PoŚcinki zerowe (0): BARTOSZ i Alex


Together on the wall


Przeto, jeźliście spół powstali z Chrystusem,
co wzgórę jest, szukajcie,
gdzie Chrystus jest na prawicy Bożéj siedzący:
co wzgórę jest, miłujcie, nie co na ziemi.
~ Kol 3, 1–2

Jeden zajmuje się zawodowo ekstrakcją zębów. Drugiemu płacą za to, że wspina się bez asekuracji grzesząc tym zapewne ciężko. O drugim kręcą filmy i obsypują je oraz jego samego nagrodami. O pierwszym filmów nie kręcą. Drugiego chwalą za chorobliwy perfekcjonizm, z którym zapamiętuje kolejne ruchy palców i stóp na trasach swoich quasi-samobójczych wybryków. Pierwszy musi dzień w dzień, godzinę w godzinę, minutę w minutę i sekundę w sekundę wykazywać się podziwu godną precyzją, bo jeśli noga (a raczej ręka) choć o ułamek milimetra powinęłaby mu się, mógłby spowodować w jamie ustnej pacjenta niepowetowane straty. A ręce chirurga stomatologa (podobnie jak wspinacza) po dłuższym działaniu niekoniecznie należą do najbardziej wypoczętych.

Pierwszy to doktor Bartosz Pawłowski. Drugi? My go tu reklamować nie będziemy, jednak zacytujemy kilka jego wywiadow(czy)ych wypowiedzi:

I’m like strongly atheist and just like not into religion at all.

Q: Mm-hmm. Were your parents religious at all or no?

Yeah, Mom is – at least used to identify as Catholic. She probably would still say that she believes in God, though there’s no evidence of it at all. Like she doesn’t go to church anymore or do anything. But, yeah, so as kids we were taken to church. But at no point did I ever believe anything.

Warrior without a good cause

Yes. I think I gravitate towards being a somewhat depressed person. Or—I don’t know actually. I’m sort of just flat…I feel like I don’t have any of the highs. I kind of go from level, to slightly below level, to back. It’s all pretty flat . . . Sometimes you just feel useless, you know? But in some ways I embrace that as part of the process because you kind of have to feel like a worthless piece of poop in order to get motivated enough to go do something that makes you feel less useless. But then ultimately that still doesn’t make you feel any less useless, so you just have to keep doing more.
~ niedoszły (jak na razie) samobójca

_ _ _ _ _ _ _
Fecisti nos ad te, Domine, et inquietum est cor nostrum donec requiescat in te.”
~ święty Augustyn z Hippony

Znajomy zakonnik też lubił często wspominać o "dziurze" w człowieku niewierzącym; jest w nim takie puste miejsce, które zapełnić może tylko Pan Bóg; jeśli Go tam nie ma, jeśli Go tam nie zaprosi, człowiek może pchać w owo miejsce rozmaite rzeczy: pieniądze, seks, alkohol, inne przyjemności oraz nałogi etc., ale wciąż będzie mu tego za mało. Poczucie pustki i niespełnienia pozostanie.

[Pytanie dodatkowe a propos uzależnień: czy to po katolicku życzyć zatruwającemu mi regularnie życie i płuca palaczowi rychłej śmierci w stanie łaski uświęcającej?].


* W * W * W *
doktor Bartosz Pawłowski

 * W * W * W *

 
A {not so parting} quote:

A martyr is a man who cares so much for something outside him, that he forgets his own personal life. A suicide is a man who cares so little for anything outside him, that he wants to see the last of everything.
~ Gilbert Keith Chesterton, Orthodoxy



* W * W * W *
doktor Bartosz Pawłowski

 * W * W * W *

Godzi się przypuszczać, że film o niedoszłym (jeszcze?) samobójcy (a i jego samego) obsypano nagrodami nie ze względu na jakieś szczególne jego walory moralne, artystyczne czy techniczne, ale z powodu stojącej za nim ideologii. Ideologii, którą współczesny świat streszcza krótkim tytułem licznych internetowych filmików: PEOPLE ARE AMAZING (Ludzie są niesamowici). Przywodzi to nolens volens na myśl niesławnej pamięci pseudolitanię niesławnej pamięci abpa Jana Montiniego (znanego szerzej jako Paweł VI), w której powtarzały się jak refren słowa: "Chwała człowiekowi".

Ale jest jeszcze jeden aspekt wspomnianego filmu o wspinaczu-ryzykancie, o którym szkoda byłoby nie wspomnieć: jego związek z występującą również na ekranie niewiastą ukazany widzom jako godna polecenia historia prawdziwej miłości. Związek ów polega na tym, że bohaterowie filmu, przedstawiani nam jako istoty niemal na wskroś pozytywne – i dojrzewające do tego, co autorzy filmu próbują nam przedstawić jako odpowiedzialną miłość – nie będąc małżeństwem mieszkają razem i zachowują się względem siebie tak jakby małżeństwem byli. A to "niemal" [na wskroś] ma nam uczynić bohaterów oraz ich postępowanie jeszcze bliższymi – bo przecież nie są tacy całkiem idealni (tak jak my!) – szczególnie wspinacz: musi pracować nas swoimi social skills, uspołeczniać się – i, patrzcie, jak pięknie mu to wychodzi → nawet kobietę sobie znalazł, żyją razem, urządzają się, ona go "cywilizuje"... I to jest być może w zamyśle zasadniczy przekaz filmu. Grzeszny wyczyn sportowy jako dekoracja towarzysząca reklamie grzesznego pożycia. A może na odwrót? Tak czy inaczej bohaterem ma stać się publiczny grzesznik.

Cudzołóstwo, nierząd, a co najmniej narażanie się na grzech ciężki (co również może być grzechem ciężkim, a zatem prowadzącym prostą drogą do piekła). Jeszcze z pięćdziesiąt, pardon: może siedemdziesiąt (jak ten czas jednak szybko upływa) lat temu patrzono by na to pewnie krzywym okiem – choćby ze względu na tzw. odium społeczne. Po prostu dlatego, że z jakichś przyczyn powszechnie przyjmowano, że tak nie wypada. Czy wynikało to z solidnego fundamentu Wiary czy z innych przyczyn – to może temat na osobną rozprawę. Niemniej jednak gdyby dziś ktoś odważył się powiedzieć, że nierząd, cudzołóstwo lub narażanie się na nie są w oczach Boga złe, że prowadzą do zatracenia – to na niego patrzono by jak na wariata.

A tymczasem jak wariatka zachowuje się cytowana w filmie matka głównego bohatera, która z żalem mówi o ludziach, którzy "chcą mu [jej synowi] odebrać jedyne, co kocha", czyli wspinaczkę bez asekuracji. Argument tak durny, że aż dziw, że znalazł się w filmie. "Mój syn jest mordercą; został złapany i chcą go skazać na śmierć; jak śmią? Chcą mu odebrać możliwość mordowania, które tak kocha!".

"Dziewczyna" wpinacza: łzy w filmie roni prawdziwe czy na pokaz? Tego nie wiemy i pewnie się nie dowiemy. Płacze, bo może "swojego chłopaka" już nigdy nie zobaczyć (żywego). Ty głupia babo! Postaw facetowi warunki! Chcesz się wiązać z kimś, kto w imię [brawury, nudy, chorej wyobraźni – niepotrzebne skreślić (a tak naprawdę w najgłębszej swej istocie: niewiary)] ryzykuje dzień w dzień, że żona zostanie bez męża, a dzieci bez ojca (itd. – rodzice bez syna etc.)? Chyba że to ma być taki "współczesny związek", w którym o małżeństwie i dzieciach się nie mówi, nie wypada o nich wspominać; słowa takie jak odpowiedzialność nie istnieją; "wszyscy jesteśmy w głębi duszy dziećmi", więc ryzykujemy jak (nieświadome niebezpieczeństwa) dzieci. Jeszcze jeden powód, by takich produkcyj nie wspierać; nie chodzić na to do kina; nie nagłaśniać.

Padł taki kontargument: "ten wspinacz zawsze idzie bez asekuracji trasami o kilka stopni łatwiejszymi od jego maksymalnych możliwości". Ale w filmie sam prosił, żeby nie było świadków jego ewentualnej śmierci; nie chciał ginąć na oczach (tych, których określał mianem) "przyjaciół" (a którzy współpodżegali go do podjęcia grzesznego ryzyka). Więc zdaje sobie sprawę, że to, czego się dopuszcza, to nie spacerek po parku.

Cóż po sobie zostawił – cóż po sobie zostawi?

Nihil novi sub (free) solo

He's an atheist -- "We're all animals," he says -- and his dad's death helped him prepare for his own, should he have slipped on El Cap. You can die doing anything at any time, he says. Life goes on without you. Sanni will find someone new to love. He won't be missed. Dust in the wind.

Ot, taki manifest niewiary.

Ci sami ludzie, którzy niby wiedzą i rozumieją, że praca, trud i umiejętności doktora Bartosza Pawłowskiego przynoszą im więcej praktycznych i namacalnych korzyści w ich życiu osobistym, są gotowi ślinić się na myśl o awanturach i wybrykach opisywanego tu wspinacza. A jeśli nie dosłownie ślinić, to co najmniej WIEDZIEĆ o nich, "DOCENIAĆ", "SZANOWAĆ". A ponieważ z tekstów po dłuższym czasie zostaje zasadniczo zapamiętany tytuł, ewentualnie wyrażenie, które powtarza się w nim najczęściej albo najbardziej rzucającymi się w oczy literami, dla naprawienia dysproporcji i zrobienia właściwego wrażenia powtórzymy na koniec z naciskiem:

doktor Bartosz Pawłowski

doktor Bartosz Pawłowski

doktor Bartosz Pawłowski

Bo to on jest prawdziwym ~ i nie tylko tego textu, ale w ogóle naszych szalonych czasów ~ BOHATEREM.


* W * W * W *
doktor Bartosz Pawłowski
 
 * W * W * W *



Dodatek:

No one doubts that an ordinary man can get on with this world: but we demand not strength enough to get on with it, but strength enough to get it on. Can he hate it enough to change it, and yet love it enough to think it worth changing? Can he look up at its colossal good without once feeling acquiescence? Can he look up at its colossal evil without once feeling despair? Can he, in short, be at once not only a pessimist and an optimist, but a fanatical pessimist and a fanatical optimist? Is he enough of a pagan to die for the world, and enough of a Christian to die to it? In this combination, I maintain, it is the rational optimist who fails, the irrational optimist who succeeds. He is ready to smash the whole universe for the sake of itself.
I put these things not in their mature logical sequence, but as they came: and this view was cleared and sharpened by an accident of the time. Under the lengthening shadow of Ibsen, an argument arose whether it was not a very nice thing to murder one's self. Grave moderns told us that we must not even say "poor fellow," of a man who had blown his brains out, since he was an enviable person, and had only blown them out because of their exceptional excellence. Mr. William Archer even suggested that in the golden age there would be penny-in-the-slot machines, by which a man could kill himself for a penny. In all this I found myself utterly hostile to many who called themselves liberal and humane. Not only is suicide a sin, it is the sin. It is the ultimate and absolute evil, the refusal to take an interest in existence; the refusal to take the oath of loyalty to life. The man who kills a man, kills a man. The man who kills himself, kills all men; as far as he is concerned he wipes out the world. His act is worse (symbolically considered) than any rape or dynamite outrage. For it destroys all buildings: it insults all women. The thief is satisfied with diamonds; but the suicide is not: that is his crime. He cannot be bribed, even by the blazing stones of the Celestial City. The thief compliments the things he steals, if not the owner of them. But the suicide insults everything on earth by not stealing it. He defiles every flower by refusing to live for its sake. There is not a tiny creature in the cosmos at whom his death is not a sneer. When a man hangs himself on a tree, the leaves might fall off in anger and the birds fly away in fury: for each has received a personal affront. Of course there may be pathetic emotional excuses for the act. There often are for rape, and there almost always are for dynamite. But if it comes to clear ideas and the intelligent meaning of things, then there is much more rational and philosophic truth in the burial at the cross-roads and the stake driven through the body, than in Mr. Archer's suicidal automatic machines. There is a meaning in burying the suicide apart. The man's crime is different from other crimes -- for it makes even crimes impossible.
About the same time I read a solemn flippancy by some free thinker: he said that a suicide was only the same as a martyr. The open fallacy of this helped to clear the question. Obviously a suicide is the opposite of a martyr. A martyr is a man who cares so much for something outside him, that he forgets his own personal life. A suicide is a man who cares so little for anything outside him, that he wants to see the last of everything. One wants something to begin: the other wants everything to end. In other words, the martyr is noble, exactly because (however he renounces the world or execrates all humanity) he confesses this ultimate link with life; he sets his heart outside himself: he dies that something may live. The suicide is ignoble because he has not this link with being: he is a mere destroyer; spiritually, he destroys the universe. And then I remembered the stake and the cross-roads, and the queer fact that Christianity had shown this weird harshness to the suicide. For Christianity had shown a wild encouragement of the martyr. Historic Christianity was accused, not entirely without reason, of carrying martyrdom and asceticism to a point, desolate and pessimistic. The early Christian martyrs talked of death with a horrible happiness. They blasphemed the beautiful duties of the body: they smelt the grave afar off like a field of flowers. All this has seemed to many the very poetry of pessimism. Yet there is the stake at the crossroads to show what Christianity thought of the pessimist.
This was the first of the long train of enigmas with which Christianity entered the discussion. And there went with it a peculiarity of which I shall have to speak more markedly, as a note of all Christian notions, but which distinctly began in this one. The Christian attitude to the martyr and the suicide was not what is so often affirmed in modern morals. It was not a matter of degree. It was not that a line must be drawn somewhere, and that the self-slayer in exaltation fell within the line, the self-slayer in sadness just beyond it. The Christian feeling evidently was not merely that the suicide was carrying martyrdom too far. The Christian feeling was furiously for one and furiously against the other: these two things that looked so much alike were at opposite ends of heaven and hell. One man flung away his life; he was so good that his dry bones could heal cities in pestilence. Another man flung away life; he was so bad that his bones would pollute his brethren's. I am not saying this fierceness was right; but why was it so fierce?
Here it was that I first found that my wandering feet were in some beaten track. Christianity had also felt this opposition of the martyr to the suicide: had it perhaps felt it for the same reason? Had Christianity felt what I felt, but could not (and cannot) express -- this need for a first loyalty to things, and then for a ruinous reform of things? Then I remembered that it was actually the charge against Christianity that it combined these two things which I was wildly trying to combine. Christianity was accused, at one and the same time, of being too optimistic about the universe and of being too pessimistic about the world. The coincidence made me suddenly stand still.

Orthodoxy by Gilbert K. Chesterton

Chapter V : The Flag of the World


Dodatek dodatkowy: w innym filmie "wspinaczkowym", na tę samą co pseudobohater powyższego textu górę wdrapuje się (z asekuracją) tandem, którego lider jest "po przejściach" – małżeństwo, rozwód, nowy związek, dziecko... Gdy dwójka wspinaczy znajduje się na ostatnim odcinku przed szczytem, u podnóża góry pojawia się jego "eks-żona" z "partnerem" (i chyba dzieckiem), rodzice lidera etc. – słowem: wszyscy. I udaje się wspinaczom wspiąć na samą górę, dokonać zamierzonego wyczynu, i wszystko jest tak wspaniale i wszyscy tak się cieszą, a ten bałagan moralny, te poharatane i pokiereszowane życiorysy to tylko taki nic nieznaczący przypis do sportowego osiągnięcia...

Smutne. Godne ubolewania i modlitwy.


Granice / Na granicy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz