Zdumiewające, ale prawdziwe... Że dało się, że komuś przyszło do głowy, że można to pokazać, że wolno było to zaproponować publice... Że nikogo za to nie zdekapitowano (aha, niesławne "moratorium na wykonywanie kary śmierci").
Jeden z serii podobnych do siebie jak dwie krople brudnej wody "młodzieżowych" filmów – pt. Chłopaki nie płaczą, a w nim scena rozmowy o Murzynach w US of A. Któż dziś ośmieliłby się coś takiego albo podobnego nakręcić (nie mówiąc o tym, że pokazać!)?
Zeszyt do nauki języka angielskiego dla dzieci. Rok 1996. Budynki w mieście. Wśród nich kościół. Katolicki, a jakże, bo przy supermarkecie artybutem jest koszyk na kółkach, przy szpitalu – ambulans, a przy świątyni – RÓŻANIEC!
Rozdział poświęcony zabawkom dla dzieci (w odróżnieniu od zabawek dla (dorosłych?) mężczyzn]. Między innymi lalka, ciężarówka, UWAGA: PISTOLET.
Takie rzeczy kształtujące umysłowość młodych też wydawano! (To musiał być jakiś nasz).
W tej samej gazetce edukacyjnej dla młodocianych: komiks o Goofym (czyli o Głupolu – tyle znaczy jego imię). Głuptak buduje dom według planu, który przez pomyłkę przymocował do góry nogami. Wychodzi mu dom z dachem wrytym w ziemię i podłogą na wierzchu.
Jeszcze wolno było się z tego śmiać jako z głupoty. A dziś przecież takie domy wznosi się celowo i nie wpuszcza do nich bez biletu.
Przykład drugi: Głupik przyrządza kolację i zasiada przy zastawionym stole, na którym świece. Dobrze mu jest. Rozmarza się. Patrzy w oczy ukochanej... A ta "ukochana" to dama na ekranie telewizora ustawionego przed Głupiakiem na stole: "To moja przyjaciółka!" (She's my friend!). Dziś już młodzi mogliby wziąć ekranową twarz za facjatę ukazującej się Gufiemu na żywo fejsbukowej "znajomej" ("autentycznie" tj. live towarzyszącej mu przy posiłku) i wcale nie dostrzec dowcipu!
Motorynki. BMXy. Deskorolki. Jeszcze wrotki, wkrótce łyżworolki. Baseball na miarę polską (Bejsbol po polsku → kontacje mafijne również; Pruszków, Wołomin): kawałek sztachety czy deski wyrwanej (odpadłej) z ławki plus piłka tenisowa. Nb. nieustające zawody w ciskaniu piłki tenisowej w górę tak, by wpadła na dach kilkupiętrowego bloku i już zeń nie wróciła.
Bijatyki na kształt zapasów, potem już zderzenie z biciem w twarz (w starciach bardziej na serio). Jakiś pokaz karate czy innego kung fu w szkole bez wątpienia za zezwoleniem dyrekcji, wychowawczyń i nauczycielek.
Rowery reksio. Składaki wigry 3. Hałaśliwe dynamo. "Terkawki" zrobione z kawałka plastiku. Rączka na kierownicę umożliwiająca wydawanie odgłosu niczym dodającego gazu motocykla. Koraliki na szprychach. Byle głośniej. Niech nas zobaczą (bo usłyszą)! [Potem (kiedy dokładnie?) pierwsze "górale"].
Lekcje "wychowania" "seksualnego" prowadzone przez panie biolożki czy tym podobne. I, zanim jeszcze przyszło do zapoznawania młodzi z przeznaczeniem antykoncepcji (a raczej utwierdzania ich w przekonaniu o normalności tego, co już uświadomili im bardziej "uświadomieni" koledzy) → podobnie jak we wspomnieniu Obywatela K.!: pismo pornograficzne zarekwirowane uczniakowi, nieoddane później, a według wiarygodnych relacji przekazane przez nauczycielkę własnemu synowi, żeby się zapoznał z facts of life...
Wiało już postępem...
P.S. Wspomnienie komunikacyjne z autopsji w nawiązaniu do tematu ikarusów podjeżdżających z trudem pod Belwederską (szczególnie tych "czarnych" linii, które miały jeszcze za światłami przystanek i musiały nabierać szybkości od zera; pozbawione tej możliwości, na jaką czyhali kierowcy choćby "pięćset trójek" – rozpędzenia się i przemknięcia/przecięcia Spacerowej/Gagarina): mówiono mi o tym, że taki ikarus (przynajmniej) raz nie zdołał dojechać na górę, nawet już rzężąc na najniższym biegu; kierowca zatrzymał pojazd, poprosił pasażerów, by wysiedli, dogramolił się na górę i zaprosił ich z powrotem na pokład.
P.S. 2. Trolejbusy, niebieskie trolejbusy linii 51 do Piaseczna, oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz