http://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2015/01/dzwony-na-smierc-krystyny.html
Wersja rozszerzona / Extended Edition
↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓↓
Sigrid Undset, Krystyna córka Lavransa
przeł. z niem. Wanda Kragen
U
progu XX wieku (1920–1922) Sigrid Undset nie mogła jeszcze
wiedzieć dokładnie, jakie choroby będą toczyć nasze dusze. A
mimo to przyrządziła na nie lekarstwo.
Gdy
zaczynamy czytać jej książkę, może nam się wydawać, że będzie
to malownicza historia o średniowiecznej Norwegii. A także o życiu
rodzinnym, o małej dziewczynce, ukochanej córce swego ojca, której
ten pokazuje cały piękny świat i którą chciałby wychować na
porządnego człowieka; więcej: doprowadzić do świętości.
Czytamy
dalej; Krystyna wbrew ojcowskim nadziejom nie prostą drogą do niej
zmierza: zdradza narzeczonego, wdaje się w grzeszny romans, wstępuje
w małżeńskie związki z Erlendem, ojcem nieślubnego dziecięcia,
stanowiącego owoc tego romansu. Przed nami książka o miłosnej
namiętności, depcącej Boskie i ludzkie prawo oraz ludzkie nadzieje
i obyczaje, a przede wszystkim o małżeństwie i rodzinie. Męka
rodzącej matki, troska i trwoga o los kolejnych potomków (siedmiu
synów – po wielu, wielu latach przyjdzie na świat jeszcze ósmy),
gorycz braku porozumienia z najbliższym, wybranym człowiekiem –
to wszystko okazuje się tematem powieści Sigrid Undset.
Ale
oto odsłaniają się przed nami inne horyzonty. Spiskującego
przeciw królowi (oraz nadmiernym i samowolnie nakładanym na
poddanych podatkom) Erlenda własny grzech i lekkomyślność
prowadzą niemal na szafot; ratunek będzie zawdzięczał lojalności
człowieka, któremu wcześniej wyrządził niepowetowaną krzywdę.
Przed nami powieść o państwie, o granicach wierności, którą się
przysięgało władcy, i o miłosierdziu przewyższającym osobistą
gorycz (chociaż płynącym również z głęboko tajonego, nawet
przed sobą samym, uczucia).
A
także o tym, jak uwięzienie, oddalenie, śmierć oddzielają nas od
bliskich i jak tęsknota przelewa się przez brzegi ludzkiego serca.
Książka
o cierpieniu. O bólu fizycznym, o bolesnym kalectwie (jeden z synów
Krystyny ślepnie), o bezradności wobec choroby bliskich. O bólu
przeżywanym na widok ich grzechu. O uczuciu, które jest źródłem
pokusy, więc skrywa się je, nawet przed samym sobą, przez
trzydzieści lat. O samotności wśród domowego gwaru. O murze
milczenia, tak łatwym do zburzenia, a tak krzepkim, że trwa przez
całe lata.
I
wreszcie – o bilansie ziemskiego życia człowieka. O tym, jak
przed człowiekiem, który u progu starości rozstaje się ze
wszystkim, czego dorobił się w doczesnym życiu: małżonkiem,
który umarł, dziećmi, które wyruszyły na poszukiwanie przygód,
odeszły do klasztornej celi lub w objęcia innych niż matczyne
ramion, z domem, którym władał przez długi szereg wiosen i zim,
ogołoconym ze wszystkiego, odsłania się „odblask niebiańskiej
światłości” prześwietlający – światłem choćby „słabym”,
„bladym” i „załamanym”, lecz „wiekuistym” – „odmęty
doczesności”.
U
progu śmierci, na granicy ludzkiego doświadczenia, Krystyna córka
Lavransa odkrywa, czym było jej życie – czym jest nasze, ludzkie
życie: „[...] teraz wiedziała na pewno: Bóg zawarł z nią pakt
miłości i tym paktem związał ją z sobą na wieki. I pomimo jej
własnej woli, mimo doczesnych, przyziemnych myśli coś z tej
miłości trwało
w niej ciągle,
oddziaływało niby słońce na ziemię i w końcu wydało żniwo
[...]. [...] Służką Boga była, oporną, niechętną służką
[...]. A jednak zatrzymał ją Bóg w swej służbie [...]”;
„należy do Pana i Króla, który przybywa teraz oto w uświęconych
dłoniach kapłana, aby jej przynieść wolność i wybawienie.”
Dzwony
obwieszczające śmierć Krystyny nie wzywają do żałoby, lecz
raczej przypominają, że odeszła do innego świata. Ale te same
dzwony, w tym samym momencie, kierują naszą uwagę ku światu,
który pozostawiła. „Małe ziarenka śniegu poruszone [...] [ich
dźwiękiem] stoczyły się na dół w kulistych grudkach,
odsłaniając nieco czerń gontów.” Te śnieżne lawiny na skalę
jednego dachu odsłaniają nie tylko „czerń gontów”, ale i
cudowność całego widzialnego świata, którego stanowią
miniaturę.
Wieczność
realnie istnieje, doczesność nie jest absurdem, a śmierć to
spotkanie z Panem. Powieść, która prowadzi do takich wniosków,
może służyć za rzetelne lekarstwo na trwogi i zwątpienia naszego
obolałego stulecia.
*
Krystyna,
umierająca jako ofiara dżumy, która spustoszyła Europę w XIV
wieku, odkrywa znaczenie własnego życia, a w każdym razie nabiera
pewności co do tego znaczenia – na samym progu wieczności, gdy od
śmierci dzielą ją zaledwie sekundy. Jeżeli z tego zdamy sobie
sprawę, zaczynamy rozumieć najważniejszą zapewne naukę płynącą
z powieści Sigrid Undset. Owszem, Krystyna
córka Lavransa (1920-1922,
Nagroda Nobla 1928), przypomina to, co dla chrześcijanina oczywiste:
że jego ziemskie życie jest służbą, którą ma sobie u
największego Pana i Króla wysłużyć życie wieczne. To miałoby
już wielką wagę jako odtrutka na dramatyczne zwątpienia przełomu
XIX i XX wieku epoki smutnych uczniów Schopenhauera i Nietzschego,
pierwszych w dziejach filozofów, którzy na pytanie o to, jaki jest
cel ludzkiego istnienia, odpowiedzieli, że żaden (lub że w każdym
razie nie na ono żadnego celu poza sobą samym)1.
Ale taką pociechę mógłby ktoś podważać spostrzeżeniem, że
warunek jej sensu stanowi wiara.
Dlatego
pisarka przeprowadza swój dowód nie wprost. Pyta: czy możesz
udowodnić, że Twoje życie to tylko bezsensowny absurd, dopóki nie
dożyjesz jego ostatnich chwil?
Trzysta
lat wcześniej filozof i matematyk Pascal w swoim sławnym
„zakładzie” radził, by „bez wahania” opowiadać się
przeciw ateizmowi – i popierał swą radę wyliczeniem:
Ale tutaj jest nieskończoność życia nieskończenie szczęśliwego do wygrania, szansa wygranej przeciw skończonej liczbie szans straty i to, co stawiasz, jest skończone. Wybór jest jasny: wszędzie, gdzie jest nieskończoność i gdzie nie ma nieskończonej ilości szans straty przeciw szansie zysku, nie można się wahać, trzeba stawiać wszystko. Tak więc kiedy się jest zmuszonym grać, trzeba być obranym z rozumu, aby zachować życie raczej, niż rzucić je na hazard dla nieskończonego zysku, równie prawdopodobnego jak utrata nicości2.
Sigrid
Undset doradza nadzieję, że jeszcze na ziemi, choć może w
ostatnich chwilach życia, dla człowieka udręczonego zwątpieniem
wszystko stanie się jasne.
Stanisław
Falkowski
1
Jakkolwiek różnorodne były
idee moralne, jakie zna historia Europy, to jedno przekonanie było
im wspólne: życie ludzkie ma swój cel. Wielu ludzi sądziło, że
celu tego nie zna, że jeszcze go nie znalazło; ale nikt nie
wątpił, że istnieje. To przekonanie zachwiało się dopiero w XIX
wieku. A wyrazem tego zachwiania była filozofia Schopenhauera:
życie nie ma celu, jest bezcelowym, bezrozumnym parciem naprzód.
Do tego nawiązał Nietzsche: przyznał Schopenhauerowi rację.
Jednakże częściowo. Bo człowiek nie ma istotnie celu poza sobą;
ale - ma go w samym sobie: samo życie jest celem. Tym Nietzsche
wyszedł poza nihilizm i pesymizm Schopenhauera.
Władysław Tatarkiewicz,
Historia filozofii,
t. III: Filozofia XIX
wieku i współczesna,
Warszawa 1970, s. 168
2
Blaise
Pascal,
Myśli,
przekł. Tadeusza Żeleńskiego (Boya), wyd. III, „Pax”,
Warszawa br. [nr 451].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz