William Roper "Żywot sir Tomasza Morusa" – fragment

  

A tak wielkimi względami cieszył się [Tomasz Morus] u króla [Henryka VIII], że ten uczynił go kanclerzem księstwa Lancaster po śmierci sir Ryszarda Wingfielda, który pełnił ten urząd wcześniej. I ze względu na przyjemność, jaką czerpał z jego towarzystwa, król miał niekiedy w zwyczaju przybywać do jego domu w Chelsea, żeby się z nim weselić. Pewnego razu nieoczekiwanie wstąpił na obiad, zaś po posiłku, w jego pięknym ogrodzie, spacerował z nim przez godzinę, obejmując go za szyję ramieniem. Gdy tylko jego wysokość odszedł, ja, radując się z jego przychylności, rzekłem do sir Tomasza Morusa: "Jakże szczęśliwy jest ten, kogo król traktuje w sposób tak przyjazny; nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałem – za wyjątkiem spotkania jego wysokości z kardynałem Wolseyem, z którym spacerował pod rękę". "Dziękuję Bogu, synu" – rzekł – "uważam, że jego miłość jest w stosunku do mnie bardzo łaskawym władcą, i sądzę, że traktuje mnie w sposób tak życzliwy jak każdego poddanego w królestwie; atoli, synu, mogę ci powiedzieć, że nie mam powodu, by odczuwać dumę – gdyby za cenę ścięcia mnie udało się królowi zdobyć zamek we Francji (bo wtedy prowadziliśmy ze sobą wojnę), moja głowa niechybnie by spadła".


Tłum. XYZŹŻ

Jak trwoga, to... Jacek Hoga?

 

"Szczerzej niebo łączy lazurowe

Tysiąc ludów, co rżną się przez wieki, bo szczerzéj

Z każdego aby jeden w spolne Niebo wierzy."

~ Cyprian Norwid w wierszu, który można czytać właściwie w kółko



Wśród licznych godnych uwagi koncepcji Jacka Hogi (Fundacja Ad Arma) zwraca uwagę powtarzający się jak mantra postulat poboru, a więc przymusowego wcielania Polaków do wojska.


I, co ciekawe, o ile w przypadku innych kwestii Jacek Hoga nieodmiennie odwołuje się do pytania: CO JEST SŁUSZNE? i w tym kluczu proponuje rozpatrywać dany problem, o tyle w przypadku państwowego niewolnictwa wojskowego jakoś ten probierz mu umyka, ustępując pytaniu: CO JEST (a w istocie: CO WYDAJE SIĘ) SKUTECZNE? "Co wydaje się", ponieważ Jacek Hoga nie jest w stanie – podobnie jak nikt inny – zagwarantować, że "nasze" wojsko poborowe na pewno okaże się od wroga skuteczniejsze. Takie są skutki złożenia wierności zasadom moralnym (wyrażonej pytaniem: CO JEST SŁUSZNE?) na ołtarzu domniemanej efektywności [CO (wedle mego mniemania, które może być – w odróżnieniu od niewzruszonej zasady moralnej – błędne) POZWOLI OSIĄGNĄĆ ZAMIERZONY SKUTEK?]. Jest to odgrzewana wersja starej jak świat i jak on fałszywej maksymy "Cel uświęca środki".


Nie zmieni niesprawiedliwości niewolenia ludzi w ramach poboru stwierdzanie z uśmieszkiem, że "wolnościowcy [z którymi Jacek Hoga zdaje się w wielu kwestiach sympatyzować] powieszą na mnie psy albo powieszą i mnie samego". Nie o wolnościowców tu chodzi, nie o uśmieszek i nie o wieszanie, lecz o ZASADĘ.


Czym pobór różni się w swojej istocie od niewolnictwa? Niczym. Inna może być skala i czas trwania zjawiska. Zasada, na jakiej zjawisko funkcjonuje, pozostaje ta sama: pewnej grupie osób przyznajemy prawo dysponowania czasem, zdrowiem, ba! nawet życiem etc. innych konkretnych osób – pod groźbą skazania ich na grzywnę, więzienie, śmierć (jeśli spróbują uciec z więzienia, w którym zostali osadzeni za odmowę podporządkowania się) itd. (Przy okazji jeszcze głazik do ogródka Jacka Hogi w kontekście "podporządkowania się": w jednym z nagrań z półsardonicznym uśmiechem pochwala on ni mniej, ni więcej tylko... warcholstwo. No nie, nie mogę! Jeśli naród, społeczeństwo są zorganizowane na zdrowych zasadach, to warcholstwo jest istotną przywarą – chyba się zgodzimy?).


Sam postulator poboru przyznaje, że w historii Polski zjawisko przymusowego powoływania do wojska nie miało charakteru absolutnego, to znaczy: przywilejom odpowiadały obowiązki, a zatem ceną pewnych przywilejów był obowiązek gotowości do złożenia daniny krwi. Ci jednak, którzy nie aspirowali do danych przywilejów, obowiązku służby wojskowej nie mieli.


Postulat Jacka Hogi na dziś wpisuje się w pseudologikę państwa demokratycznego tj. socjalistycznego: wszystkich traktujemy tak samo, więc (przynajmniej teoretycznie, bo wiadomo: są równi i równiejsi) wszystkich niewolimy w tym samym stopniu. I gites, co nie?


Opisując dzisiejszą sytuację, Jacek Hoga twierdzi też, że – wbrew temu, co dostrzega się powszechnie – ci ginący w ramach poboru "za ojczyznę", będą istotnie ginąć za nią, za swoje rodziny, sąsiadów, społeczność lokalną, nie zaś za "łotrów z Wiejskiej". Z przykrością śpieszymy Jacka Hogę rozczarować: niestety, będą zasadniczo ginęli za łotrów z Wiejskiej, którzy swoimi decyzjami współdoprowadzili nas do tego, w czym teraz Polacy tkwią.


Czy tak łacno posłałby Jacek Hoga na wojnę w ramach "polskiego" (przynajmniej z nazwy) wojska z poboru DZIŚ własne dzieci – i czy istotnie żywiłby wtedy przeświadczenie, że ryzykują one swoim życiem i zdrowiem dla własnej "małej ojczyzny", rodziny, sąsiadów – nie zaś – jak określił to niegdyś dosadnie autor Pieprzonego losu kataryniarza – dla "bandy starych ch., którzy bawią się w Indian"?


Co więcej, Jacek Hoga zachęca do konfiskaty majątku tych, którzy przed wojną uciekają – na przykład do krajów ościennych albo za góry, doliny, czy ocean. Sugeruje, że sprawiedliwie będzie odebrać własność tym, którzy wojny osobiście nie wywołali, nie wypowiedzieli, nie sprowokowali; a często tym, którzy w najbardziej dobitny sposób przeciwstawiali się osobnikom do konfliktu nas wciągającym.


Co jeszcze więcej, Jacek Hoga insynuuje, jakoby rzeczeni uciekający (w jak najbardziej konkretny sposób "walczący" – choć nie z orężem w ręku – o życie i wolność swoich bliskich; starający się zapewnić im bezpieczeństwo) byli ostatnimi szubrawcami, bo "tutaj się dorobili, a teraz uciekają". Przepraszam bardzo: "dorobili się" – to znaczy co? Siedzieli na tyłku jak jaki Lukrecjanin (czyt. leniwy ukr) i czekali aż im PLNy z nieba spadną? Nie – to byli właśnie ludzie zaradni, pracowici, których produkty i usługi zostały przez klientów docenione i którzy na swojej uczciwej pracy zyskali finansowo. A że teraz okazują swą zaradność i dbałość o los tych, za których są w pierwszej kolejności odpowiedzialni, w akcie zapewnienia im bezpieczeństwa drogą ucieczki? To zasługiwałoby W DZISIEJSZYCH OKOLICZNOŚCIACH raczej na pochwałę.


Oczywiście, w przypadku wojny na terenie Polski jako pierwsi spierniczą za granicę w otwarte ramiona "sprzymierzonych" z nimi Bidetów i Dżonsonów ("We'll cut off your...") ci, którzy najwalniej przyczynili się do jej zawitania w nasze granice. Zaleszczyki 2.0 ante portas. I wie pan o tym, panie Hoga (UWAGA JĘZYKOWA dla malkontentów: i to jest właśnie bardziej polskie zwrócenie się do rozmówcy, niż jakieś nachalne anglosaskorporacyjne fraternizowanie się przez "panie Jacku"), równie dobrze albo nawet lepiej niż niżej podpisany. Londyn, Waszyngton D.C. oraz pomniejsze centra kłamstwa zaroją się od "polskich patriotów" – politruków wszelkiej maści, którzy zajmą się podżydzaniem (tj. pardon, podjudzaniem) pozostałych w kraju do "dalszego bohaterskiego oporu", który W DZISIEJSZYCH OKOLICZNOŚCIACH może jako żywo przypominać "opór" z września '39 albo sierpnia '44. Cholerni podżydzacze wojenni.


Patriotyzm, jak dobrze wiadomo, niekoniecznie polega na tym, by umrzeć za swoją ojczyznę, ale na tym, by wróg umarł za swoją, a jeśli to się na razie nie uda, to niewykluczone, że W DZISIEJSZYCH OKOLICZNOŚCIACH na tym, aby uciec z pożogi, zachować wiarę, język i obyczaj choćby na obczyźnie, by było komu tu wracać i odbudowywać kraj, gdy już (i jeśli) wojenna zawierucha się zakończy. Nie twierdzimy, że składanie własnego życia za ojczyznę (choćby w błędnym, a uczciwym przeświadczeniu, że składa się je za ojczyznę, a nie za łotrów z Wiejskiej) jest Panu Bogu niemiłe, a z punktu widzenia doczesnej pomyślności na pewno niesłuszne. Odmawiamy jedynie potępiania (i okradania drogą konfiskaty majątku) tych, którzy mają inną, a wypływającą w najgłębszych patriotycznych pobudek koncepcję działania na rzecz Polski – realizowaną choćby w akcie ucieczki z terytorium objętego działaniami wojennymi.


Odpowie mi pan, panie Hoga, następującym zdaniem: "Dobra, panie mędrek, jakeś taki mądry, to sam sobie organizuj swoje dobrowolne wojsko, a ja tu jako realista będę dalej wzywał do poboru". Ale sam Pan widzi, że W DZISIEJSZYCH OKOLICZNOŚCIACH wszystko – literalnie: wszystko – trzeba robić samemu (w sensie: w oderwaniu od funkcjonariuszy państwowych, wbrew funkcjonariuszom państwowym; w ukryciu przed funkcjonariuszami państwowymi): od edukacji dzieci poczynając. Więc dlaczego akurat w sprawie wojska ma być inaczej? Realizacja postulatu powszechnego przymusowego poboru do armii państwowej W DZISIEJSZYCH OKOLICZNOŚCIACH oznacza wtłaczanie młodych, niekiedy jeszcze Bogu ducha winnych, ludzi w tryby machiny wojennej, której reżyserowie dobra dusz i ciał Polaków na celu nie mają.


Pytanie na dziś brzmi zatem: jak spowodować, aby w rzeczywistości, w której nikt nikogo do wstępowania do wojska nie zmusza, wystarczająco duża liczba Polaków wstąpić do armii CHCIAŁA? Bo uznałaby, że wartości, których jako naród – a przede wszystkim jako rzymscy katolicy – winniśmy bronić, są wystarczająco istotne, by ryzykować dla nich życiem. Bo uznałaby – z tytułu ofiarowanego im przez Stwórcę powołania – że to jest to, do czego została wezwana. Przez Pana Boga, a nie komendanta rejonowego.


Paweł Antoniewicz


FOX (8): Cenzurujmy! (Cenzura czasowa) / Pan Ryjdaktor

 


"Nie cofajcie się ani o krok, ani o krok!"

Pan Kuna (to jest, ten, pardon, Pan Łasica)

z Pana Ropucha pana Antoniego Marianowicza


Skreślił dwa słowa. Skreślił czyli napisał?


Z tytułu mianowania przez tak zwaną opinię publiczną (no bo przecież że nie prywatną) redaktorem (przez niewielkie co prawda "r", ale zawsze) przysługiwał mu tenże tytuł redaktora. Redaktora Kaduka, żeby nie było wątpliwości – takie mu się stety-niestety nolens volens nazwisko przytrafiło. Jako redaktor, co się go nim zowie, miał w ręku nie lada narzędzie – redaktorskie nożyce. Ciął, aż się kurzyło.


Temu wyciął zakończonko.


Temu wyciął począteczek.


Tamtym wyciął komentarze. Za tym przepadał najbardziej.


Ciął w każdej redakcji, w której go chętnie widywano. A że miał gadane – z pisanym gorzej, bo się niemożebnie powtarzał – to znajdował sobie niezliczone nisze. Był naprawdę szeroko znany w nienajwęższych kręgach.


Każdy średnio zorientowany Polak starający się być dobrym katolikiem orientował się już po niedługiej chwili, że sławetny ryjdaktor jest z Wiarą na bakier – zarówno w teorii, jak i w praktyce. Ponieważ w kolędzie jest o tym, że ojce z piekieł (tj. z limbus patrum) Pan Jezus wyprowadził, to Nie Nazbyt Wielkiej Czci Godny p. Ryjdaktor wyprowadza stąd wniosek, że piekło (tj. miejsce, do którego zostały strącone diabły) jest zapewne puste. Nauka Kościoła zaś oraz świętego Tomasza z zakonu kaznodziejskiego na temat wojny sprawiedliwej to "filozoficzne dyrdymały". Takiego zwierzęcia jak wojna sprawiedliwa nie ma – po prostu walimy jak najtężej i tyle, bo kto działa zgodnie z wolą Bożą nie liczy się albo nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić. Tak to medialny mędrek jednym zdaniem załatwia rzekome (jego zdaniem) dokonania niezgorszego intelektualisty, do jakich Akwinatę ośmielilibyśmy się zaliczyć.


Taki to mózg i specjalysta z naszego złotoustego pana Ryjdaktora. Służby nie są złe. Istota sprawy jest inna: Jak służby działać niemoralnie przeciw nam, to źle. Jak służby działać niemoralnie dla naszej korzyści, to dobrze. Aha, pardon, pomyłka: co to w ogóle za termin: "niemoralnie"? Znowu wdaliśmy się w jakieś "filozoficzne dyrdymały"!


Aha, naukowo udokumentowana \https://sisterlucytruth.org/\ podmiana wizjonerki z Fatimy na wspierającą modernistyczną rewolucję "siostrę Łucję" to zdaniem redaktorka wyssany z palca temat na sezon ogórkowy; "czemu miałaby taka instalacja podszywaczki służyć?". Wszystko to podlane sosem wulgarno-płciowym ze wskazaniem na uśmieszek pana Ryjdaktora. Co za błazen! Co za nieuk! Albo o uzasadnionych wątpliwościach dotyczących tożsamości osoby podającej się od lat 60. za siostrę Łucję nie wie – po co się zatem w tej sprawie stanowczo wypowiada? Albo wie i lekceważy dowody – warto by sprawdzić, dlaczego. Ale finałowe stwierdzenie podające w wątpliwość istnienie jakiejkolwiek wyobrażalnej motywacji do wyeliminowania prawdziwej siostry Łucji i podstawienia dublerki – to już powalające! Człowiek, który zasłynął i nadal słynie z propagowania wizji, w której teorie spiskowe mają istotne miejsce, nagle konstatuje, że zamiana ortodoksyjnie katolickiej siostry zakonnej na agresywną propagatorkę herezji właściwie nie mogła nastąpić – bo i po co? O zjawisku "polityki kościelnej" (wyrażenie robocze) też zapewne nie ma zielnego pojęcia. Red. Kaduk się z Kościołem i rzeczywistością duchową po prostu nie liczy. Pojawiające się w jego tfurczości motywy religijne to taki sztafaż służący przymilaniu się tej części publiczności, która Panem Bogiem wciąż się przejmuje – ale tak naprawdę liczy się, czy nasz buldog przegryzie gardło wrogiemu buldogowi – czy to pod dywanem, czy na nim.


Każdy średnio rozgarnięty człowiek dostrzega, że pan Ryjdaktor – mimo goszczącego na jego ustach półmefistofelesowskiego uśmieszku – to nie jest człowiek poważny. Ci państwo, co go słuchają i słuchają, też chyba poważni do końca nie są. Państwo poważni, państwa poważne. Bawić się słowem, powtarzać się słowem, słowem, za którym tak często nie stoi nic – ot, językowe fajerwerki. Lingwistyczne dyrdymały. Jednak rzesze, słuchając go, wiele czyniły i rade go słuchały. Miał bowiem gadane, ale o tym już mówiliśmy.


Ale najgorsze jest co innego. Nawet gdyby ktoś pana Ryjdaktora uświadomił, gdyby wykazał mu – jemu osobiście – błędy... a może ktoś to już usiłował uczynić? – idziemy o zakład, że NIE ODNIESIE TO ŻADNEGO SKUTKU. Nie spowoduje publicznego odwołania błędu – publicznego! – czyli erraty dokonanej w tej samej formie, w jakiej błąd został do wiadomości podany. Trzeba bowiem produkować się, promować się, (na)dawać kolejne filmiki, dostarczać przeżuwaczom kitu kitu do przeżuwania. Kitować, aby żyć. I mieć z czego żyć. A poza tym pan Ryjdaktor występuje jako autorytet, a publiczne przyznanie się do błędu i wycofanie się z niego mogłoby zaszkodzić na ymydż. O nie, to się po nim nie pokaże! (Gdzie odpowiedzialność za słowo?).


Zapomnieliśmy o ważnym aspekcie persony pana Ryjdaktora: jak każdy szanujący się tzw. prawicowy mediastar ma, oczywiście, "drugą żonę". Nie wypiera się tego, nie ukrywa, ale też nie afiszuje z tym szczególnie. Inaczej niż Rafałowicz \http://wiwopowiwo.blogspot.com/2021/02/nieznajomi-zency-trz3j-panstwo.html\, który – pisząc jedne z piękniejszych w historii języka polskiego stanz o miłości – dokładnie wtedy – swoje własne małżeństwo poniewierał i deptał, a od lat gorączkowo szuka sobie w myśli, mowie i uczynku usprawiedliwienia dla wyrządzanej Bogu i bliźniemu niesprawiedliwości – pardon: "filozoficznej dyrdymały". I do dziś się jej nie wstydzi. I z niej nie wycofuje. I nie odwołuje.


A pan Ryjdaktor – otwartym tekstem: cudzołoży, żyje w publicznym grzechu. I co z tego? Już się ustawił. Zresztą, świat to toleruje. Rad go słucha. Rad jego słucha.


Tak jak słuchał drapującego się na mędrca mędrka nazwiskiem Rozwolniewicz, eutanasty. Sam się co prawda eutanować nie zdążył, ale innych, a owszem, zachęcał, dozwalał, propagował. Jak to tak? Ano tak: najwyraźniej, bo inne wytłumaczenie trąciłoby nieuprzejmością, redakcyjom odpowiadała wystarczająca część poglądów profesora o rozwolnionym umyśle, by pozwolić mu się produkować – dyskretnie unikając pytań o zagadnienia "kontrowersyjne" tj. takie, w zakresie których plecie duby smalone. No i oczywiście – bez tego pogrzeb byłby nieważny – ceremonię pogrzebową urządzono "wybitnemu naukowcowi" w świątyni modernistów, którzy przetrzymują i regularnie profanują ciało świętego Ekumenisty ze Strachociny, antycypując niejako uprawiane rok później ceremonie pogrzebowe praktyka i propagatora morderstw na bardzo małych ludziach \http://wiwopowiwo.blogspot.com/2020/07/zency-dwaj-stroz-brata-swego.html\, którego życiowy proceder słowiczymi dźwiękami opiewał podający się za kapłana katolickiego mężczyzna rezydujący na szkieletach długobrodych niegdyś warszawskich kamedułów.


Ale – jak już chyba wspominaliśmy – na moralność ("filozoficzne dyrdymały") miejsca w wizji pana Ryjdaktora nie ma. Trzeba poprzegryzać sobie gardła, stać najsilniejszym w stadzie. A jak się nie uda? Na razie z uśmieszkiem wierzgamy, dopóki pozwalają, a potem Opcja Stroop? Czołobitność wobec nowych władz, które wykazały swój tytuł do sprawowania władzy drogą skuteczności? Wygrały. Wywalczyły. Wyrwały. Panują. Nie ma im czego zarzucić, bo "filozoficzne dyrdymały" krytyki nie wytrzymują. Wykazały się. Efektywnością. Venerunt, viderunt, vincit. Sieg heil!


Publicysta niepoważny. Facecjonista. It's all lies... But it's entertaining lies! "No ja to wszystko wiem...". Czemu go zatem słuchasz? "Bo tak ładnie/fajnie/barwnie/zajmująco/dowcipnie opowiada". Na takich nie masz siły.


A co nasz złoty redaktor wycinał, by powrócić do tematu z pierwszych akapitów?


We współpracy z red. i wydawcą A.D. Remem z tygodnika "Wygodny Wczas" ciachnął cenzorskimi nożycami to-to: http://rediwiwo.blogspot.com/2021/11/zgadzam-sie-z-lewizna-nie-ma-czegos.html


Gdy gościnne podwoje otworzyli dla niego sekciarze z pcv24, bezlitośnie wywalił z sekcji komentarzy te zawierające cytaty z nauki Kościoła na temat papiestwa i samego Siebie – bo nie pasują do wersji, w której pseudopapież Bergoglio/Ratzinger jest bez wątpienia namiestnikiem Chrystusowym i prawowitym następcą świętego Piotra.


Gdy z kolei zagościł na łamach TrzymaczyTradycji.org, dostosował się do panujących tam zwyczajów niekrytykowania wskazanych "gwiazdorów sedewakantyzmu" \http://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2018/09/idolologia.html\. Gdy czytelnik nieopatrznie usiłował dowiedzieć się czegoś więcej o roli ks. Karola McGuire'a w skandalu w szkole w Ohio \https://web.archive.org/web/20160324152915/http://sggscandal.com/\, pokazano mu środkowy przycisk myszki. Żeby się – jak menu kontekstowe – zwijał, spadał, zmykał, nie bruździł. Komentarz przepadł. I tak jak wcześniej mikoszewski redaktor każdy bez wyjątku komentarz żywo odnoszący się do danego artykułu zamieszczał, ten po prostu przepadł w szczelinach niepamięci. Cóż, czy można się spodziewać czegoś więcej po osobach, które obraziły się na jednego ze swoich niegdysiejszych idoli, bo nie przyszedł na pogrzeb innego idola (bo się na niego obraził, bo ten go podobno obraził)? Kwestie towarzyskie wygrały z dogmatycznymi; c'est la vie! Ale poważne to to nie jest.


Aha, cenny portal novusordowatch.org \\https://wiwopowiwo.blogspot.com/2020/05/poscinki-pierwsze-1-bojazn-i-drzenie.html\\, który dotychczas ustami Mariusza Derksena odpowiadał na literalnie każdy kontakt – czy to w formie komentarza pod tekstem czy też maila – po padnięciu pytania o rolę ks. McGuire'a we wspomnianym skandalu zamilkł. I tyle.


Wygląda na to, że każdy z w/w ma coś SWOJEGO do ugrania. I stosuje cenzurę.


(Wszystkie nasze komentarze zamieścił bez wyjątku Gajowy Marycha, trzeba mu to przyznać. Co prawda naukę Kościoła na temat samego siebie i papiestwa skwitował krótkim: "Nie przesadzajmy z tą nieomylnością", ale czytelnikom uczciwie pozwolił zapoznać się z ortodoksyjnym punktem widzenia. Niczego nie wyciął).


Przy czym cenzura, jak wiadomo z nauczania Kościoła (Grzegorz XVI się kłania!), dobra i potrzebna jest. Co do zasady zasadna. NIE MA WOLNOŚCI DLA SŁOWA. NIE MA WOLNOŚCI DLA DOWOLNOŚCI. Dobry cenzor potrzebny od zaraz.


Nominalnie katolickie organizacje nierzadko sprzeciwiają się cenzurze jako takiej – bo zdarza się, że inni ocenzurują jakąś prawdę, która akurat im się wymsknęła. Ale cenzura jako taka jest pożądana – tylko należy domagać się, by cenzurowano to, co cenzurować należy – nie zaś sprzeciwiać się cenzurze jako takiej, bo akurat dziś umożliwiłoby/ułatwiłoby mi to dotarcie do szerszej publiczności.


A w ogóle to najpopularniejsza jest wulgarność. Najbardziej dojmującą illustracją tego zjawiska są obrazki takie jak ten: klient zakładu czeka na towar w pomieszczeniu razem z pracownikami, którzy swobodnie strzelają do siebie seriami qrev i innych podobnych. Centrum handlowe. Stoisko na środku korytarza/alejki/jak to zwać? Dwóch pracowników – słyszanych na pewno przez wszystkich, którzy ich mijają – bez żenady wymienia się bluzgami na jakiś temat. Kobieta (zresztą jakaś stylistka czy coś podobnego) do kobiety: "Zajebiście wyglądasz". "I (cytat autentyczny, uliczny) dzięki Bogu, qrva". Bez żenady. Chamki i Chamczycy. Chamy się nie hamują.


Poza tym WSZYSCY OGLĄDAJĄ. Siła kultury popularnej. Power of real. Reel power. Błazenek w zoo. Zaraz, jaki błazenek? To Doris! To Nemo!


A teraz powiemy coś dumnego Państwu: piszemy do netu, czyli do szuflady, tylko nie swojej, a ogólnodostępnej. Ale to my, WiWo, jako jedni z nielicznych bronimy religii katolickiej i uczciwego poszukiwania prawdy, Która Jest. I pamiętamy, że sztuka jest mniej lub więcej dojrzałym widzeniem, w miarę jak sztukmistrz jest mniej lub więcej dojrzałym Chrześcijaninem.


I nie jest tak, że tak czy inaczej jakoś to będzie, bo zawsze jakoś było.

Nie – jakoś to nie będzie. Ma być dobrze, czyli po Bożemu.


Z tymi słowy skreślił go z listy autorów poważnych. Skreślił to, co red. Kaduk pisał.


Skreślił. Nie dlatego, żeby się bał. Nie dlatego, żeby nie przepadał. To nie to. Skreślił, bo to nie była prawda.


Autor: CNN

Redaktor: Cypriana Niedowładny Naśladowca

Cenzor: Sztukmistrz (po latach)


P.S. A tak w ogóle to poważnym publicystą jest dziś w Polsce Jakub Bożydar Wiśniewski \http://www.jakubw.com/\.




FOX (7): Sequel/Prequel/Side-quel: Ucieczka xiędza Piotra z więzienia



Wyspa Zielona! I nie o Grenlandię tu chodzi, choć ją przecie zieloną nie od czapy lodowej tak zwano. Tym bardziej jednak nie o Irlandię, którą zaorano już wieki temu. Jak miał przetrwać naród, który gremialnie zaczął mówić językiem wroga? Pytanie na marginesie: jak ma przetrwać naród polski, który gremialnie stosuje korpo-angielską-skrótową internetową nowomowę? Choćby jego "światła" część zaklinała się, że o polskość walczy bez pardonu i ad finem. Z napisami "Proud to be Polish" pyszniącymi się na koszulkach. O patriociukach już nie wspominając.


Ale ad rem! ad rem! A zatem: Wyspa Zielona! Od chwili, gdy wróciła do niemieckiej macierzy, przeżywała dynamiczny rozwój jako centrum więziennictwa Rzeszy. To tam nieostatecznie skończył xiądz Piotr. Cirzpibog, znaczy. Przynajmniej do ojczyzny rzut berettą, z którą dotychczas udawało mu się nie rozstawać.


*** FFF ** O ** XXX ***


Czasy łowców księży już się skończyły. Teraz kapłani są wszystkim obojętni. No, może nie do końca.


Bij, zabij, szura!


– Wieczerzy ci się zachciało, co, staruszku? To będzie twoja ostatnia!


Nigdy jeszcze nie celowano doń z dwururki. Wyległa z baru "Qua" tłuszcza otoczyła xiędza.


No i co, czarnuchu? Kiedy skończysz szerzyć nienawiść? – zaczął zaokularowany osiłek z farbowanymi włosami. Shotgun w jego rękach do złudzenia przypominał prawdziwy.


Długo jeszcze będziesz nas zatruwał swoimi przesądami?


Może strzel na wiwat, a potem w niego? – zastanawiał się ktoś.


A może na odwrót? – na żart zareagowano gremialnym rechotem.


Ale skąd się dowiedzieli, kim w ogóle jest?


Słyszeliśmy twoje popisy! – odpowiedź przyszła natychmiastowo.


To musiała być pani Tola. W sumie poprosiła: "Czy można kazanie nagrać?". Pozwoliłem. Bez obrazu, ale wiara rodzi się ze słuchania, więc głos był. "A czy można wrzucić do sieci?". Cóż to szkodzi? Pani Tola wrzuciła dziesięć kazań, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści, czterdzieści pięć, pięćdziesiąt. Zaczęło się nie wtedy, kiedy ktoś wyklikał, ktoś zalajkował, ktoś zhejtował, ktoś zbanował. Zaczęło się, gdy ktoś wreszcie wysłuchał. Żeby do końca uczciwie, to niekoniecznie, ale ze zrozumieniem.


Byłem w nienawiści u wszystkich. Z powodu Jego Imienia. I z powodu tego, że powiedziałem jasno:


"W sprawie prawd Wiary nie ma miejsca na żadne kompromisy. I my, tak zwani katolicy integralni, nie jesteśmy jakimś «najbardziej radykalnym» «skrzydłem» «ruchu Tradycji». W Kościele nie ma lewicy, prawicy, ni centrum. W Kościele są ci, którzy w całości przyjmują jego nauczanie. Bo wierzą, że istnieje Ktoś, Kto wie lepiej. Urząd nauczycielski Kościoła dostał delegację od samej góry.


Tak jest: katolicyzm rości sobie pretensje do ekskluzywizmu. Spośród wszystkich religii tylko on jest prawdziwy. I tylko on jest rozumny. Wszystkie inne wyznania stoją na bakier z logiką.


I tak: my, tak zwani katolicy integralni, rościmy sobie pretensje do twierdzenia, że tylko my świadomie zachowujemy Wiarę – w całości, bez negowania lub przemilczania wybranych jej artykułów".


To poszło w świat, światek i półświatek. I jakimś cudem, czy też wskutek serii przemyślnych a przemyślanych działań, obejrzały te kazania tłumy. Buchnął gromki kto? co? rechot. Nagrali to, oczywiście, władcy dusz i maszyn, którzy do głów odsączonych z wszelkiego myślenia i zgąbczałych od faszerowania się internetowo-telewizyjnymi badziewiami napchali zobojętniałej na prawdę nienawiści do wszystkiego, co prawdziwe, logiczne i piękne. Który z szyderców umiałby wytłumaczyć, przecz mię prześladuje? Ale jak zareagować na unikający sprawiania wrażenia rozkazu przekaz, wiedzieli. Fala nienawiści rozlała się wprost proporcjonalnie szybko do tego, jak prędko, często i gęsto obmasowano telefony informujące o nowej nieodzownej wieści: "Xiądz Cirzpibog to niszczyciel. Trzeba go zniszczyć!".


Nawet niekoniecznie trzeba zabijać lub obijać. Choć i to nie zawadzi.


Podnieśli kamienie, by rzucić nimi, jak w xiędza Smitha \http://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2017/07/bruce-marshall-chwaa-corki-krolewskiej-2.html\.


Nie podał napastnikom ręki, nie dał też nogi. Rozważnie podał tyły.


Przeszedłszy przez pośrodek ich, uszedł.


Odchodził bez bojaźni, ale z pewną dozą osłupienia.


Przecież nie stosował metody świętego Klemensa i nie wchodził do szynków z prośbą o jałmużnę. Nie grał influencera i nie rzucał się ludziom na oczy. Starał się pozostać osobą publiczną na tyle, by każdy zainteresowany wiedział, kto udziela sakramentów w jedności z Kościołem, a prywatną na tyle, by nie skupiać uwagi świata na sobie oraz na tych, którym posługiwał. Opóźnić nadchodzącą niechybnie nienawiść publiczną o tyle, by zdążyć przywieść do jednej owczarni i jednego pasterza oraz opatrzyć sakramentami jak największą liczbę otwartych.


Ale sama tylko sutanna kłuła w oczy. W społeczeństwie, w którym zdawało się, że wszystko jest wszystkim wszystko jedno, to jedno przeszkadzało.


No i nie zapominajmy o jeszcze jednym: Czasy łowców księży już się skończyły. Teraz są oni wszystkim obojętni? Zasadniczo tak, chyba że któryś jest naprawdę niebezpieczny.


*** FFF ** O ** XXX ***


Minęły już czasy, gdy trzeba się było przy załatwianiu klienta ubrudzić. Teraz do gnojenia figuranta zabierali się w białych rękawiczkach. Po procedurze pozostawały nieskazitelnie białe. Narzędzie do osiągania celu: w pokoju 101 już nie szczur, ale mysz. Taka najzwyklejsza, komputerowa.


Wielkie nakłady finansowe też niepotrzebne. Wystarczy poświęcić dwie minuty (tyle to fachowcowi zajmie) na skonstruowanie mema/filmiku/wpisu wzbudzającego nienawiść i voila! Resztę ogłupiała gawiedź zrobi za nas. Z naszego poduszczenia, bez tego ani rusz. Ale durna tłuszcza nie ma o tym bladego pojęcia.


Pełna kultura. Nawet nie trzeba fabrykować dowodów. Wszystko czarno na białym i kolorowym wysokiej rozdzielczości ekranie.


Boleśnie przekonuje się o tym po dziś dzień Gajusz Głodek. Nienawistnicy spowodowali, że jego nazwisko do dziś funkcjonuje wśród podstarzałej gimbazy jako synonim obciachu. Jak spowodować, aby do jednego, konkretnego człowieka, który wedle wszelkich oznak wewnętrznych nie uczynił ani krztyny więcej zła od popularnych gwiazdek, gwiazdorów i gwiazdeczek – a nawet przeciwnie: odznacza się pewnymi cnotami (ależ staroświecko to brzmi!) – wzbudzić taką zwierzęcą nienawiść? Oto niewielkie wyzwanie. Puścić wpływowymi kanałami dobrze zgraną serię oczernień lub obieleń, ot co. "Obieleń"? Niekoniecznie trzeba podawać fałszywe informacje. Zazwyczaj wystarczy odpowiednio naświetlić fakty – a co? Urobiona uprzednio i niewyrobiona w zakresie własnomózgowego myślenia publiczność chętnie podda się owstręcającym zabiegom. I po sprawie. O, to to!


A przy okazji zohydzania przydałoby się:


Złamać księdza.


Nie udało się jednak.


*** FFF ** O ** XXX ***


Na dzień, a właściwie na noc przed egzekucją xiądz Piotr spał. Rachunek sumienia z pobytu w więzieniu zrobił. (Łańcuch na jednej nodze). Pacierze odprawił. (Łańcuch na drugiej). Mszę takoż. (Kamera na kamerze w tej celi!). Był pokojny.


W celi panowała czerń. A modlitwa bez przestanku działa się za nim.

Cały nieliczny Kościół się modlił.


Punkt dwunasta. Izolatka zalewa się światłem pochodni. Pojawia się ten, który razem z aniołem przyszedł przed laty odwiedzić świętą Agatę i przywrócić jej piersi. Ten sam. Jego patron.


Łańcuchy opadają. Brama się otwiera...


Ludzie, którzy to szczególne i świetne zjawisko własnymi widzieli oczyma, opowiadali je innym z wielką ich i wszystkich przytomnych pociechą i rozczuleniem; bo niektórzy rodacy jeszcze po staropolsku wierzyli w ramię Boże cuda czyniące. A niektórzy milczeli.


Nic już nie ma do dodania

Pora klęknąć do modlenia