwowania rozmaitych zachowań siłą)
tworzy się. Siłą rzeczy. Taki jest ich naturalny porządek. Nawet
jeśli w ramach tworzenia się tego porządku wskutek niewiary i
grzesznego życia członków danej społeczności do władzy zostają
wyniesieni złoczyńcy.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Mam
dziewięć miesięcy i...
Błogosławiony
człowiek, którego ty, Panie, wyćwiczysz:
*
a nauczysz go zakonu swego.
Abyś
mu ulżył ode złych dni:
*
aż wykopają dół grzesznikowi.
~
Ps 93, 12–13
Tymczasem
kopano grób kolejnemu niemowlęciu. I nasz przedstawiciel przy tym
był.
Perpetua
lubiła
ścisłość. Zmarły – wbrew temu, co napisano na tabliczce przy
krzyżu – nie żył wcale dwóch dni. Żył – umownie, bo do
pewnego stopnia umownie, jako że o momencie początku nowego człowieka
na pewno wie tylko Jeden – dziewięć miesięcy i dwa dni.
Nie zdążył zostać ochrzczony. Obecni położne, lekarze, nikt
inny – albo nie chcieli, albo nie wiedzieli jak. Był dramat.
Podobno
żydzi i muzułmanie też miewali w zwyczaju dodawać te dziewięć
miesięcy do wieku dziecka – co nie przeszkadzało im przyzwalać
za niepożądanych nienarodzonych mordowanie. Na tym polu (podobnie
jak w dziedzinie nierozerwalności małżeństwa) wyłącznie
Kościół rzymskokatolicki i jemu wierni trzymali straż. Nikt
więcej.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Tworzenie
i niszczenie, czyli CathoAnarchist
(Katharchrist) Cookbook
CO
WOLNO W IMIĘ RELIGII PRAWDZIWEJ?
Inkwizytoria albo
Inkwizytornia. Tak się zwali
w
uznaniu dla szacownej instytucji. Dawniej męczył ich katar. Z
katarem sobie poradzili.
To
wbrew pozorom nie był pomodernistyczny film, ani komiks, ani
książka, ani very
graphic novel.
W
grach komputerowych chodziło o to, aby "zanurzyć się" w
zaprogramowanej dla nas przygodzie: "immerse
yourself in the experience".
Lecz nie o przeżycia tu chodzi, ale o to, w imię czego walczymy.
RELIGION IS OUR EXCUSE & CAUSE.
To
był REAL 24/7.
Walka
z duszożercami.
I my nie znaliśmy litości. Szarpaliśmy, szarpaliśmy, aż się
czegoś konkretnego doszarpywaliśmy. Potem dokonywaliśmy
egzekucji. Długów. Wobec Pana Boga i ludzkości.
LUDZIE
DEMOLKI (imię: Demolka) I BUDOWY
Alojzy
DeMolka adoptował. I pomagał adoptować innym. Pomagał
nienarodzonym, rodzicom i opiekunom nienarodzonych, oraz już
narodzonym oraz
rodzicom i
opiekunom już narodzonych pod hasłem "przyjmiemy każde
dziecko". A w
ogóle to chciałby się móc ze swoją działalnością
uniepotrzebnić. Żył jednak w świecie po grzechu pierworodnym.
Robił, co mógł.
Oprócz
tego wszystkiego pamiętał, aby pamiętać o tym, że strzelać
należy w głowę, bo coraz częściej noszą kamizelki kuloodporne.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Partia
Integra / Integralni zamieszała na scenie przez
piętnaście minut.
To i tak długo. Medialna sława przeciętnie trwa minut pięć.
Pojawiła
się, ogłosiła, że chce w społeczeństwie demokratycznym i w
trybie domokratycznym realizować postulaty katolickie, po czym
sprawa przycichła, bo, jak
na kraj
ateistyczno-modernistyczny przystało, w Polsce postulatami
katolickimi daleko się nie zajedzie; można się co najwyżej
przejechać.
Xiądz
Katorga też usiłował działać kanałami oficjalnymi.
Naprodukował się, namęczył, po czym wszystko mu zbanowali,
zlikwidowali i ocenzurowali. Wszystko w Sieci, oczywiście. To
dobro, którego dokonał własnymi gołymi rękami oraz gorącym
sercem i zimnym umysłem, bez większego rozgłosu; wszyscy ci
ludzie, którym pomógł wyjść na ludzi – oni istnieli, oni
trwali,
oni byli. Gdyby ktoś się o to pokusił, można by ich wskazać
palcem z imienia i nazwiska.
Potem
przyszła pora na żeńców...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Lecz
jeźli uczynisz co złego, bój się;
bo
nie bez przyczyny miecz nosi,
albowiem
jest sługą Bożym:
mścicielem
ku gniewu temu,
który
złość czyni.
~
Rz 12, 4
I
istnienie państwa w sensie powyższym – jako aparatu wymuszania
pewnych konkretnych zachowań – jest moralnie uzasadnione,
logiczne i dobre. Po prostu: z niektórymi nie da się postępować
inaczej niż z dziećmi. Klaps – wbrew temu, co głoszą
obowiązujące powszechnie bajędy psychologiczno-pedagogiczne –
bywa bardzo potrzebny, wychowawczy i procentujący.
Karze,
którą aparat przemocy wymierza winnemu – dla naprawienia krzywdy poniesionej przez
skrzywdzonego i dla naprawienia krzywdziciela – może towarzyszyć
modlitwa za złoczyńcę, najwyższa troska o jego dobro duchowe,
zapewnienie mu asysty księdza. Ideał inkwizycji. Nieidealna, ale
dążąca ku ideałowi inkwizycja.
Żeńcy
nie od parady nosili miecze. To znaczy nie miecze w sensie
dosłownym, bo miłości do Tradycji nie rozumieli jako wyrzeczenia
się nowoczesnych środków przymusu bezpośredniego i ograniczenia
do nauki fechtunku. I mimo na pół tajnego charakteru działania
zaczęli tworzyć zręby czegoś, co można by nazwać państwem
katolickim. W sferze gospodarczej wolność i swoboda – czynimy
sobie ziemię poddaną, rośniemy w siłę i żyjemy coraz
dostatniej. W sferze moralności – rygor, dyscyplina, surowość.
Tak było zawsze – w najbardziej światłych epokach rozwoju
ludzkości podług myśli Bożej.
Narzucić
rozwiązania katolickie – o to nam chodzi.
Siłą.
Bez przyjemności. (Bo wolałoby się, aby ludzie po dobroci
otworzyli umysły i zrozumieli, że tego się od nich oczekuje dla
ich własnego pożytku
wiecznego i doczesnego). Ale z poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
A
tymczasem... A tymczasem ktoś, z kim moglibyśmy nawiązać
współpracę, i kto wyglądał na rozsądnego, poszedł na Srajk
Kobietonów. Jako gość/uczestnik/zaproszony mówca. Przemówił.
"Nie
przyszedłem pani nawracać"
Choć
zaczął od "Niech będzie pochwalony" – kto? – "Jezus
Chrystus" – dodał, to, w przeciwieństwie do św.
Franciszka, który natychmiast po dotarciu przed oblicze sułtana
wezwał go do nawrócenia na prawdziwą religię – SePitol zaczął
mówić o zagadnieniach od Wiary odległych. AutoKomentując potem
swój występ powiedział o tym, że organizatorka sabatu, w którym
wziął udział, to bardzo sensowna kobieta, mówi mądre rzeczy
("tak jak i ja", niektóre te same), dosyć lubimy się,
choć to stosunkowo nowa znajomość, fajna jest w sumie okej i
superekstra. Maszerujmy więc ramię w ramię ku tęczy świata
nowego, albo: ku słońcu nowego porządku światowego.
Wypowiedzenie
przez SePitola chrześcijańskiego pozdrowienia w tym właśnie
kontekście sytuacyjnym podchodzić może pod używanie Imienia
Bożego nadaremno...
"«Ave,
szatanie»
– ale powspółpracujmy". "Ja rozumiem, że hitleryzm,
stalinizm, maoizm, że występują tu pod znakiem swastyki,
czerwonej gwiazdy, fartuszka i kielni, ale to sympatyczni, rozsądni
ludzie. Więc się spotkajmy, a potem wspólnie [by użyć słów,
które Mrożek włożył w usta dwóch osiłków o twarzach
niezdradzających zbytniej inteligencji, natomiast dzierżących w łapach grube
pały] «chodźmy gdzieś i zróbmy coś»".
Deklarowanym
celem "błyskawicznych" i motorem ich działania jest
dążenie do utrzymania zezwolenia na mordowanie pewnej grupy
niewinnych ludzi. I SePitol o tym wie.
Górolu,
czy ci nie żal, że tak się pomyliłeś? Masz swoje pięć minut
sławy. Widzisz
doczesne, cielesne, ekonomiczne skutki
swojego działania. etc.
Ale
będą za tobą, górolu, do grobowej deski, szły te spiżowe,
wykute w łączach internetowych słowa: "Ani
słowa w obronie dzieci nienarodzonych". I twój wspólny z
postulatorami bezkarnych morderstw publiczny występ. I mam
nadzieję, że stojąc u bram Nieba będziesz miał się jak
świętemu Piotrowi wytłumaczyć...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Mogę
działalności πsuarów
nienawidzić – ale to nie znaczy, że mam być głupi i dać się
wtłoczyć w pseudologikę pseudowyboru: albo πsuary, albo
postrzelone feminazistki. Wybierając wspólny z feminazistkami
występ, SePitol
właśnie dał się w taką kłamliwą dychotomię wtłoczyć. I nas
też usiłuje.
Wielkie
podzielenie (Poland
@ war with itself)
|
"Nie dzieli nas nic", czyli o budowaniu murów
"Wojna
polsko-polska" – "byle do niej nie dopuścić".
"Nie dajmy się podzielić". To są
hasła
"ugłaskiwaczy", którzy zdają się zapominać, że
między
nami, Polakami
(tzn. osobami przyznającymi się do narodowości polskiej), W
SPRAWACH NAJWAŻNIEJSZYCH JUŻ ZAZNACZAJĄ SIĘ GŁĘBOKIE PODZIAŁY.
I to poniekąd bardzo dobrze. Trudno
uznać za zły i niepożądany
rezultat całej sprowokowanej przez Kaczamamę sytuacji fakt, że
(choć to doba koronaświrusa) maski opadły. Wiemy już mniej
więcej, kto w kwestii prawa każdego niewinnego człowieka do życia
(sprawie nie najważniejszej, choć szalenie istotnej) reprezentuje
stanowisko Boże, człowiecze, katolickie. Możemy się policzyć.
Jest nas może, moooże dziesięć procent. I podział niekoniecznie
idzie
tu po
linii "podający się za katolików vs. inni".
Kto
napisał w necie prawdę? Ta wychodząca z zasad logiki ateistka,
która uznała
zdroworosądkowy argument medyczny, nie pozwalający odmawiać
człowieczeństwa i prawa do życia niewinnemu komukolwiek (a
szczególnie komuś, kto jest jeszcze bardzo mały, choćby był
"groźny", "chory" lub "był skutkiem czynu
zabronionego").
Kto
zrozumiał, o co w całym sporze zasadniczo chodzi? Jedna
feminazistka, która skonstatowała – pełna oburzenia – że
"wam chodzi tylko o chrzest. Żeby dziecko się urodziło i
można było je ochrzcić". Tak jest, taka
jest nasza główna motywacja.
I szkoda, że te słowa prawdy nie padły z ust, o ile dobrze
pamiętamy, NIKOGO INNEGO. Nikt inny jakby tego nie zauważył.
Clou
problemów dostrzegły (słownie i dosłownie:) dwie osoby. I to
wcale nie katoliczki.
Wynika
to chyba w wielkiej mierze z faktu, że ci, których chcielibyśmy
uważać za "naszych", zastanawiają się przede wszystkim
nad tym, jakie w danej sprawie należy zająć stanowisko z punktu
widzenia strategii, taktyki, polityki, "skuteczności" –
a nie z punktu widzenia wiary
katolickiej. Kościół nie zawahał się "stracić"
Anglii dla wierności jednej, "drobnej" (zdawałoby się)
sprawie
nierozerwalności małżeństwa. Czy stać nas na podobną postawę?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
"I
nie było już niczego"
"Cała
Polska" śmiała się ze swetra Ikononowicza,
gdy ten z powagą godną lepszej sprawy deklarował, że za jego
rządów "nie będzie niczego". Ale
kiedy politycy w nieco innym niż swetrowe odzieniu faktycznie
prowadzą swoim postępowaniem do tego, aby w Polsce nie było
literalnie NICZEGO, to to są poważni i poważani mężowie stanu.
Chyba nadzwyczajnego. Albo zagrożenia.
Z
Liddera, gdy powiedział, że kalifowie w Chlewkach, też się "cała
Polska" śmiała. Dopóki nie okazało się, że coś jest na
rzeczy.
Lidder
zginął ostatecznie chyba niekoniecznie za Prawdę, ale małe
partykularne interesiki, który mogły komuś zaszkodzić.
Kulturalnie się zabił jak wielu innych.
Ginęli
w
większości za
prawdy, prawdki i półprawdki.
Za Prawdę ginął mało kto.
Musiałby kto naprawdę
zaleźć wiadomym
siłom
za skórę, żeby postanowiły wykończyć człowieka fizycznie
[przy okazji gnojąc(,) jak
tylko się da]. Lepiej takiego niewygodnego przemilczeć lub
wyśmiać, spowodować, aby Prawda nikogo nie obchodziła. Dużo
skuteczniejsze niż ryzykowanie przysparzaniem światu nowych
męczenników.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Panie
premierze, kiedy będzie lepiej? Lepiej
już było!
Panie
premierze, jak żyć?
Jak
żyć? Jak żyć
W
świecie, w którym słowa
straciły
sens
W
którym funkcjonuje (dla odróżnienia jej od "rzeczywistości
wirtualnej") termin
taki jak "rzeczywistość
realna"? Czym się "rzeczywistość realna" różni
od 'rzeczywistości po prostu'? W świecie, w którym ktoś taki jak
'katolik' istnieje na równi z 'katolikiem integralnym'. W którym
"zdradzić" nie oznacza już nawet [sic!]
'nie dochować wierności małżeńskiej',
ale (co,
zdaje się, wśród
nastolatków popularne) 'grzeszyć
nierządem z kimś
innym
niż w zeszłym tygodniu'.
W
świecie, w którym wszystko – dosłownie wszystko – napakowane
jest zabawnymi
triviami
– drobnostkami, które starają się spenetrować
nasz mózg, zawładnąć znaczeniami słów, których używamy,
ukształtować nasz słownik – w którym filmy
konstruuje się z szatańską wersją horroris
vacui:
wszędzie wtrynić coś "znaczącego", "śmiesznego";
najlepiej żeby widz analizował "dzieło" klatka po
klatce; są specjalne strony internetowe poświęcone takiej
wnikliwej analizie zabawnych błędów, mistrzowskich posunięć,
technicznych majstersztyków stosowanych w twórczości złej,
brudnej, niemoralnej. Wciągnijmy ptaszka, niech mu się zdaje, że
to są wszystko zdrowe zwyczaje. A tymczasem dzień w dzień tapla
się w bagnie.
Niegdyś
Andrzej Krzysztofowicz powiedział, że 99% filmów mogłoby
nie powstać i nie byłaby to żadna strata. Wtedy sądziłem, że
znacznie przesadził. Cóż to – ledwie jeden na sto wytworów z
kategorii dziesiątej muzy nadaje się? Dziś stoję na stanowisku,
że znacznie niedoszacował. Stawiałbym na to, że filmowe
produkcje niemoralne, tj. zachwalające zło, a drwiące z dobra,
wulgarne, pornograficzne, szkodliwe stanowią 99,999999999% całego
"dorobku" światowego kina.
W
świecie, w którym całe sztaby
opracowują treść
jednego
billboardu;
w
którym spece od reklamy zarabiają ciężkie miliony za wymyślanie
naprawdę niekiedy wymyślnych kampanii
(cf. Tomasz Szasz o militaryzowaniu języka medycznego)
reklamowych, które służą pomysłowemu opchnięciu większej
ilości towaru, przy okazji rzucając dowcipem prymitywnym lub
błahym.
Nam
też zdarza bawić się słowem, tylko mamy nadzieję, że
w
dobrej sprawie...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Panie
wicepremierze, jak żyć?, czyli:
Igraszki
z Jarkiem
Fakt,
że kobietony wyszły na ulice z poduszczenia i z – jeśli godzi
się użyć takiego określenia – błogosławieństwem zwanego
Kaczamamą Jarkosława, który prowadzi cyniczną polityczną grę –
nie zmienia faktu, że ktoś na te ulice wyszedł: konkretne dusze
nieśmiertelne i śmiertelne ciała, którym (p)omyłkowo
przyznawano
nad duszami pierwszeństwo.
Któż
by się takiego
rozwoju zdolności manipulatorskich Jarkosława spodziewał
trzydzieści lat temu? Od
nocnej zmiany do dobrej zmiany.
Że to
nieledwie
sumienie narodu ("w klubie PiSi nie ma żadnych agentów eSBi i
może dlatego był
tak
nielubiany") objawi
się jako
cyniczny gracz, który lekkim gestem bierze na swoje sumienie krew
setek i tysięcy dzieci zamordowanych? A może Dżei Ei Kei ["You're
no JFK"
(którego, swoją drogą, też naśladować nie zalecamy)]
takim
perfidnym graczem
był cały czas, a w ostatnim czasie tylko objawił to światu w
pełnej krasie?
"W klubie PiSi nie ma żadnych agentów eSBi". "Marna
pociecha – jak to skomentowano – że w klubie esbeków nie było,
skoro znaleźli się tam agenci Szatana..."
Przebrała
się miarka miłości do (ew. litości dla) Jarka
(Dla
niektórych wcale nie...)
...bo
przyjmują
taką zasadę: "Skoro robi to Jarkosław, to to jest dobre".
Idą w zaparte. Przypomina się pewien komentarz liturgiczny:
"Arcybiskup Lefebvre mówił słowa konsekracji tak, że wierni
mogli to słyszeć, mimo że przepisy mówią inaczej. Ale ktoś
taki jak arcybiskup na pewno wiedział, co robi". I idzie w
zaparte.
Co
wy sobie ro(b)icie?
Przemieszanie
z poplątaniem.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
To,
że
Mr.
JAK spowodował, że ci,
którzy idą za nim na ślepo, muszą siłą rzeczy wyrzec się
zasad katolickich – to jedno; że zdołał przekabacić na stronę bezrozumną
lwią część
swoich krytyków – to drugie i może boleśniejsze.
Co sobie ro(b)imy
Wyrazem
tego,
jak bardzo Jarkosław załatwił niemal wszystkich, jest komentarz
poniższy:
"Dopiero
po odzyskaniu wolności przez naród będzie możliwy zakaz aborcji.
Chociaż moim zdaniem zakaz jest mało istotny. Wysokie podatki,
niesprawiedliwość i bieda to główne
powody aborcji i tak było zawsze. Dodać do tego można zabieranie
władzy rodzicom nad potomstwem. Możemy sobie uchwalić w prawie,
że jesteśmy narodem świętych, ale bez zmiany systemu aborcja
stałaby się jeszcze bardziej masowa. Spójrzmy na Włochy, gdzie
histeryczne działania prolajferów Białej Armii doprowadziły do
całkowitej klęski. P****
[wygwiazdkowanie od Red. WiWo]
walczy z wywłaszczeniem, które jest groźniejsze
niż całe LGBT
i
aborcja. Walka nie polega na mówieniu jak Kaja Godek (która
przyczynia się swoim postępowaniem do pełnej legalizacji
aborcji), tylko na skutecznym działaniu. Jeśli wróg chce, żebyś
mówił, wtedy milczysz – czekając aż będzie czas. Możemy
wyciągać wnioski z porażek innych, a ponieważ jesteśmy ostatnim
krajem do podbicia, to mamy dużo przykładów, czego nie robić.
Pozbawienie własności to kompletna klęska nieodwracalna" –
tyle na początek Drogi Adwersarz.
POZBAWIENIE SUMIENIA –
TO
JEST KLĘSKA, proszę Pana Adwersarza.
Pomysł,
żeby decyzję o tym, czy targnę się na życie spłodzonego
przeze mnie dziecka uzależniać od mojego SUBIEKTYWNEGO
poczucia, czy akurat jestem w sprzyjającej sytuacji finansowej –
i
żeby w ogóle prowadzić rozważania o targnięciu się na życie
kogoś, z kim życiem już się podzieliłem
– należy do gatunku absurdów piętrowych. Nie przeczę, że
większość tzw. społeczeństwa katolickiego stanowiska katolickiego w kwestii prawa każdego niewinnego człowieka do życia nie
podziela. Tym silniejszy argument za tym, aby z tymi
bezmózgami/nieszczęśnikami nie dyskutować, tylko im wolę Bożą
w tym zakresie po prostu narzucić przemocą. Jeśli są za głupi i
zbyt nikczemni, by przyjąć to rozumem i sercem.
A
czy Ty
osobiście
podjąłbyś w
ogóle
ROZWAŻANIE,
czy spłodzone przez siebie dziecko zabić, czy nie – gdybyś
znalazł się w sytuacji brutalnego ucisku podatkowego ze strony
funkcjonariuszy państwowych? W sytuacji, w której nikt i niczyja
własność nie mogą być pewne dnia ani godziny? (A taka jest dziś
nasza, Polaków, sytuacja). Jeśli tak, to wymordujmy wszystkie
dzieci
jak leci i
po kłopocie.
Na
kij chronić własność, skoro w świetle "prawa" można
bezkarnie zamordować kogoś, kto mógłby z tej własności
skorzystać?
I
niech nikt
nam
tu nie
wyjeżdża z
twierdzeniami, że lekceważymy
kwestię
ekonomiczną. Rzut oka na historię WiWowych
publikacji jasno pokazuje, że sprawę
gospodarki traktujemy poważnie. Choć
patrzymy
na nią raczej
od strony moralnej niż
"pragmatycznej".
Zawsze
bardziej interesowało nas, jaka prawda, jakie przykazanie, jaka
ustanowiona przez Stwórcę norma stoi za daną regulacją życia
gospodarczego, niż to, komu przywalić podatek 15%, a komu 45%.
Zresztą,
cała ekonomia
jest względem norm moralnych bezsprzecznie
wtórna,
a że durna publika tego nie pojmuje...
"To
było trzeba działać, a owego nie opuszczać"
(Mt 23, 23).
Jeśli
Pan Bóg miałby w jakiś sposób oszczędzić nasz kraj w chwili
nadchodzącego ucisku, jakiego jeszcze nie było, to raczej dlatego,
że (przynajmniej na poziomie deklaracji i na poziomie regulacji
prawnych) postawilibyśmy
sprawę jasno: "żadnych morderstw – bez wyjątków" niż
dlatego, że przesunęlibyśmy tę sprawę na plan dalszy w imię
złudnej "skuteczności".
Ułuda
skuteczności. Gdyby było tak, jak pisze nasz D.A. i otwartość na
każdego nowego człowieka oraz szacunek dla jego praw były wprost
skorelowane z zamożnością społeczeństwa, to do najmniejszej
liczby morderstw na nienarodzonych dochodziłoby w krajach
najbogatszych. A wszyscy wiemy, że tak nie jest. Stany Zjednoczone.
"Europa" (geograficznie jeszcze Europa, ale moralnie i
kulturowo nawet nie podAzja) Zachodnia. I tak dalej.
"[Z]abieranie
władzy rodzicom nad potomstwem"... Rozumiemy, że wyrazem
normalizacji sfery życia rodzinnego jest utrzymywanie status
quo,
w którym rodzice, a jakże, mają władzę potomstwu
niesprawiedliwie życie odebrać? Trzeba mordowania "przynajmniej
na razie" nie zakazywać i ewentualnie "czekać na lepszy
moment"? Który nastąpi kiedy? Jakie są kryteria? Kiedy
przeciętny dochód na głowę Polaka będzie wynosił XXX PLNów?
Trzydzieści uncji złota? Wtedy i dopiero wtedy przypomnimy sobie,
że istnieje coś takiego jak piąte przykazanie?
To
jest wojna. Ta wojna toczy się cały czas, niezależnie od
manipulacji Jarkosława. Możemy wybrać albo hańbę, albo wojnę.
Jeśli wybierzemy wojnę, Pan Bóg cały czas błogosławi
wierniejszym batalionom. Jeśli wybierzemy hańbę i ułudę pokoju
[i, oczywista, "rozwoju gospodarczego", bo "gospodarka
(oprócz zdrowia, rzecz jasna – w świecie doczesnym, rzecz jasna)
jest najważniejsza"], wybierzemy hańbę, a wojnę będziemy
mieli i tak. Tylko że podejdziemy do niej z pozycji przegranych
zgniłych kompromisowców i tchórzy.
"Możemy
sobie uchwalić w prawie, że jesteśmy narodem świętych"...
Tego
sobie nie uchwalimy, bo jak świat światem po grzechu pierworodnym
do wystąpień przeciw prawu Bożemu dochodzić będzie. Pytanie
tylko, czy państwo ma być do grzechu podnietą, czy jednak w jego
czynieniu przeszkodą?
Społeczeństwo
średniowieczne nie dlatego było od dzisiejszego zdrowsze, że
wszyscy jak jeden mąż postępowali w tamtych czasach cnotliwie,
ale dlatego, że głoszone publicznie i uznane za obowiązujące
normy były oparte o moralność katolicką.
Ideału
na ziemi nie osiągniemy, ale dostaliśmy zadanie do ideału dążyć.
"...ale
bez zmiany systemu aborcja stałaby się jeszcze bardziej
masowa".
Skąd
taka pewność?
Pewne
natomiast, że powyższego argumentu chwytają się jak brzytwy
zwolennicy (niepenalizacji) mordowania nienarodzonych.
Niepenalizacji – bo, oczywiście, każdy kocha dzieci i "wszystkie
dzieci nasze są", ale są "specyficzne sytuacje"
oraz "dramaty" i wtedy mordować można.
Gdyby
miało być tak, że obowiązujące prawo nie wpływa na zachowania
poddanych mu osób, nie kształtuje ich, to należałoby w ogóle
zlikwidować kodeks karny. Znieść kary za morderstwo nie tylko
nienarodzonego, ale za morderstwo człowieka widzialnego gołym
okiem. Przecie mimo kary i tak znajdą się zawsze osoby gotowe
targnąć się niesprawiedliwie na życie bliźniego. Przestańmy
delegalizować kradzież – zawsze i tak znajdą się jacyś
złodzieje. Tak
jest: znieśmy cały kodeks karny, bo w świecie po grzechu
pierworodnym
przestępstwa
były, są i będą.
A
tymczasem...
"[...]
przełożeni
nie są na postrach dobremu uczynkowi, ale złemu. A chcesz się nie
bać urzędu, czyń, co jest dobrego, a będziesz miał chwałę od
niego.
Albowiem
jest sługą Bożym tobie ku dobremu. Lecz
jeźli uczynisz co złego, bój się; bo nie bez przyczyny miecz
nosi, albowiem jest sługą Bożym: mścicielem ku gniewu temu,
który złość czyni.
Przetóż
z potrzeby bądźcie poddani, nie tylko dla gniewu, ale téż
dla sumnienia".
~
Rz 13, 3–5
Nie
lekceważąc więc wezwania i dążenia do "zmiany
sumień", nie ograniczajmy się; nie ograniczajmy naszych
oczekiwań względem regulacji prawnych, które współkształtują
sumienia. Również sumienia niektórych prymitywów, do których
przemawia(ła dotychczas) wyłącznie tępa siła. I strach, i
trudność osiągnięcia czegoś albo brak środków finansowych.
Niech łamanie prawa Bożego wiąże się z ryzykiem również w
wymiarze kodeksu karnego.
Skutki
czynu zabronionego
Infamia
i banicja
"Aborcje
i tak będą"
– brzmi papugowany
argument
przeciw penalizacji tej zbrodni. Nie stroni od niego również nasz
Drogi
Adwersarz, który nie ustaje:
"[Temat
prawa człowieka
nienarodzonego
do życia] [j]est drugorzędny wobec nadchodzącego niewolnictwa,
rozbitych rodzin, samobójstw, śmierci uleczalnie (!) chorych
dzieci i dorosłych w karetkach, a w efekcie fizycznego
unicestwienia naszego narodu. Temat aborcji stłumił
protesty
w obronie dzieci wyrzucanych ze szpitali, bo jest COVID
(w
tym noworodków nieochrzczonych, które umierają bez opieki
lekarza), protest matek, które urodziły i zabrano im dzieci i
pozbawiono kontaktu z nimi, bo COVID,
stłumił protest rolników, przedsiębiorców i myśliwych i
szykujący się protest lekarzy. Teraz ci, co mogli dojść do
władzy i wprowadzić m.in. zakaz aborcji, ale też setki
ważniejszych
zmian niż temat aborcji, bronią kościołów i są przedstawiani
jako wspólnicy obecnej władzy i będą rozliczani za jej
przestępstwa. Ważniejsze od zmiany prawa była zmiana sumień
ludzi, a tutaj mamy absolutną klęskę i prolajferzy się do tej
klęski przyczynili. Przecież żeby wywołać poronienie wystarczy
[...] [fragment
opuszczamy; D.A. podaje tutaj kilka "chałupniczych" metod
mordowania nienarodzonych dzieci]
albo pojechać do Niemiec, jeśli ma się pieniądze. To rozbite
rodziny, zamordyzm, nędza, wysokie podatki i niewolnictwo/wyzysk są
odwiecznymi przyczynami aborcji, a nie prawo lub jego brak, ale
prolajferzy tego nie rozumieją".
"Aborcja
i tak
będzie". Ale nie u nas. Na pewno nie będzie odbywała się z
błogosławieństwem, za pozwoleniem, z
przymknięciem oka i mrugnięciem okiem [wicie! rozumicie! (jak
jest)] katolickich władz
publicznych. A jak mordujesz za granicą, to W*P*E*D*L*Ć!
Nie chcemy tu morderców i wspólnikow morderców. Banicja. Won!
Nie
wzywamy do braku roztropności, ale do tego, by powstrzymać
się od rezygnacji z publicznego głoszenia zasad moralnych (i
pilnowania ich właściwej hierarchii – patrz
zdanie D.A.:
"zakaz aborcji, ale też setki
ważniejszych zmian")
w imię mglistych i podejrzanych "skuteczności" oraz
"pragmatyzmu".
Trzeba
kształtować sumienia na różne sposoby – również za pomocą
kodeksu karnego i surowego egzekwowania zakazu morderstw.
"To
było trzeba działać, a owego nie opuszczać."
(Mt 23, 23) – powtórzymy.
[Addendum:
"ci,
co mogli dojść do władzy i wprowadzić m.in. zakaz aborcji, ale
też setki
ważniejszych
zmian niż temat aborcji, bronią kościołów i są przedstawiani
jako wspólnicy obecnej władzy i będą rozliczani za jej
przestępstwa" – nasz D.A. pije tu zapewne do zachowania
kąfederastów oraz sprzymierzonych i ich sympatyków, którzy
najpierw (niektórzy) wiwatowali pod siedzibą Trybunału
Konstytucyjnego, potem pomiarkowali się, że może się taki
wizerunek ugrupowania niekorzystnie
odbić w sondażach, więc nabrali wody w usta (niektórzy), potem
opowiedzieli
się publicznie
(niektórzy) za dopuszczalnością mordowania nienarodzonych w
wybranych przypadkach, potem poszli (niektórzy) "bronić
kościołów" – tj. budynków przejętych przez
antykatolickich (wbrew nazwie, którą się posługują)
uzurpatorów, wykorzystywanych obecnie na cele kultu przez
uznających hierarchię Novus Ordo za prawowitą władzę Kościoła.
I z tych tytułów niektórzy
mogliby okrzyknąć ich wspólnikami πsuarów
w niszczeniu Polski.
Ot, polityka demokratyczna. Ot, myślenie "polityczne". W
zamyśle naszego D.A. kąfederaści winni w sprawie dzieci
nienarodzonych milczeć, zamydlić wyborcom oczy wizją
"gospodarczego odrodzenia" (bo "gospodarka
najważniejsza"), wyjechać
na grzbietach zdeprawowanego, zmylonego i pomylonego w zakresie
hierarchii ważności spraw narodu do władzy, po czym – siup! –
wszyscy staniemy się piękni i bogaci i nikt nie będzie już
niesprawiedliwie nastawał na niczyje życie. No (i) masz!].
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Kilka
luźnych i rozluźnionych uwag w kontekście uwag D.A.:
"[Temat
prawa człowieka
nienarodzonego
do życia] [j]est drugorzędny wobec [...]
samobójstw" → aha, a nam się zdawało, że samobójca to
jednak sam podejmuje decyzję o targnięciu się na własne życie,
a nienarodzone dziecko takiego wyboru nie ma.
"[Temat
prawa człowieka
nienarodzonego
do życia] [j]est drugorzędny wobec [...]
fizycznego
unicestwienia naszego narodu" → aha, a nam się zdawało, że
morderstwa
na nienarodzonych to też jest fizyczne unicestwianie narodu.
Że
"temat aborcji" został w
konkretnym momencie przez Kaczamamę wywołany i wykorzystany? –
nasza w tym wina, że dopuściliśmy, aby inicjatywa "wywoływania
tematu" została w rękach wrogów Wiary, wolności i
własności; bo nie krzyczeliśmy o prawie każdego człowieka do
życia nieustannie; bo pozwoliliśmy, aby temat "przyschnął";
bo powtarzaliśmy za Wrogiem oraz wrogami, że "ten temat nie
jest taki ważny", że "jest drugorzędny" względem
tego, względem czego drugorzędny nie jest. Nie działaliśmy w
sprawie ochrony życia każdego niewinnego człowieka skutecznie.
Ani na niwie "sumiennej" (zmiany sumień), ani
legislacyjnej. Nostra
culpa!
"Jeśli
wróg chce, żebyś mówił, wtedy milczysz" – SePitol mordy
nie zamknął, tylko dalejże nawijać. Im dalej w las, tym więcej.
Aż znalazł się tak daleko w polu, że już krzyż na Giewoncie
przestał stamtąd dostrzegać.
Czy
którykolwiek z osutannionych i uornatowanych członków struktury
Novus
Ordo odmówił udzielenia Komunii Świętej (lub tego, co za nią uważa)
tym
cierpiącym najwyraźniej na wadę letalną
mózgu, którzy publicznie opowiedzieli się za przepchnięciem
ustawy o "wadzie letalnej" (Sam pan jesteś wada letalna.
Rację miał
WC, zwracając uwagę,
że "życie
każdego człowieka prowadzi niechybnie i bezpośrednio do śmierci,
bez względu na zastosowane działania terapeutyczne".
Zabij się sam, deisto,
darwinisto
i
morświnisto, jakeś taki mądry!)?
Fizyczne
unicestwianie narodu bierze się zasadniczo z poczucia bezsensu
istnienia, z lekceważenia
lub świadomego odrzucania nauki Kościoła w zakresie hierarchii
celów małżeństwa
(dla przypomnienia: pierwszym i najważniejszym jest zrodzenie i
wychowanie potomstwa), słowem: z odrzucania
Wiary słowem i czynem.
Nie
pomagamy Sprawie, twierdząc, że zgodne
z oczekiwaniami Pana Boga
regulacje "publiczne", "społeczne", "państwowe"
– jak zwał, tak zwał – nie mają żadnego pozytywnego wpływu
na kształt i myślenie danej społeczności, narodu.
Kształt
ustaw regulujących życie danych ludzi stanowi pewien publiczny
wyraz ich wewnętrznych przekonań. Najlepiej
byłoby, aby nastąpiło masowe nawrócenie, a wtedy prawo w
naturalny sposób uległoby naprawie – odzwierciedliłoby
dominujące w społeczeństwie katolickie przekonania (oj, pięknie
byłoby!).
Ale zachęta do skupienia się w pierwszej kolejności na zmianie
sumień nie wyklucza używania
ustaw i stojącej za nimi siły do ułatwiania procesu nawracania.
Sprzężenie
zwrotne i zawrotne
Telewizja,
media, wszystkie te internety wpływają na ludzi. A z drugiej
strony: i TiWi, i inne merdia, i obraz sieci też – są takie jak
ich użytkownicy; w dużym
stopniu stanowią ich zwierciadlane odbicie. "Nienawidzicie
nas" – powiada polityk, bohater klasycznej powieści
wspominanego Rafałowicza – "bo jesteśmy tacy, jak wy".
Zwichrowany umysł
A
prawdziwa tragedia to
są zwichrowane
umysły – ludzi
obdarzonych zazwyczaj inteligencją i wiedzą ponadprzeciętną.
"Lekarze
za mordowaniem". Specjaliści z zakresu ginekologii, którzy
jak mało kto zdają sobie jak Dębski sprawę, kiedy zaczyna się
człowiek, a jednak stojący niemal bez wyrw murem za regulacjami
zezwalającymi na bezkarne mordowanie pewnych kategorii ("pod", jak chcieliby ich zapewne nazywać)ludzi.
W ich zbrodniczej postawie nie
chodzi zapewne tylko
o motyw finansowy. Niektórych opętała najwyraźniej diabelska
ideologia "wolności wyboru" – "robię, czego ode
mnie oczekują".
Na
bezmózg rzuca się też raz po raz SePitolowi, który w
nienajdawniejszym
swym wystąpieniu plecie dyrdymały o tym, że nie trzeba i nie
warto przeciwstawiać się aktom wandalizmu wymierzonym w budynki
kościelne ani próbom przerywania celebr w środku. "Bo u nas
to jeszcze nie jest tak, jak na Zachodzie, gdzie kościoły się
podpala. Przed nami jeszcze daleka droga", więc odstąpmy.
Przerwałem. Nie dooglądałem do końca. Skończyłem z tym.
Skończyłem z nim. A tymczasem SePitol poszedł podlizywać się
feminazistkom na wspólnym wiecu. Wyczuł nosem pasmo sukcesów, a
zabezpieczył się (przynajmniej w swoim mniemaniu) przed
kobietonami. Do jego domostwa smarować mu po ścianach i obrażać
domowników nie przyjdą, bo się uwiarygodnił występując w
porozumieniu z lokalną naczelną (przedstawicielką "srajku").
Cieleśni
jesteście, a nie duchowi
I
to jest prawdziwa porażka.
Zza
kulis: Prawdziwe zwycięstwo
Szatana
Tym,
że w jarkosławowe manewry dały się wmanewrować jego przypupasy,
zausznicy i poplecznicy, martwi
bardzo, lecz dziwi umjarkowanie.
Tym,
że włączyły się w kaczmamowy scenariusz półgłówki i
ćwierćgłówki "srajkowe", martwi bardzo, lecz dziwi
umjarkowanie.
Że
na yarkowe manipulacje pozytywnie odpowiadają pełnogłówki –
martwi niepomiernie i dziwi dość znacznie. Pełnogłówki dają
się (r)obić w słonia w menażerii mając już perspektywę
czasową, mogąc przyjrzeć się rozwojowi sytuacji z większego
dystansu.
W
sumieniach osób skądinąd prawych odnoszone są takie
niezamierzone przez
Jarkosława
szatańskie zwycięstwa.
Yareck bowiem to w gruncie rzeczy amator,
który daje się diabłu ogrywać jak Jacek
i klocek. I wcale tego nie zauważa. Przeciwnik jest skuteczny.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
A
zatem pytam Was, Czytelnicy
najmilejsi:
czy już czas, czy już pora, czy już jesteśmy gotowi, czy
roztropne jest, czy Panu Bogu spodoba się zacząć
już, teraz, dziś,
wojnę na wszystkich frontach? Wojnę prowadzoną z pozycji
katolickich. Deus nobiscum, nie
zapominajmy. A
rozpoczynajmy od samych siebie.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Historia
o tym, jak się udało
Kiedy
przed wsiądnięciem na rower wkładał odblaskową kamizelkę,
mówili mu:
–
Kamizelkę
wkładasz? Toś
frajer!
–
Wolę
być żywym frajerem niż martwym bohaterem – odpowiadał – a
jeździć po ciemku lub po jezdni mu się zdarzało.
Ale
dziś jechał bez kamizelki.
Psy
szalały przy ulach. Były niby oddzielone od reszty trawnika
siatką. Siatka – niewysoka, to prawda: jakieś
trzydzieści-czterdzieści centrymetrów – miała zadanie głównie
sygnalizacyjne:
sygnalizować tłumokom, że skoro już i tak rozleźli się ze
swoim tałatajstwem po całym parku, to może chociaż łaskawie ten
spłachetek ziemi zostawią w spokoju i dadzą pszczołom nieco
wytchnienia. Niedoczekanie. (Nie zadziałał tu nawet argument o
ochronie praw pewnych zwierząt przed innymi zwierzętami).
Wieżyczka strzelnicza i drut kolczasty mogłyby na to dziadostwo i
babostwo nie wystarczyć.
Pies
w aptece. Pies w biegunie. Na zapytanie obsługi, czy nie
przeszkadza jej i czy to lege
artis,
aby zwierz przebywał w sklepie, reakcja: "Nie ma przecież
naklejki z zakazem, nie?".
"Dwa
serca – jedno bicie". I szablon do naklejania na samochodzie
przedstawiający dogoarmistę, który bije zarówno głupiego psa,
jak i jego głupszego właściciela. Zamiast "Nie kupuj –
adoptuj" – "Nie kupuj – zamorduj". I sylwetka
głupiego psa z obitą mordą.
To
że dziś w Polsce pies cieszy się większym szacunkiem niż
człowiek pełnoletni, a nawet dziecko, nie ulega wątpliwości. Poprzednie
zdanie moglibyśmy uznać za ogólne i opisowe. Każdy przecież
mimo wszystko bardziej uszanuje własne
(w zdrowym tego słowa znaczeniu) dziecko niż czworonoga
zjadającego własne kupy. Nieprawda!
Mama
z wózkiem na spacerze. Obok wózka drugie dziecko. Obok drugiego
dziecka pies prowadzony przez najwyraźniej psiapsiółkę mamy z
wózkiem, bo panie żywo o czymś deliberują, uśmiechają się do
siebie... Pies tymczasem, całkiem spore bydlę, usiłuje dobrać
się do dziewczynki
obok wózka. Ta wycofuje się, krzyczy, odpędza rękami – nic to!
– żadna z pań nie zamierza psiaka utemperować. I tak to trwa –
minutę, dwie, trzy... Panie ruszają dalej w drogę. Sytuacja nie
ulega zmianie.
Usiłowano
Sedecjasza wychować, tłumacząc, że uda się jego "fobię"
wyleczyć: "Przestaniesz
się ich bać i wszystko będzie dobrze". Przypominam: To nie ja boję się psa. To pies
boi się mnie. To ja panuję nad sytuacją.
I
tak to trzeba
bronić
dzieci przed ich własnymi nieodpowiedzialnymi rodzicami.
A
tymczasem na razie wybrzmiały random
shots.
Wiadomość pojawiła się w wiadomościach
lokalnych, ale większej furory nie zrobiła. Tak jak z tym
zatruwaniem psiarzom życia. Jeden artykuł, drugi, ale niewykrycie
sprawców, sprawa przycichła, "jest już dobrze". A my
robiliśmy swoje. Po piątym z kolei ataku odpowiednie służby
zaczęły szukać jakichś prawidłowości. Gdzie,
kiedy i dlaczego, bo "kto?" – na to definitywnej
odpowiedzi nie miały poznać już nigdy.
Sposób,
w jaki potraktowano poszczególnych psiarzy, wywołał ostatecznie
spore oburzenie, a to znalazło swój wyraz w publikacjach prasy
lokalnej. Być może to prasa lokalna celowo wywołała owo poczucie
sporego oburzenia. Sprzężenie zwrotne i zawrotne. Czasem opłaca
się podjudzić opinię publiczną.
Kiedy
ustalono już, że ataków dokonują głównie rowerzyści i to na
nich służby skupiły swoją uwagę, my przesiedliśmy się do
samochodów. Wzmożone kontrole drogowe – my na hulajnogi!
Nie
ma na nas mocnych. Z wszystkich zrobią podejrzanych? Urządzą
państwo
policyjne w imię ochrony psów?
Kto wie?...
Zabijać,
ale powoli
I
mimo że wielu
przedstawia nas w czarnych anarchistycznych barwach – mimo
wszystkie programy o tym, jak jeść bezę czy innego ptyśka – to
my stanowimy ostatni bastion czynnie broniący kultury. Nawet
jeśli robimy to pod tak niepopularnym wśród niektórych hasłem:
Ś.p.,
czyli
Śmierć
psiarzom.
A
propos jedzenia bezy: torby z żarciem zostawiane dzień w dzień
przez kurierów pod drzwiami blokowych mieszkań. Kolejny wielki
znak upadku. Wmawia nam się, że postęp to "żarcie na
mieście". Im więcej lokalików, tym bardziej cywilizowany
kraj. A kto jeszcze sam robi makaron? Komu chce się robić
przetwory? Kto samodzielnie piecze chleb? Brak niemal zupełnie
kultury przygotowywania i spożywania posiłków w domu; wszystko w
biegu; wszystko na sprzedaż; totalna specjalizacja; jedzenie "jak
domowe", ale nie – domowe.
Koniec
dygresji. Czy inicjować bezpardonową walkę z
durnymi psiarzami? Czy
otwierać nowy ten front? W sytuacji, gdy samo fizyczne przetrwanie
narodu jest postawione pod znakiem zapytania? Czy to nie
rozdrabnianie się? Ale różnica w stosunku do bliźnich i zwierząt
to wyraz całkowitej duchowej degrengolady – z powodu której
jesteśmy cieleśnie zagrożeni. Więc może i z tego odcinka walki
nie rezygnować zbyt łatwo?
Co
teraz?
Po
Hogę przyjdą
najpierw. Bilet do Auschwitz
dostanie za darmo.
Niektórzy
twierdzą, że nie wolno samemu używać siły do rozwiązywania
problemów doczesnych na skalę szerszą niż bezpośrednia ochrona
siebie i najbliższych, a zamiast tego należy odwoływać się do
władz państwa (rewolucyjnego – ale tego już nie mówią, bo
skądinąd je mocno krytykują). Kiedy zatem uzasadniona byłyby
rebelia, bunt, sprzeciw, veto, protest – z użyciem przemocy wobec
funkcjonariuszy państwowych włącznie? Po całkowitym załamaniu
jego struktur? One już są martwe. Utrzymuje się jeszcze cielesny
szkielet na duchowo martwym organizmie. Nic dobrego z tego nie
będzie. Może wypadałoby dobić trupa?
Każde
państwo
to jest draństwo?
Demokratyczne
na pewno.
Ci
pożyteczni
idioci, którzy są traktowani jak bydło, a zwani z poważna
"elektoratem". Są w jakimś sensie bydłem i nawet o tym
nie wiedzą. [Słynne (i słuszne) uwagi Dona Roomsfielda o unknown
unknowns.
"Gdyby idiota widział, że jest idiotą, automatycznie
przestałby być idiotą – stąd wniosek, że idioci rekrutują
się wyłącznie spośród osób przekonanych, że idiotami nie są"
(to Kisiel)]. Masy teoretycznie przejęły władzę. Dano tłuszczy
pewną kontrolę nad pewnym obszarem rzeczywistości. "Wolność",
na jaką pozwolono, ogranicza się zasadniczo do trzech punktów:
popić, pogruchać (niezapomniane słowa niezapomnianego Jemioła:
coito ergo sum),
radia posłuchać. To jest właśnie to pseudoświatłe
społeczeństwo, w którym ludzie na potęgę zaciągają kredyty u
banksterów, ale drobniejsze długi indywidualne wobec np. znajomych
muszą zostać spłacone przed Bożym Narodzeniem, bo zabobon. Gdyby
zamiast zabobonami przejęli się Panem Bogiem... Ale gdzież tam
marzyć o tem...
Państwo
wyznaniowi
Czy
jesteśmy już na tyle silni, by stworzyć oficjalny organizm;
ogłosić to, co w sytuacji normalnej już i tak jest faktem, co
funkcjonuje? Że to my stanowimy prawo na naszym terenie. Że to my
egzekwujemy
jego przestrzeganie. Że liczymy na to, iż Pan Bóg nam dopomoże i
w zakresie potrzebnym do naszego zbawienia niedostatki dusz naszych
oraz nieintencjonalne błędy w postępowaniu praktycznym uzupełni,
naprawi – ze względu na naszą gorącą wiarę we wszystko, co
przez Kościół nam do wierzenia podaje.
Najpierw
nawrócenie – potem gospodarka. W
pierwszej kolejności zwalczać
chamstwo wobec kobiet – w drugiej naprawiać sytuację
ekonomiczną. Wprzódy
ukrócić wybryki psiarzy – później zająć się daninami.
Najlepiej byłoby unormalnić wszystko naraz. Ale jeśli się nie
da, zachować (przynajmniej na poziomie deklaracji) świadomość
hierarchii spraw.
A
wszystko to w imię Prawdy. Prawdy katolickiej, czyli prawdy po
prostu. Bezprzymiotnikowej.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Cum
whom?**
contra mundum
W
świecie, w którym kategorię prawdy zastąpiła "troska o
uczucia", atakowaliśmy dniem i nocą. Nocami i dniami. Bez
wytchnienia.
Do utraty tchu.
Niektóre
nasze ulubione daty: Wigilia Bożego Narodzenia, które część
srajkujących kobietonów i mężczyznopodobnych też obchodziła!
Tylko Pan Jezus ich nie obchodził, ale okazja, żeby się nażreć
i łyknąć prezenty była, jak zawsze, w cenie. Świętych
Młodzianków. Świętego Sylwestra.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Królestwo doczesne
"Gdy
przeto berło zawakowało, włożyli jednomyślnie koronę na
skronie Edwarda w dzień Wielkanocny roku 1042. Nowy król
wstąpił na tron ojca, postanowiwszy rządzić według zasady:
«Dobrobyt
kraju zależy przede wszystkim od stanu moralności i wiary
poddanych, a najprostszym sposobem uszczęśliwienia ludu jest
troskliwość o kościół, nabożeństwo i ugruntowanie bojaźni
Bożej».
Gotów raczej opuścić kraj, aniżeli przelać krew, choćby
jednego tylko człowieka, tak rządził, iż historya pisze o nim:
«Z
jego przybyciem stała się ziemia urodzajniejszą, powietrze
zdrowszem, morze spokojniejszem». Łaskawy dla wszystkich,
litościwy dla uciśnionych, szczodrobliwy dla ubogich, żył jak
najskromniej, a dochodów swoich używał na zagojenie ran zadanych
przez wojnę, budowanie kościołów, zakładanie szkół,
klasztorów i dobroczynnych zakładów. Ustawy nadane przezeń
ludowi są jeszcze dzisiaj prawomocne i dają chlubne świadectwo
jego mądrości i łagodności".
(https://pl.wikisource.org/wiki/%C5%BBywot_%C5%9Bwi%C4%99tego_Edwarda,_Kr%C3%B3la_i_Wyznawcy)
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Oprócz
tego, żeśmy ___________________,
tośmy
jeszcze
pokorni i wierni słudzy Boży...
Część
nas
zasadziła się na własny las. Ogrodzić się, wznieść dom,
izolacja, budowanie barier, wpuszczamy tylko swoich, bardzo
"nienowocześnie".
Część
uznała, że chodzi
nie tyle o partię katolicką na piekielnym demokratycznym
firmamencie, ale o katolickiego króla dziedzicznego.
Wszyscy
rozumieli, że warto podzielić się życiem z możliwie dużą
liczbą dzieci. To jest przyszłość.
Cieszy, jeżeli da się
zachęcić choć jednego z potomków (i/lub choć jedną z potomkiń)
do kontynuowania dzieła rodzica na niwie zawodowej. Nauczyć "własne"
dziecko. I z radością oraz dumą obserwować postępy na drodze
rozwoju danych od Boga talentów.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Terror
normalności, czyli: JAK PORADZIĆ SOBIE Z KATAREM?
Żaden
polityk i żadna formacja polityczna nie odwołuje się
konsekwentnie do Pana Boga i nauki Kościoła. Chodzi tylko o
"ratowanie branż". "Branży" domów publicznych
też?
Nasz
Drogi Adwersarz powiedziałby zapewne – nieco w duchu Prusa
– że
nie "zwalczać", ale skupić się na tym, aby przybytki te
kusiły jak najmniejszą liczbę klientów. Reszta zrobi się sama.
Otóż
niekoniecznie. Volenti
fit injuria niekiedy.
Ale czy akurat w tym wypadku? Do
rozwiązania sprawy albigensów użyto czegoś więcej niż
łagodnych słów perswazji.
"To
było trzeba działać, a owego nie opuszczać"
(Mt 23, 23) – powtarzamy
do znużenia.
A
zatem po faktycznym przejęciu władzy, objęciu w swe władanie
danego obszaru, przejęciu monopolu na stosowanie przemocy na danym
terenie – oficjalnie
wszem wobec bez ogródek zakazujemy działalności Storków, za
mordowanie nienarodzonych karzemy jak za mordowanie narodzonych
(nienarodzony też człowiek – może ten argument przemówi do
psiarzy) – nie mówiąc już o tym, że szanujemy siódme
przykazanie, więc nikomu uczciwemu nie utrudniamy działalności
gospodarczej.
Kończymy
z "pragmatyzmem, "kompromisem" i tym podobnymi
układami z diabłem.
A po opanowaniu sytuacji w kraju, zaczynamy rozglądać się za
kierunkami zdrowej agresji zewnętrznej. Jak z katarami.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Czy
państwo może/powinni karać kogokolwiek innego
niż heretyków?
"The common criminal
is a bad man, but at least he is, as it were, a conditional good
man. He says that if only a certain obstacle be removed—say a
wealthy uncle—he is then prepared to accept the universe and to
praise God. He is a reformer, but not an anarchist. He wishes to
cleanse the edifice, but not to destroy it. But the evil philosopher
is not trying to alter things, but to annihilate them. Yes, the
modern world has retained all those parts of police work which are
really oppressive and ignominious, the harrying of the poor, the
spying upon the unfortunate. It has given up its more dignified
work, the punishment of powerful traitors in the State and powerful
heresiarchs in the Church. The moderns say we must not punish
heretics. My only doubt is whether we have a right to punish anybody
else.”
Z
miłości bliźniego...
Nie
miéj w nienawiści brata twego w sercu twojem:
ale
go jawnie karz, abyś nie miał grzechu dla niego.
~
Kpł 19, 17
Żeby
nawet mu do głowy nie przyszło, aby
pewne czyny uskuteczniać;
skoro jest już w stanie o nich pomyśleć, to trzeba WZBUDZIĆ W
NIM
STRACH –
aby to on w pierwszej kolejności go powstrzymał. Zrozumie potem –
jak dziecko.
Okazjonalnie
pojmują to nawet organa państwa rewolucyjnego:
"Gdy
jednak władza państwowa nie wywiązuje się ze swego obowiązku
[ochrony obywateli oraz ich mienia], obywatele odzyskują prawo do
występowania przeciwko napastnikowi w obronie swoich dóbr. Tym
samym wyręczają organy państwa i działają w obronie nie tylko
własnej osoby, ale wręcz całego ładu społecznego. Podobne słowa
padły na sali sądowej podczas procesu Władysława Hnatkowskiego.
Ten emerytowany wojskowy zastrzelił na ulicy 22-letniego Roberta
S., uciekającego ze skradzionym z samochodu radiem. Prokurator
uznał ten czyn za zabójstwo i zażądał czterech lat pozbawienia
wolności. Ryszard
Berus, obrońca oskarżonego, twierdził natomiast, że działanie
jego klienta «zmierzało do ochrony bliźniego w imię jego
miłości i przeciwstawiania się przestępczości».
Sąd Wojewódzki w Warszawie podzielił tę argumentację i –
opierając się na przepisie o obronie koniecznej – wydał wyrok
uniewinniający".
A
zatem zadanie normalnego, katolickiego państwa to przede wszystkim
unikać dawania
bliźniemu okazji do grzechu.
Jeśli
daje się to osiągać bardziej
metodą straszenia, represji, zakazów niż przemawiania do
rozsądku, sugestii, zachęceń – cóż, święty Jan Maria
Vianney zwykł
mawiać,
że zdrowy strach przed piekłem zaprowadził do Raju
więcej ludzi niż wszelkie rozważania o rozkoszach Nieba.
Państwo
wyznaniowe, czy też raczej państwo wyznaniowi, czyli grupa
konkretnych katolików zdeterminowanych i ufających Stwórcy na
tyle, by przejąć monopol na stosowanie przemocy na danym
terytorium, może wzbudzać
w bliźnich żal
mniej niż
niedoskonały
– sprowadzać ich na dobrą drogę, a przynajmniej powstrzymywać
przed wstępowaniem na złą, wywołując w nich
strach
przed karą
doczesną.
Już nawet nie przed
czeluściami piekła, ale
czymś bardziej bezpośrednio dla większości namacalnym. Może
dzięki takiemu oddziaływaniu tu, teraz, na ziemi potencjalny
złoczyńca zrezygnuje z popełnienia grzechu i tym sposobem uniknie
wieczności w płomieniu nieugaszonym.
Ale
by do realizacji takiego pomysłu państwa wyznaniowych doprowadzić,
trzeba Wiary i odważnego głoszenia jej... A Pan Jezus już dawno,
dawno temu zadawał pytanie, czy ją na ziemi znajdzie.
Obyczajówka
Tu
i teraz: dwie
wypiercingowane
lesbijki całują się w tłoczny dzień na stacji metra.
Savonarola
Task
Force
to nie była taka najgorsza koncepcja...
Ma-ła
Pol-ska Ka-to-lic-ka! – na dobry początek
(POTEM
CORAZ WIĘKSZA)
Dopóki
istnieje
coś takiego jak "przestrzeń
publiczna",
rozmaici
szaleńcy
i zamordyści
będą mieli wolne pole do eksperymentów społecznych – z zamordystami usiłującymi dosłownie zmusić ludzi do zakrywania
mord włącznie. I to nie psich bynajmniej. (What
a pity!).
Czy
odpuszczamy "przestrzeń publiczną" i konstatujemy:
"niech się tam zatratują, pozagryzają, poobijają"
–
czy taka
nieludzka jest natura
miasta i nic na to nie poradzimy? – czy jednak uznajemy, że choć
część normalności da się w metropolii odwojować?
Czy
przekradamy się przez całe życie jak złodzieje – czy raz po
raz stajemy z wrogiem do walki i wygrywamy?
Czy
trzeba jak Roman Kluska zarobić na pewnym kompromisie ze światem i
potem za zdobyte tą drogą pieniądze realizować marzenie
normalne? Czy
dałoby
się uczynić
marzenie jednocześnie celem i środkiem do celu?
Oręż
niewidzialny
Modlitwa.
A
modlić modlą
się
raczej tak
atakowani przez naszego Drogiego
Adwersarza "prolajferzy"
niż promordercy.
Można się obawiać, iż D.A. do tego stopnia dał się ponieść pseudologice
świata doczesnego i liczeniu wiernych papiestwu dywizji, że o
orężu niewidzialnym raczył zapomnieć.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
“They
want to be treated with oil, soap and caresses.
But
they should be beaten with fists.
In
a duel, you don’t count or measure the blows,
you
strike as you can.”
~
słowa
przypisywane św.
Piusowi
X
W
duchu zarysowanego wyżej podejścia realistycznego walczyliśmy
wcale nie po tym, co zwano by "rycersku". Bandą na
jednego. Wykorzystując wszelkie adekwatne środki.
Byliśmy
skuteczni. Podniósł
się
jazgot. Szczekaczki:
tak nie można!
Niech
szczekają, a karawana tj. my
jedziemy
dalej.
Rozjeżdżając po drodze kogo
trzeba.
I
przemawiając
do nieszczęsnego narodu, społeczeństwa (jak zwał, tak zwał tę
upodloną na własne życzenie zbieraninę osób z wpisanym w dowód
obywatelstwem polskim) nie plakatami
albo
nie tylko plakatami. Społeczeństwo, w którym trzeba metodą
"kampanii [znów język militarny] społecznych" wbijać
do tępych głów prawdy oczywiste, to porażka. Plakaty
"eucharystyczne". Plakaty przypominające, że
nienarodzony to też człowiek i nie wolno go mordować.
Oplakatujemy wam całe miasta. Tak jakbyśmy (choć akurat w tym przypadku głosimy prawdę) chcieli wykrzyczeć: "Nasz Goebbels jest lepszy niż
wasz".
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
...jeden
tam jest tylko porządny człowiek, ów
pan doktor,
a i ten, prawdę mówiąc, frajer (względnie: fajans albo fajka).
Wśród
innych doktórów, teologów
nie gardzących pornografią i angażujących do niej własną
Marlenę oraz człekokształtnych bredzących o wadach letalnych
doktor Nepomucen Mencel jawił się już na pierwsze rzuty oka jako
ewenement. Jak
Nepek znalazł się w Morświnie (Narcystyczna partia Morświn. To
musiało się tak skończyć. Przesiadanie się z kolejnej kanapy na
jeszcze następną. Ten sam wódz, inne nazwy. Aż wreszcie führer
i nazwa stali się jednością), nie mamy bladego pojęcia.
Sprawiał przecież wrażenie sensownego. Ale i on – taki
bezemocjonalny (by nie rzec zimny), zdroworozsądkowy (chciałoby
się rzec) analityk let
down his guard.
Stracił czujność. Stracił głowę. I to w sprawie nader
poważnej.
O
premierze Cyferplanu
07
huczało od dawna. Polski producent, polski projekt, polska gra
podbija świat. I dr Mencel też się do chóru przyłączył.
Skomentował pewne pozwy sądowe, z którymi będzie musiał
zmierzyć się producent gierki. Wyjaśnił co, kto i dlaczego.
Wyraził nadzieję, że producent wyjdzie z dość trudnej sytuacji
obronną ręką i najbardziej rozpoznawany za granicą poza kopaczem
piłki futbolowej "polski produkt eksportowy" odniesie
zasłużony sukces. Powiedział to ten sam dr Mencel, który
publicznie zadeklarował się jako katolik. No, to strzelił jak
łysy kucykiem (żeby nie powiedzieć: kucem).
Nie
ma to jak stracić czujność. Jest ona, zgodnie ze słowami
Jeffersona (nie Airplane'a), ceną wolności. Mówił nawet o
wiecznej. Nie tracić jej na mgnienie oka. Bo można przeoczyć
jedną po drugiej "ścieżkę romansową", w ramach której
nasz(a) bohater(ka) nawiązuje relacje intymne z
przedstawiciel(k)ami płci niekoniecznie przeciwnej. Że Cyferplan
w niepozostawiający wiele wyobraźni sposób przedstawia nierząd
heteroseksualny, to, zdaje się, jeszcze nic. (Stępianie wrażliwości
na grzech: "gdyby pokazywali tylko hetero, byłoby OK"...).
Tu mamy do czynienia z wyższą szkołą jazdy: grzech sodomski jako
składowa część "gry".
Gracz pakuje się w to samo, w co Miron Białoszewski (link dla osób
o mocnych nerwach i żołądku:
http://kompromitacje.blogspot.com/2020/01/bialoszewski-wdaje-sie-w-karmana.html).
W to grają twoje dzieci. Nawet
jako
(osobiście) heteroseksualiści w
ramach gry mogą "spróbować" też ścieżki
homoseksualnej – "przecież to tylko gra". (A czemuż by
nie spróbować? Zapłaciłem za grę sporo;
z(s)eksploruję wszystko, co się da; pójdę każdą drogą;
wybadam każde po kolei rozwiązanie).
Obalanie wszelkich granic. Coraz niżej. Piekła coraz bliżej.
Aż
dziw, że nie ma w grze jako opcji stosunków o charakterze
nekrofilskim ani
zoofilnym.
Przedstawiciele
tych "opcji"
mogą poczuć
się dyskryminowani...
A to w końcu przecież także
uzasadnione
i usprawiedliwione sposoby prowadzenia życia i się, nieprawdaż?
O
dokonywanych na ekranie masowo mordach już nie mówimy; to normalne
jak flaki z olejem.
Cyferplan
uważany
jest za wizytówkę
Polski w świecie. Dołożyć nieswoją cegiełkę i nieswoje
(więcej niż) trzy grosze postanowiły też nieszczęsne władze
cywilne naszego biednego
kraju.
Oto firma, którą przy okazji poprzedniej "megagigaprodukcji"
chwalono za to, że działa bez państwowego
wsparcia,
tym razem skwapliwie wyciągnęła ręce po nieswoje i z
błogosławieństwem rządowych żyrantów zagarnęła 30 milionów
PLN na "doskonalenie produktu".
A
więc ja
jako podatnik współfinansuję to dziadostwo. Jestem zmuszany, żeby
współfinansować to dziadostwo. A
znajdują się
jeszcze tacy, którzy, uprzednio zmuszeni, żeby współfinansować to
dziadostwo na etapie produkcji, wspierają je teraz dodatkowo –
również kwotą niebagatelną – kupując gotową grę.
Wszyscy,
w tym również pan, doktorze Mencel,
w jakimś
stopniu
dołożyliśmy
się
do tego, żeby zaprezentować się
światu w ten sposób; żeby zaprezentować milionom
graczy jak jeden (wirtualny) facet wdaje
się w drugiego.
"To tylko opcja, nie trzeba w to wchodzić". Tak, tak,
znamy to: "Niech niewolnictwo istnieje, tylko niech nikt nikomu
nie każe być właścicielem niewolników".
A
w/w ohydztwa to integralna, przewidziana i zaakceptowana przez
producenta część gry.
Wszystko
ma być dziś "narodowe" (stadion,
kwarantanna...)...
A tu mamy narodowy
wstyd!
Mówią
nam polscy "zawodowi patrioci" w języku angielskim, że
"Red
is bad".
Do miłośników używania języka obcego w celu przekonania kogoś
do idei polskich
nie należymy, ale w przypadku producenta Cyferplanu
07
pozwolimy sobie na małe odstępstwo: Red is
bad. Very
bad, indeed.
Gdyby
Nepomucen Mencel i jemu podobni skupili się bardziej na
rzeczywistości duchowej, ekonomiczną przesuwając chwilowo na plan
drugi, zrozumieliby, że
Cyferplan szkodzi
duszy niezmiernie. (O ciele gracza spoczywającego godzinami przed
ekranem już nie wspominając). Ale cóż – łatwiej jest snuć
prognozy dotyczące sukcesów demoralizującej do szczętu gierki
popijając nał,
now,
czyli właśnie teraz w studio swojej internetowej telewizji wodę
mineralną niż narażać się po raz kolejny na zarzut malkontenctwa.
Chciałbym
liczyć na to, że dr Mencel pomylił się, czegoś nie dopatrzył,
nie zdaje sobie sprawy, do jakiej sprawy przykłada rękę. Ale dlaczego się w takim razie, do ciężkiego licha, w sprawie Cyferplanu
publicznie wypowiada? (Robocza odpowiedź: Bo może).
Chciałoby
się wierzyć, że to wszystko (w)skutek niedopatrzenia poczciwego
skądinąd Nepka. Ale, ale – młody poczciwiec zamieścił w Sieci
klip sugerujący możliwość ubiegania się przezeń o pRezydenturę
– klip z jednoznacznym odwołaniem do
Cyferplanu;
właściwie żywcem z gry ściągnięty, utrzymany w jej stylistyce
i zatytułowany Mencel
2025.
Więc
pan doktór odwołuje się do jakiegoś wzoru, ideału, w każdym
razie czegoś silnie wkorzenionego (przez wiadome siły) w
świadomość społeczną, przynajmniej tzw. młodszego pokolenia. I
wykorzystując to wkorzenienie w jakiś sposób grę akceptuje,
zachwala, propaguje.
Gdzie
indziej młody poczciwiec ubolewa nad tym, że nieletni czerpią
dziś wzorce nie z kościołów, lecz z ekranów. Ale po co zatem cała
ta
Cyferplanowa
propaganda?
Panu
Bogu świeczkę, a diabłu smartfona, laptopa, desktopa, tablet i
deprawującą grę?...
Cyferplan
wpływa zaś na sposób myślenia graczy (w szczególności mniej
zaawansowanych wiekiem) znacznie silniej niż przemówienia czy
polityczne analizy. Bo gra w grę ("Będę grał w grę")
to jest, na ile to możliwe, "własne" przeżycie
napakowane emocjami. Cyferplan
utwierdza
graczy w ich błędnych postawach i wyborach życiowych, a
nieurobionych urabia.
Trzeba
wziąć pod uwagę, że z punktu widzenia strategii politycznej z
niektórymi graczami się nie zadziera. A gracze w Cyferplan
reprezentują spore grono młodocianych wyborców. Gra to w
demokracji rolę niebagatelną. A kąfederaści (do których dr N.M.
się zalicza) z tego akurat sprawę sobie zdają: oni mówią do
społeczeństwa omamionego emotikonami. Oni dali się wciągnąć w
grę zwaną demokracją. Oni stawiają na "nowe pokolenie".
Usiłują przekonywać do siebie wpatrzonych jak sroka w lap
memaczy, budujących swój obraz świata w oparciu o obejrzane w
przeciągu ostatniego kwadransa "śmieszne filmiki",
Cyferplany oraz
(celne niekiedy – co prawda, to prawda) memy. Meeeeeee! (Do kozy z
nimi wszystkimi!).
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Odwołujemy
się do cudzych bohaterów, usiłując nadążyć za gonitwą
rozszalałego świata i przemówić do wziętych w jego macki
nieszczęśników, bo nie mamy swoich bohaterów kultury popularnej.
Maski z filmu Z
jak zemsta
(alternatywnie: O
jak odpłata)
znalazły
swoje zastosowanie w życiu społecznym. Mają reprezentować bunt
przeciw władzy, wolnościowizm itd. I w połączeniu w historyczną
postacią Guya Fawkesa ma to może ręce i nogi. Jednak w czasach
współczesnych maski nawiązujące do postaci o imieniu
rozpoczynającym się na literę, której w polskim alfabecie nie
ma, oraz ich noszenie stały się modne po emisji wspomnianego
filmu, który – oparty o podobny w wymowie komiks – ma charakter
wybitnie antyreligijny i podżega do rewolucji w imię do~wolności.
Naszą
mimowolną sympatię może budzić odwołanie do bohatera sprzed
wieków. Do historycznej
postaci niedoszłego katolickiego zamachowca. Bo
maska Guya
Fawkesa.
Ale
według naszej najlepszej wiedzy Guy Fawkes nie walczył o "prawa
LGBT"; nie walczył o prawa zboczeńców do dekretowania
swojego zboczenia.
Gdzie
jest katolicka odezwa na w/w dziadostwo? Gdzie film i gra o
bohaterze do szpiku kości polskim?
Już
nad tym myślimy, już o tym piszemy...
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Nie
dziwi, że w propagandę Cyferplanu
ochoczo włączają się jawni słudzy diabła. Ale
gdy
do tego chóru chwalców dołącza ktoś, kto został przez Pana
Boga obdarzony rozumem nieprzeciętnym i zdaje się należeć do
"naszych", a przynajmniej nie należeć do "onych",
to pozostaje nam łączyć się w bulu i nadziei, że przejrzy
na oczy.
Cyferplany
i podobne służą rozmiękczaniu mózgów i dusz (o portfelach nie
wspominając) tych, którzy zachowali jeszcze w świadomości
resztki Wiary. I tak łatwo bywa ich rozmiękczyć...
Kto
jest tak naprawdę groźny
dla
inżynierów nowego wspaniałego świata?
Czy te miliony otępieńczo wymachujące wirtualnymi gadżetami
w demoralizującej grze? Czy jednak
Army of God? Czy jednak w polskich
warunkach i na polskie możliwości Fundacja Ad
Arma? Tylko czy na takie konstruktywne i obliczone
na dziesięciolecia
działania nie
jest już
za późno?
Czy nie należy po prostu błyskawicznie zbroić się na potęgę i
w
zastraszająco szybkim tempie szykować na (jeszcze) cięższe
czasy? A może i to trzeba działać, a owego nie odpuszczać?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
...jeden
tam jest tylko porządny człowiek, ów Nepek Mencel, a i on...
Ma
się czasem takie wrażenie, że wśród bandy łobuzów natrafia
się ktoś – ktoś; taki czysty, taki uczciwy, taki prostolinijny.
Taki – inny. I jest taka nadzieja. I żywimy taką nadzieję. A
potem jak boleśnie przejmuje nas, kiedy okaże się, że ta wielka
nadzieja białych jest taka jak inni. Jedno mówi, drugie robi. Daje
swoje prywatne (tj. już nie prywatne, bo dostępne wszem wobec we
wszechobecnej niemal Sieci) zdjęcia do netu. Ba, prywatne: żonę i
dzieci w nim umieszcza. Cały sznur zdjęć.
No
i szlus! No i sznur! No i szur!
Z
perspektywy
Za
sto lat nikogo
z
nas na tym doczesnym świecie już nie będzie. Jacy będą nasi
następcy? Jaki
oręż da(je)my im do rąk?
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Co
jest tak ze światem
(niewiele)
Jak
tu pomóc w powstaniu (bo tego się nie zadekretuje) narodu,
społeczeństwa ~
indywidualnych bohaterów?
Mój
dwór moją twierdzą. Dwór mojego sąsiada jego twierdzą. W razie
czego łączymy siły. Bo łączy nas Wiara i nie tylko.
Wszystko
swoje.
Podzielę
się w razie potrzeby,
ale moje. Zamiast jednego wielkiego zakładu na milion, milion
prywatnych indywidualnych inicjatyw na skalę rodziny, sąsiedztwa.
Prywatne
nie tylko
samochody, ale
elektrownie, tartaki, studnie.
Niezależność.
Tak
że
aby
zabić Polskę,
trzeba by zabić każdego Polaka indywidualnie.
Żeby do zagłady fizycznej narodu
nie wystarczyło
wyłączyć wody czy ogrzewania w milionowym mieście.
Może
po prostu wyprowadzić się i przeczekać na wsi to uperfumowane i
ogolone gładko barbarzyństwo?
Zwalczać
je modlitwą,
pracą i... dobrą lekturą. Ora,
labora et
lege!,
o
czym dziś się często zapomina.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Jeszcze
siedemdziesiąt lat temu w Polsce młodzi ludzie przez nikogo nie
przymuszani chodzili modlić się co dzień pod figurą na
rozstajach dróg. Tak, nikt im nie kazał. A dziś ich dzieci,
wnuki, prawnuki? ("Ta dzisiejsza młodzież" – słychać
niekiedy narzekanie. Ale to jest młodzież mająca rodziców,
dziadków etc. – czyżby nie wywarli oni żadnego wpływu na tych,
na których zachowanie tak dziś pomstują?).
My
chodzimy.
My
mamy Wiarę.
Bo wiemy, u Kogośmy na ordynansach, Komuśmy
słudzy.
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
AK.
Katolicja – tak ich prześmiewczo nazywali. Oficjalnie: Awangarda
Kontrrewolucji.
Nazwa
niezbyt "medialna", ale działania stanowczo tak.
Powietrzem
wstrząsnął huk kolejnej eksplozji. Ochroniarze albo dawno
zdezerterowali albo leżeli pokotem w zalanej
wodą łazience. They
were already dead in the water.
Recepcja
Żołędni Clinic w takim stanie, w jakim znano ją dotychczas, was
no more.
Sedecjasz
wyszedł ze zgliszcz z rękami podniesionymi w geście. I z
podniesioną głową. Nasze było przed grobem zwycięstwo.
A
styczeń był
piękny
tego roku...
Łazarz
Koniecpolski
_______
[*]
Absurd
goni
absurd. Trudno nadążyć. "Nasza
rodzina powiększyła się" – obwieścił światu
ukontentowany Kłusak po szczęśliwych narodzinach syna.
Drogi Panie,
Pańska rodzina powiększyła się z chwilą poczęcia dziecka –
nawet jeśli było wtedy tak małe, że plotkarskie
"portale" (dark
portals),
jutuby, fejsy
itpb. [i tym podobny badziew]
nie potrafiły go dostrzec. Skoro zdecydował się Pan sprzedać
prywatność Swojej
rodziny i Swoją, to niechże Pan przynajmniej nie dostarcza
Wrogowi
amunicji poprzez nieścisłe twierdzenia.
**
Progress
check.
P.S.
Uderzanie
w "swoich" albo "bliższych sobie"; wychodzi na
to, że bywa łatwiejsze niż walenie we wroga.
Z
drugiej strony: kogoś
bliższego bliżej znamy i nasze stanowiska są w pewien sposób
"bliższe", więc może z większym zapałem chcielibyśmy
przyczynić się do jego nawrócenia?
A tymczasem bywa, że so
close and therefore so far...
P.S.
II. Po co nam takie dziwo jak WiWo?
Kiedy
człowiek redaktor/autor podejmuje no, przyjmijmy, że jakiś trud
napisania czegoś, to
pamiętać winien, że nemo
iudex in causa sua.
Niemniej
jednak trochę głupio się czujemy, widząc, co się wydaje i
publikuje elektronicznie. I co się ludziom wydaje, że jest
wydawania i czytania godne.
To
nie jest pretensja do nikogo, a już na pewno nie do Pana Boga ani
do tych Drogich Czytelników, którzy zdołali powyższe przeczytać.
Ale nieco szkoda...
Przy
tym wszystkim gugiel
może
jednym kliknięciem zdmuchnąć całą wieloletnią pisaninę.
Może
trochę szkoda by było...
A
więc: po co nam takie dziwo jak WiWo – a już WiWoPoWiwo tym
bardziej?
Czy
ma jakąkolwiek rację bytu?
A
jednak się trzyma. Gramy dalej swoje solo na pile.
Trzymamy
się. We abide. We
endure. Not just barely.
And
one for the road:
Daphne's
distortions could have been avoided, but for a fundamental of
journalism today which feeds distortions. She could have shown me,
and others who were her documentary's subjects, how her final
editing decisions were going to look. We could have pointed out the
distortions, surely then she would have agreed and corrected at
least some of them. But journalists today don't even think it is
ethical to show news subjects the finished stories about them,
before publication! One arrogant journalist actually explained to
me, "We're
professionals. We don't need to correct our stories afterwards. We
get it right the first time."
(http://www.saltshaker.us/AmericanIssues/Life/HBOdocumentary.htm)
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *
Dyskusja na kanwie zagadnień poruszonych w tekście:
http://rediwiwo.blogspot.com/search/label/%C5%BCe%C5%84cy%203
*
* * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * * ŻyT3J * * *