Impresje rozproszone
Budki telefoniczne. Telefony na (kolejno) monetę (choć głowy nie dam, czy to jeszcze nie lata 80.), żeton, kartę. Na osiedlu były takie automaty, przez które kolega potrafił rozmawiać za darmo. Znalazł metodę, która chyba polegała na odpowiednio umiejętnym naciskaniu widełek aparatu w odpowiednim momencie i siup! Darmowa rozmowa gotowa! Nie wiem, czy (za)działałoby to na połączenia międzynarodowe. Potem zaczęto instalować na potęgę telefony w domach. Pytania na korytarzach szkolnych i podwórkach: "Jaki masz numer?". I dzwonienie dla żartu do kolegów. Każdy dostawał do skrzynki książkę telefoniczną z – o ile pamiętam – nazwiskami i numerami (nieumieszczanie trzeba sobie było specjalnie zastrzec – z automatu jako abonent znajdowałeś się w publicznym wykazie nazwisk i numerów). W dobie "ochrony danych osobowych" nie do pomyślenia!
Publiczne reklamy papierosów. Żeby na końcowych etapach ośmioklasowej podstawówki większość uczniów paliła? – chyba nie. Ale już w liceum – "przynajmniej podczas imprez" ("palił, ale się nie zaciągał") – już chyba tak. Temat zresztą do osobnego obszernego opracowania: Palące dzieci i młodzież. Jak, gdzie, ile i kiedy? Dobrze poinformowane źródła donoszą, że obecnie (mimo iż cena paczki fajek jest, zdaje się, relatywnie droższa niż w latach 90.) większość osób w wieku późnopodstawowoszkolnym (a na pewno licealnym) pali. Zdumiewające!
Żebrzący na ulicach Rumuni. Niezapomnianej pamięci ksiądz (ksiądz-zagadka, jak wielu) Eugeniusz Ledwoch, który z ambony powiedział, żeby temu Rumunowi, co pod kościołem siedzi i wyciąga rękę po wsparcie nic nie dawać – bo proponował mu, że najmie go do pracy nad wznoszeniem budynku nowej świątyni, a ten leń odpowiedział, że nie.
Baraki kościelne. Budowanie świątyń etapami. Na Kabatach do dziś istnieje świątynia pw. o. Pio – w trzech wcieleniach. Trilokacja. Początkowy barak z pustaków (obecnie pewnie siedziba jakiejś firmy meblarskiej czy innej pogrzebowej). Świątynia numer 2. Świątynia numer 3 (na zdjęciu jeszcze w fazie budowy; do tekstu wpisu z oryginalnego WiWo należałoby wprowadzić erratę, polegającą na podkreśleniu, że nieomylność Kościoła dotycząca beatyfikacji oraz kanonizacji wynika w ostateczności z autorytetu papieża, który publicznie i nieomylnie błogosławionych i świętych ogłasza – nie zaś z takich czy innych procedur stosowanych w ramach procesów).
Dość charakterystyczne, że na pobaracznym etapie budowy zazwyczaj koncentrowano się na początek niekoniecznie na nowej świątyni, ale na domu parafialnym. Gdy ten był już gotowy i odpicowany (odeleganciony, chciałoby się rzec, gdyby nie sugerowało to opacznego rozumienia słowa: że był elegancki i przestał taki być), przystępowano do wznoszenia przybytku Novus Ordo. Z drugiej strony: o ile dobrze pamiętam, x. Ledwoch nawet po wzniesieniu gigantycznej świątyni i domu parafialnego wciąż mieszkał w przybaracznej salce.
Na przyblokowych parkingach – luzy. Parę aut na krzyż. Dziś samochodów taki natłok, że kosmici/ufoki spoglądający na naszą planetę z dystansu (z lotu ufoka) mogliby nabrać przekonania, że na ziemi rządzą automobile. Gdzie się upchnąć?
Ikarus, który kończył wjeżdżanie na Belwederską ledwie zipiąc na drugim biegu.
Rok 1995. Otwarcie metra. Kolejna wielka budowa socjalizmu. Józef O. na stacji Wilanowska. Trasa kończy się na Politechnice.
Dekalog Kieślowskiego i Piesiewicza. Obrazy jeszcze z lat 80., ale już zapowiadające lata dziewięćdziesiąte. W kolejności części: X (genialna!), I i V (znana w dłuższej wersji jako Krótki film o zabijaniu; pod względem formalnym klasa wszechświatowa; wymowa, niestety, fałszywa i manipulatorska). Reszta serii dziwaczna, wydumana i szkodliwa. Lata 90. pełniej ukazane w Trzech kolorach: Białym.
W naszych wspomnieniowych rozważaniach brak może nieco perspektywy wiejskiej – komentujemy zasadniczo z punktu widzenia mieszkańców miast lub przymieści. A były krowy, pola – uprawne nie tylko z nazwy, ale uprawiane – dziesiątki (no, może przesadzam, ale zjawisko wyglądało na masowe) małych przydomowych tartaków – pewnego roku się pojawiły. Nie: jeden, wielki tartak na całą wieś – ale "rozproszone", zindywidualizowane, (prawie?) każdy miał swój. Miał – bo niedługo potem przyszło "prosperity" (potaniało; "wszystko można kupić" – no, nie wszystko, jak się okazuje); szopy z narzędziami też poburzono. Po co to trzymać, skoro wszystko można kupić?
Kościół we wsi wznoszony własnymi siłami mieszkańców. Dziś najmuje się do tego Ukraińców...
Trabanty. Wartburgi. Mercedes symbolem luksusu – firma taksówkarska reklamująca się (prawdziwie, o ile się zdaje): "U nas tylko mercedesy!".
Ludzie en bloc zrobili się w latach 90. i późniejszych po prostu wygodni. Nie orzekam tu, czy to dobrze, czy źle – opisuję. Jak by nie było – specjalizacja, dostępność (lub pozorna dostępność) dobrych dóbr – zrobiły swoje. Kto dziś jeszcze robi własne przetwory?
Pan Toniewicz
P.S. Trudno mieć do społeczeństwa pretensje, że się bogaci (Kisiel twierdził, że społeczeństwu zasobnemu łatwiej zaangażować się w sprawy Wiary, gdyż potrzeby cielesne ma już "zaopatrzone" – czas chyba nie przyznaje mu racji), lecz może w imię równowagi między rzeczywistościami cielesną a duchową należałoby wykazać gotowość podejmowania trudności (postów itp.) zadawanych samym sobie – nie z musu, lecz z ochoty. Ad maiorem Dei gloriam. I ku pożytkowi naszemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz