Together on the wall
Przeto, jeźliście spół powstali z Chrystusem,
co wzgórę jest, szukajcie,
gdzie Chrystus jest na prawicy Bożéj siedzący:
co wzgórę jest, miłujcie, nie co na ziemi.
~ Kol 3, 1–2
co wzgórę jest, szukajcie,
gdzie Chrystus jest na prawicy Bożéj siedzący:
co wzgórę jest, miłujcie, nie co na ziemi.
~ Kol 3, 1–2
Jeden zajmuje się zawodowo ekstrakcją zębów. Drugiemu płacą za to, że wspina się bez asekuracji grzesząc tym zapewne ciężko. O drugim kręcą filmy i obsypują je oraz jego samego nagrodami. O pierwszym filmów nie kręcą. Drugiego chwalą za chorobliwy perfekcjonizm, z którym zapamiętuje kolejne ruchy palców i stóp na trasach swoich quasi-samobójczych wybryków. Pierwszy musi dzień w dzień, godzinę w godzinę, minutę w minutę i sekundę w sekundę wykazywać się podziwu godną precyzją, bo jeśli noga (a raczej ręka) choć o ułamek milimetra powinęłaby mu się, mógłby spowodować w jamie ustnej pacjenta niepowetowane straty. A ręce chirurga stomatologa (podobnie jak wspinacza) po dłuższym działaniu niekoniecznie należą do najbardziej wypoczętych.
Pierwszy to doktor Bartosz Pawłowski. Drugi? My go tu reklamować nie będziemy, jednak zacytujemy kilka jego wywiadow(czy)ych wypowiedzi:
I’m like strongly atheist and just like not into religion at all.
Q: Mm-hmm. Were your parents religious at all or no?
Yeah, Mom is – at least used to identify as Catholic.
She probably would still say that she believes in God, though there’s
no evidence of it at all. Like she doesn’t go to church anymore or
do anything. But, yeah, so as kids we were taken to church. But at no
point did I ever believe anything.
Warrior without a good cause
“Yes. I think I gravitate towards being a
somewhat depressed person. Or—I don’t know actually. I’m sort
of just flat…I feel like I don’t have any of the highs. I kind of
go from level, to slightly below level, to back. It’s all pretty
flat . . . Sometimes you just feel useless, you know? But in some
ways I embrace that as part of the process because you kind of have
to feel like a worthless piece of poop in order to get motivated
enough to go do something that makes you feel less useless. But then
ultimately that still doesn’t make you feel any less useless, so
you just have to keep doing more.”
~ niedoszły (jak na razie) samobójca
_ _ _ _ _ _ _
“Fecisti
nos ad te, Domine, et inquietum est cor nostrum donec requiescat in
te.”
~ święty Augustyn z Hippony
[Pytanie dodatkowe a propos uzależnień: czy to po katolicku życzyć zatruwającemu mi regularnie życie i płuca palaczowi rychłej śmierci w stanie łaski uświęcającej?].
* W * W * W *
doktor Bartosz Pawłowski
* W * W * W *
A {not so parting} quote:
A martyr is a man who cares so much for something outside him, that
he forgets his own personal life. A suicide is a man who cares so
little for anything outside him, that he wants to see the last of
everything.
~
Gilbert Keith Chesterton, Orthodoxy
* W * W * W *
doktor Bartosz Pawłowski
* W * W * W *
Godzi się przypuszczać, że film o niedoszłym (jeszcze?) samobójcy (a i jego samego) obsypano nagrodami nie ze względu na jakieś szczególne jego walory moralne, artystyczne czy techniczne, ale z powodu stojącej za nim ideologii. Ideologii, którą współczesny świat streszcza krótkim tytułem licznych internetowych filmików: PEOPLE ARE AMAZING (Ludzie są niesamowici). Przywodzi to nolens volens na myśl niesławnej pamięci pseudolitanię niesławnej pamięci abpa Jana Montiniego (znanego szerzej jako Paweł VI), w której powtarzały się jak refren słowa: "Chwała człowiekowi".
Ale jest jeszcze jeden aspekt wspomnianego filmu o wspinaczu-ryzykancie, o którym szkoda byłoby nie wspomnieć: jego związek z występującą również na ekranie niewiastą ukazany widzom jako godna polecenia historia prawdziwej miłości. Związek ów polega na tym, że bohaterowie filmu, przedstawiani nam jako istoty niemal na wskroś pozytywne – i dojrzewające do tego, co autorzy filmu próbują nam przedstawić jako odpowiedzialną miłość – nie będąc małżeństwem mieszkają razem i zachowują się względem siebie tak jakby małżeństwem byli. A to "niemal" [na wskroś] ma nam uczynić bohaterów oraz ich postępowanie jeszcze bliższymi – bo przecież nie są tacy całkiem idealni (tak jak my!) – szczególnie wspinacz: musi pracować nas swoimi social skills, uspołeczniać się – i, patrzcie, jak pięknie mu to wychodzi → nawet kobietę sobie znalazł, żyją razem, urządzają się, ona go "cywilizuje"... I to jest być może w zamyśle zasadniczy przekaz filmu. Grzeszny wyczyn sportowy jako dekoracja towarzysząca reklamie grzesznego pożycia. A może na odwrót? Tak czy inaczej bohaterem ma stać się publiczny grzesznik.
Cudzołóstwo, nierząd, a co najmniej narażanie się na grzech ciężki (co również może być grzechem ciężkim, a zatem prowadzącym prostą drogą do piekła). Jeszcze z pięćdziesiąt, pardon: może siedemdziesiąt (jak ten czas jednak szybko upływa) lat temu patrzono by na to pewnie krzywym okiem – choćby ze względu na tzw. odium społeczne. Po prostu dlatego, że z jakichś przyczyn powszechnie przyjmowano, że tak nie wypada. Czy wynikało to z solidnego fundamentu Wiary czy z innych przyczyn – to może temat na osobną rozprawę. Niemniej jednak gdyby dziś ktoś odważył się powiedzieć, że nierząd, cudzołóstwo lub narażanie się na nie są w oczach Boga złe, że prowadzą do zatracenia – to na niego patrzono by jak na wariata.
A tymczasem jak wariatka zachowuje się cytowana w filmie matka głównego bohatera, która z żalem mówi o ludziach, którzy "chcą mu [jej synowi] odebrać jedyne, co kocha", czyli wspinaczkę bez asekuracji. Argument tak durny, że aż dziw, że znalazł się w filmie. "Mój syn jest mordercą; został złapany i chcą go skazać na śmierć; jak śmią? Chcą mu odebrać możliwość mordowania, które tak kocha!".
"Dziewczyna" wpinacza: łzy w filmie roni prawdziwe czy na pokaz? Tego nie wiemy i pewnie się nie dowiemy. Płacze, bo może "swojego chłopaka" już nigdy nie zobaczyć (żywego). Ty głupia babo! Postaw facetowi warunki! Chcesz się wiązać z kimś, kto w imię [brawury, nudy,
chorej wyobraźni – niepotrzebne skreślić (a tak naprawdę w najgłębszej swej istocie: niewiary)] ryzykuje dzień w dzień,
że żona zostanie bez męża, a dzieci bez ojca (itd. – rodzice
bez syna etc.)? Chyba że to ma być taki "współczesny związek", w którym o
małżeństwie i dzieciach się nie mówi, nie wypada o nich wspominać; słowa takie jak odpowiedzialność nie istnieją; "wszyscy jesteśmy w głębi duszy dziećmi", więc ryzykujemy jak (nieświadome niebezpieczeństwa) dzieci. Jeszcze jeden powód, by takich produkcyj nie wspierać; nie chodzić na to do kina; nie nagłaśniać.
Padł taki kontargument: "ten wspinacz zawsze idzie bez asekuracji trasami o kilka stopni łatwiejszymi od jego maksymalnych
możliwości". Ale w filmie sam prosił, żeby nie było świadków jego ewentualnej
śmierci; nie chciał ginąć na oczach (tych, których określał mianem) "przyjaciół" (a którzy współpodżegali go do podjęcia grzesznego ryzyka). Więc zdaje sobie sprawę, że to, czego się dopuszcza, to nie spacerek po parku.
Cóż po sobie zostawił – cóż po sobie zostawi?
He's an atheist -- "We're all animals," he says -- and his dad's death
helped him prepare for his own, should he have slipped on El Cap. You
can die doing anything at any time, he says. Life goes on without you.
Sanni will find someone new to love. He won't be missed. Dust in the
wind.
Ot, taki manifest niewiary.
Ci sami ludzie, którzy niby wiedzą i rozumieją, że praca, trud i umiejętności doktora Bartosza Pawłowskiego przynoszą im więcej praktycznych i namacalnych korzyści w ich życiu osobistym, są gotowi ślinić się na myśl o awanturach i wybrykach opisywanego tu wspinacza. A jeśli nie dosłownie ślinić, to co najmniej WIEDZIEĆ o nich, "DOCENIAĆ", "SZANOWAĆ". A ponieważ z tekstów po dłuższym czasie zostaje zasadniczo zapamiętany tytuł, ewentualnie wyrażenie, które powtarza się w nim najczęściej albo najbardziej rzucającymi się w oczy literami, dla naprawienia dysproporcji i zrobienia właściwego wrażenia powtórzymy na koniec z naciskiem:
doktor Bartosz Pawłowski
doktor Bartosz Pawłowski
doktor Bartosz Pawłowski
Bo to on jest prawdziwym ~ i nie tylko tego textu, ale w ogóle naszych szalonych czasów ~ BOHATEREM.
Dodatek:
* W * W * W *
doktor Bartosz Pawłowski
* W * W * W *
Dodatek:
No one doubts that an ordinary man can get on with this world: but we
demand not strength enough to get on with it, but strength enough to
get it on. Can he hate it enough to change it, and yet love it enough
to think it worth changing? Can he look up at its colossal good
without once feeling acquiescence? Can he look up at its colossal
evil without once feeling despair? Can he, in short, be at once not
only a pessimist and an optimist, but a fanatical pessimist and a
fanatical optimist? Is he enough of a pagan to die for the world, and
enough of a Christian to die to it? In this combination, I maintain,
it is the rational optimist who fails, the irrational optimist who
succeeds. He is ready to smash the whole universe for the sake of
itself.
I put these things not
in their mature logical sequence, but as they came: and this view was
cleared and sharpened by an accident of the time. Under the
lengthening shadow of Ibsen, an argument arose whether it was not a
very nice thing to murder one's self. Grave moderns told us that we
must not even say "poor fellow," of a man who had blown his
brains out, since he was an enviable person, and had only blown them
out because of their exceptional excellence. Mr. William Archer even
suggested that in the golden age there would be penny-in-the-slot
machines, by which a man could kill himself for a penny. In all this
I found myself utterly hostile to many who called themselves liberal
and humane. Not only is suicide a sin, it is the sin. It is the
ultimate and absolute evil, the refusal to take an interest in
existence; the refusal to take the oath of loyalty to life. The man
who kills a man, kills a man. The man who kills himself, kills all
men; as far as he is concerned he wipes out the world. His act is
worse (symbolically considered) than any rape or dynamite outrage.
For it destroys all buildings: it insults all women. The thief is
satisfied with diamonds; but the suicide is not: that is his crime.
He cannot be bribed, even by the blazing stones of the Celestial
City. The thief compliments the things he steals, if not the owner of
them. But the suicide insults everything on earth by not stealing it.
He defiles every flower by refusing to live for its sake. There is
not a tiny creature in the cosmos at whom his death is not a sneer.
When a man hangs himself on a tree, the leaves might fall off in
anger and the birds fly away in fury: for each has received a
personal affront. Of course there may be pathetic emotional excuses
for the act. There often are for rape, and there almost always are
for dynamite. But if it comes to clear ideas and the intelligent
meaning of things, then there is much more rational and philosophic
truth in the burial at the cross-roads and the stake driven through
the body, than in Mr. Archer's suicidal automatic machines. There is
a meaning in burying the suicide apart. The man's crime is different
from other crimes -- for it makes even crimes impossible.
About the same time I
read a solemn flippancy by some free thinker: he said that a suicide
was only the same as a martyr. The open fallacy of this helped to
clear the question. Obviously a suicide is the opposite of a martyr.
A martyr is a man who cares so much for something outside him, that
he forgets his own personal life. A suicide is a man who cares so
little for anything outside him, that he wants to see the last of
everything. One wants something to begin: the other wants everything
to end. In other words, the martyr is noble, exactly because (however
he renounces the world or execrates all humanity) he confesses this
ultimate link with life; he sets his heart outside himself: he dies
that something may live. The suicide is ignoble because he has not
this link with being: he is a mere destroyer; spiritually, he
destroys the universe. And then I remembered the stake and the
cross-roads, and the queer fact that Christianity had shown this
weird harshness to the suicide. For Christianity had shown a wild
encouragement of the martyr. Historic Christianity was accused, not
entirely without reason, of carrying martyrdom and asceticism to a
point, desolate and pessimistic. The early Christian martyrs talked
of death with a horrible happiness. They blasphemed the beautiful
duties of the body: they smelt the grave afar off like a field of
flowers. All this has seemed to many the very poetry of pessimism.
Yet there is the stake at the crossroads to show what Christianity
thought of the pessimist.
This was the first of
the long train of enigmas with which Christianity entered the
discussion. And there went with it a peculiarity of which I shall
have to speak more markedly, as a note of all Christian notions, but
which distinctly began in this one. The Christian attitude to the
martyr and the suicide was not what is so often affirmed in modern
morals. It was not a matter of degree. It was not that a line must be
drawn somewhere, and that the self-slayer in exaltation fell within
the line, the self-slayer in sadness just beyond it. The Christian
feeling evidently was not merely that the suicide was carrying
martyrdom too far. The Christian feeling was furiously for one and
furiously against the other: these two things that looked so much
alike were at opposite ends of heaven and hell. One man flung away
his life; he was so good that his dry bones could heal cities in
pestilence. Another man flung away life; he was so bad that his bones
would pollute his brethren's. I am not saying this fierceness was
right; but why was it so fierce?
Here it was that I first
found that my wandering feet were in some beaten track. Christianity
had also felt this opposition of the martyr to the suicide: had it
perhaps felt it for the same reason? Had Christianity felt what I
felt, but could not (and cannot) express -- this need for a first
loyalty to things, and then for a ruinous reform of things? Then I
remembered that it was actually the charge against Christianity that
it combined these two things which I was wildly trying to combine.
Christianity was accused, at one and the same time, of being too
optimistic about the universe and of being too pessimistic about the
world. The coincidence made me suddenly stand still.
Orthodoxy by Gilbert K. Chesterton
Chapter V : The Flag of the World
Dodatek dodatkowy: w innym filmie "wspinaczkowym", na tę samą co pseudobohater powyższego textu górę wdrapuje się (z asekuracją) tandem, którego lider jest "po przejściach" – małżeństwo, rozwód, nowy związek, dziecko... Gdy dwójka wspinaczy znajduje się na ostatnim odcinku przed szczytem, u podnóża góry pojawia się jego "eks-żona" z "partnerem" (i chyba dzieckiem), rodzice lidera etc. – słowem: wszyscy. I udaje się wspinaczom wspiąć na samą górę, dokonać zamierzonego wyczynu, i wszystko jest tak wspaniale i wszyscy tak się cieszą, a ten bałagan moralny, te poharatane i pokiereszowane życiorysy to tylko taki nic nieznaczący przypis do sportowego osiągnięcia...
Smutne. Godne ubolewania i modlitwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz